Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Poniedziałek, 15 sierpnia

Mój ulubiony zeszycie z grubą okładką,

Wstyd mi się przyznać, ale boję się na samą myśl o nowej szkole. Nie tyle o samym budynku, co ludziach, z którymi będę tam miała do czynienia. Ostatnio coraz częściej o nich myślę i za każdym razem kończy się na niezdrowym zajadaniu stresu przypadkowymi słodkościami, które akurat znajdą się pod ręką. Nie chcę mieć znowu złej reputacji. Naprawdę mi zależy na, jak to ujęli dziadkowie, „odkryciu swojego powołania". Tylko, co jeśli los niczego dla mnie nie zaplanował? Czy jestem gotowa na ponowną walkę o siebie i swoją godność? Z drugiej strony... może to właśnie było moim przeznaczeniem? Przeprowadzić się i na podstawie dawnych błędów zacząć od nowa?
- Cortney, ciągle siedzisz w kuchni?!- zawołała Meredith, wyrywając mnie z zamyślenia.
Nie odpowiedziałam, gdyż aktualnie byłam na nią obrażona. Nie mogę zrozumieć, co nią kierowało, żeby po przeszło dwóch tygodniach znajomości nazwać mnie podczas dzisiejszego śniadania „kochaniem". Czy ona chce się zachowywać wobec mnie tak, jak traktowała mnie babcia? Czy nie przywiązuje się zbytnio?
- Cortney!- krzyknęła z progu kuchni tak głośno, że aż podskoczyłam na hokerze, o mały włos z niego nie spadając. Całe szczęście, iż w ostatniej chwili złapałam się ceramicznej wyspy kuchennej.
Obdarowałam Meredith zawziętą miną i wróciłam do picia schłodzonego soku jabłkowego. Ona jednak musiała być równie uparta, co ja, bo po raz kolejny spróbowała zwrócić na siebie moją uwagę:
- Czemu nie wyjdziesz na dwór? Jest piękna pogoda.
Prychnęłam zirytowana. Na zewnątrz odczuwalna temperatura mogła teraz przekraczać trzydzieści stopni Celsjusza i na dodatek nie ma tam tak dobrego WI-FI, jak w budynku. W innym przypadku, już dawno sama z siebie bym wyszła, żeby tylko odciąć się od tej kobiety. Jej zachowanie zaczęło być nie w porządku. Kto jej dał prawo wejścia w moją prywatną strefę? Czy nie wystarczało jej, że nazywałam ją „ciocią"? A niech, to! Temperatura w pomieszczeniu zagęściła się na tyle, że zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy nie chłodniej jest już na dworze. Zeskoczyłam więc z wysokiego krzesła i z zimnym napojem w dłoni oraz zeszytem pod pachą opuściłam kuchnię.
Nie było mi jednak dane pobyć w samotności, gdyż chwilę po tym, jak wyszłam do ogrodu przez duże, przeszklone drzwi, znalazła się tam i Meredith. Czy nie dałam jej do zrozumienia, że nie mam ochoty na pogawędkę?
- Porozmawiaj ze mną.- poprosiła, usadawiając się na drewnianej ławce naprzeciwko mnie, choć na nic ten jej błagalny ton.
- Wyjaśnijmy to sobie.- dodała, przerywając niezręczną ciszę.
- Przecież nie mamy czego sobie wyjaśniać.- pomyślałam lekko podirytowana namolną obecnością kobiety. Zrobiłam sobie krótką przerwę od pisania tego wpisu i wzięłam kolejny łyk coraz cieplejszego, od wysokiej temperatury powietrza, soku.
W tym momencie uświadomiłam sobie coś istotnego. Moje zachowanie niczym się nie różniło od tego, jaka byłam, gdy mieszkałam z dziadkami. A przecież miałam się postarać, zmienić, stać się silniejszą wersją siebie. Jak mam stawić czoło wyzwaniom w kolejnym liceum, gdy nie potrafię uporać się z głupią kłótnią z własną, czy chcę ją teraz tak nazywać, czy nie, ciotką?
- Dziewczyno, weź się w garść!- upomniałam samą siebie. Wzięłam głęboki wdech i rzuciłam szybko jedno słowo na głos, żeby nie mieć czasu na zmianę zdania.
- W porządku.
Zerknęłam znad zeszytu na Meredith, której aż wyleciały z rąk jakieś papiery. Nie rozumiałam jej reakcji, przecież nie powiedziałam, że jej wybaczam. Czy naprawdę tak bardzo przejmowała się jedną naszą kłótnią? A może to naturalna, ludzka reakcja na odrzucenie?
- Ja nie chcia...- zaczęłyśmy jednocześnie i natychmiast zamilkłyśmy.
Patrzyłyśmy na siebie w milczeniu, prawdopodobnie obie nie wiedząc, czy się znowu odezwać. W końcu Meredith kontynuowała:
- Nie chciałam cię urazić. Przepraszam, że tak się do ciebie odezwałam. Gdybym mogła cofnąć czas...- urwała i zamyśliła się. Uśmiechnęła się z tylko sobie znanego powodu, po czym potrząsnęła głową, wracając do rzeczywistości.- Cortney... Przepraszam. Nie wiem, co ci jeszcze mogę powiedzieć. Nigdy nie miałam dziecka. Nie wiem, jak się je wychowuje, ani jak z nim postępować. Tego nie da się nauczyć z książek, to instynk, który dopiero się we mnie budzi.
Jej bezradność, która objawiła się we wzruszeniu ramion i smutnym wzroku, dotarła do mnie ze zdwojoną siłą. Od ciotki biła szczerość, a ja zaczynałam ją rozumieć. Tak jak ja nie miałam kochających się rodziców, tak ona nie miała męża, z którym mogłaby troszczyć się o małą istotę, która z wiekiem miałaby tyle lat, co ja obecnie.
Wstałam z ławki i usiadłam na drugiej, obok ciotki. Zbyt długo milczałam.
- A ja... nie chciałam się na ciebie gniewać. To znaczy z początku tak, ale...- zaczęłam się plątać. Wzięłam kolejny głęboki wdech, żeby zyskać czas na przemyślenie, co chcę powiedzieć.- To dla mnie trudne. Cała ta przeprowadzka.- zaśmiałam się nerwowo, wymachując rękami i po raz kolejny przypominając sobie o zbliżającym się wrześniu, a wraz z nim- o początku roku szkolnego.
- Rozumiem cię. Wcześniej się nie znałyśmy, a teraz spędzamy razem tak dużo czasu.
Zaskoczona oderwałam wzrok od kolan, w które, nie zdając sobie z tego najmniejszej sprawy, tak długo się wpatrywałam.
- Czyli... dla ciebie to też nie jest takie łatwe, ciociu?
- Ależ oczywiście. Śmierć Natalie była dla nas wszystkich tragedią, po której ciężko było się podnieść. A ty...Jesteś do niej taka podobna...
Za każdym razem, gdy ja wahałam się przed wypowiedzeniem jednego słowa „ciocia", ona widziała przed sobą młodszą wersję swojej zmarłej siostry. Zaskakując siebie samą, przysunęłam się bliżej cioci i położyłam głowę na jej ramieniu. Do tej pory robiłam tak jedynie w obecności babci, do której miałam pełne zaufanie. Ciocia objęła mnie lewą ręką, a drugą zaczęła mnie głaskać po włosach. Było to przyjemne, ale...
- Cieszę się, ciociu, że porozmawiałyśmy. Ale, proszę, wróćmy do domu, bo od tej temperatury jestem już cała spocona.- wymamrotałam zażenowana.

Kiedy weszłyśmy do salonu, odstawiłam na stolik prawie pustą szklankę i usiadłam na kanapie, a ciocia odłożyła na nią jakieś papiery, po czym zwróciła się do mnie:
- Chodź, pokażę ci coś.
- A praca?- spytałam, wskazując na jej włączonego laptopa.
- Też ci zadam to pytanie, jak dorośniesz.- mrugnęła do mnie, być może sugerując, że nie lubi zawodu, jaki przyszło jej wykonywać.
- To, gdzie idziemy?
- Do mojej sypialni. Chyba ją pominęłaś podczas swojego pierwszego obchodu, co?- zażartowała, a ja zawstydzona spuściłam głowę. Przypomniałam sobie własne myśli o „zwiedzaniu" domu cioci. Po tym, jak zabroniła mi wchodzić do biblioteki, odechciało mi się zaglądać za każde napotkane drzwi.
- Dlaczego akurat tam?- spytałam zaciekawiona, odsuwając nieprzyjemne wspomnienia na bok.
- Skoro nie lubisz zakupów, to powinnaś się ucieszyć z prezentu, który dla ciebie mam. Szczególnie, że nie jest on tak naprawdę ode mnie, tylko od Natalie. Twojej mamy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro