Rozdział 6
- Znasz moje imię. - bardziej stwierdziła niż zapytała. Uśmiechnęła się lekko i uniosła brew do góry. Patrzyła na mnie wyczekująco. Chciała, żebym uścisnęła jej dłoń, ale nie wiedziałam sama, czy chcę to zrobić. Owszem chcesz. Raczej nie. Lepiej być bliżej wroga niż daleko od niego i nie wiedzieć co zamierza zrobić. Moja podświadomość miała racje. Lepiej jak zaprzyjaźnię się, czego nie chciałam robić z Amandą i dzięki temu będę wszystko o niej wiedziała. O jej tajemnicach, ruchach, a przede wszystkim planach. Jeśli miałaby zamiar odebrać ci męża to nie mówiłaby ci o tym. To też całkowita prawda. Postanowiłam nie przeciągać tej chwili i uścisnęłam ciepła dłoń szatynki. Jej uśmiech poszerzył się, odwzajemniłam go lekko. - Cieszę się twoim szczęściem i Chrisa. - zmarszczyłam brwi i wyrwałam się z uścisku Amandy. Zmienił się jej wyraz twarzy wraz z spojrzeniem, w którym widziałam ból i zawiedzenie.
- Nie jesteś zła o to, że to nie ty jesteś żoną jego? - zapytałam się nie zastanawiając się nawet nad pytaniem.
- Christopher, powiedział ci, że byliśmy kiedyś razem? - zrobiła wielkie oczy z zaskoczenia, a ja jedynie parsknęłam śmiechem. Chciałabym, żeby mi to powiedział, ale zamiast od niego dowiaduje się o tym od swojej najlepszej przyjaciółki.
- Nie. - pokręciłam głową. - Moja przyjaciółka usłyszała od kogoś jak mówi, że na ślub została zaproszona była narzeczona Christophera. - założyła ręce pod piersi. - I zdałam sobie sprawę, że to pewnie ty. - przechyliłam głowę w bok nie odrywając od niej swojego wzroku.
- Christopher, zawsze taki był. - westchnęła ciężko i oparła się całym ciałem o barierkę patrząc przed siebie. - Skryty wewnątrz siebie. Nikomu nic nie mówił co czuł, czy co go trapiło. - złapałam dłońmi metalową i chłodną barierkę, która dzieliła nas od przepaści. Spojrzałam na ułamek sekundy w dół. Gdyby ten budynek nie był zabezpieczony, ktoś kto by się zapomniał, na pewno zmarł by na miejscu. Pokręciłam głową nie chcąc myśleć teraz o śmierci. - Nawet nigdy nie mówił o swoich uczuciach wobec mnie. - spojrzałam na nią zaciekawiona tym co przed chwilą usłyszałam.
- Jak to? - zapytałam szeptem.
- Nie wiem jak wyglądało dzieciństwo Christophera i czy w ogóle miał rodziców, bo nigdy mi o tym nie opowiadał. - rodzice. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, czy na naszym ślubie pojawili się jego rodzice, ale gdyby tak było, to już dawno bym ich poznała. - Może przez to jest jaki jest i nie potrafi się zmienić. - uśmiechnęła się lekko. - Ale w pewnym sensie się zmienił.
- To znaczy?
- Ożenił się z tobą. - odwróciła się w moją stronę. - A to już jakiś plus. Ja nie potrafiłam niczego zrobić, żeby doszło do naszego ślubu.
- A robiłaś cokolwiek? - uniosłam brew.
- Tak. - skinęła głową. - Ale widocznie mnie nigdy nie kochał, żeby uznać mnie jako swoją żonę. - spojrzała na mnie. Trochę było mi szkoda Amandy. Ale bardziej zaciekawiła mnie historia Christophera i jego dzieciństwa. Czyżby coś się wydarzyło, że jest taki oschły i nie czuły dla niektórych? Chciałabym go o to zapytać, ale wątpię, żeby mi odpowiedział prawdę lub, żeby cokolwiek mi powiedział. - Chris, to już przeszłość. - spojrzałam na nią słysząc jej głos. Uśmiechnęła się promiennie przypominając sobie o czymś lub o kimś. - Mam narzeczonego, które mnie kocha i ja jego.
- Jest razem z tobą?
- Nie. - pokręciła głową. - Nie przyleciał ze względu na swoją pracę.- spuściła głowę w dół z smutnym wyrazem twarzy. Jej głos wydawał się smutny i przepełniony bólem. Nie wiedziałam, czy kobieta, która stoi przede mną mówi prawdę w sprawie Christophera, ale to co mi powiedziała nie daje mi spokoju. Dowiem się sama za wszelką cenę co tu jest grane. - Miło było cię poznać Saro. - uśmiechnęła się i pogładziła mnie po ręce. - Jesteś na prawdę piękną i cudowną kobietą. Nic dziwnego, że Christopher, postanowił się z tobą ożenić. - ostatni raz spojrzała na mnie zanim zostawiła mnie samą pogrążoną w swoich myślach. Te słowa. Naprawdę nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć, kto tu miał racje w tym całym scenariuszu. Weszłam do sali pełną ludzi i od razu zauważyłam jak Christopher, wstaje od naszego stolika i podchodzi do mnie. Na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmiech co dla mnie nie wróżyło nic dobrego. Nienawidziłam jak patrzył na mnie i uśmiechał się w taki sposób.
- Widzę, że twoja wściekłość na Amandę, przeszła. - włożył dłonie do swoich drogich czarnych spodni.
- Aż tak to widać? - uniosłam brew do góry.
- Owszem. - przyłożył prawą dłoń na mój policzek i przybliżył się do mnie. Spojrzałam na jego dłoń jakby była jakimś ostrzem. - Chyba nie myślisz, że zrujnował bym nasz ślub.
- Nie. - uśmiechnęłam się sztucznie, ale po chwili przybrałam swój wcześniejszy wyraz twarzy i odepchnęłam dłoń Christophera, ze swojego policzka. - Ale nie myśl, że nasze małżeństwo będzie składało się z miłości, szczęścia i namiętności. - warknęłam na niego. Zauważyłam, że moje słowa w pewnym sensie go zaskoczyły co chciałam, żeby tak się właśnie stało. Ostatni raz spojrzałam na niego zanim udałam się na drugie piętro gdzie przebywała moja rodzina, a bardziej młodzież. Jestem pewna, że Christopher, nie zostawi tak moich słów i będzie chciał ze mną na ten temat porozmawiać, ale ja nie mam ochoty z nim o czymkolwiek rozmawiać. Uśmiechnęłam się kiedy ujrzałam stolik przy którym siedzieli moje siostry ze swoimi męża. Diana, ujrzała mnie jako pierwsza i odwzajemniła mój uśmiechem. Gestem ręki wskazała na wolne miejsce obok siebie. Bez wahania usiadłam.
- I jak idzie? - szepnęła mi do ucha.
- Dobrze, a jak ma iść? - zmarszczyłam brwi.
- Widziałam, jak powiedziałaś coś Christopherowi, przez co mu uśmiech zszedł z twarzy. - odwróciłam od niej wzrok i patrzyłam na gości tańczących.
- Po prostu jestem zmęczona. - skłamałam. Udałam, że wsłuchuje się w piosenkę, która była grana.
- Rozumiem, że męczy cię już noszenie tej sukni i chodzenia w jednych i tych samych butach, ale powinnaś się bawić. - spojrzałam na nią. - To twój wymarzony ślub i mąż, którego kochasz. - gdybyś wiedziała jak jest inaczej. Diana, nie jest osobą, która chorobliwie się o mnie martwi, jest bardziej jako osoba pocieszająca młodszą siostrę, która została skrzywdzona przez kogoś. Najbardziej opiekuńczą z moich siostry jest Clarie, jest najstarszą z nas wszystkich i o wszystkich się martwi. Mimo, że ma swoją rodzinę to i tak musi każdego z nas kontrolować. Jak Christopher, prawda? Mam czasami dosyć tych całych opiekuńczości moich sióstr, ale jestem wdzięczna Bogu, że mnie obdarował taką rodziną.
- Nie jest to dla ciebie dziwne, że tak wcześniej za niego wyszłam? - sama byłam ciekawa jej zdania w końcu to była moja siostra, a jej zdanie liczyło się dla mnie bardzo. Poczułam na sobie wzrok swojej najstarszej siostry.
- Nie. - uśmiechnęła się. - Wiem, że go kochasz bo inaczej nie wychodziłabyś za niego. - pogładziła mnie po ramieniu, a następnie przytuliła się do mojego boku. Gdybyś wiedziała dlaczego za niego wyszłam na prawdę. - pomyślałam. - Nigdy bym cię nie oddała mężczyźnie, którego byś nie kochała lub nie pokochała. - uniosła głowę i spojrzała na mnie. Gdybyś to zrobiła dzisiaj nie stałabym się panią Carson. - Jesteś moją małą siostrzyczką i moim obowiązkiem jest cię chronić i pomagać ci. - poczułam w sowich oczach łzy. Przytuliłam się do niej mocno i zaczęłam płakać. Zawsze mogłam liczyć na moje siostry, gdy mnie coś trapiło. Zawsze były u mojego boku i są nadal mimo, że mieszkamy w osobnych miejscach. - Już dobrze, nie płacz. - gładziła mnie ręką po moich włosach.
- To łzy szczęścia. - skłamałam. Zacisnęłam powieki żeby powstrzymać łzy.
- Oj no już, nie płacz bo zmyjesz sobie makijaż. - usłyszeliśmy głos (....) mojego kochanego szwagra, . Zaśmiałam się na jego żart i wytarłam resztki łez z moich policzków starając się, żeby nie zmyć swojego makijażu.
***
Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w muzykę wydobywającej się ze środka domu weselnego. Siostry i szwagrowie poprawili mi humor opowiadając śmieszne historie z naszego i ich życia. Zaśmiała się na wspomnienie jak Leonard, na swoim weselu z Caroline, upił się do takiego stopnia, że odebrał mikrofon piosenkarzowi i sam zaczął śpiewać jakąś starą piosenkę . Opuszkami palców dotykałam trawy na której siedziałam. Uwielbiałam siedzieć w samotności i przypominać sobie dawne chwilę. A w tym momencie bardzo potrzebowałam pobyć sama zwłaszcza, że na własnego męża nie będę mogła liczyć. Dlaczego nie? Przecież cię wysłucha. Podciągnęłam swoje nogi do klatki piersiowej i oparłam się podbródkiem o swoje kolana patrząc na bawiące się dzieci nie daleko mnie. Muszę dowiedzieć się jaka prawda kryje się za tym, że mnie poślubił. Przecież od tak nikt nie decyduje się na ślub, a nic nie mógł w zamian dostać od nikogo, bo wszystko miał na co mógł sobie pozwolić.
- Tu jesteś. - z daleka mogłabym poznać ten głos. Wyryłam sobie go w pamięci, żeby być czujną na jego obecność. Westchnęłam zakładając za ucho pasmo swoich brązowych włosów. Przydałoby się iść do fryzjera i zmienić kolor. Usiadł obok mnie na trawie i przez chwilę się mi przyglądał. Nie chciałam teraz jego towarzystwa. Postanowiłam poświęcić uwagę trawie, którą nadal skubałam. Usłyszałam jego westchnienie. Odwrócił wzrok patrząc na niebo gdzie słońce powoli znikało.
- Wiem, że jesteś na mnie zła. - usłyszałam jego cichy głos tuż obok siebie. Co ty nie powiesz? - Ale to nie ja zaprosiłem tą Amandę. - spojrzałam na niego kątem oka. Nie o to mi chodzi przez ten cały czas. Widziałam wściekłość na jego twarzy, ale nie rozumiałam dlaczego jest taki zdenerwowany. Byłam też ciekawa dlaczego ich związek się rozpadł. Byli ze sobą ponad cztery lata i wszyscy myśleli, że wielka miłość. Że szykuje się ślub, ale plany były inne.
- Naprawdę sądzisz, że o to jestem zła? - uniosłam brew do góry. Spojrzał na mnie marszcząc brwi.
- A jesteś na mnie zła? - zapytał z nutką nadziei.
- Tak. - szepnęłam. - Jestem zła na ciebie, bo zmusiłeś mnie do tego ślubu. - warknęłam. -
- Nie zmusiłem. - uśmiechnął się. Znałam ten uśmiech, to nie był ten którego miło było go widzieć, a wręcz odwrotnie. Ten uśmiech oznaczał, że Christopher nie robił sobie nic z moich uczuć. Przybliżył się do mojej twarzy i nie odrywając swojego ciemnego wzroku od moich oczów, powiedział: - Sama dobrowolnie się na to zgodziłaś.
- Chyba sobie kpisz! - wstałam na równe nogi robiąc kilka kroków w tył, byle być z dala od niego. - Zmusiłeś mnie i tylko zrobiłam to dla rodziców, którzy wiem, że załamaliby się gdyby stracili wszystko na co ciężko zapracowali. Usłyszałam jego cichy śmiech.
- Dzięki mnie teraz będzie stać ich na wszystko. - włożył dłonie do swoich czarnych drogich spodni wykonanych pewnie na zamówienie. - Już przelałem im ustaloną przez nas kwotę.
- Powiedź mi, dlaczego taki jesteś. - zmarszczyłam brwi.
- To znaczy? - wzruszył ramionami.
- Zimny.
- Chcesz na prawdę wiedzieć, dlaczego taki jestem? -przytaknęłam głową i czekałam na to co ma mi do powiedzenia. - Chcesz wiedzieć przez kogo taki jestem?! - zmarszczyłam brwi nie wiedząc co ma na myśli. - Amanda. - wyszeptał. Jedno słowo, jedno imię wystarczyło mi zrozumieć, że ta kobieta go skrzywdziła i zapewne kłamała mi w żywe oczy. - Nie spodziewamy się tego, że nawet osoby które kochamy mogą nas zniszczyć i zranić. - słuchałam go uważnie. - Nawet te, z którymi chcemy spędzić resztę życia mogą nas tak bardzo i mocno zranić, że zabiją naszą dusze i serce. Wtedy możemy sobie wmówić, że już nigdy nie pokochamy i znienawidzimy ludzi. - Ale to nie my kierujemy sercem i to nie my mu rozkazujemy, on sam wie najlepiej co jest dla nas dobre. My musimy wiedzieć tylko jedno. Przeznaczenie i miłość nas dopadnie, a wtedy nic nas nie uratuje. - nie sądziłam, że ta kobieta zraniła go tak, że to co powiedział mi przed chwilą wydawało się być szczere. Spojrzałam na niego, żeby sprawdzić, czy nadal bolała go przeszłość, ale nie zobaczyłam żadnych łez. Miałam dość wrażeń na dzisiaj i rozmów, które nie wiedziałam czy były szczere. Marzyłam teraz tylko o ciepłym łóżku i gorącej kąpieli.
[Tutaj powinien być GIF lub film. Zaktualizuj aplikację teraz, aby go zobaczyć]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro