Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dodatek na Tysiąc

Słowo wstępne
*
No więc dawno nic nie pisałam. Czuję się z tym źle ale nadal brak czasu.
*
Baaardzo ci dziękuję ale i Wszystkim którzy czytają i dają gwiazdki. Moje serduszko się raduje. :)

*

Akcja rozgrywa się w klasie czwartej a narrator jest trzecioosobowy. Tylko tyle musicie wiedzieć.

Ps. To ten z rozdziałów gdzie tekst aż ocieka opisami.

Wasza N.E.L.

Chłodny ale niezwykle urokliwy mrok października delikatnie otulał osiem postaci skradających się po surowych korytarzach zamku. Swoje ostrożne kroki kierowali do Wielkiej Biblioteki Hogwartu. Dokładnym celem był dział Ksiąg Zakazanych i unikalny egzemplarz Alicji w Krainie Czarów pióra wybitnego Fransua Glimmeringa znanego z tajemniczy właściwości swoich rękopisów. Szczęściem taki właśnie posiadała tutejsza skarbnica słów i historii.
Tak naprawdę, to tylko przypadkowy obserwator zobaczy trzy pary stóp które od czasu do czasu ukazują się, przyprawiając owego podglądacza o podejrzenie wielkiego zmęczenia lub niebezpiecznych omam wzrokowych. Obok cicho porusza się falująca sylwetka dziewczyny z długimi włosami a obok niej kolejna czwórka młodych chłopców zapatrzonych w zniszczony kawałek pergaminu i świecącymi patykami w dłoniach. Bardziej doinformowana osoba wie, że owe kawałki drewna to różdżki czarodziei. Zdolnych z resztą.
Nagle ciszę drze wyjątkowo drażniące miałknięcie kota. Strach nastolatków jest wyczuwalny w rzadkim powietrzu jesieni. Czarodzieje z pergaminem rozglądają się gorączkowo i, dzięki Merlinowi, wpatrują wnękę. Czym prędzej wciskają się tam a falująca postać macha różdżką. Postacie zostają odizolowane niezwykłą barierą, magiczną oczywiście, a ostatni czubek trampka znika pod dziwną osłoną.
Zza zakrętu, zręcznie przemykając między żelaznymi nogami, jednej z licznych w tym zamku, zbroi, wyłoniła się dość puchata jeszcze kulka kłaków koloru popiołu i promieni zachodzącego słońca. Kolejne miałknięcie. Jeszcze parę chwil i powód tak szybkiej akcji maskującej znalazł się u samych stóp dziewczyny. Schyliła się miękko i machnęła krótko ręką nad głową - jej kontury lekko zamigotały i przed zwierzęciem ukazała się bardzo dziwna, w osobistej ocenie, dziewczyna. Niesforne fioletowo-niebieskie włosy sięgały za łopatki a leniwy blask księżyca wplótł swoje promienie w całość. Lśniące ekscytują oczy, koloru złota i zieleni, uważnie śledziły cały korytarz a wyczulone uszy wyłapywały najlepsze dźwięki. Kotka jak można sądzić wysunęła różowy język i ziewnęła szeroko. Odór zjedzonych niedawno ryb nie był zbyt zachęcający lecz mimo to, złotooka wyciągnęła ostrożnie dłoń tak, by przypadkiem nie spłoszyć sierściucha. Zimy nos zetknął się z ciepłą dłonią i z puchatego wnętrza wydobył się pomruk zadowolenia. Parę niezrozumiałych słów później, wymachując szarym ogonem, kotka oddaliła się nie zwracając uwagi na pozostałe istoty.
Jeden zgrabny ruch nadgarstkiem i dziewczyna zniknęła a chłopcy zostali uwolnieni. Kilka radosnych westchnięć i ciche słowa gratulacje. Błysk zębów ukazanych w uśmiechu i rzut oka na tajemniczy przedmiot w dłoniach chłopaka z niesfornymi, czarnymi, lekko przydługawymi włosami i pewnym grymasie na ładnej twarzy. Sprzeczali się chwilę, jak zawsze z resztą, ale doszli do wniosku, że spór można rozwiązać już w bibliotece. Oczywiście są to tylko przypuszczenia bo dyskutowali bardzo umiejętnie, by nikt niepożądany ich nie usłyszał. W końcu sztukę finezyjnych konwersacji opanowali do perfekcji podczas prawie czteroletniej znajomości. Gdy kolorowowłosa dziewczyna odeszła w stronę masywnych wrót majaczących się niedaleko, została podciągnięta za pasmo zamglonych włosów. Chyba łatwo można się domyślić kim jest domniemania para awanturników, to najbardziej wybuchowa i niebezpieczna para przyjaciół - Allys i Syriusz. To było oczywiste. Jednakże wraz z nimi wszędzie są i trzy-czwarte Huncwotów w składzie James, Remus oraz wiecznie głodny Peter. Czasem również można i przy nich ujrzeć nieco mniej... psotliwe osobistości jak Dor, Ana czy rudowłosa Lily. Gdy jednak na horyzoncie pojawia się cała ta grupa - to strzeżcie się nauczyciele i mury Hogwartu! Czasem i Hogsmeade może być objęte falą rażenia....
Ale o tym kiedy indziej.
Gdy parę wyćwiczonych zaklęć zaatakowało masywne drzwi, rozległo się upiorne skrzypnięcie nieoliwionych już dawno zawiasów.
Kiedy wrota z upiornym jękiem zamknęły się, oddzielając grypę od krwiożerczego kota i jego głupszego, aczkolwiek równie niebezpiecznego, woźnego, wszyscy odetchnęli z ulgą.

Niestety nie trwała ona długo ponieważ złotooka z szarookim mogli teraz bez żadnych ograniczeń wykłócać się o swoje racje, nie ważne jest to, że żadne z nich już nie pamięta przyczyny sprzeczki. Czasem można powiedzieć, że sprawa im przyjemność wzajemne obrzucanie błotem.
- Zawsze musisz się popisywać, że umiesz udobruchać tego potwora! A tak naprawdę to nic wielkiego! - wyburczał Black.
- O przepraszam więc pana bardzo! Przykro mi, że uratowałam twój tyłek! - odparowała zdenerwowana Allys.
- Sam dałbym sobie radę! Nie potrzebuję do tego twojej różdżki! - syknął pewny, jak zawsze, siebie.
- Koty mają na tyle gustu, że nie słuchają się byle burków. - zakończyła zadowolona All.
Black stał chwilę z głupią miną, ale otrząsnął się i powiedział:
- Dobra. To było niezłe. Tym razem wygrywasz.
Przyjaciele awanturników patrzyli po sobie rozbawieni.
- I co teraz? Wiesz co robić Alli? - zapytała cicho Ana. Tylko ona może mówić do złotookiej Alli. Długa historia na inną okazję.
Allys zamknęła oczy i pokiwała głową.
Gdy zakończyła powinność miała chwilę dla siebie by upoić się nocnym widokiem biblioteki i jej zapachem. Kurz jak okruchy srebra unosiły się w plamach księżyca jak gwiazdy. Stara skóra, którą były oprawione niektóre tomy i woń wiekowych płatów pergaminu nadawały nieruchomemu powietrzu zapach kwaśnego mleka oraz letniego wieczoru spędzonego pod kocem z ulubioną lekturą.
Allys przymrużyła zadowolona oczy i z błogim uśmiechem, na jej twarzy tak rzadkim, ruszyła nie patrząc do dawno zaplanowanego działu.
Nikt nie mówił nawet słowa, ba, starali się oddychać jak najciszej żeby utrzymać dziewczynę w takim stanie. Przeważnie jej twarz miała złośliwy i pewny siebie wyraz. Czasem kpiący grymas. Ale zdarzały się chwile jak ta, gdy uśmiechała się tak uroczo i niewinnie, że wyglądała jak księżniczka z bajki.
Ciche stukanie glonów o karmienie płyty wracało do nich echem podobnym do brzęczenia pszczół w wiosenne południe. To właśnie było niesamowite w bibliotece, że wszystko jest takie płynne i niepowtarzalne. Nic nie dzieje się tutaj dwa razy choć historie zamknięte w książkach krążą raz po raz tak samo. Ten niezwykły kontrast urzekł nawet Huncwotów choć żaden by się nie przyznał. Chyba, że pod groźbą złotookiej. Z nią nie ma żartów na temat książek.
Wszyscy zatrzymali się w półkroku gdy zobaczyli uniesioną, bladą dłoń z niesamowicie długimi palcami. Czasem, żartowali, że mogłaby ona dusić ludzi. Oczywiście za takie insynuacje jej palce wwiercały im się nieprzyjemnie w przestrzenie między żebrami, ale czego nie robi się dla zabawy?
Allys zaczęła dziwnie podskakiwać i wydawać dziwne odgłosy... Jednak przy tej dziewczynie wszytko jest możliwe.
I wiecie co ja wam teraz powiem? W powietrzu pojawiały się niepokojące płomyki cjanowego koloru. A to, nie jest już normalne w świecie magii.

Chyba, że w pobliżu znajdują się Huncwoci, wtedy nawet słoń z ogonem króliczka i głową nauczycielki transmutacji nie jest szokujący. Złotooka skręciła w lewą stronę, podeszła do trzeciego rzędu i z czwartej półki, okropnie zakurzonej, stanowszy na samych czubkach, na tyle ile pozwalają Glany, sięgnęła po srebrno-kobaltową książkę. Okładka bardzo wysłużona, tytułu brak. Podobno to Alicja w Krainie Czarów ale czy na pewno? Czy może to tylko błędne podanie?

Nagle, Allys po otwarciu tomu, upadła na zimną, kamienną posadzkę a do jej otwartych w przerażeniu oczu weszły ogniki. Usta rozwarły się nadając jej bladej i tak twarzy wygląd nieboszczyka. Ciało dostało dreszczy. Przyjaciele rzucili się na pomoc co było raczej do przewidzenia, w końcu "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! ". Jednakże, kiedy to dotknęli nieprzytomnej wspólniczki lub tudzież księgi, podzielili jej los.

«»

Przyjaciół z niemocy wyrwał mrożący krew w żyłach wrzask. Włoski na rękach stanęły dęba a uszy prawie krwawiły z bólu. Był to krzyk nieludzki, jakby połączyć w śmiertelny chór zastępy potępionych dusz. Każda poddawana wyszukanym torturom fizycznym i umysłowym. Lodowate powietrze z ohydnym odorem rozkładających się owoców i resztek kuchennych. Do kakofonii dźwięków dochodzi po chwili rysowanie czymś ostrym po szkle. Nie mając nawet siły otworzyć oczu opadają bezwiednie w aksamitną czerń przepaści.

«»

Ogłuszający ryk milknie jak ucięty mieczem. Czarodziejom ta cisza aż piszczy w uszach. Zcierpnięte dłonie, od zaciska nieświadomie w pięści, przykładają do obolałych części ciała. Zapach zwietrzał trochę więc mogą głębiej wciągnąć powietrze.
Powoli, ostrożnie otwierają oczy dotąd kurczowo zamknięte, widzą tylko szarość. Niedokładne kontury przedmiotów toną w ogromie burych kolorów. Spoglądają po sobie, niektórzy aż zachłysnęli się powietrzem z przerażenia. Ich oczy, ich oczy to białe pustki. Bez gałki, tylko mdłe światło. Wszyscy żywi a jednak... jakby nie do końca, jak gdyby stali na tej cienkiej granicy śmierci. Przechylają się ku nicości.
Skóra chorobliwie biała, włosy czarne, szare lub po prostu koloru jesiennej kałuży. Kości policzków ostrzej zarysowane dają wrażenie niedawnego zgonu. Ubrania z kolorowych ciuchów nastolatków stały się dziwnymi workami zaskakującego koloru - szarego.
Niebo - zasłonięte chmurą obrzydliwych oparów tym razem koloru rozkładającej się trawy. Zamiast trawy jednak po ziemi płożą się ostre skały. Zszokowana Allys otwiera usta, prawdopodobnie w celu zadania pytania, niestety. Z jej spękanych ust wydobywa się tylko zgrzyt przywodzące na myśl drapanie desek przez pazury Pani Norris - zwierzaka mściwego woźnego - Argusa Filcha. Przerażona złapała ostry kawałek metalu leżącego w pobliżu i przecięła serdeczny palec lewej ręki. Zamiast szkarłatnej krwi zobaczyła czarną jak smoła ciecz. Kropla toczy się po długim palcu, skapując wreszcie na jałową ziemię pojąc ją kolejną porcją przygnębienia.
Ten nieoczekiwany gest jest tak makabrycznie dołujący, że Ann chcąc utoczyć choć parę łez, trze roztrzęsionymi dłońmi, nowe oczodoły. Nic jednak nie dają jej wysiłki. Lily trzeźwo kręci głową, energicznie wstaje, otrzepuje zakurzony materiał i gestem daje znać reszcie, że mają uczynić to samo. Peter z kwaśnym grymasem jakby połknął łyżkę kwasu cytrynowego, rozmasowuje obite pośladki.
James wyciera nieudolnie lekko porysowane okulary, jednakże bez owocnie. Lily stojąca obok z politowaniem kręci szarą głową i sięga po różdżkę...

Zaraz.

Nie ma. Zniknęły. Wystraszeni zaczynają przeczesywać pobliski teren.

Nie ma. Ich różdżki... Rozpłynęły się jak we mgle, która swoją drogą zaczyna niebezpiecznie przybliżać się ku grupie. Światło blednie. Allys powiększa ranę i z kliniczną ciekawością obserwuje nową posokę. Zdenerwowany Syriusz oddziera kawałek sztywnego kombinezonu, tak chłopcy dodali kombinezony (to jawny seksizm!) i opiekuńczym ruchem owija skaleczenie. Zdezorientowana dziewczyna patrzy ślepo na ponurą twarz kolegi.
To, że jej pomaga nie jest niczym niezwykłym. Kłócą się, to prawda, ale to raczej ich rodzaj rozrywki niż przejaw nienawiści. Bardziej zaskoczyło ją to, że zrobił to tak sprawnie.
Skończywszy, pogładził ją pokrzepiająco po ramieniu i pomógł wstać.
Jednak dziewczyna syknęła, czy raczej próbowała, gdy tylko jej prawa stopa dotknęła ziemi, jej drobne ciało przeszła fala bólu. Złapała się kurczowo ramienia Blacka i spojrzała na niego przepraszająco. On tylko machnął lekceważąco ręką i popatrzył już z lękiem na pozostałych. Remus zmarszczył brwi i ciągnąc Pottera za dłoń, skierował się ku największej stercie odpadów. Ann podeszła ostrożnie do przyjaciółki i pomogła jej w raz z chłopakiem usiąść aby nie uszkodzić jeszcze bardziej kostki, która jak podejrzewali, była skręcona. Anna z poszarzałą w zmartwieniu twarzą, obserwowała mleczną postać sunącą przez hałdy w ich stronę. W tym czasie z wyprawy poszukiwawczej wrócili Lunatyk i Glizdogon. Pokręcili bezradnie głowami. James, który od jakiegoś czasu traktuje Allys jak młodszą siostrę (co z tego, że z biologicznego i psychicznego dziewczyna jest starsza. Liczy się troska), podszedł do niej i pokazał jej, że weźmie ją na ręce. Ta oczywiście się nie zgodziła i zerwała się gwałtownie i chciała ruszyć w kierunku majaczących się na widnokręgu bloków czy podobnym im zabudowaniom. Przeszła parę kroków i udała na kupę jakichś śrub i żelastwa. Syriusz szybko jak na Błyskawicy poszedł do niej i podniósł ją jakby nic nie ważyła. Oczywiście za zaczęła się wyrywać i szarpać ale chłopak złapał ją mocnej. Obolała nie chcąc zadać sobie więcej bólu, zrobiła nachmurzoną minę i zastygła w bezruchu. Black wzniósł oczy do nieba i zaczął coś bezgłośnie mamrotać. Prawdopodobnie mało pochlebne epitety o upartości przyjaciółki. Czasem głośno się zastanawiał, jak to możliwe, że ona jest tak samo uparta jak on sam. A to znaczy, że bardziej kłótliwej pary znajomych nie ma.
Syriusz czasem teoretycznie zastanawiał się, jakby to było, gdyby zaczęli się umawiać? Tego chyba Hogwart by nie wytrzymał. No, ewentualnie rozpadło by się parę ścian i większa część Błoni z Lasem. Miejmy tylko nadzieję, że chata Hagrida pozostanie nienaruszona. Szkoda by było tych wszystkich ohydnych ciotek na których łamie się zęby... Może jednak to nie taki zły pomysł? Ocali się parę zgryzów...
Szli bardzo długo. W milczeniu pokonując dołującą równinę szarości.

                                                                                         «»

Powoli zapadł zmrok. Po prostu opary stały się jeszcze bardziej ciemne i chorobliwe. Allys dawno zasnęła opierając głowę na klatce piersiowej i wtuliła nos w zagłębienie obojczyka. Blackowi ręce dawno ścierpły ale mimo to odmawiał Jamesowi gdy proponował pomoc. Nie szukajcie tutaj jakichś ukrytych uczuć, to raczej chodzi o fascynację jej spokojną twarzą. Przeważnie widać na niej pewny siebie i lekko kpiący grymas, głos zatopiony jest sarkazmem i uszczypliwościami, a teraz?
Czoło gładkie, oczy zamknięte. Na zwykle malinowych ustach czysty spokój i leniwy półuśmiech.
A wiecie, co jest magiczne? Mimo otaczającej burości barw, ona nadal jest pełna kolorów. Włosy mają pełno odcieni, oczy gdy patrzyły na ten świat miały jasne błyski pochodzące z głębi duszy. A nawet przez worek można było zobaczyć chude ręce i długie nogi z ciężkimi butami. Trzy lśniące pierścionki na palcach godnych pianistki.
Dziwne, że dopiero zauważył, że Allys też jest normalną dziewczyną. Taką, którą ktoś kiedyś pokocha. Takie to nierealne. Przecież... nie zostanie na zawsze wredną czarownicą.
W końcu Lily o Ana usiadły na zimnym kawałku gołej ziemi i skuliły się. Temperatura zaczęła spadać.
Chłopcy nie widząc sensu w wędrówce poprzez ciemność, usiedli obok nich aby ogrzać się nawzajem.
Uśmiechnęli się lekko na wspomnienie bezsensownego wykładu Allys na temat pingwinów. Śmiali się przy tym i rzucali śnieżkami. Był to zeszły luty kiedy zaspy powoli topniały. Huncwoci odkryli, że to wtedy jest najzabawniej urządzić bitwę. I ciepło i śmieszno. Teraz było lodowato i smutno. Allys dostała gorączki. Dreszcze wstrząsały drobnym ciałem. Biały szron zbliżał się ku paczce czarodziei.
Obiecali sobie nie zasypiać, bali się o istoty które niewątpliwe musiały tutaj żyć. Jednak mróz powoli, zabójczo wspinał się po skostniałych kończynach, aż dosięgnęły policzków... Oczy się zamknęły i pozostała ciemność.

«»

Koniec części pierwszej tego dodatku. Chcę podziękować Lella12328 za oddanie 1000 gwiazdki na Tajemniczą w dniu 3 listopada.
Mam nadzieję, że pod notką będzie pełno złotych gwiazdek i moc komentarzy.
Wtedy wezmę się za cześć drugą, chyba, że wam się nie podoba. Wtedy usunę i po kłopocie.

Ściskam Wasza A.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro