Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Wtorek, 16 sierpnia

Mój ulubiony zeszycie z grubą okładką,

Chciałam dopowiedzieć coś do wczorajszego dnia. Nie zrobiłam tego od razu, gdyż przed pójściem do sypialni cioci, w której spędziłam całe popołudnie, zostawiłam Cię, Mój Przyjacielu, w salonie. Nawet obiad zjadłam u cioci, gdyż nie chciałam niczego przeoczyć. A kiedy już sobie przypomniałam o Tobie, Mój Przyjacielu, zasnęłam na podłodze, z głową opartą na dłoniach, które leżały na łóżku.
Teraz siedzę już u siebie, więc spokojnie mogę kontynuować.
Prezentem, o którym mówiła ciocia, okazały się być przybory szkolne, których używała kiedyś moja mama oraz kilka całkiem nowych, zapewne kupionych pod wpływem chwili (we wrześniu zawsze się słyszy od dziewczyn, ile to one nakupowały rzeczy do szkoły, a jak przychodzi czerwiec, to nagle się okazuje, że i tak z większości nie korzystały, bo albo było im szkoda, albo kupione przybory okazywały się niepraktyczne). Nie wiem, czy moja mama taka była. Może po prostu dostaławała te rzeczy okazjonalnie, na przykład na Święta, czy urodziny?
Chciałam zadać tyle pytań jednocześnie, że nie byłam w stanie sformułować choćby jednego. Patrzyłam na te wszystkie przedmioty w pudle i nie dowierzałam, iż od teraz są moją własnością.
- Tylko dlaczego były u Meredith, zamiast u dziadków?- kolejne pytanie pojawiło się w mojej głowie.
Tym razem odważyłam się je zadać, na co ciocia mi odparła z ledwo wyczuwalnym przygnębieniem, że moja mama myślała, że to jej starsza siostra pierwsza będzie miała komu je przekazać. Tak się jednak nie stało i do tej pory leżały zapomniane w kartonowym pudle.
Podczas, gdy ja omiatałam wzrokiem każdą rzecz po kolei, ciocia przyszła do sypialni, powiedzieć mi o wziętym dniu wolnym na żądanie, aby następnego dnia wybrać się ze mną na wycieczkę rowerową po okolicy.

O, nie! Całkowicie o niej zapomniałam. Chętnie podzieliłabym się z Tobą, Mój Przyjacielu, myślami, jakie w tamtej chwili pojawiły się w mojej głowie, jednak zapewne jestem już spóźniona. Spojrzałam na wyświetlacz w telefonie. Co za szczęście, że zegar na zablokowanym ekranie wskazywał godzinę za pięć dziesiątą. Przebrałam się w, przygotowane poprzedniego dnia, krótkie, dresowe spodenki w kolorze jasnej szarości oraz jedyną sportową bluzkę, jaką posiadam, od kiedy przestałam systematycznie biegać z powodu kontuzji. Wtedy ta kobaltowa bluzka z szerokimi ramiączkami lekko ze mnie zwisała, zaś teraz mocno podkreślała moją talię i biust. Stopy wcisnęłam w zawiązane sportowe buty i zbiegłam szybko po schodach. Ciocia najwyraźniej nie zauważyła mojego roztrzepania, gdyż z uśmiechem zapytała tylko, czy chcę wziąć ze sobą małą butelkę wody. Odpowiedziałam, że tak. Od samego dojścia z pokoju na dół poczułam się spragniona. Kiedy wyszłyśmy na dwór, dwa ciemnobrązowe rowery, z czego jeden błyszczał w słońcu (zapewne był nowy), już stały na podjeździe, razem z, przewieszonymi przez kierownicę, neonowymi kaskami. Odwróciłam się do cioci i spytałam zaskoczona:
- Czy jeden z nich kupiłaś, ciociu, specjalnie dla mnie?
- Jak tylko się dowiedziałam, że przyjedziesz, pomyślałam, że trochę ruchu na pewno ci nie zaszkodzi. Osobiście bardzo lubię przejażdżki po tej okolicy i myślę, że tobie też przypadną do gustu. Mimo, że do tej pory wyszłaś do ogrodu tylko raz, jakbyś miała alergię na świeże powietrze.- wypomniała mi ciocia, podchodząc do jednego z rowerów.
Założyłam, że drugi z nich (ten odbijający promienie słoneczne) jest mój, dlatego skierowałam swe kroki właśnie w jego kierunku. Spędzałyśmy z ciocią całkiem sporo czasu, głównie podczas posiłków, albo późnymi wieczorami. Ale nic nie wpłynie na to, iż, tak jak nie lubię czytać i nie rozumiem artystów, tak nie dostrzegam niczego nadzwyczajnego w spędzaniu czasu na dworze. Szczególnie, że...
- Przez tą temperaturę człowiek się poci, słońce razi po oczach, z drzew spadają kleszcze, do kwiatów lgną pszczoły, osy i inne rządlące owady, drewniane ławki są twarde i niewygodne, a co najważniejsze- nie ma tam szybkiego Wi-Fi!
Takiej ilości argumentów ciocia nie była w stanie stawić czoła. Jednak musiała mieć ostatnie zdanie, dlatego dodała:
- Nie mam po co się z tobą kłócić, Cortney. Do końca wakacji sama się przekonasz, co cię omija, gdy przesiadujesz całe dnie zamknięta w czterech ścianach.
Włożyłam butelkę wody do, jak mniemam, specjalnie pod nią przygotowanego uchwytu na ramie roweru, po czym nałożyłam na głowę jaskrawo żółty kask. Ubrana w rzeczy kompletnie do siebie niepasujące pod względem kolorystyki uświadomiłam sobie, iż, czy tego chcę, czy nie, powinnam się wybrać na zakupy, aby zaopatrzyć się w sportową odzież. Oczywiście, jeśli faktycznie okolica okaże się być tak niesamowita, jak opisywała ją ciocia, która, swoją drogą, już prowadziła rower w stronę ulicy, dlatego podążyłam jej śladem. Nie trudno będzie ją dostrzec, nawet z większej odległości, ze względu na rażące, niebieskie nakrycie głowy.

- Co to za dźwięki?- spytałam zaniepokojona, gdy po kilkunastu minutach spokojnej i relaksującej (choć trochę monotonnej!) jazdy, liście, otaczających nas z obu stron, drzew zaczęły się niespokojnie ruszać mimo braku nawet najmniejszego wiatru.
- To tylko Wellington.
- Na pewno samo imię mi coś mówi.- odparłam z lekką ironią.
- Czasem czuję się, jakbyśmy znały się o wiele dłużej niż te dwa tygodnie. - obdarzyła mnie uśmiechem, od którego od razu zrobiło mi się ciepło na sercu.
- To taki miły staruszek, który zwariował na stare lata.- dodała, starając się ukryć uśmiech, który teraz wkradł się i na moją twarz.
Zaskakujące, z jaką łatwością przychodzi cioci poprawianie mi humoru. Przy niej czuję się pewniejsza siebie, odważniejsza. Miałam wiele obaw, co do przyjazdu do niej. Jednak podejmując się z ciocią wysiłku fizycznego w najcieplejszą porę dnia tylko po to, by spędzić wspólnie czas, uświadomiłam sobie, jak duży (i pozytywny!) ma na mnie wpływ. Ale... nie będzie ze mną zawsze i wszędzie. W szkole będę musiała radzić sobie sama. A w pojedynkę przybieram postać małej myszki, która raz wpuszczona w labirynt, nie ma szans na opuszczenie go.

- Cortney, słuchasz mnie, czy zasnęłaś z otwartymi oczami podczas pedałowania?- ciocia zaśmiała się z własnego dowcipu, wyrywając mnie nim z zadumy.
- Zamyśliłam się. Co mówiłaś, ciociu?
- Próbuję cię przekonać do przerwy. Jestem zaskoczona twoją kondycją, poza tym przypominam ci, że z wiekiem nie wygram.
- Może tutaj się zatrzymamy?- spytałam, wskazując drewnianą altankę po naszej prawej stronie, usytuowaną w miejscu, gdzie było mniej drzew. Prowadziła do niej wąska ścieżka, w sam raz dla jednośladu, jednak ciocia miała podniesioną jedną brew, jakby polemizowała z własnymi myślami. W końcu, po dłuższej chwili mojego wyczekiwania na odpowiedź, usłyszałam:
- Cortney, zobacz. Tam niedaleko już się kończy las. Asfaltem jedzie się znacznie łatwiej, więc nie musimy się zatrzymywać.
Zaskoczyła mnie jej nagła zmiana zdania. Sama z chęcią bym zrobiła przerwę, choćby na parę minut, dlatego odparłam:
- Na pewno? Przecież chwila odpoczynku nas nie zbawi...
- Został nam tylko jeden zakręt i ostatnie trzy kilometry gładką nawierzchnią.
Skoro zrobiłyśmy już prawie całą pętlę, to wytrzymam bez przerwy. Tylko wolę nie myśleć o jutrzejszych zakwasach...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro