20. Magiczny sen i jakiś postęp
Allys...
Niestety nie udało mi się wymyślić żadnego logicznego planu. Nawet przypomniałam sobie o magicznym stworzeniu które rzekomo miało mi pomóc, ale kolokwialnie mówiąc mnie olało. Jestem tak padnięta, że zaklęcie chodzenia po wodzie odpada. Już nawrzeszczałam na moje głosiki za ich brak pomocy ale nie jestem pewna czy w ogóle mnie słuchały. Ściągnęłam więc buty oraz ubrania, i tym sposobem zostałam w samej bieliźnie w parasolki, nawet nie ważcie się pytać! Następnie przelewitowałam ciuchy na brzeg który zdążył już skryć się za mlecznobiałą i niedającą się przejrzeć mgłą. Zapach bagien i nocy zrobił się bardzo silny chociaż byłam przez chwilę pewna, że niedługo pojawi się zbawienny świt z upragnionym słońcem na czele. Dlaczego nikt nie pomyślał, żeby w różdżce zamontować wodoodporny zegarek?! I kompas? Czy to takie trudne? Widocznie tak. Ojojoj Allys, znowu się ze sobą kłócisz! To po pierwsze nic nie da, po drugie tracisz tylko czas a Utoplaszczka może wrócić choćby teraz. Raz dwa i skaczesz!
No i skoczyłam. Bajoro pochłonęło mnie całą od stup po czubek głowy. Nie odważyłam się otworzyć oczy w obawie, że wtedy już mogę nigdy nie wypłynąć. Smród siarki i cienistych roślin zaatakował mój nos wypełniając go mułowatą wodą zbiornika. Z trudem udało mi się wydostać i mimowolnie, choć starałam się nie wydawać żadnych dźwięków, zaczęłam parskać i kaszleć. Starałam pozbyć się brudu ale na darmo. Musiałam się więc postarać wyciągnąć swój magiczny patyk którego ulokowałam za gumką majtek i użyć zaklęcia czyszczącego. Nie mam pojęcia jak mi się udało to i jeszcze dotrzeć do brzegu nie zawiadomiwszy potwora. Na wspomnienie chlupocząco bulgoczących odgłosów które towarzyszyły mi przy popuszczaniu bagna przechodzą mnie ciarki. Mruknęłam „Chłoczyść" i szybko założyłam odzież bo już czułam dreszcze przeziębienia wspinające się po moich nagich nogach wprost do gardła, nosa i zatok. Jeśli przeżyję tą swoją wycieczkę to spędzę w łóżku z chęcią nawet tydzień! Trzęsąc się z zimna rozejrzałam się, czy dostatecznie dobrze zatarłam wszelkie ślady i czy nie zostawiłam jakiegoś przedmiotu na którym byłby mój zapach. Rzuciłam zaklęcie rozgrzewające i już troszkę silniejsza ruszyłam szukać... Właściwie nawet nie wiem. Na pewno nie śmierci i Utoplaszczki.
Lily...
-No i gdy byłam kiedyś z Tunią na huśtawce spotkałam pierwszy raz Severusa. To on wytłumaczył mi wszystko o magii. Dowiedziałam się też, że są różne statusy krwi, co bardzo mnie zdziwiło. Ja jestem... jak to on określił? Mugolakiem? – zapytałam chcąc się upewnić.
- Em znaczy masz rodziców którzy nie czarują? – dopytał się a ja skinęłam lekko głową. – To tak. Ja jestem czystej krwi bo moi rodzice oboje czarują.
- O jej, to musisz mieć super w domu. Też bym chciała, żeby moi rodzice potrafili czarować... A ty jesteś jedynakiem? – zapytałam.
- No, ale moi rodzice bardzo by chcieli mieć więcej dzieci... – odpowiedział bardzo cicho, ledwo go usłyszałam.
- Wiesz co James, nie sądziłam, że można z tobą tak miło porozmawiać. Może jeszcze kiedyś to powtórzymy? Jak Allys się już znajdzie? – tak, po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że i tak raczej jej nie znajdę, a sama mogę się zgubić i będzie jeszcze więcej problemu. A z Potterem naprawdę chciałabym jeszcze kiedyś porozmawiać... – Jeśli miałbyś ochotę. – dodałam szybko.
- Oczywiście Lily, ale teraz już śpijmy.
- Dobrze James. Branoc – nie mając siły nawet doczłapać do własnego łóżka, położyłam się na skraju materaca i z ciężkim sercem i wyrzutami sumienia opadłam w ciemność snu.
Zaraz znalazłam się w lesie. Było strasznie ciemno. Nawet nie z sensie natężenia. Naprawdę i dosłownie strasznie. Głucha cisza i gęsta jak sok dyniowy mgła wyzierająca spomiędzy wykrzywionych konarów drzew. Tylko raz, jeden jedyny raz usłyszałam skrzekliwy pisk sowy. Przynajmniej tak mi się wydawało. Zobaczyłam niewyraźny blask w głębi w zaciekawiona ruszyłam na poszukiwania źródła poświaty. Byłam boso więc trawa która pokryta była nocną rosą przyjemnie łaskotała mnie w stopy. Jednak po paru krokach w gęstwinę gałązki, szyszki i drobne kamyki boleśnie wrzynały mi się w delikatną skórę prawie rozrywając ją. Jednak nie zwracałam na to zbyt wielkiej uwagi ciągle śledząc srebrną mgiełkę. Sceneria zmieniła się trochę i teraz stałam po kostki w jakiejś kleistej mazi. Rozejrzałam się spokojnie dookoła i zrozumiałam, że jestem nad brzegiem pseudo jeziorka. Wyszłam z mułu i dalej śledziłam chmurę która zdążała w wyraźnie obranym kierunku. Rzut różdżką dalej ujrzałam skuloną postać znajdującą się pod rozłożystym drzewem. Osoba miała skołtunione niebieskie włosy i poszarpane ubrania, siedziała do mnie tyłem więc zobaczyłam też paskudną ranę na karku która wyglądała na bardzo poważną. Schyliłam się i zaczęłam skradać się do dziewczyny, sądząc po długich włosach i ich kolorze. Nagle zobaczyłam twarz człowieka i wstrzymałam oddech. To Allys. Zdążyłam pomyśleć gdy All wyszeptała z przerażeniem w kolorowych oczach „Uratuj mnie". Nie zdążyłam jej nic odpowiedzieć ponieważ jej oczy zaszły białą mgłą i bezwiednie upadła na ziemię. Stałam tak sparaliżowana gdy do kolorowookiej podbiegł biały koń z rogiem poniżej czoła. To on był źródłem owej srebrnej poświat za którą podążałam. Delikatnie wsunął pysk pod ciało All i spojrzał na mnie ponaglająco. Ocknęłam się momentalnie i pomogłam ulokować przyjaciółkę na grzbiecie stworzenia. Ja nazwałabym go jednorożcem, ale nie jestem pewna czy w świecie magii nie mówi się na go inaczej. Spojrzałam w piękne oczy zwierzęcia ale szybko zniknęły pozostawiając tylko niewyraźny błysk. Zaczęłam biec zdeterminowana, mimo że to jest tylko sen, czułam coś. Coś niesamowicie magicznego i mam niejasne przeczucie, że to dzieje się naprawdę. Tylko, że w innej czasoprzestrzeni, jakby w pół rzeczywistości do której tylko nieliczni mają dostęp. Powoli wracałam duchem do szkoły Hogwart ale koniecznie muszę dowiedzieć się, gdzie jednorożec zabiera All. Igły i witki różnych drzew smagały mnie do krwi po twarzy. Łzy zaczęły spływać po policzkach i podrażniły zadrapania. Z całych sił starałam się nadążyć ale mój oddech stał się płytki i urywany. Nogi plątały się z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej. Płacz uniemożliwiał sprawne omijanie przeszkód i przez nieuwagę zderzyłam się z impetem z konarem jakiegoś starego dębu. Na całym ciele poczułam momentalnie przyjemne iskierki a potem została już tylko ciemność oraz moje bicie serca.
- Już wiem gdzie jest All. - wyszeptałam.
CDN...
Tak wiem, rozdział nudny, beznadziejny i zbyt krótki. Obiecałam ponad 2,5tys słów a jest ledwo ponad tysiąc. Jednak pod wpływem pomysłu zmieniłam całkowicie plan wydarzeń i żeby wyszło troszkę tajemniczo zakończyłam w takim momencie.
Mam do Was WSZYSTKICH olbrzymią prośbę. Jeśli przeczytałaś/eś ten rozdział, proszę pozostaw nawet krótki komentarz. Wystarczy mi nawet znak mniejszości i trzy, albo i średnik wraz z prawym nawiasem. Chcę wiedzieć ile was jest.
Wasza zmęczona po sprzątaniu pokoju (lub jego ogruzowaniu) A.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro