14.
— Powinienem teraz rzucić jakimś żartem, że nareszcie spędzę z tobą noc, czy coś. — Jasper uśmiechnął się smutno.
Stał niepewnie na środku salonu z rękami w kieszeniach. Na jego brudnej twarzy wciąż widać było ślady zrobione przez krople deszczu i łzy, oczy mu błyszczały, ale przynajmniej częściowo się uspokoił. Rachel pomyślała, że to dobrze; przynajmniej nie będzie się bała zostawić go samego. W samochodzie w jego oczach widziała taką rozpacz, że obawiała się, by czegoś sobie nie zrobił.
— Chyba powinieneś iść się wykąpać — poradziła.
— Nie mam żadnych rzeczy — zauważył. Jedna ręka powędrowała na pozlepiane potem i brudem włosy.
— Nie martw się o to. Ręczniki są w szafce w łazience, a coś do ubrania zaraz ci załatwię.
Ze ściśniętym gardłem otworzyła szafę. Ethan był sporo drobniejszy od dobrze zbudowanego policjanta, ale miał w swoich rzeczach kilka wyciągniętych, zbyt dużych dresów i oversize'owych koszulek. Rzeczy od sześciu lat leżały na swoim miejscu, jakby chłopak odszedł ledwie wczoraj; Rachel jedynie przy okazji świątecznych porządków prała je na szybkim programie, by nie zbierały kurzu, a potem układała w szafie, pogrążając się w czarnej rozpaczy.
Stała tyłem do mężczyzny, udając, że studiuje zawartość szafy w poszukiwaniu odpowiedniej garderoby. Nie chciała okazywać targających nią emocji. Powinna powiedzieć Jasperowi o swojej przeszłości, ale postanowiła odłożyć to na inną okazję, by nie dokładać mu teraz zmartwień.
Wreszcie sięgnęła po wybrany zestaw i wyciągnęła go w stronę Jazza, nie patrząc mu w oczy. Czuła się, jakby zdradziła Ethana, ale będzie myśleć o tym później. Teraz powinna skupić się na roztrzęsionym, potrzebującym pomocy facecie w jej mieszkaniu.
— Czy powinienem pytać, skąd masz pół szafy męskich ciuchów?
— Lubię przebierać się za faceta. — Zmusiła się do słabego żartu, który jednak podziałał. Oczy Jazza nareszcie odzyskały trochę blasku.
— Wiedziałem, że masz jakiś wstydliwy sekret — mruknął, odbierając od niej rzeczy, po czym zamknął za sobą wskazane przez nią drzwi.
Kiedy usłyszała szum wody, ubrała się ponownie, tym razem w bezkształtną pelerynę przeciwdeszczową, i zbiegła po schodach. Do marketu, mieszczącego się na parterze identycznej jak ta kamienicy, miała ledwie dwie przecznice, więc dotarcie tam i powrót zajęły jej ledwie kilka minut. Mimo to, gdy wróciła z torbą pełną spożywczych zakupów i dodatkową szczoteczką do zębów, Jasper był już wykąpany i siedział na kanapie, wpatrując się w telewizor.
Rzuciła papierową torbę na blat, robiąc nieco większy hałas niż zamierzała. Wyrwała mu z dłoni pilota i wyłączyła odbiornik, nie pozwalając, by Jazz dalej torturował się reportażem o brutalności i rasizmie brytyjskiej policji w świetle ostatnich wydarzeń.
— Wiem, że zabrzmię teraz jak nadopiekuńcza matka, ale masz szlaban na telewizor — oznajmiła twardo.
Usiadła obok mężczyzny, wciągając w nozdrza zapach jego mokrych włosów i własnego szamponu. Bała się, że gdy oprze głowę na jego klatce piersiowej, nie uniknie rozklejenia się, bo ubrania przypomną jej Ethana, ale nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie, miarowe bicie serca w zdrowym ciele młodego, wysportowanego policjanta działało na nią kojąco.
Tym razem nie napiął wszystkich mięśni, jakby zamierzał ją odepchnąć. Zamiast tego, objął ją ramionami i przytulił, jakby to ona potrzebowała pocieszenia. Westchnęła, kiedy szorstka dłoń oparła się na jej karku. Planowała coś powiedzieć, ale kiedy otworzyła usta, rozbrzmiał dzwonek jego telefonu.
— To z pracy. — Oczy znów mu zgasły. Poruszały się, jakby czegoś szukał, jakby próbował znaleźć w sobie rozwiązanie sytuacji. Rachel wskazała mu sypialnię sugerując, że tam może w spokoju porozmawiać. Sama zabrała się za gotowanie obiadu. Zdawała sobie sprawę, że Jasper nie będzie miał raczej apetytu, ale zamierzała coś w niego wmusić, poza tym, czynności w kuchni zajmowały ją na tyle, że nie myślała o zmartwieniach całego dnia.
— W porządku? — zapytała, kiedy po kilku minutach wyłonił się z sypialni. Nie odpowiedział, patrząc tępo w telefon. W końcu rzucił nim o stolik kawowy z obrzydzeniem, jakby trzymał w ręku jadowitego węża.
Umyła ręce, wytarła je o spodnie i podeszła do mężczyzny. Znów go objęła, czując, że tego właśnie potrzebował. Zastanawiała się, jak mogła brać go za podrywacza, z którym przespało się pół żeńskiej populacji miasta, podczas gdy jemu tak brakowało fizycznej bliskości, że gdy tylko znaleźli się na kanapie, oplótł ją ramionami, jakby bał się, że się od niego odsunie. Pozwoliła, by wtulił twarz w zagłębienie jej szyi i czuła na skórze, jak jego oddech powoli się uspokajał.
Najchętniej zostałaby w tej konfiguracji na dłużej, ale sos do makaronu zaczął bulgotać na kuchence. Wyplątała się z uścisku i wstała, lecz tylko po to, żeby wyłączyć palnik. Zaraz wróciła na kanapę — na próżno, bo Jasper już wstał i spacerował nerwowo po pokoju.
— Chłopak jest po operacji. Przeżył, ale następne godziny będą decydujące. Wydział wewnętrzny prowadzi śledztwo, jutro mam się stawić na przesłuchaniu — zrelacjonował krótko. Rachel wodziła za nim wzrokiem.
— Będziesz miał duże kłopoty w pracy? — zapytała. Aż wzdrygnęła się, kiedy mężczyzna uderzył pięścią w stolik kawowy. Przyzwyczajona do tego, że Ethan z trudem się poruszał, nie przywykła do wybuchów złości, a już na pewno nie do wyładowywania ich w ten sposób.
— Kurwa, Rachel, masz mnie za potwora? W dupie mam wewnętrzny i całą policję, wpakowałem kulkę dzieciakowi, rozumiesz? Młodemu zapadło się płuco, prawie umarł mi na rękach — krzyknął. Dziewczyna skuliła się w sobie ze strachu. Widząc to, natychmiast złagodniał. Przystanął i podniósł na nią skruszone spojrzenie.
— Przepraszam — bąknęła.
— To ja przepraszam. Nie powinienem na ciebie krzyczeć.
Nie skomentowała tego. Czuła, że obydwoje potrzebują chwili na wyciszenie się, więc zostawiła chłopaka w salonie i poszła dokończyć przygotowanie posiłku. Dopiero gdy zjedli, a właściwie ona zjadła, a Pratt podziubał widelcem i odsunął od siebie talerz, postanowiła więcej z niego wyciągnąć. Odniosła talerze do zmywarki, zrobiła kawę i postawiła przed nim kubek. Sama zajęła miejsce naprzeciwko.
— Opowiedz mi dokładnie, co się stało — poprosiła.
Milczał; szukał odpowiednich słów. A potem zaczął wyrzucać z siebie kolejne zdania jak
— Zastanawianie się, czyja to wina, jest bez sensu. Ty po prostu wykonujesz swoją pracę, ja posłałam go w diabły, oboje mamy do tego prawo. To wyłącznie wina Wooda, a nie nasza. — Jasper wciąż wyglądał na przybitego, więc wstała, podeszła do niego, położyła dłoń na jego plecach i rozmasowała je delikatnie. — Wszystko się wyjaśni, zobaczysz. A co z bratem tego postrzelonego chłopca?
— Wczoraj wstępnie go przesłuchano w szpitalu i potwierdził moją wersję. Płakał i mówił, że Wood ich na to namówił, że dla żartu dał młodszemu ten pieprzony pistolet na kulki, który wziąłem za broń... Cholera, co ja zrobiłem?
— Wiem, że łatwo mi mówić, ale skończ się zadręczać. To ty jesteś tym dobrym. A gdyby broń była prawdziwa i to ty teraz walczyłbyś o życie w szpitalu? Przecież nie wybaczyłabym ci tej środowej randki — zażartowała. Mimo że kiepsko jej to wyszło, kącik ust Jaspera uniósł się do góry. — Wszystko będzie dobrze — zapewniła, choć sama nie była tego taka pewna.
— Przepraszam, nie powinienem tym ciebie obarczać. Naprawdę nie wiedziałem, do kogo zadzwonić. James powiedział, że ci ufa, więc go posłuchałem. Chyba... — przełknął ślinę. — Chyba wciągnąłem cię w niezłe gówno, co?
Rachel nie dała po sobie poznać, jakie wrażenie zrobiła na niej informacja, że James Border tak o niej myślał. Był jej przyjacielem i jako jedyny wiedział, co przeszła, bo sam ciężko przeżył śmierć Ethana. Wspierał ją wtedy jak nikt, więc teraz wiedziała, że można na nim polegać, ale nie sądziła, że on mógł powiedzieć o niej to samo. Sądziła, że raczej miał ją za kruchą i może nawet irytującą laskę, która miesiącami wypłakiwała się w jego ramionach i którą to on musiał wspierać.
— Cieszę się, że do mnie zadzwoniłeś. Nie chciałabym, żebyś teraz był sam — oznajmiła tylko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro