Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*13*

- Dlaczego się jeszcze nie obudził? - usłyszałem. 

Spróbowałem unieść powieki, ale wszystko zakończyło się fiaskiem. Czułem jakby ktoś przyszył do nich kamienie albo zaszył mi je.

- Musi nauczyć się, jak używać swojej siły. Do tego doszły informacje o ni samym. Przeżył szok. Nic dziwnego, że zemdlał. 

- Też przeżyłem, a nie mdlałem. 

- Jesteś kwami. Inaczej to znosisz. 

- Chyba wolałbym zostać w mojej wiosce, aby spalili mnie na tym stosie. - kto to mówi?

- Nie mów tak. Jesteś wspaniałym kwami. Nie zginąłeś wtedy i nie zginiesz w najbliższym tysiącleciu. 

- Tikki umarła. - jęknąłem. 

Ich rozmowa rozsadzała mi bębenki. Głowa pękała. Otworzyłem powoli oczy. Obok mnie siedział Plagg i Weji. 

- Co, co się stało? - wychrypiałem. 

- Zemdlałeś. Myśleliśmy, że umarłeś, ale żyjesz. To ja idę szukać rozwiązania. - Plagg wstał, lecz Wayzz złapał za jego bladą dłoń. 

- To, że Tikki zginęła, nie było twoją winą. To Tiberius za tym stał. - Ciemnowłosy nie odpowiedział. Wyrwał rękę z twardego uścisku zielonowłosego. Pomasował dłoń i odszedł, mamrocząc coś pod nosem. 

Weji odwrócił się w moją stronę ze smutną miną. Nie rozumiałem. Plagg taki był. Opryskliwy, nieznośny, ale kiedy przywiązywał się do kogoś był kochany i miły. Dlaczego robi to Wayzz'owi? W końcu są przyjaciółmi. Od jakiś setek lat. 

- Wszystko w porządku? - zapytałem, ten uniósł tylko brwi i pokręcił głową.

- Teraz liczy się twoje zdrowie. Jak się czujesz? - zielonowłosy spojrzał na swoje dłonie. 

- Jakbym miał kaca, a potem ktoś przejechał mnie walcem. Cztery razy. 

- Czyli wszystko okej. 

- Wayzz, głowa mi pęka. 

- Moja wina? Ja ci mocy nie dawałem. - pokazał mi środowego palca. - Idę do tego durnia. Jak się ogarniesz to chodź nam pomóż.

///

- Kto to był Tikki? - z tym pytaniem na ustach wszedłem do pokoju, gdzie stały kwami i Mistrz.

Głowy zebranych odwróciły się w moim kierunku.

- Nikt ważny. - burknął Plagg, przebierając w papierach. 

Zauważyłem, że temat nieznajomej Tikki był dla ciemnowłosego ciężki. Tylko dlaczego? Kto to był? Kwami? Jego miłość? Przyjaciółka?

   Wayzz westchnął ciężko. 

- Jeśli ci duszno tam masz balkon i świeże powietrze. - powiedział Plagg to zielonowłosego, który przymknął oczy. - A spać możesz w sypialni. 

- Możesz przestać?! - wydarło się kwami żółwia. - Ranisz nie tylko mnie, ale siebie i wszystkich wokół. Tikki nie zginęła przez ciebie, tylko przez Tiberiusa. A ty nadal tego nie rozumiesz?! Boli cię to podwójnie, bo ona nie żyje, a Adrien jest, jak kropka w kropkę, podobny do niego. Do mordercy! Wiesz, co ci powiem jeszcze? Jesteś idiotą, myśląc, że Adrien jest zły i zdradzi cię jak Tiberius. - Wayzz stał, ciężko dysząc, a w jego oczach zebrały się łzy. - Starłem się być przy tobie przez całą naszą znajomość. Wspierałem cię, kiedy Tiberius nas zdradził. Byłem, kiedy Tikki umarła. Byłem przez setki lat i kocham cię, a ty ranisz mnie codziennie, nieprzerwanie przez setki lat. Ja umieram Plagg. Jeśli nie chcesz stracić innych jak Tikki, to lepiej weź się w garść. Bo zostaniesz sam. Całkiem sam. - ciemnowłosy siedział nieruchomo. Weji cicho pochlipywał, a ja i Mistrz Fu staliśmy, co chwilę, przymykając oczy i je otwierając. 

- Wayzz, ja... Słuchaj. - odezwał się ciemnowłosy. 

- Nie, to ty słuchaj. Nie chcę być tylko od tego, żeby cię pocieszać, żeby cię pilnować. Mimo, że jestem starszy, to ja też mam uczucia. Też cierpię. - otarł łzy. - A ty przez kilkadziesiąt dekad nie wiesz nawet, że kocham cię bardziej, niż kocha się przyjaciela. 

***

MARATON CZAS START


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro