Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17.

   Jasper wszedł do budynku i rozejrzał się po nowoczesnym hallu, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Skinął głową dyżurnemu i ruszył do przejścia dla personelu, jednak przy bramkach uświadomił sobie, że jego identyfikator znajdował się w etui razem z odznaką. Podrapał się po nieogolonej brodzie, niepewny, co dalej powinien robić. Kiedy już postanowił zawrócić i poprosić niższego stopniem i młodszego chłopaka w dyżurce o wezwanie prowadzącego śledztwo, poczuł, że ktoś kładzie mu dłoń na ramieniu.

— Jak się trzymasz? — zapytał główny inspektor, czterdziestolatek o nalanej, zbyt czerwonej twarzy, której kolor wywoływał strach, że gość zaraz dostanie zawału. Biorąc pod uwagę stres, na który był narażony, wydawało się to całkiem prawdopodobne.

— Jeszcze nie wiem — przyznał szczerze Jazz. Skinął z wdzięcznością głową, gdy starszy kolega otworzył bramki za pomocą swojego identyfikatora. — Muszę to sobie poukładać. Właśnie idę na przesłuchanie.

— Jasne. — Leon Wagner westchnął i przystanął, spoglądając ze smutkiem na Jazza. — Czarnuchy panoszą się, jakby były u siebie. Sprzątniesz śmiecia, a problemów masz, jakbyś zabił człowieka.

Jasper zamarł w napięciu. Liczył, że mężczyzna się roześmieje i obróci wszystko w niesmaczny żart, ale ten wciąż zachowywał poważne oblicze. Pratt zacisnął pięści. Nigdy nie był agresywny, ale teraz problemy piętrzyły się na jego głowie, jak stos kamieni oznaczający prehistoryczny grób. Chętnie by się na kimś wyżył, a rasista u władzy wydawał się idealnym obiektem, by to zrobić – ale się powtrzymał. Co on, u licha, rozważa? Pobicie starszego stopniem kolegi na posterunku policji?

Na całe szczęście, jego rozważania przerwał wibrujący w kieszeni telefon. Wyciągnął go, spojrzał na ekran i zaklął pod nosem. Wagner spojrzał mu przez ramię, pewnie zastanawiając się, co tak wkurzyło młodego inspektora, po czym roześmiał się ponuro, widząc słowo „Mama".

Jasper odrzucił połączenie, a nerwowy skurcz w dole brzucha sprawił, że miał ochotę zwinąć się w kłębek. Zdawał sobie jednak sprawę, że znajduje się pod ostrzałem spojrzeń i plotek, musiał więc zachować kamienną twarz.

Cholera, zapomniał zadzwonić do mamy. To nie fair, że po tym, co przeszła z tatą, musi przeżywać to wszystko na nowo ze swoim jedynym synem. Powinien przedstawić jej sprawę ze swojej perspektywy i opowiedzieć, jaka jest prawda, ale w natłoku emocji o tym nie pomyślał. Teraz pewnie zamartwiała się, znając tylko przekłamaną wersję z programów informacyjnych.

— Panie Pratt? — Jakiś mężczyzna wychylił się z pokoju przesłuchań i obrzucił go oceniającym spojrzeniem. Miał około pięćdziesięciu lat, siwiejące włosy zaczesał do tyłu, a gładko ogolony policzek szpeciła stara blizna. Trzyczęściowy garnitur nie pasował do ogorzałej od słońca twarzy twardziela i Jazz zastanawiał się, jakim cudem taki glina dał się posadzić za biurko wydziału wewnętrznego. — Zapraszam.

***

— Zaraz, zaraz. Chcesz mi powiedzieć, że ten psychopatyczny policjant z wiadomości to przystojniak, z którym się spotykasz? — Faith podniosła głos, więc Rachel syknęła, by ją uciszyć. Mimo że kawiarnia była niemal pusta, nie miała ochoty dzielić się szczegółami głośnej sprawy z całym światem. Zaczęła żałować decyzji, by o wszystkim opowiedzieć przyjaciółce; chyba zapomniała, że to przede wszystkim jej podopieczna.

— On nie jest psychopatyczny — sprostowała, pocierając oczy z irytacją. — Mówię ci, że dziennikarze źle to przedstawili. Jazz nie jest rasistą, po prostu czuł się zagrożony.

Kiedy wybrzmiało to głośno, Rachel zamyśliła się. Skąd właściwie wiedziała, że Pratt nie jest rasistą? Była z nim ledwie na jednej randce i widziała, jak przeżywał całą sytuację, ale nie mogła śmiało powiedzieć, że dobrze go zna. Od początku miała przecież wrażenie, że facet chowa się za różnymi maskami. A co, jeśli wbrew temu, co podpowiadało jej przeczucie, oblicze dobrego, lekko zagubionego chłopaka także nie jest tym prawdziwym?

— Cieszę się, że po tym, co przeszłaś, znów udało ci się komuś zaufać. — Słowa Faith zabrzmiały, jakby czytała przyjaciółce w myślach. Rachel chciała ufać Jasperowi, ale bała się zranienia. A nade wszystko, bała się, że znów kogoś straci. Po śmierci Ethana ledwie się podniosła, a wczorajsze wydarzenia utwierdziły ją tylko w przekonaniu, że życie jest kruche i nigdy nie mogła być pewna, że nawet zdrowy facet wróci wieczorem z pracy do domu.

— Zaufanie Jasperowi nie było trudne — przyznała — ale nie wiem, jak pozbyć się strachu o niego. Teraz jest zawieszony, ale dochodzenie pewnie wykaże, że w tym, co się stało, nie było jego winy. Co potem? Będę umierać w środku za każdym razem, gdy będzie wychodził do pracy? Na miłość boską, czy ja nie mogę sobie znaleźć normalnego faceta?

— Normalny facet też może umrzeć. Wypadki, pęknięte tętniaki, nożownik na ulicy... To wszystko się zdarza.

— Nie pomagasz — mruknęła ponuro Rachel.

— Chodzi mi o to, że nigdy nie pójdziesz do przodu, jeśli nie pozbędziesz się lęków, które w sobie nosisz. Nieważne, czy zwiążesz się teraz z Jasperem, czy go olejesz, a za jakiś czas znajdziesz księgowego czy jakiegoś innego nudziarza. — Faith dopiła latte, które pozostało w jej szklance, więc Rachel zrobiła to samo. — Jeśli sobie z tym nie radzisz, umów się do psychologa. Ja też do niego chodziłam, to żaden wstyd.

— Może to zrobię — mruknęła dziewczyna, zaskoczona takimi radami z ust roztrzepanej i lekkodusznej podopiecznej.

— I nie myśl tyle, bo to cię wykończy. Ten cały Jasper jest ładny i ma zajebisty tyłek, więc jeśli ty go nie chcesz, to ja go zaklepuję — dodała Brooke już żartobliwym tonem. Rachel odwzajemniła jej uśmiech. Kiedy zapłaciła i wyciągnęła z torebki telefon, zobaczyła, że dwie minuty wcześniej wreszcie dotarła do niej nowa wiadomość.

„Jadę do twojego mieszkania. Pod moim ciągle są dziennikarze" – pisał Jasper.

„Jak ci poszło?" – odpisała. Widocznie w autobusie bawił się telefonem, bo odpisał natychmiast.

„Szkoda gadać. Jutro powtórka z rozrywki".

„Będę za trzy godziny" – wystukała, zablokowała telefon i schowała go do torebki. Zastanawiała się, co mogłaby dodać, by go pocieszyć, ale żadne sensowne słowa nie przychodziły jej do głowy. Miała odwiedzić jeszcze dwóch podopiecznych, a potem mogła wracać do domu.

Faith czekała na nią na zewnątrz. Przyglądała się jej badawczo, wyraźnie chcąc zapytać o szczegóły, których Rachel dowiedziała się za pośrednictwem SMS-ów, jednak się powstrzymała. Wsiadły do samochodu i ruszyły w drogę powrotną.

Kolejne wizyty dłużyły się Green niemiłosiernie. Miała wyrzuty sumienia, że nie poświęca podopiecznym odpowiednio dużo uwagi, jednak ani starsza pani Baxter, ani niepełnosprawne małżeństwo Roberta i Diany Stenhouse'ów nie mieli jej tego za złe. Zawiozła staruszkę na pocztę i pomogła jej zrobić zakupy, asekurowała Dianę w kąpieli i wyprostowała jej długie włosy, napompowała koła w wózku inwalidzkim Roberta i mogła wracać do siebie.

Napisanie sprawozdania z wizyt odłożyła na inny termin — panna Pearson i tak była przyzwyczajona do tego, że jej pracownica składała raporty bardzo nieregularnie, a Rachel nic nie mogła poradzić na to, że nie cierpiała papierkowej roboty.

Wreszcie zaparkowała Micrę na swoim stałym miejscu, lecz nie wysiadła jeszcze z samochodu. Odetchnęła głęboko, spoglądając w ciemne okna mieszkania. Schowała na chwilę twarz w dłoniach, zbierając myśli, przywołała na twarz swój zwyczajowy, lekki uśmiech i ruszyła po schodach.

— Jazz? — zawołała w drzwiach. Odpowiedziała jej cisza. Rozebrała się i weszła do salonu, a widok śpiącego na boku Jaspera wywołał w niej falę czułości. Powstrzymała się od przytulenia go tylko po to, by nie przeszkadzać mu w odpoczynku po wycieńczającym przesłuchaniu.

Stąpając na palcach, przeszła do kuchni i włączyła ekspres. Nagle poczuła, jaka jest głodna — w stresie nie skusiła się nawet na kanapki w kawiarni, którą odwiedziły razem z Faith. Teraz, gdy znalazła się we własnym domu i uspokoiła się nieco, spoglądając na chłopaka, który pochrapywał cicho, mogła skupić się na mniej ważnych rzeczach.

Nie chciało jej się pichcić nic skomplikowanego. Z lodówki wydobyła gotową lasagne, którą zawsze miała schowaną w razie czego, na takie właśnie sytuacje. Rozgrzawszy piekarnik, umieściła danie w środku. Kiedy nastawiła minutnik, uświadomiła sobie, że nie słyszy już spokojnego oddechu Pratta. Zajrzała do salonu.

Mężczyzna leżał na kanapie, lecz oczy miał już otwarte. Dłonią pocierał czoło i wyglądał na bardzo zagubionego, jakby jeszcze nie wiedział, gdzie się znajduje. Tym razem Rachel się nie powstrzymywała — usiadła przy nim, obejmując palcami szorstki policzek.

— Hej — wymruczał sennie. Chyba oboje byli tak samo zaskoczeni, gdy pochyliła się, by go pocałować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro