21.
Jeszcze sześć lat temu w piątkowy wieczór Rachel stroiłaby się na kolejną imprezę, modląc się w duchu, by tym razem nie robić za podwózkę i móc napić się drinka... No dobrze, może kilka drinków, w porywach do kilkunastu. To niewiarygodne, jak bardzo zmieniła ją znajomość z Ethanem, i to pomimo tego, że zakończyła się dawno temu. A może po prostu dziewczyna wydoroślała i wyrosła z tego typu rozrywek?
Jeśli tak, to dorosłość ssie. Rachel ślęczała nad zaległą dokumentacją do pracy, zapełniając kolejne strony nudnymi raportami, wyliczeniami dochodów podopiecznych i kosztami opieki. Lampa na suficie nie nadawała się zbytnio do tego celu i w słabym, przytłumionym świetle literki zaczynały skakać oraz rozmywać się jej przed oczami. Wstała więc, licząc, że gdy rozprostuje kości, będzie jej się lepiej pracowało.
Telefon zawibrował, zwiastując nadchodzącą wiadomość. Uśmiechnęła się, widząc imię Jaspera na wyświetlaczu, jednak zamiast wiadomości tekstowej przysłał MMS-a. Zmarszczyła brwi, kiedy jej oczom ukazał się zrzut ekranu z Google Maps. Rozpoznała nazwy ulic wokół domu chłopaka i szybko zorientowała się w lokalizacji zaznaczonego punktu.
"Mam przyjechać?" — napisała. Zaparzyła sobie herbatę, lecz odpowiedź nie nadeszła. Wybrała numer Jazza, niecierpliwie nawijając włosy na palec, gdy kolejne sygnały rozbrzmiewały w słuchawce i nikt nie odbierał. Zamierzała odczekać pięć minut, lecz zegar na ścianie odliczył dopiero dwie, nim znów wybrała numer. Nikt nie odbierał.
Próbowała sobie na różne sposoby tłumaczyć tę sytuację. Jazz wysłał wiadomość przez przypadek. Telefon odblokował mu się w kieszeni. Bawił się nim po pijaku. Miał wybrać inny numer.
Żadna z wymówek nie wydawała się wiarygodna, więc po kolejnej chwili namysłu Rachel chwyciła w biegu ramoneskę, swoją torebkę i ruszyła na parking. Ubrała się w biegu, na schodach. Złe przeczucia na dobre rozgościły się w jej umyśle.
Pod blokiem Jaspera nie było wolnych miejsc, zresztą, okazało się, że zaznaczony punkt znajduje się nieco dalej od budynku. Tam właśnie pojechała, wjechała tyłem w ostatnią wolną przestrzeń na parkingu i wysiadła, przyglądając się uważnie punktowi na mapie. To musiało być gdzieś tutaj.
Gdyby Jazz wysłał linka do swojej lokalizacji, mogłaby przybliżyć punkt i zwiększyć dokładność podglądu, jednak zrzut ekranu nie dawał takich możliwości. Raz za razem wybierała numer chłopaka i przystawała przy każdym samochodzie, nasłuchując.
On pewnie siedział w domu, nieświadomy zamieszania, które narobił, gdy tymczasem ona biegała po mokrym, zimnym parkingu jak ostatnia idiotka. Aż nie usłyszała cichego, lecz znajomego dzwonka wydobywającego się ze starego Land Rovera. Spojrzała przez szybę, przykładając do niej obie dłonie, by nie odbijała światła latarni — i serce jej zamarło.
Najpierw w ogóle nie poznała Jazza, zajmującego siedzenie po stronie pasażera. Później, przez jedną straszną chwilę, była niemal pewna, że mężczyzna nie żyje. Nawet w ciemności dostrzegła, że twarz miał zapuchniętą i brudną od zaschniętej krwi.
Odruchowo pociągnęła za klamkę, na szczęście samochód okazał się otwarty. Jasper poruszył się, drżącą dłonią wyciągając z otwartego schowka pistolet i celując w jej stronę. Zamarła ze wzrokiem wbitym w wylot lufy.
— Jazz, to ja, kochanie — powiedziała z takim spokojem, na jaki ją było stać. Glock spadł na dywanik.
— Przepraszam. Myślałem, że wrócili — wyszeptał.
— Co się stało? — zapytała, ostrożnie chwytając pistolet w dwa palce i chowając do schowka.
— Wood... Z jakimiś wyrostkami. Udawałem martwego, żeby mnie zostawili. Jakoś się tu doczołgałem... — Zacisnął zęby, kieey powiodła palcami po jego opuchniętej szczęce. — Wysłałem ci wiadomość i potem już nic nie pamiętam.
— Dzwonię po karetkę — oznajmiła twardo. Znalazł w sobie dość siły, by chwycić ją za rękę.
— Nie rób zamieszania. Żadnych karetek.
— Cholera, Jazz, musi cię obejrzeć lekarz! Możesz mieć obrażenia wewnętrzne, wstrząśnienie mózgu, krwiaka — wyliczała. Znów sięgnęła do kieszeni po telefon.
— Po prostu zawieź mnie do szpitala — poprosił, nerwowo poruszając się na fotelu. Zastanawiała się, czy się z nim kłócić, ale nie było sensu. Nie chciała go denerwować, poza tym, droga do szpitala zajmie im maksymalnie kilkanaście minut. Trzasnęła drzwiami pasażera i zajęła miejsce za kierownicą.
Jechali w milczeniu. Pratt raczej nie miał siły na mówienie, które – sądząc po opuchniętej, sinej szczęce — pewnie sprawiało mu ból, Rachel natomiast nie znajdywała odpowiednich słów. Mogła zadawać pytania, ale to zmusiłoby go do odpowiedzi. Mogła czynić mu wyrzuty, ale właściwie za co, skoro nawet nie wiedziała, co się stało? Wobec braku innych alternatyw, nie odzywała się, skupiona na drodze jak nigdy.
***
Lekarz z izby przyjęć zdecydował się zostawić Jaspera na noc. Choć rezonans magnetyczny wyszedł dobrze i wykluczono poważne objawy, chłopak miał złamany nos, pękniętą szczękę i poważnie pogruchotane żebra, mógł mieć także wstrząśnienie mózgu, więc potrzebował przynajmniej kilku dni obserwacji. Rachel i tak dziękowała siłom wyższym, że z tak poważnego pobicia uszedł z życiem.
Problem w tym, że ona nie nadawała się już do odwiedzania kogokolwiek w szpitalu. Sam zapach sprawił, że miała ochotę wybiec na zewnątrz i już nie wracać, lub skulić się w kącie z płaczem. Nie zrobiła tego tylko dlatego, że widziała, jak bardzo Jasper jej potrzebuje. Niemal z ulgą przyjęła prośbę pielęgniarki, by opuściła szpital i w ewentualne odwiedziny przyszła rano. Koledzy z pracy Jaspera również na razie jej odpuścili; zadali kilka najbardziej pilnych pytań, poprosili o numer telefonu i oznajmili, że skontaktują się z nią następnego dnia.
Już prawie zeszła na parter, kiedy z namysłem zawróciła. Zapukała do pokoju pielęgniarek na pierwszym piętrze. Poszczęściło jej się — w pomieszczeniu siedziała tylko Hope, uzupełniając dokumentację. Rachel uśmiechnęła się do siebie na myśl, że wybrały zupełnie inne studia i ścieżki kariery, a wylądowały niemal w tym samym położeniu.
— Hej — odezwała się zaskoczona dziewczyna w pielęgniarskim uniformie. — Nie gadaj, że znowu kogoś potrąciłaś.
— Nie tym razem. Nie trzeba będzie pozbywać się zwłok. — Rachel nawiązała do dnia, gdy Ethan dosłownie wpadł pod jej koła, a wstawiona w sztok Hope zaproponowała, by zatopić ciało chłopaka w jakimś jeziorze. — Co tam?
— Wiesz już może, co z Jenną? — Dopiero teraz Green dostrzegła, że jej przyjaciółka ma ściągnięte brwi i zmartwione spojrzenie. Zamarła.
— Z Jenną? Coś się stało?
— Zaczęła się akcja porodowa, wody się sączyły. Transport lotniczy zabrał ją do Liverpoolu.
Rachel zastygła w pół ruchu. Czy ta noc mogła okazać się gorsza? Dziewczyna żałowała, że wraz z nastaniem świtu problemy nie znikną tak jak ciemność. Jasper dalej będzie poturbowany. Życie dziecka Jenny wciąż będzie zagrożone. Przełknęła ślinę.
— Jakie mają szanse? — zapytała przez ściśnięte gardło. Pielęgniarka wzruszyła ramionami.
— Jeśli urodzi teraz, to jakieś sześćdziesiąt procent, może trochę więcej. Jeżeli uda im się podtrzymać ciążę chociaż przez dwa, trzy tygodnie, to znacznie większe.
Rachel opadła na wolne krzesło. Nerwowo zaplatała włosy na palcu, myśląc o tym, jakie to niesprawiedliwe. Co musi czuć Jenna na myśl, że prawdopodobieństwo śmierci jej upragnionego dziecka wynosi cztery do dziesięciu... Co musi czuć James? Chociaż to jego żona była w ciąży, on przecież też był rodzicem i zdążył już pokochać malucha, na którego czekali. Miała ochotę do niego zadzwonić, ale co miała mu powiedzieć? Nie było słów otuchy, które mogłyby mu pomóc w takiej sytuacji, w dodatku był środek nocy, a on z pewnością towarzyszył żonie. Uznała, że gdy będzie miał czas i jakiekolwiek informacje do przekazania, na pewno do niej zadzwoni.
— Chyba jadę do domu — oznajmiła, wstając. — Muszę się przespać, niech ta zasrana noc się już skończy.
— Wiem, że jesteś blisko z Borderem. Zadzwoń, jakbyś miała od niego jakieś informacje — poprosiła jeszcze Hope, wracając do dokumentacji.
— Jasne. Będę informować ciebie i Tammy na bieżąco — obiecała Rachel. Wyszła na klatkę schodową i wypadła na zewnątrz, z ulgą wdychając wilgotne, śmierdzące smogiem powietrze. Powoli odgoniło ono bolesne wspomnienia oraz wyrzuty sumienia, że tego dnia, gdy umarł Ethan, ona wróciła do domu odpocząć i nie było jej przy nim, gdy odchodził.
Pozwoliła, by łzy zmieszały się z padającą mżawką.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro