29.
— Kilka lat temu z kimś się spotykałem — zaczął Jazz ostrożnie. — Moja dziewczyna miała na imię Anastasia i wydawało nam się, że jesteśmy bardzo w sobie zakochani. Chociaż teraz, z perspektywy czasu widzę, że zupełnie nie pasowaliśmy do siebie, mieliśmy totalnie inne cele i ten związek i tak nie miał szans przetrwać. — Kolejny smutny uśmiech pojawił się na jego twarzy. Choć Rachel musiała przyznać, że za każdym razem, gdy go widziała, topniało jej serce, a Jazz wydawał się jeszcze bardziej przystojny, to jednocześnie fundował jej nim ukłucie bólu. — Sia chciała wyjechać do Stanów Zjednoczonych i zostać modelką, a ja sobie nie wyobrażałem, że miałbym opuścić moich rodziców.
Dziewczyna podciągnęła nogi pod siebie, siadając na piętach i odwracając się przodem do Jaspera. Przełożyła rękę nad oparciem kanapy i oparła dłoń o jego kark, delikatnie masując go palcami, by nie rozpraszać mężczyzny.
— W każdym razie, byliśmy młodzi, głupi i bardzo narwani. Staraliśmy się zabezpieczać, ale gdy naszła nas ochota, a nie było pod ręką prezerwatyw, mieliśmy wszystko gdzieś. — Westchnął. — Aż pewnego dnia po całym dniu służby, wróciłem do mieszkania moich rodziców i zastałem Się szlochającą w moim pokoju z pozytywnym testem ciążowym w ręku.
Nic nie mogła poradzić na irracjonalną zazdrość, którą poczuła, ale starała się jej nie okazywać. Pokiwała głową, zastanawiając się, czy gdzieś po świecie chodzi jego dziecko. Sprawa robiła się coraz bardziej skomplikowana i Rachel klęła na siebie, że zawsze musi się wpakować w coś takiego. Czyż nie umie sobie znaleźć normalnej miłości, bez dram, trudnych tematów i ciągłej huśtawki uczuć?
— W osiemnastym tygodniu ciąży Sia zrobiła sobie aborcję — dodał i chwycił kubek z herbatą, spuszczając wzrok na jego zawartość. Przez chwilę bezmyślnie machał nim, patrząc, jak marszczy się powierzchnia płynu.
— Rozumiem, że cię to dotknęło — przyznała powoli Rachel — ale miała do tego prawo, jeżeli nie chciała tej ciąży. Wiesz, zdaję sobie sprawę, że potencjalnie miało być to twoje dziecko, ale to mimo wszystko jej ciało i jej decyzja.
— Wiem. — Jazz pokiwał głową, nie odrywając wzroku od napoju. — Nie chcę, żebyś miała mnie za troglodytę, który nie daje kobietom prawa wyboru, bo zupełnie nie o to chodzi. Problem chyba tkwił... we mnie.
— Co masz na myśli?
— Od początku założyłem, że Sia urodzi dziecko i zostanę ojcem, a Sia tylko mnie w tym utwierdzała. Uśmiechała się, kiedy oszalałem na punkcie córki, brała mnie na wszystkie badania, pozwoliła płakać, kiedy po raz pierwszy usłyszałem bijące serce i kupować maleńkie ubranka, smoczki, zabawki, a nawet wózek, kiedy tylko poznaliśmy płeć.
— Więc co się stało, że wszystko skończyło się aborcją?
— Problem w tym, że nie mam pojęcia. — Gwałtownie odstawił kubek na blat, aż kilka kropelek rozbryzgnęło się wokół. — Nie mam do niej żalu o to, że usunęła dziecko, ale o to, że ze mną o tym nie porozmawiała. Po prostu pewnego dnia zadzwoniła do mnie jej mama, że Anastasia ma krwotok po zabiegu i trzeba ją zawieźć do kliniki aborcyjnej, w której go robiła, a ona akurat była trochę wstawiona. Byłem przerażony, że z Sią dzieje się coś poważnego, ale gdy dotarło do mnie, że usunęła nasze dziecko, ot tak, bez słowa, prawie w połowie ciąży, okropnie się wściekłem — przyznał ze wstydem.
— Rozumiem — mruknęła Rachel po chwili zastanowienia. — Narobiłeś sobie nadziei i traktowałeś płód tak, jakby już był dzieckiem, przywiązałeś się do niego.
— Mówiłem, że to moja wina — warknął ze złością. Jedyne, co go hamowało przed wybuchem, to szczupłe palce dziewczyny, pieszczące jego kark.
—Nie o to mi chodzi. To normalna reakcja, kiedy człowiek zakłada, że ciąża zostanie donoszona. Problem w tym, że Sia tego tak nie traktowała, po prostu gdzieś zabrakło między wami komunikacji i szczerości.
— Masz rację — przyznał, po czym dodał z wahaniem. — Tak jak między nami, nieprawdaż?
— Trochę tak. — Rachel uśmiechnęła się łagodnie, gdy wreszcie na nią spojrzał. — Ale na szczęście my przez ten czas nie podjęliśmy żadnej nieodwracalnej decyzji. A co stało się z Sią? — drążyła. Wzruszył ramionami.
— Wyzdrowiała, ale po tym wszystkim nie chciałem się już z nią spotykać, zresztą, ona też chyba była tego zdania. To zabawne, że pierwszym, w czym się porozumieliśmy i ustanowiliśmy wspólny front, było nasze rozstanie. — Widać było, że wspomnienia wciąż sprawiają mu ból. Wodził półprzytomnie wzrokiem, jakby wciąż miał przed oczyma monitor aparatu USG pokazujący mały organizm, który mógł stać się jego dzieckiem. — Wyjechała tak, jak o tym marzyła, i nasze drogi definitywnie się rozeszły.
Rachel przez chwilę zastanawiała się, co mogłaby powiedzieć. Chociaż cieszyła się, że żyje w kraju, który daje tak dużą wolność wyboru, jeżeli chodzi o donoszenie lub usunięcie niechcianej ciąży, rozumiała też punkt widzenia Jaspera. Czuł się w tym wszystkim pominięty, zraniony, przechodził wręcz żałobę, jakby naprawdę stracił dziecko. Mimo wszystko, nie mogła potępiać Anastasii, która może i podjęła złe decyzje i niepotrzebnie pozwalała mu myśleć, że zamierza urodzić, ale z pewnością miała swoje powody. Sprawa była bardzo delikatne i skomplikowana, lecz Rachel cieszyła się, że Jazz się z nią tym podzielił, przynajmniej lepiej go teraz rozumiała.
— Przepraszam, jeśli cię przestraszyłem. — W zamyśleniu skubał skórki przy paznokciach. Wzięła obie jego dłonie w swoje.
— Jest okej, Jazz.
— Obiecuję, że się poprawię. — Podniósł na nią niepewne spojrzenie.
— Nie musisz niczego poprawiać, tak jest dobrze. — Wstrzymał oddech, gdy oparła głowę na jego ramieniu. — Jesteś super, nie chcę cię zmieniać. Nie mam nawet do tego prawa.
— Jeżeli tym mam zatrzymać ciebie przy sobie, jestem ja to gotowy.
Uniosła głowę i spojrzała na niego. Dotknęła dłonią jego szczęki, na której pozostał żółtawy ślad po siniaku, który jeszcze kilka tygodni wcześniej pokrywał dużą część jego twarzy. Zagryzł wargę, kiedy wsunęła dłoń pod jego koszulkę, jednak tylko uniosła ją nieco, krzywiąc się na widok pozostałości po siniakach na brzuchu i klatce piersiowej Jazza.
— Przepraszam, że mnie z tobą wtedy nie było — oznajmiła.
— Byłaś. Uratowałaś mnie. — Powoli pokręcił głową. — Nie jesteś osobistą pielęgniarką wszystkich, z którymi się spotykasz. I tak wiele dla mnie zrobiłaś. Prawdę mówiąc, więcej, niż ktokolwiek inny, wyłączając Jamesa, a przecież znamy się tak krótko.
— Naprawdę? — Uśmiechnęła się. — Mam wrażenie, że znamy się od zawsze.
Spojrzał jej w oczy. Podzielał te uczucia, czując z jak jego serce zaczyna bić przy niej mocniej, prawdziwie. Odzwyczaił się już od tych uczuć, ale powrót do nich okazał się cholernie przyjemny.
— Tak wiele chciałbym się jeszcze o tobie dowiedzieć — wyznał. Objął ją mocniej; w ich złączeniu na kanapie przed wyłączonym telewizorem było coś cholernie intymnego, a jednocześnie niewinnego. — Czy mogłabyś mi teraz opowiedzieć o Ethanie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro