*3*
-Jakie jest twoje marzenie? - zadała pytanie dziewczyna, leżąc obok mnie na kocu. Rozmawiamy już kilka godzin. Teraz czujemy się obok siebie swobodnie.
-Moje? - zmieszałem się. Zwykle nie myślałem o sobie, tylko o moich bliskich. - To... chcę, aby pewna dziewczyna była szczęśliwa.- uśmiechnąłem się pod nosem, patrząc w ciemne niebo zasłane gwiazdami.
-Kto to? - Marinette podparła się łokciami i spojrzała na mnie zaciekawiona.
-Taka jedna znajoma z klasy. - odparłem, a w myślach krzyczałem: To ty!
-Musi być wspaniała. - rzekła rozmarzona.
-Jest. - pokiwałem głową i spojrzałem w niebieskie oczy ciemnowłosej. To dziwne, ale czułem po między nami taką energię. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale to nas do siebie ciągnęło. Niepowtarzalne. - A jakie jest twoje marzenie?
-Mam dwa. - powiedziała, spojrzałem na nią i uniosłem brew do góry. Westchnęła cicho. - Chciałabym zostać projektantką mody i chciałabym, żeby wszystko się ułożyło. - zdziwiłem się. Wszystko się ułożyło? Co się ułożyło? Co się dzieje? Milion myśli na minutę wypełniało moją głowę.
-Co się ułożyło? - pytanie wyszło z moich ust.
-Sprawy rodzinne. - odparła szybko. - Dobra to teraz ja zadaje pytanie. - zmieniła temat i zagryzła wargę. O kurde, ale ja chciałbym to zrobić. - Od kiedy jesteś super bohaterem? - zapytała.
-Od trzech godzin. - odparłem zgodnie z prawdą i roześmiałem się. Bo prawda była strasznie śmieszna.
-Okey? - parsknęła śmiechem, a po chwili oboje zwijaliśmy się ze śmiechu.
Próbowałem uspokoić oddech, ale co chwilę z moich ust wydobywała się kolejna salwa śmiechu. Przetarłem rękoma oczy i ogarnąłem. Po chwili to samo zrobiła Marinette. Siedzieliśmy cicho, wpatrując się w nieboskłon.
-Jakie to są problemy rodzinne? - szepnąłem.
-Nie chcę o tym mówić. - odpowiedziała cicho.
-Dobrze. To mieszkasz tu od urodzenia? - zadałem pytanie. Nigdy nie miałem nawet okazji dowiedzieć się, czy pochodzi z Francji.
-Trzy lata temu mieszkałam w Niemczech, ale urodziłam się w Chinach. Umiem francuski, bo mój ojciec jest francuzem. - opowiedziała, a ja słuchałem z zafascynowaniem.
-A mama? - zapytałem zaciekawiony. Ciemnowłosa szybko wciągnęła powietrze do płuc.
-Nie żyje. - a mi zrobiło się głupio.
-Marinette, ja prze...
-Nic nie szkodzi. - przerwała mi i zamknęła oczy
-Jak umarła? - zapytałem po chwili ciszy.
-W wypadku samochodowym. - odpowiedziała.
***
Po wczorajszej rozmowie z Marinette byłem przygnębiony. Szkoda było mi dziewczyny. Tego, że jej matka zginęła i tego, że coś ukrywa. Mówiąc o rodzinie w jej oczach widać smutek i ból. Chciałbym wiedzieć o, co chodzi. lecz nie z czystej ciekawości. Po prostu chciałbym choć trochę odciążyć ją z problemów. Tak po prostu. Bo tak się chyba robi, gdy się kogoś kocha?
-Siema stary! - moje rozmyślenia przerwał Nino.
-Hej. - burknąłem.
-Masz chemię? - zapytał i usiadł tuż obok. Wyciągnąłem zeszyt z tego przedmiotu i mu podałem. - Dzięki, co się stało? - zapytał i zmarszczył brwi.
-Nie przespana noc. Znowu nie było rodziców. Nawet nie powiedzieli, gdzie są. - wytłumaczyłem.
-Musisz z nimi poważnie porozmawiać. - poradził mi, odrabiając zadanie domowe z chemii. Zagryzł ołówek i patrzył na jedną liczbę. - Co tu pisze? Trzy czy osiem? - zapytał. Spojrzałem na kartkę.
-Sześć, idioto. - powiedziałem i zaśmiałem się.
-Ta jasne. Twoja ósemka wygląda, jak sześć, a piątka, jak dwa. - wytłumaczył oburzony.
-Ojoj, nie obraź się. - uderzyłem go w ramię.
-Auć! To boli. - chwycił za rękę i zaczął się masować w miejscu uderzenia.
-Ojć, przepraszam. Nie wiedziałem, że jesteś taki delikatny. - zaśmiałem się, a mulat mi zawtórował.
***
Siedziałem, a moje spojrzenie skierowane było w ciemne włosy Marinette. Wyglądała dzisiaj obłędnie. Jej długie włosy spływały falami po plecach, a oczy były bardziej roześmiane, niż zwykle. Nagle przede mną pojawiła się kartka papieru. Rozwinąłem papierek i spojrzałem na zawartość.
[Ty i ja, mój dom. LIILA]
Spojrzałem na szatynkę, która wręcz rozbierała mnie wzrokiem. Mrugnęła do mnie i zarzuciła nogę na nogę. Oblizała usta i zagryzła wargę. Ohyda. Wzdrygnąłem się i napisałem szybko odpowiedź. Rzuciłem do niej karteczkę i obserwowałem jej reakcję. Wkurzyła się. Dobra, nie. Wkurwiła się. Z oczu rzucała gromami. Spojrzała na mnie, a mnie popchnęło chyba moje alter ego, bo pokazałem jej środkowego palca. Lila oburzyła się i obrażona odwróciła w stronę tablicy.
-To było epickie. - szepnął Plagg spod mojej koszuli. Mimo, że poznałem te stworzonko wczoraj, staliśmy się nierozłączni, a dogadujemy się wspaniale.
-Racja. - wystawiłem do niego wskazującego palca, a on swoją małą łapką przybił mi piątko-jedynkę? Nie wiem, jak to nazwać.
-Adrienie Agreste! - ryknęła nauczycielka. - Może ty chciałbyś rozwiązać te równanie? - wszystkie spojrzenia były skierowane na mnie. Nawet niebieskie tęczówki spoglądały na mnie z zaciekawieniem. Uśmiechnąłem się do Marinette.
-Dobrze. - rzekłem spokojnie.
Wstałem od ławki i podszedłem do tablicy. Spojrzenia wędrowały za mną. Nauczycielka podała mi kredę. Stanąłem przed płytą i zacząłem rozwiązywać równanie. Po trzech minutach było gotowe, a zdziwione spojrzenia klasy było rzucone właśnie na mnie. Uśmiechnąłem sie tylko zawadiacko i podążyłem do ławki. Serio, to nie jestem ja.
***
-Adrien! - zatrzymał mnie mój ulubiony głos na tej planecie.
-Tak? - zapytałem rozmarzony.
-Miałeś dzisiaj przyjść na korepetycje z historii. - przypomniała, a ja miałem ochotę zakopać sie pod ziemię. ZAPOMNIAŁEM!
-O matko... zapomniałem. O której? - zadałem pytanie.
-Po szkole możemy pójść. - zaproponowała.
-J-jasne. - zająknąłem się.
-To do zobaczenia. -rzuciła i przytuliła mnie na pożegnanie.
Stałem i patrzyłem się w miejsce, gdzie przed chwilą stała. O kurde blaszka.
-No stary gratulacje. - powiedział Nino i zaklaskał.
-Umm... dzięki? - to był zdecydowanie bardzo dziwny dzień.
_____________________
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro