29. To tak się da?
- To tak się da? – zapytała zdumiona Allys. Bystre, zimnobłękitne oczy profesora ilustrowały jej twarz pełną niedowierzania.
- Jestem dyrektorem Hogwartu – rzuca lekko czarodziej – niewiele rzeczy nie mogę.
- Łał – wydukała zaszokowana Allys – nie spodziewałam się takiego... obrotu spraw? – dokończyła niezręcznie osłupienie odebrało jej jej zwyczajowe wygadanie.
- Rozumiem, że potrzebujesz czasu, aby to przemyśleć... – zaczął profesor ale dziewczyna szybko przerwała.
- Nie! W żadnym wypadku! Już podjęłam decyzję. – odetchnęła głęboko i wyszeptała – Jestem niezwykle wdzięczna za zaradność profesora. Jednak nie mogę się zgodzić, mój los nie jest na tyle ważny, aby zajmować cenny czas profesora. – zakończyła drżącym głosem – Niemniej, jestem zaszczycona uwagą jaką mi profesor poświęcił. – wstała gwałtownie z ławki, na której siedzieli i debatowali blisko dwa kwadranse.
- Ależ Allys, to żaden problem. Jedno machnięcie pióra i załatwione. – zapewniał zaszokowany Dumbledore, nie spodziewał się odmowy.
- Z całym szacunkiem, ale i to jest nazbyt wiele. Z reguły przyciągam kłopoty a kataklizmy lgną do mnie niczym niuchacze do złota – pokręciła lekko rozbawiona głową – Sam profesor wie, na prefekta się nie nadaję. Dlatego zostanę w sierocińcu do czasu powrotu do zdrowia moich opiekunów. – zakończyła z żałośnie naiwną nadzieją. Wszyscy byli niemal pewni, że rodzice Allys nie wybudzą się, tak jak większość ofiar Śmierciożerców.
- Skoro taką podjęłaś decyzję. – profesor poważnie skinął głową i również się podniósł. Popatrzył ostatni raz na osamotnioną dziewczynę i łapiąc ją za rękę deportował ich do dawnego sierocińca dziewczyny.
Zapowiadała się dłuuuga noc.
***
- Bardzo mi przykro, ale nie możemy już przyjąć kolejnej gęby – wychrypiała zgrzybiała kierowniczka sierocińca – Jesteś prawie pełnoletnia, nikt nie zechce cię adoptować. – wyjaśniła niby się usprawiedliwiając - Poza tym, widzę że kartę również masz nieciekawą. – dodała kwaśno wpatrując się w rejestr.
- Oczywiście rozumiem pani obawy, – zaczęła nerwowo Allys, to nie może się dziać! – ale zapewniam, że mój pobyt byłby tymczasowy i krótkoterminowy! Moi opiekunowie powinni lada wyjść ze szpitala. – próbowała tłumaczyć.
- A co im dolega? – zapytała pomimo, iż każdy ma prawo do tajemnicy zdrowotnej.
- No... – zaczęła zrezygnowana Allys, czuła, że nic już nie wskóra – jeszcze nie wiadomo. Są w śpiączce. – dodała bezmyślnie.
Na zniszczonej i tłustej twarzy kierowniczki wykwitł ohydny uśmiech. Z impetem trzasnęła opasłym zeszytem z różnorakimi plamami. Wychyliła się zza biurka opierając obwisłe piersi na blacie i posyłając kropelki śliny, wycharczała do Allys.
- Musisz więc znaleźć sobie inny „hotel". – parsknęła plując coraz bardziej – U nas nie masz czego szukać! – warknęła – Fora ze dwora!
Dziewczyna choć nie strachliwa, szybko opuściła ponury gmach i wyszła na, skąpaną w rzęsistym deszczu , ulicę. Zdumiała się widząc czekającego na nią Dumbledore'a.
- Spodziewał się tego profesor, prawda? – zaśmiała się niewesoło Allys. Czarodziej nic nie odpowiedział, westchnął tylko cichutko i popatrzył na Allys ze współczuciem.
- Zgodzisz się więc na moją propozycję?
- Jeśli nadal jest aktualna, to z wdzięcznością zostanę pańską podopieczną.
***
- POTTER! BLACK! MAM WAS JUŻ DOSYĆ, NIEDOROZWOJE! – już z odległości parudziesięciu metrów słychać było ogłuszające wrzaski profesor McGonagall. Allys zbladła lekko i rzuciła niepewne spojrzenie profesorowi kroczącemu parę kroków przed nią. Mężczyzna tylko wzruszył ramionami i wydłużył kroki.
Zniszczone, czarne glany Allys skrzypiały głośno. W pewnym momencie zirytowana dziewczyna zatrzymała się na chwilę i wyszeptała ciche „Silencio" kierując różdżkę na swoje buty. Te momentalnie ucichły, więc dziewczyna mogła spokojnie pożegnać się ze światem. W końcu za chwilę miała wkroczyć go jaskini smoczycy Żmijoząba Peruwiańskiego o przerażających, bladoniebieskich ślepiach. Młoda czarownica przez chwilę pogrążyła się w rozmyślaniach, czy aby ten konkretny osobnik nie rozsmakuje się niedługo w mięsie niesfornych uczniów. Niemiłe wizje zalały umysł dziewczyny i wywołały dreszcze niepokoju. Mroczne okoliczności na wkroczenie do klasy i rozpoczęcie roku.
- Jesteś gotowa? – na głos profesora Allys drgnęła lekko wyrwana z krwawych scen masakry, które spodziewała się ujrzeć za drzwiami klasy od transmutacji.
- Nie. – odparła z rozbrajającą szczerością. Czarodziej stłumił uśmiech i zapukał lekko. Nie spodziewając się, że ktokolwiek usłyszy te ciche dźwięki, dyrektor pchnął drzwi ukazując rzeź niewiniątek (a może jednak winnych?).
Z wysokiego sklepienia spadały flaki niewiadomego pochodzenia, zdezorientowani uczniowie pochowali się pod ławki, a ci pozbawieni instynktu samo przetrwania obserwowali tyradę umorusanej, od czubka tiary do czubków butów, profesor Minerwę McGonagall. Kawałki zielonobrunatnej skóry przylepiły się jej do policzka a oderwana noga (stworzenie chyba było kiedyś ropuchą) dyndała niebezpiecznie na skraju ronda kapelusza nauczycielki. Kobieta była dosłownie oblepiona szczątkami płazów a wymachując wściekle różdżką wyglądała komicznie. Oczywiście tylko dla uczniów pozbawionych serca i rozumu.
Allys ledwo powstrzymywała histeryczny śmiech patrząc na sztywną nauczycielkę. McGonagall tak zajęta wymyślaniem na sprawców tego pobojowiska nie zauważyła pojawienia się przełożonego.
- KIEDYŚ NAPRAWDĘ WAS WYPATROSZĘ A ZWŁOKI ODDAM PANU FILCHOWI ABY POWIESIŁ WASZE TRUCHŁA U SUFITU WIELKIEJ SALI! – groziła prawie ziejąc ogniem. Po chwili zastanowienia dziewczyna doszła do wniosku, że belferka do złudzenia przypomina krwiożerczą himerę.
- Minerwo. – zaczął oniemiały Dumbledore – Chciałbym z tobą porozmawiać. Zapraszam do gabinetu.
Nauczycielka spięła się zauważając Albusa stojącego w drzwiach sali będącą odzwierciedleniem padołu łez i rozpaczy.
- Tak jest. – odpowiedziała niemrawo rozpaczliwie starając się doprowadzić do porządku. Allys podniosła niepewnie różdżkę i skierowała zaklęcie „Chłoczyść" na profesorkę. Kobieta była tak oszołomiona całym zajściem, że nie zauważyła zmiany i dalej poprawiała czystą już szatę.
- Klasę zostawiam pod opieką panny Evans. Lily, mam nadzieję, że wszyscy zostaną przy życiu. – dodał rozbawiony profesor i wyprowadzając nauczycielkę, opuścił salę.
Lily Evans nieprzytomnie pokiwała głową a po wyjściu nauczycieli sprintem podbiegła do Allys. Kolorowowłosa nie zdążyła się nawet przygotować a rudowłosa już wycisnęła jej z płuc powietrze. Ana i Dor również uściskały przyjaciółkę.
Lily nagle oderwała się od Allys i ciskając z oczy zielonymi płomieniami, wrzasnęła:
- Gdzieś ty się tyle podziewała!?
***
Dziękuję wszystkim, którzy są ze mną pomimo tylu przerw i kryzysów. Obiecuję, że w te wakacje opublikuję jeszcze dwa rozdziały. Składam przysięgę wieczystą, przyrzekam na Styks.
Dziś krótko, a błędy poprawię jutro. Chyba, że znajdzie się jakaś kochana rusałka, która zgodzi się sprawdzić ten rozdział na szybko.
Pozdrawiam Persefona77 oraz Anian555.
Lepiej późno niż wcale, prawda moje Drogie?
Oczywiście myślałam o Was w te dni bardzo ciepło i cieszyłam się, że mam takie cudowne rusałki :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro