Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ucieczka

Więc jak już mówiłem dzisiaj zamierzyłem wcielić mój plan w życie. Zaraz... chwila, moment czy ja w ogóle powiedziałem wam jak wygląda mój genialny plan? Mój plan godny geniusza brzmi tak : po prostu chcę stąd zwiać. Nie będzie chyba aż tak trudny do wykonania. Zawinąłem jedzenie w tobołek z liści (wodę znajdę po drodze) i wyruszyłem w podróż. Kiedy byłem już na skraju naszego miejsca osiedlenia, zobaczyłem że Anara stoi tuż obok mnie i spogląda na mnie pytająco.

- Tak dobrze myślisz. Uciekam, mam już dosyć. I nie zamierzam wracać.- po tej wypowiedzi mała zaczęła podskakiwać - Chcesz żebym zabrał cię ze sobą? – siostra pokiwała łebkiem. – Dobra, wskakuj. – dokładnie w chwili, w której siostra wdrapała się mi na grzbiet, usłyszałem, że reszta rodziny się budzi.

„Kurczę, muszę wiać." Pobiegłem więc w las. Rozpoczął się pościg. Wrogie wojsko miało więcej smoków, ale ja byłem mały i co najważniejsze: szybki. Rodzice byli wielkimi, dorosłymi i silnymi smokami, ale byli powolni. Dwie moje siostry były szybkie, ale były ode mnie siedem lat starsze więc nie mogły tak zwinnie poruszać się w tym gąszczu. Po jakimś czasie zostali w tyle, więc mogłem trochę zwolnić tempo. Nie zważając na wołania rodziców, Milki i Lilki pobiegłem w głąb lasu.

***

Szaleńczy bieg trwał około godziny. Jak go wytrzymałem, nie wiem. Pokonanie lasu zajęło jeszcze jedną godzinę, podczas której mogłem już zwolnić z czego rzadko korzystałem. Jak to mawiają: Ostrożności nigdy nie za wiele. Oczywiście, jak to ja, musiałem jeszcze wpaść na trzydzieści siedem sosen, trzy świerki, czterdzieści dwa dęby, dwie lipy, i wpaść jakieś pięćdziesiąt osiem razy do sadzawki. I na czternaście krzaków. Mówiłem przecież, że mam pecha. Po tym wszystkim wyglądałem bardziej jak smok ze skórek kasztanów niż z krwi i kości. Przynajmniej Anara nie została nawet draśnięta, co świadczy tylko o tym, że mała ma ewidentnie więcej szczęścia niż ja. Pomijając moje szczęście i kontynuując najświeższy temat po trzykropku, z racji tego że biegłem około 50 km/h (potem 40), wywnioskowałem to że gąszcz miał około dziewięćdziesięciu kilometrów. Trochę duży ten las. Trzeba by było wziąć pod uwagę jeszcze to, że biegłem najkrótszą z możliwych dróg i użyłem kilku skrótów. Usiadłem w końcu na jego skraju i odpocząłem po długim sprincie (podejrzewam, że też bylibyście zmęczeni).

- Dobrze, mała zeskakuj. Muszę powyjmować sobie te kolce i liście. - Poddałem się niezbyt przyjemnej operacji wyciągania liści i kolców, między innymi z miejsc, w których ich nie powinno być, a mam tu na myśli język i wargi. Wiecie jak długo one się goją? O ile dobrze pamiętam to są najdłużej gojące się części ciała ze wszystkich. Ale dobrze, nie jestem tutaj , żeby chwalić się moją wiedzą z biologii. Zresztą one i tak za bardzo mi się nie przyda. Chyba, że w walce. Mógłbym wtedy sprawdzić silne strony, te słabe i naturę przeciwnika. Właściwie to śmiesznie się złożyło. Zacząłem od kolców w miejscach, w których ich nie powinno być (doskonale wiem, o czym pomyśleliście), a skończyłem na walkach. Nie żebym w ogóle jakąś zamierzał (będzie ich dużo nie martwcie się). Przynajmniej podczas tych bezsensownych wypowiedzi udało mi się wyjąć nieproszonych gości z tych miejsc. Warga niestety musi sobie jeszcze trochę pokrwawić. Anara, która już od jakiegoś czasu się niecierpliwiła, zaczęła podskakiwać dookoła mnie, jakby miała koniki polne pod ogonem.

- Spoko, już skończyłem. Możesz przestać wariować. – mała zaczęła podskakiwać, jakby miała tam hordę koników polnych. – Jasne, już idziemy.

Smoczyca popatrzyła z lekkim strachem na te kilka miejsc, w których jeszcze krwawiłem

– Spokojnie, od tak małej ilości krwi jeszcze nikt nie umarł. Chyba. Ale wydaje mi się, że ja nie padnę. 

 Anara najwyraźniej uspokojona tym wyjaśnieniem, znowu zaczęła skakać. Ona chyba nigdy się uspokoi.

 – Tym razem idziesz na piechotę. Nie będę cię podwoził. – powiedziałem. Siostra szybko podbiegła do mnie. Wątpię żeby chciała się zgubić. Wygląda na to, że z tego biegu wyciągnęła jakiś wniosek, mianowicie: Jej brat (czyli ja) biega trochę za szybko, żeby go dogonić zwykłym biegiem. Nie żebym się chwalił, ale możliwe, że w biegu wygrałbym z Boltem.

Szliśmy przez Talię około trzech godzin. Wydaje mi się, że nic wam o niej nie mówiłem, chyba nawet nie powiedziałem jak się nazywa. Spoczko, już to naprawiam. Talia jest piękną krainą zamieszkaną jedynie przez magiczne stworzenia. W skład ten wchodzą na przykład: smoki=), centaury, magiczne wilki, wróżki, gryfy, feniksy itp. Skład roślin: paprocie, palmy, cholernie( przepraszam za słowo, ale inaczej się tego opisać nie dało) wysoka trawa, tańczące tulipany (?), muchołówki krwiożercze, zrastające się pomarańczowe kwiaty itp. Teraz czas na skład miejsc i zabytków( najbardziej normalna rubryka ze wszystkich): góry, jaskinie, polany, kaniony, urwiska, słupki(normalniej mówiąc kolumny) ze starożytnej Grecji, ruiny, kilkanaście zamków, muzea i nie wiem co jeszcze tam wymyślili. A, i proszę, nie pytajcie się mnie, skąd ja to wiem. Jest też tam bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo x52 zielono. Tak zielono, że gdyby człowiek tam wpadł to widziałby samą zieleń. Sprytna pułapka.

Więc szliśmy przez ten przepiękny krajobraz dopóty, dopóki nie dotarliśmy do polany z płaskim, szarym kamieniem na jej skraju. Całe poszycie jakoś dziwnie się trzęsło. Zatrzymałem małą ogonem. Smoczyca teraz naprawdę wyglądała na przerażoną. Ziemia trzęsła się coraz mocniej, pod łapami wyczuwałem ciepło. Wyglądało na to, że cała polana za chwilę pokryje się lawą.

Musiałem szybko coś wymyśleć. Błyskawicznie obliczyłem, że kamień będzie jedynym miejscem, które nie utonie w gorącej substancji. Chwyciłem siostrę wpół, podbiegłem do kamienia i posadziłem ją na nim. Sam w ostatnich sekundach wzleciałem w górę. Połać gruntu pokryła się czerwoną lawą. Niby wszystko było już w porządku, ale jednak coś nie dawało mi spokoju. Odwróciłem się w powietrzu i zobaczyłem, że Anara leci. Dziwnie leci. Lewituje w górę. Jej tylne łapy wykręciły się o 178 stopni. Mała pisnęła z bólu i strachu. Wskoczyłem na kamień, ale było już za późno. Lot smoczycy przyspieszył, a sama Anara wystrzeliła wysoko w górę.

- Anara! Anara, wracaj! – krzyczałem – Tajfun, uspokój się , to jest tylko portal do świata ludzi. Ciekawe, skąd ja to w ogóle wiem? Czy na tym kamieniu jest napisane „Uwaga, portal do świata ludzi"? I dlaczego ja gadam sam do siebie? Przynajmniej lawa opadła. Zawsze wiedziałem, że kamienie w Talii są jakieś dziwne.

Rzeczywiście, polana wyglądała jak przed tymi szalonymi wydarzeniami. Zeskoczyłem z kamienia. Może to nawet dobrze, że Anara poleciała tam w górę? Na pewno będę szedł szybciej, a zresztą nie znam się na wychowaniu smocząt. Mam nadzieję, że mała jest bezpieczna.

Następnego dnia

Przede mną: Góra Wielka Na Jakiś Kilometr

- Czyli teraz będę się tam wspinał jakąś godzinę. No, po prostu super.

Całe szczęście myliłem się i tym razem (tylko, że teraz to nie jest objaw pecha). Wspinałem się tam tylko dziesięć minut. Droga była ciężka, a góra dość stroma. Pokaleczyłem trochę łapy(znowu), ale teraz moja warga ocalała(uff). Tylko, że jeszcze wpadłem na około sto dwadzieścia trzy drzewa(whyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy?)

Oczywiście, przesadzam. Widok z góry był po prostu cudowny. Widać był prawie całą Talię( a raczej jej większość). Jeden szczegół przyciągnął moją uwagę. Kwiat. Piękny biały kwiat, spowity w ciemną mgłę i rosnący na szczycie góry.

„Mina.- pomyślałem – Mina Ciemności i Światła" A teraz, musimy coś sobie wyjaśnić. Mówiąc Mina, nie mam na myśli bomby ani wyrazu twarzy. Mam na myśli kwiat. A ta tutaj jest bardzo rzadka. Rodzice opowiadali nam pewną legendę, właśnie o tym kwiatku. Podobno tylko godni mogą go zobaczyć, choć naprawdę wątpię, żebym rzeczywiście był godnym. Podszedłem do Miny i delikatnie dotknąłem jej płatków. Kwiat zaczął owijać się wokół mojej prawej łapy i skrzydła. Próbowałem go strząsnąć, ale bez skutku (i weź tu spróbuj rozmawiać z kwiatkiem). W legendzie też o tym mówiono. Podobno ten o którego zacznie się owijać Mina, jest... i wtedy zawsze zasypiałem. Ta legenda jest potwornie nudna, uwierzcie mi na słowo. Patrzyłem jak kwiat kończy plątać moje skrzydło i na końcu usadawia się na jego szczycie. Poruszyłem nim. Nic się nie stało. Zamachałem skrzydłami i, o dziwo, kwiat mi nie przeszkadzał. Dokładnie tak samo było, gdy przeszedłem się w kółko.

Może jednak jestem tym godnym? Kto wie, życie jest zagadką. Naprawdę wątpię, żeby Mina się pomyliła.


                                  Prezentuję wam moje "niesamowite" umiejętności edytorskie 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro