10.
Gdy w niedzielę Jenna zadzwoniła do Rachel, by zaprosić ją na kawę, dziewczyna zareagowała entuzjazmem. Nie chciała przyznać tego sama przed sobą, ale cieszyła się nie tylko na perspektywę spotkania z przyjaciółką, lecz także okazję, by wypytać Bordera o jego kumpla.
Gdy drzwi stanęły przed Rachel otworem, najpierw wyłonił się z nich okrągły, coraz większy brzuch, a dopiero później Jenna. To właśnie jego rozmiar uświadomił Green, jak dawno jej tu nie było — ostatnim razem dumna pani Border informowała ją, że jest w ciąży, a zmian jej figury nie było jeszcze w ogóle widać.
— Pięknie wyglądasz — zaczęła Rachel. Nie chodziło tylko o kurtuazję, gospodyni naprawdę prezentowała się świetnie. Biust, dotychczas płaski, teraz szczelnie wypełniał stanik w rozmiarze C, włosy wydawały się bardziej gęste, a cera robiła wrażenie czystej i promiennej.
— Kogo ty chcesz oszukać, Riri? — parsknęła Jenna z niesmakiem, czekając, aż jej gość ściągnie buty i kurtkę. — Mam lustro w domu, naprawdę. To dopiero dwudziesty piąty tydzień, a wyglądam, jakbym miała urodzić słonia.
Tylko przez grzeczność Rachel nie potwierdziła. Rzeczywiście, jak na ten etap ciąży, brzuch jej przyjaciółki wydawał sie ogromny.
Poszła za Jenną do salonu, w którym czekał już Border. Na przywitanie cmoknął Rachel w policzek, a po krótkim przekomarzaniu się skutecznie usadził żonę na kanapie i poszedł do kuchni, by zaparzyć herbatę.
— Obchodzi się ze mną jak z jajkiem — poskarżyła się Jenna. — Ciągle marudzi, że jeszcze chodzę do pracy.
— A co tam w redakcji? — Rachel zmieniła temat. Chciałaby powiedzieć, że cieszy się szczęściem przyjaciółki, do pewnego stopnia tak nawet było; problem w tym, że od sześciu lat widok szczęśliwych par wywoływał w niej niewyobrażalny ból.
Jeśli miałaby wskazać, co najbardziej ją bolało po odejściu Ethana, to byłoby to właśnie to. Tak bardzo chciała patrzyć, jak jej chłopak spełnia marzenia, zostaje ojcem i jest po prostu szczęśliwy, ale cały wszechświat sprzysiągł się, by mu to uniemożliwić. Na co dzień starała się o tym nie myśleć, ale w otoczeniu osób, które go znały, wszystko do niej wracało.
— Odsunęli mnie od wszystkich ciekawych tematów. — Jenna wciąż się skarżyła. — Szef powiedział, że nie pozwoli mi biegać po mieście za szemranymi typami.
— Całkiem rozsądne podejście — zauważyła Rachel, dziękując Jamesowi skinieniem głowy za postawiony przed nią kubek.
— Też jestem tego zdania. — Border wyglądał na zadowolonego. — Ale ta pani — wskazał palcem na żonę — jest zbyt ambitna, by siedzieć na swoim szerokim tyłeczku i zajmować się inwestycjami w mieście na przykład.
— Chryste, Jamie, to strasznie nudne — jęknęła Jenna.
— Poczekaj z tymi swoimi śledztwami, aż będziesz mogła zostawić Jamesa juniora ze mną. — Border podrapał się po głowie. — Jak się udała randka z Jazzem? — zapytał ostrożnie.
— Byłaś na randce? — pisnęła Jenna, a Rachel zgromiła przyjaciela wzrokiem. — Chcę wiedzieć wszystko! — Ciężarna kobieta uniosła palec wskazujący w górę. — Ale najpierw idę siku, bo pewien mały kawaler kopie mnie w pęcherz.
Rachel odwróciła wzrok, widząc kaczy chód przyjaciółki. Podniosła oczy dopiero gdy usłyszała zamykane drzwi do łazienki.
— Cały czas czuję się, jakbym zdradzała Ethana — przyznała, patrząc w oczy Bordera. Twarz olbrzyma złagodniała.
— On tego właśnie dla ciebie chciał. Żebyś szła dalej i była szczęśliwa — przekonywał ją. Pierś Rachel unosiła się w szybkim, urywanym oddechu; dziewczyna zmuszała się, by się nie rozpłakać.
— Jazz jest... Miły, ale beztroski. Nic mu nie mówiłam o Ethanie, bo boję się, że by nie zrozumiał. — Pokręciła głową. Teraz, gdy wypowiedziała to na głos, nawet jej własne słowa wydały się głupie. Nic dziwnego, że James też się śmiał, choć bez wesołości.
— Myślę, że masz w głowie fałszywy obraz Jaspera. — Zerknął nerwowo w kierunku drzwi, jednak Jenna wciąż była w toalecie. — Zresztą, to jego wina. Tyle razy widziałem, jak przybierał maskę wesołka i bawidamka, ale to nie jest prawdziwy Jazz. — Zniżył głos do szeptu, więc Rachel nachyliła się, by lepiej go słyszeć. — On też kogoś stracił i od tego czasu boi się wiązać. Tym bardziej jestem taki zdziwiony, że po wczorajszym spotkaniu wydzwaniał do mnie po nocy, żeby się upewnić, czy nie jesteśmy razem.
— Ty i ja? — Rachel parsknęła z niesmakiem.
— Chodzi mi tylko o to, że nieźle go trafiło. Powinnaś z nim otwarcie porozmawiać. Mam nadzieję, że wam ze sobą wyjdzie, ze względu na ciebie, ale też na niego. — Ścisnął dłoń przyjaciółki, jednak natychmiast cofnął ją, gdy kroki jego żony rozległy się na korytarzu.
— Czas zacząć przesłuchanie! — rzuciła Jenna, opadając ciężko na kanapę obok Rachel.
***
Dwie godziny i jakiś milion pytań później, dziewczyna ruszyła z podjazdu pod domem swoich przyjaciół, machając do nich na pożegnanie. To, co powiedział Border, dało jej do myślenia.
Z czym jej się kojarzył Jasper Pratt? Z ojcem-gwałcicielem, ale przecież nie powinna oceniać go przez pryzmat win jego bliskich. To może z muzyką i szelmowskim uśmiechem. Flirtem z pielęgniarką. Motocyklowym strojem i kaskiem włożonym nonszalancko pod pachę. Z podstępem, którym zwabił ją do swojego mieszkania. Z wygłupami na parkingu.
Miała wrażenie, że James mówił o zupełnie innej osobie. Z jego powściągliwych słów wydobywał się zgoła inny obraz: facet niepewny siebie i zraniony. Która maska była prawdziwa?
Najgorsze było to, że obie pociągały Rachel tak samo. Nie wiedziała, co takiego magicznego było w Jazzie, ale kiedy tylko znikał jej z oczu, znów miała ochotę się z nim spotkać.
— A co mi tam — mruknęła pod nosem. Ostatnio często przyłapywała się na mówieniu do siebie. Nic dziwnego, skoro już od kilku lat mieszkała zupełnie sama i z nikim się nie spotykała.
Wybrała numer Jaspera i przełączyła na tryb głośnomówiący.
— Słucham? — rozległo się po drugiej stronie. W tle słyszała warkot silników i klaksonów, ale nawet one nie zdołały zamaskować zmęczenia w głosie mężczyzny.
— Dzwonię nie w porę? Pomyślałam, że może akurat nie masz z kim zjeść lunchu. — Spłonęła rumieńcem, czując się jak idiotka. Niby z jakiego powodu zakładała, że Jasper jest sam? — Bo ja nie mam — dodała, by zatrzeć własną nieporadność... I poczuła się jeszcze bardziej głupio.
— Propozycja jest kusząca... — zaczął.
— Ale? — Domyśliła się z tonu jego głosu, że jej odmówi.
— Jestem w pracy — westchnął. — Mandaty same się nie wlepią.
— W porządku, zjem sama — odpowiedziała teatralnie wesołym głosem. Dobrze, że Jasper nie mógł jej zobaczyć, bo nie dość, że była cała czerwona, to jeszcze oczy zaczęły ją piec. Być może nadmiernie reagowała, jednak po raz pierwszy od lat wyszła z propozycją randki i od razu została spławiona.
— Gdybym mógł się wyrwać, to bym to dla ciebie zrobił — dodał przepraszająco. Milczeli przez chwilę i Green zaczęła się zastanawiać, czy to nie pora się rozłączyć. — A jakie masz plany na późne popołudnie? — zapytał z wahaniem.
Dobrze, że Rachel trzymała się kierownicy, bo euforia mogłaby ją unieść aż pod dach samochodu. W oczach wciąż jeszcze błyszczały łzy, podczas gdy usta dziewczyny rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
— Wypad na miasto? — zaproponowała. Uświadomiła sobie, że mogło to zabrzmieć, jakby informowała go o tym, co będzie robić z kimś innym. — Co powiesz na spacer zakończony kolacją w jakiejś fajnej knajpie? — dodała więc.
— Czy kolacja koniecznie musi oznaczać zakończenie? — Jego głos nagle zrobił się ochrypły, przez co Rachel poczuła zalewające ją w dole brzucha pożądanie. Sama przed sobą nie zamierzała się jednak przyznać, że ma ochotę na Jaspera Pratta, więc prychnęła ze złością. — Dobrze już, dobrze, tylko żartowałem. Spacer i kolacja brzmią świetnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro