*13*
- Dlaczego się jeszcze nie obudził? - usłyszałem.
Spróbowałem unieść powieki, ale wszystko zakończyło się fiaskiem. Czułem jakby ktoś przyszył do nich kamienie albo zaszył mi je.
- Musi nauczyć się, jak używać swojej siły. Do tego doszły informacje o ni samym. Przeżył szok. Nic dziwnego, że zemdlał.
- Też przeżyłem, a nie mdlałem.
- Jesteś kwami. Inaczej to znosisz.
- Chyba wolałbym zostać w mojej wiosce, aby spalili mnie na tym stosie. - kto to mówi?
- Nie mów tak. Jesteś wspaniałym kwami. Nie zginąłeś wtedy i nie zginiesz w najbliższym tysiącleciu.
- Tikki umarła. - jęknąłem.
Ich rozmowa rozsadzała mi bębenki. Głowa pękała. Otworzyłem powoli oczy. Obok mnie siedział Plagg i Weji.
- Co, co się stało? - wychrypiałem.
- Zemdlałeś. Myśleliśmy, że umarłeś, ale żyjesz. To ja idę szukać rozwiązania. - Plagg wstał, lecz Wayzz złapał za jego bladą dłoń.
- To, że Tikki zginęła, nie było twoją winą. To Tiberius za tym stał. - Ciemnowłosy nie odpowiedział. Wyrwał rękę z twardego uścisku zielonowłosego. Pomasował dłoń i odszedł, mamrocząc coś pod nosem.
Weji odwrócił się w moją stronę ze smutną miną. Nie rozumiałem. Plagg taki był. Opryskliwy, nieznośny, ale kiedy przywiązywał się do kogoś był kochany i miły. Dlaczego robi to Wayzz'owi? W końcu są przyjaciółmi. Od jakiś setek lat.
- Wszystko w porządku? - zapytałem, ten uniósł tylko brwi i pokręcił głową.
- Teraz liczy się twoje zdrowie. Jak się czujesz? - zielonowłosy spojrzał na swoje dłonie.
- Jakbym miał kaca, a potem ktoś przejechał mnie walcem. Cztery razy.
- Czyli wszystko okej.
- Wayzz, głowa mi pęka.
- Moja wina? Ja ci mocy nie dawałem. - pokazał mi środowego palca. - Idę do tego durnia. Jak się ogarniesz to chodź nam pomóż.
///
- Kto to był Tikki? - z tym pytaniem na ustach wszedłem do pokoju, gdzie stały kwami i Mistrz.
Głowy zebranych odwróciły się w moim kierunku.
- Nikt ważny. - burknął Plagg, przebierając w papierach.
Zauważyłem, że temat nieznajomej Tikki był dla ciemnowłosego ciężki. Tylko dlaczego? Kto to był? Kwami? Jego miłość? Przyjaciółka?
Wayzz westchnął ciężko.
- Jeśli ci duszno tam masz balkon i świeże powietrze. - powiedział Plagg to zielonowłosego, który przymknął oczy. - A spać możesz w sypialni.
- Możesz przestać?! - wydarło się kwami żółwia. - Ranisz nie tylko mnie, ale siebie i wszystkich wokół. Tikki nie zginęła przez ciebie, tylko przez Tiberiusa. A ty nadal tego nie rozumiesz?! Boli cię to podwójnie, bo ona nie żyje, a Adrien jest, jak kropka w kropkę, podobny do niego. Do mordercy! Wiesz, co ci powiem jeszcze? Jesteś idiotą, myśląc, że Adrien jest zły i zdradzi cię jak Tiberius. - Wayzz stał, ciężko dysząc, a w jego oczach zebrały się łzy. - Starłem się być przy tobie przez całą naszą znajomość. Wspierałem cię, kiedy Tiberius nas zdradził. Byłem, kiedy Tikki umarła. Byłem przez setki lat i kocham cię, a ty ranisz mnie codziennie, nieprzerwanie przez setki lat. Ja umieram Plagg. Jeśli nie chcesz stracić innych jak Tikki, to lepiej weź się w garść. Bo zostaniesz sam. Całkiem sam. - ciemnowłosy siedział nieruchomo. Weji cicho pochlipywał, a ja i Mistrz Fu staliśmy, co chwilę, przymykając oczy i je otwierając.
- Wayzz, ja... Słuchaj. - odezwał się ciemnowłosy.
- Nie, to ty słuchaj. Nie chcę być tylko od tego, żeby cię pocieszać, żeby cię pilnować. Mimo, że jestem starszy, to ja też mam uczucia. Też cierpię. - otarł łzy. - A ty przez kilkadziesiąt dekad nie wiesz nawet, że kocham cię bardziej, niż kocha się przyjaciela.
***
MARATON CZAS START
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro