Rozdział 4
Wtorek nigdy nie był moim ulubionym dniem tygodnia, jednak tym razem ten dzień był wyjątkowy, bowiem ostatecznie miałem zakończyć wszystko, co jest związane z moimi rodzicami. Nie powiem, na samą myśl o tym odczuwałem jednocześnie ekscytację, ponieważ pierwszy raz w życiu mogłem tak subtelnie utrzeć wszystkim nosa, jak i lekkie obawy, bo jak by na to nie patrzeć, to moi starzy są strasznie zaborczy i nigdy nie wiadomo było, co im do tych łbów odbije. Ja jednak zawsze byłem osobą, kierującą się zasadą "co ma być to będzie", więc nie bałem się wygarnąć im wszystkiego prosto w twarz.
Musiałem jednak poczekać na odpowiedni moment, który właśnie nadszedł.
Poszedłem do łazienki, gdzie umyłem się oraz ubrałem w czyste ubrania, a następnie
zszedłem na dół do kuchni, zjeść na szybko śniadanie. Jak się okazało, w kuchni już się znajdowało kilka osób, dlatego przywitałem się z wszystkimi, a następnie zrobiłem sobie kanapki z paprykarzem szczecińskim.
- To co? Gotowy na nowy początek?
Zapytał Alan, na co mu przytaknąłem.
- Oczywiście! Nawet nie wiesz, ile czekałem na ten moment.
- I jak się czujesz wiedząc, że właśnie ten moment nadszedł?
- Genialnie! Już nie mogę się doczekać, aż wygarnę im to wszystko, co mi siedziało w sercu przez te wszystkie lata.
- I tak trzymaj! Chcesz, abyśmy z Dawidem ci towarzyszyli na wszelki wypadek?
Jak z nim wczorajszym rozmawiałem, to powiedział, że zważywszy na twoje podejście do twoich starych nawet podczas rozmowy, jest niepokojące, a po tym, co mi powiedziałeś to wnioskuję, że oni na serio mogą coś odstawić.
- Znając ich to to, że będą kombinować jest bardziej niż pewne.
- Więc postanowione! Idziemy z tobą!
- My też!
Powiedziało jeszcze kilkoro punków, którzy ni stąd ni zowąd pojawili się w "naszym" skromnym mieszkaniu.
- Ale tak wszyscy?
Zapytałem nie dowierzając w to, co usłyszałem.
- Wszyscy! W końcu teraz jesteś jednym z nas, a tutaj wszyscy trzymamy się razem.
Powiedział czerwonowłosy, wysoki, szczupły, ale za to dobrze zbudowany chłopak, którego kojarzyłem tylko z widzenia. Chyba Tymek miał na imię....
- Dziękuję. Nawet nie macie pojęcia ile to dla mnie znaczy. Jestem wam bardzo wdzięczny za to, że przyjęliście mnie pod swoje skrzydła, daliście dach nad głową i teraz wspieracie mnie psychicznie i fizycznie. Naprawdę to doceniam.
Wyznałem szczerze, na co wszyscy szeroko się uśmiechnęli i poklepali mnie po ramieniu. Jedna z dziewczyn mocno mnie przytuliła i pocałowała w policzek, na co ją podniosłem i zakręciłem się z nią wokół własnej osi kilka razy. Następnie złożyłem krótki pocałunek na jej głowie i jeszcze chwilę trzymałem ją w ramionach. Oczywiście z Kaśką rozmawialiśmy kilka razem, jednak zazwyczaj były to tylko chwilowe pogadanki podczas mijania się.
Nie mogłem jednak zaprzeczyć, że dziewczyna wpadła mi w oko i to od samego początku.
- Piękna pani pozwoli, ale pójdę umyć zęby i będziemy mogli już iść.
Powiedziałem stawiając dwudziestolatkę na podłodze. Jej cichy chichot dotarł do moich uszu, a ja niemal czułem, jak moje serce topnieje. Zdecydowanie ta dziewczyna miała w sobie to "coś", co potrafiło skruszyć nawet najtwardszą skałę.
Poszedłem do łazienki, gdzie umyłem zęby, a następnie zszedłem na dół i całą grupą wyszliśmy na dwór.
- To dokąd najpierw idziemy?
Zapytała Kasia, chwytając mnie za rękę, dzięki czemu nasze dłonie złączyły się ze sobą.
- Najpierw pójdziemy do mojej szkoły. Muszę ją rzucić, bo i tak lekarzem nie zostanę.
Powiedziałem i wszyscy poszliśmy do mojego liceum. Gdy wszedłem do środka, to rzeczą oczywistą było to, że wszyscy się na mnie gapili jak sroki w gnat. Jedni z kpiną i drwiną, inni z rozdziawioną gębą, jakby byli świadkami objawienia pańskiego. Jeszcze inni kompletnie to olali i wrócili do swoich spraw.
A my szliśmy korytarzem do gabinetu dyrektora. Spojrzałem na towarzystwo i dałem im znak, aby poczekali na mnie przed drzwiami, a sam zapukałem i wszedłem do środka.
Dyrektor widząc mnie, zdumiony skupił uwagę na moim wyglądzie.
- Dzień dobry, panie dyrektorze.
Chciałbym wypisać się ze szkoły.
Powiedziałem, co mężczyzna przyjął ze spokojem.
- Dobrze. Mogę jednak znać powód pana decyzji?
Tak, w tej szkole nawet nauczyciele zwracali się do nas per Pan/Pani.
- Po pierwsze problemy z rówieśnikami, po drugie nie chcę dłużej kontunuować tego kierunku.
To nie dla mnie.
Powiedziałem szczerze.
- Czyli jak już robisz na złość rodzicom, to po całości?
Zaśmiał się, a ja byłem zaskoczony.
Skąd on o tym wiedział?!
- I tak i nie. Przede wszystkim chcę wreszcie wyrazić swoje zdanie i pokazać siebie takiego, jakim jestem na prawdę.
- Rozumiem. Wiem, że zaskoczyły cię moje słowa, ale teraz, gdy już i tak podjąłeś decyzję o rzuceniu szkoły, to powiem ci tak prywatnie, że wiem jacy są twoi rodzice. A raczej jacy się stali, bo kiedyś tacy nie byli. Znamy się dobrze z twoimi rodzicami, bo chodziliśmy razem do klasy i kiedyś byliśmy przyjaciółmi, ale od kiedy zmienili się tak bardzo, to przyjaźń się skończyła, a kontakt ograniczył do minimum.
Oh, no to nieźle...
- Czyli rodzice naciskali na mnie na tą szkołę tylko dlatego, bo pan jest tutaj dyrektorem i nauczycielem oraz sami chodzili tutaj do szkoły?
- Otóż to.
Powiedział pan Janusz, a następnie wyciągnął z szuflady pełne opakowanie agrafek i mi je podał.
- Trzymaj. Od teraz jest to twój znak rozpoznawczy. Ja mam ich jeszcze wiele.
Powiedział mężczyzna uśmiechając się do mnie, co odwzajemniłem i podziękowałem.
- Maks. I może lepiej poczekaj do końca szkoły? Zostało już tylko nie całe pięć miesięcy. Za chwilę podejdziesz do matury i będziesz miał już to wszystko z głowy.
- No dobrze.
Powiedziałem, a następnie porzegnałem się i opuściłem gabinet i całą szkołę.
- I jak?
Zapytał Antek, a ja mu zdałem pełną relację z przeprowadzonej rozmowy.
- W sumie ma chłop rację. Już niewiele zostało do końca i przerywanie szkoły w takim momencie nie ma najmniejszego sensu. Ale nigdy bym nie przypuszczał, że kiedykolwiek przyjaźnił się z moimi starymi.
Powiedziałem, będąc dalej oszołomiony uzyskanymi informacjami.
- No, i jeszcze ta akcja z agrafkami...
Zaśmiał się Dawid, na co wyszczerzyłem się jak debil.
- To co? To teraz odwiedziny starych?
Zapytał Alan, a ja przytaknąłem.
- Tak
- Denerwujesz się?
- No, trochę... Przede wszystkim nie wiem, czego mogę się po nich spodziewać, bo ci ludzie są nieobliczalni.
- Będzie dobrze, stary. Najwyższy czas aby usłyszali prawdę na swój temat.
Antek poklepał mnie po ramieniu, a następnie wszyscy poszliśmy do mojego domu. Szybko przeskoczyliśmy przez płot i weszliśmy po schodach.
Złapałem oddech, a po chwili uniosłem dłoń, aby zapukać do drzwi.
- Jesteś na to gotowy?
- Tak.
Powiedziałem bez namysłu, chociaż była to jedynie połowiczna prawda.
Ostatecznie jednak zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi i czekałem, aż moja matka otworzy nam drzwi.
// I jak wrażenia z opowiadania, jak na ten moment?
Dedykacja dla War_Eternal i Maruda826
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro