3. Spod deszczu, pod rynnę
To też już zmienione he :)
- Marinette! Uspokój się, proszę cię! To nic takiego...
- Nic takiego?! Nic takiego?! Kurna, Chloe! Właśnie się dowiedziałam, że moi rodzice nie żyją, a ty mi mówisz, że to nic takiego?! – krzyczała Marinette, siedząc razem z dawną znajomą w samochodzie.
Dziewczyna wyglądała okropnie. Cały jej makijaż rozmył się, więc przypominała potwora, a włosy miała posklejane od łez i nie wiadomo czego jeszcze. W pewnym momencie, Chloe się nad nią zlitowała i rozpuściwszy włosy podała koleżance gumkę do ich związania. Po chwili wyciągnęła też mokre chusteczki i nasączywszy je jakimś płynem, starła jej resztkę makijażu.
- Ja wiem, że jest to dla ciebie straszna tragedia – mówiła dalej blondynka. – Moja mama odeszła, kiedy byłam zupełnie mała...
- A ona nie umarła? – przerwała Marinette, pociągając nosem parę razy.
- A tak! – westchnęła Chloe. – Zapomniałam. Ona przecież umarła, kiedy byłam mała... Nieważne. Ale wiedz, że nie tylko ty masz taką sytuację. Mogę ci obiecać, że wszystko się ułoży.
- Jak ma się ułożyć? – spytała zaskoczona Marinette. – Moi rodzice umarli w pożarze.
- Tak, wiem. Już to mówiłaś z pięćdziesiąt razy. Ale zobaczysz! Ułoży się!
- Nadal nie rozumiem, jakim cudem ma się ułożyć... - mruknęła dziewczyna, przecierając już i tak spuchnięte oczy.
- Oh, Marinette! Niestety, nie mogę ci chwilowo powiedzieć nic więcej... Ale zapamiętaj sobie, że wszystko będzie dobrze – powiedziała Chloe najpewniejszym tonem na jaki było ją stać, po czym przekręciła kluczyki w stacyjce i uruchomiła auto.
Chciała już odjeżdżać z miejsca parkingowego, ale wtedy usłyszała trzaśnięcie bagażnika.
- Marinette? – spytała cicho. – Też to słyszałaś?
- Co takiego? – mruknęła dziewczyna, zbyt zajęta swoimi rozmyślaniami, żeby zobaczyć czy usłyszeć koniec świata.
- Nic, nic... - odparła Chloe, uznając, że totalnie już zwariowała. – Jedziemy.
Mówiąc to, wyjechała z miejsca parkingowego na ulicę, po czym skręciła kilka razy i wjechała na autostradę.
- Gdzie jedziemy? – ocknęła się Marinette, po kilku minutach jazdy.
- Zaraz po wypadku, zadzwonił do mnie twój dziadek, oznajmiając, że przeszła na niego prawna opieka tobą i że mam cię przywieść do niego do domu.
- Jaki dziadek? – zapytała zaskoczona Marinette. – Ten od zupy?
- Od zupy?
- Taaa... Stara historia. Raz go na oczy widziałam. Przyjechał na Wielkanoc i przywiózł ze sobą pomidorówkę, po której wymiotowałam całą noc. A poza tym, skąd on ma twój numer?
Chloe popatrzyła się w lusterko, jakby spodziewała się, że ktoś ją goni.
- Kiedyś się wymieniliśmy numerami – wyjaśniła w między czasie. - Musimy się pospieszyć – dodała po chwili i zmieniła bieg na jeden wyższy.
Dotarły do celu w niecałe dwie godziny, więc Marinette zdążyła już się ogarnąć i pomalować na nowo kosmetykami pożyczonymi od Chloe, ponieważ, jak się dowiedziała, dziewczyna mieszkała w tym samochodzie, bo ciągle musiała jeździć na jakieś spotkania. Odmówiła udzielenia szczegółowszych informacji, twierdząc, że to ściśle tajne.
Gdy zbliżały się do miejsca zamieszkania dziadka Marinette, dziewczyna zobaczyła porozwieszane wszędzie tabliczki: ,,NIEBEZPIECZEŃSTWO", ,,GROŹNE ZWIERZĘTA" czy ,,UWAGA NA NIEZIDENTYFIKOWANYCH ZŁODZEJI I POZOSTAWIONE PRZEZ NICH SZKODY". Ta ostatnia zaciekawiła ją najbardziej.
Zatrzymały się jeszcze przed starą bramą, przez którą Marinette czuła dziwną potrzebę, aby jej nie przekraczać.
- Chloe – powiedziała. – Zawróćmy. Może pojedziemy gdzie indziej?
- Spokojnie, to tylko czar dekoncentru... ekhem... skutki tego, że jeszcze nie doszłaś do siebie po stracie rodziców – mruknęła i ruszyła dalej, bo jakimś cudem brama się magicznie sama otworzyła. Gdy tylko ją minęły, Marinette pozbyła się tego dziwnego.
Kilka minut później Chloe zaparkowała przed pięknym, starym domem, wokół którego jaśniał ogromny, kolorowy ogród. Gdzie się nie spojrzało, można było zobaczyć kwiaty czy małe sadzawki, ale rzeczą, która najbardziej przykuła uwagę Marinette, było mnóstwo motyli, które latały dosłownie wszędzie.
Obok domu stała gigantyczna stodoła, a obok stara latarnia – widać, że nieużywana od wielu lat. Była porośnięta dużą ilością bluszczu i innych roślin, których nazw Marinette nie znała.
Chloe wysiadła z samochodu i zaczęła iść w stronę dwupiętrowca, a na spotkanie wyszedł jej chłopak z czerwonymi włosami i grzywką, która opadała mu po skosie na oczy.
Marinette postanowiła, że wysiądzie z auta, więc tak też uczyniła i podeszła do Chloe, która cała nabuzowana gestykulowała rękoma.
- Co to ma znaczyć, że go nie ma?! – krzyknęła.
- Mówiłem ci, Chloe, że wyjechał na kilka dni i wraca dopiero jutro rano – odparł rudzielec.
- Nic takiego nie mówiłeś!
- Wysłałem do ciebie list...
- Bardzo mi przykro, ale mój samochód nie posiada jeszcze skrzynki na listy! – wrzasnęła po raz kolejny blondynka. Podniosła najbliższy kamień i rzuciła nim w chłopaka, na co on uchylił się, żeby nie dostać nim w twarz.
- Chloe uspokój się! Dziadek przecież jutro wraca! Nie było go tylko sześć...
- Sześć dni? Sześć dni?! Czy on ma pojęcie co się może wydarzyć w sześć dni? Niedługo Noc Kupały, a nie mamy nawet wydrążonych lampionów! Dostał chociaż listy? Zbierał ludzi do szukania Artefaktów? Przecież na tym teraz powinniśmy się skupić najbardziej! Szczególnie, że jest to przecież najważniejszy Tajny Rezerwat ze wszystkich!
- Spokojnie Chloe, zajmiemy się wszystkim – powiedział powoli, a potem poparzył na Marinette. – Hej, jestem Nathaniel.
Chloe odskoczyła jak poparzona, bo nie zdawała sobie sprawy, że dziewczyna usłyszała całą rozmowę.
- To jest Marinette – przedstawiła dziewczynę, uśmiechając się sztucznie. – Rozmawialiśmy o takiej grze komputerowej...
- Tak, jasne – przerwała Marinette. – Nie uważacie, że może wystarczy tego udawania? Wszyscy coś przede mną ukrywają. Najpierw rodzice, a teraz wy. Ja tak nie wytrzymam dłużej. Spod deszczu, prosto pod rynnę! Wyśmienicie... Wiecie co? Nie mogę tak dłużej żyć!
- Ja też nie! – usłyszeli głos, dochodzący z samochodu, po czym otworzył się bagażnik, z którego wyczołgał się blondyn. – Wiecie ile mi zajęło rozpracowanie tego zamka od wewnątrz?
Cała trójka stała wryta w ziemię.
- Adrien? – odezwała się Chloe, po dłuższej chwili. – Czy ty mi rozjebałeś zamek od bagażnika?
C.D.N.
*****
Biedna Mari ;-;
Nie wie o co chodzi...
Tak więc... pojawił się Nathaniel. Ktoś się cieszy, ktoś nie?
Wgl mam wrażenie, że zjebałam ten rozdział ;-;
#zostaw_po_sobie_ślad
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro