3.
Rachel oparła się o ścianę w przedpokoju i przymknęła powieki. Nasłuchiwała odgłosów na korytarzu, zastanawiając się, czy Pratt porusza się aż tak bezszelestnie, czy może wciąż stoi pod drzwiami. Po chwili wyprowadził ją z niepewności: na schodach rozległy się jego kroki. Słuchała, jak zwinnie przeskakiwał po kolejnych stopniach, coraz dalej i coraz ciszej, aż w końcu trzasnęły drzwi do klatki i w mieszkaniu w rozlegał się już tylko szum klimatyzatora.
Dopiero wtedy poruszyła się, by zdjąć buty i kurtkę. Sandały odłożyła na półkę obok męskich adidasów w rozmiarze osiem i pół, ramoneskę powiesiła w szafie. Opuszkami palców dotknęła nieco skurzonych kurtek i marynarek, które od sześciu lat wisiały smętnie w szafie bez żadnego powodu, przypominając jej o ich właścicielu, któremu niepotrzebne już były jakiekolwiek okrycia wierzchnie.
Już dawno powinna oddać je potrzebującym, pozbyć się wszystkich takich bezsensownych pamiątek, ale nie umiała się na to zdobyć. Od sześciu lat jej umysł wciąż płatał jej figle, żywiąc zupełnie irracjonalną nadzieję, że Ethan Reise pewnego dnia przekręci klucz i wróci do swojego mieszkania jak gdyby nigdy nic.
Chyba własne dlatego nic tu nie zmieniła. Jeśli nie liczyć babskich bibelotów, rozrzuconych tu i ówdzie — Rachel nigdy nie należała do maniaczek sprzątania — mieszkanie pozostało w niezmienionej formie. Ten sam biało-szary, przytulny salon z kolorowymi poduszkami na sofie, ten sam wesoły aneks kuchenny i zegar w kształcie cytryny, ta sama sypialnia urządzona w błękicie i beżu, ładnie komponującym się z tapetą imitującą stare deski.
Z każdego kąta wyłaniało się poczucie estetyki Ethana, nie miała więc serca, by cokolwiek zmieniać we wnętrzu, które sam zaprojektował. Jemu było zapewne już wszystko jedno, ale ona miała wrażenie, że niszcząc jego małe dzieło, zwyczajnie by go zdradziła.
Twarz chłopaka zacierała się powoli w jej wspomnieniach. To znaczy, miała zdjęcia oraz filmiki, które przypominały jej o ciemnych włosach do ramion, białej skórze i pociągłych, ostrych rysach, ale nie pamiętała już, jak błyszczały jego oczy, kiedy w nie patrzyła. Jak krzywił się nieznacznie, gdy coś mu się nie podobało, jak układały się jego wargi, gdy mówił lub śpiewał. Jak marszczył czoło, jak przebiegały zmarszczki w kącikach jego oczu, gdy się śmiał. To nie były konkretne cechy, lecz ulotne wrażenia, które znikały razem z człowiekiem, bo żadne zdjęcie i żaden film nie mogły ich oddać.
Tak bardzo nie chciała zapomnieć, ale nic nie mogła na to poradzić. Wyrzuty sumienia oplotły ją jeszcze bardziej, gdy uświadomiła sobie, że zamiast szczupłej twarzy swojego chłopaka, ma przed oczami uśmiechniętego Pratta.
Jasper był dokładnie takim facetem, jacy podobali jej się przed Ethanem. Miał jasne włosy i roześmiane, a przy tym inteligentne piwne oczy, kwadratową szczękę oraz regularne rysy. Pod opiętym t-shirtem wysokiego mężczyzny widać było imponującą muskulaturę, ale nie na tyle dużą, by wyglądał na bezmyślnego mięśniaka.
Cholera, Jazz mógł uchodzić za naprawę niezłego przystojniaka i Rachel złapała się na zastanawianiu, czy miał dziewczynę. Ethana nie było z nią już sześć lat, a mimo to miała poczucie, jakby go zdradzała.
Rzuciła torebkę na stolik w salonie, nalała sobie wina i usiadła na kanapie, podciągając kolana pod brodę. Pomyślała o zamówieniu pizzy, ale stwierdziła, że jednak nie jest głodna i zadowoli się kanapką przed spaniem. Jej wzrok padł na fotografię w ramce na regale pełnym książek po angielsku i niemiecku, kolejnych pamiątek, w których zakopała się po uszy.
— Jesteś na mnie zły? — zapytała chłopaka na zdjęciu. Miał jeszcze wtedy dość dużo sił i uśmiechał się ciepło do obiektywu. Gdy Rachel robiła to zdjęcie, nie wiedziała jeszcze, jaki los czeka ich związek. — Miałam żyć za nas oboje, a nie żyję nawet za siebie. Tak cholernie chciałabym, żebyś mnie teraz przytulił.
Nie odpowiedział, zresztą gdyby to zrobił, oznaczałoby to, że z Rachel jest coś mocno nie tak. Ethan Reise był tylko wspomnieniem, a wspomnienia nie odpowiadają na pytania. I nie można ich przytulić.
Nawet nie zauważyła, kiedy wino zniknęło z kieliszka. Dolała sobie jeszcze trochę i pomyślała, że jest żałosna, spędzając sierpniowy wieczór w pustym mieszkaniu, pijąc alkohol sama ze sobą i gadając do zdjęć kogoś, kogo już dawno przy niej nie ma.
Wzdrygnęła się, gdy zadzwoniła jej komórka
Sięgnęła do torebki, spojrzała na wyświetlacz i zobaczyła numer Bordera. Odchrząknęła, chcąc być pewną, że zdoła zapanować nad głosem, a dopiero później odebrała.
— Jak tam koncert? — zagadała niby wesoło. Border nie był osobą, która bawiła się w uprzejmości.
— Czy ty właśnie bzykasz się z moim wokalistą? — zapytał bez złości. Uniosła brwi, choć oczywiście jej rozmówca nie mógł tego widzieć.
— Jamie, znasz mnie sześć lat. Czy naprawdę masz mnie za osobę, która bzyka się z gościem poznanym dwie godziny temu tylko dlatego, że ma ładny głos i jest przystojny?
— No to gdzie wy, do cholery, jesteście? Pratt zlazł ze sceny dwadzieścia minut temu i jeszcze go nie ma. Widziałem, że szedł w twoją stronę. — W tle Rachel słyszała rozmowy i przyciszoną muzykę. Zapewne chłopaki zrobili sobie chwilę przerwy.
— Jasper odprowadził mnie do domu i właśnie do was wraca — wyjaśniła, nie wdając się w szczegóły dotyczące zaczepiania jej przez nawalonego troglodytę.
— Jenna właśnie przyszła i liczyła, że się z tobą zobaczy. — Tym razem brzmiał, jakby był zły.
Jenna Vane i James Border poznali się za sprawą Rachel: ona była jej najlepszą przyjaciółką, on przyjaźnił się z Ethanem. Mimo odejścia tego ostatniego, wciąż utrzymywali ze sobą kontakt, aż zaiskrzyło i pół roku temu wzięli ślub. Rachel uwielbiała Jennę, ale nie w towarzystwie Bordera; para wciąż zachowywała się jak w fazie miesiąca miodowego i dziewczynie doskwierały niesmak oraz zazdrość, gdy patrzyła na ich namiętne czułości.
— Innym razem...
— O, Pratt przyszedł — przerwał jej James. — Jazz, Rachel właśnie przyznała, że jesteś przystojny i ładnie śpiewasz!
— Dupek! — rzuciła dziewczyna i rozłączyła się, a jej policzki pokrył rumieniec wstydu.
Już nigdy nie da się wyciągnąć Borderowi na żadną imprezę. Chociaż początkowa niechęć Green do niego zamieniła się z czasem w szczerą przyjaźń, Border wciąż pozostawał dupkiem, mówiącym do ładnych dziewcząt "laleczko" i nieprzepuszczającym okazji, by komuś dogryźć.
— Czym się przejmujesz, Green? — powiedziała sama do siebie. — Najwcześniej zobaczysz Pratta za jakąś dekadę, a do tego czasu pewnie zdąży o wszystkim zapomnieć.
Jej dłoń znów powędrowała do łańcuszka, który zawsze nosiła na szyi. Musnęła palcami wiszący na nim pierścionek, jakby pieściła skórę kochanka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro