Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*2.17*

★-·-·-★

Lloyd

Całą drużyną weszliśmy na podwórko. Zane zamknął za nami furtkę, a my pokierowaliśmy się do drzwi. Zapukałem.

- Może nie chce nas widzieć? - powiedział Kai, kiedy długo nikt nie otwierał.

W końcu w drzwiach pojawił się Charles. Zdziwił się naszym widokiem, jednak wpuścił do środka. Był piątek, więc nie spodziewaliśmy się zastać Louisa. Chłopak jednak siedział sobie na kanapie przy książkach i zeszytach.

- Louis? Co tutaj robisz? - zapytałem, kiedy weszliśmy do salonu.

- Miałem krócej lekcje, więc mogłem przyjść wcześniej - oznajmił chłopak, uśmiechając się do nas.

- Mądre, mądre - skomentował Kai.

- Jest Cole? - zapytałem, zmieniając temat.

- Jest na górze - oznajmił Charles z kuchni. - Nie wiem czy dacie radę z nim porozmawiać... Nie czuje się najlepiej...

- My dosłownie tylko na chwilę - oznajmiłem.

- Chodźcie. Zaprowadzę was - powiedział Louis, wstając.

Chłopak podszedł do schodów, a my ruszyliśmy za nim. Kiedy już byliśmy na górze, złapałem Louisa za ramię, na co ten zatrzymał się. Chłopak zerknął na mnie zdziwiony, kiedy kucnąłem obok niego.

- Louis, ty wiedziałeś może no... O tym Klasztorze...? - zapytałem, nie do końca wiedząc jak odpowiednio ubrać to zdanie w słowa.

- AA! To dlatego tu jesteście! Wszystko jasne! Tak wiedziałem - oznajmił chłopak. - Cole mi o tym mówił wielokrotnie.

- Czyli to nie był twój pomysł?

- Nie. Cole zajął się wszystkim sam.

Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem, po czym wstałem.

Louis otworzył drzwi po prawej, po czym wszedł do środka. My zrobiliśmy to samo. W pomieszczeniu zastaliśmy bruneta, leżącego na brzuchu. Cole podłożył sobie ręce pod poduszkę, a głowę miał zwróconą a stronę ściany.

- Ej, Cole. Wstawaj - szepnął Louis, szturchając bruneta.

Ten mruknął coś cicho i lekko drgnął.

- No Cole! - Louis usiadł obok bruneta, a my stanęliśmy dookoła łóżka.

- Louis, prosiłem cię, żebyś mnie nie budził - szepnął Cole, odwracając twarz w stronę chłopaka.

Brunet nie otworzył jednak oczu, więc nie mógł nas zobaczyć.

- Ale to ważne - powiedział chłopak, zerkając na nas. - No Cole. Nie bądź uparty!

- Mhm... - mruknął brunet, uśmiechając się.

- Nie no! Widzicie?! Nic z tego. Osioł i tyle... - Louis lekko szturchnął Cole'a w ramię.

Gdy tylko brunet usłyszał "widzicie", jego mina zrobiła się bardzo poważna. Jednak dalej miał zamknięte oczy, na co Louis westchnął głośno, co sprawiło, że Cole ponownie się uśmiechnął.

- Niemożliwy jesteś, wiesz?!

- Wiem.

- Cole, no weź! To ważne!

- Co niby jest tak ważne? - zapytał, na co Louis ponownie westchnął.

- Nie wiem. Może my? - powiedziałem, opierając się łokciem o ramię Kai'a.

Cole tylko cmoknął kilkakrotnie.

- Podyskutowałbym - mruknął po chwili.

- Idiota - powiedział Louis, krzyżując ręce na piersi.

Na to Cole poruszył się lekko, wyjął jedną rękę spod poduszki i połaskotał chłopaka. Ten zaśmiał się, odsunął od bruneta, po czym uderzył Cole'a a dłoń, na co tym razem ten zachichotał.

- Ała... - mruknął Cole, podnosząc się i opierając o łokcie. - Już odrobiłeś lekcje? - zapytał brunet, siadając na łóżku.

Louis pokręcił z uśmiechem głową, na co Cole spoważniał. W końcu brunet zmierzył każdego z nas wzrokiem i wyraźnie zobaczył papiery, które trzymałem pod pachą.

- No... o co chodzi? - mruknął brunet.

Już miałem coś powiedzieć, jednak zauważyłem, że Louis przytula się do Cole'a.

- Śmierdzisz - szepnął chłopak, na co Cole uniósł jedną brew do góry i zerknął na Louisa.

- Chyba ty. Lekcje na ciebie czekają.

- Nie uciekną - stwierdził chłopak.

- Jeśli przyszliście tutaj postać to do drzwi chyba traficie? - nagle brunet zwrócił się do nas.

- Tak naprawdę to przyszliśmy, żebyś nam coś wytłumaczył - oznajmiłem, rzucając na nogi Cole'a wszystkie papiery.

Brunet westchnął i wziął je. Zaczął oglądać, a co jakiś czas zerkał na nas niezrozumiale. Kiedy doszedł do końca, spojrzał na jakiś papier, potem na nas.

- I? Nie wiem w czym problem - mruknął, a mi wydało się, że ten udaje głupiego.

- Nie kręć, nie kręć - powiedział Kai, przy okazji strzepując w końcu mój łokieć.

- Hmm - Cole udał, że się zastanawia. - No nie wiem, nie wiem.

- Psst, debilu, chodzi o Klasztor - szepnął w jego stronę Louis.

Cole dalej patrząc na papiery, wciągnął głośno powietrze.

- Dalej nie wiem jaki macie ze sobą problem - oznajmił takim tonem, jakby był całkowicie poważny. - Nie wiem czego tu nie rozumieć. Macie Klasztor, miejsce dla siebie i powinniście być szczęśliwymi ninja w piżamach.

- Przecież to musiał być ogromny wydatek - zauważył Zane.

- Być może - mruknął Cole, krzyżując ręce na piersi. - Ale chyba nie powinno was to interesować, prawda?

- Ale jakimś magicznym cudem nas interesuje - oznajmiłem, na co brunet przewrócił oczami.

- Być może dlatego, że nie mamy jak ci się odpłacić - mruknął Kai.

- A... Czy ja mówiłem, że musicie? - zapytał Cole, na co trochę nas zatkało.

- Nie, ale wypadałoby. Te wszystkie pojazdy od Borga prawdopodobnie kosztowały fortunę! - zwołał Kai.

- E tam - mruknął brunet. - Dziesięć z nich Borg wyłożył w większości z własnej kieszeni, bo jesteście jego ulubieńcami - oznajmił Cole, na co nas jeszcze bardziej zatkało. - No co?

- Jak to dziesięć?! - zawołaliśmy chórem, na co brunet wykrzywił się tak, jakby głośne dźwięki go drażniły.

- Co wy tacy zdziwieni jesteście? - zapytał Cole. - Chwila, chwila... Nie mówicie, że nie schodziliście do garażu? - zaśmiał się.

- No nie... - powiedział Kai, trochę podejrzliwym tonem.

- Oł... - Cole uniósł brwi do góry. - No cóż - po chwili wzruszył ramionami.

- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałem, kiedy nastała chwila cisza, żeby ją przerwać.

Cole tylko uniósł jedną brew do góry. Już miał coś powiedzieć, jednak Louis, który wcześniej się nie odzywał, postanowił go wyprzedzić.

- Bo miał wyrzuty sumienia - powiedział chłopak.

- Mhm... - mruknął Cole. - Nie słuchajcie go. Gada głupoty.

- Nie powiesz chyba, że nie ma w tym ziarenka prawdy!

- Nie sądzę... - Cole zerknął na chłopaka, po czym znowu przewrócił oczami.

- Skoro Louis "gada głupoty" to jaka jest prawda? - zapytałem, na co Cole wyciągnął jeden z papierów.

- Cytując - zaczął. - "Sfinansowanie odbudowy Klasztoru jest podziękowaniem za Wasz zmarnowany na mnie, podejrzewam, że cenny, czas i cały trud jaki włożyliście, męcząc się z moją osobą. To jest jedyny sposób, żeby wyrazić moją wdzięczność..." - kiedy skończył, spojrzał na nas. - Nie wiem w czym niejasność. - Brunet odrzucił papiery na brzeg łóżka i ponownie skrzyżował ręce na piersi. - Czy możecie już stąd iść? Nie spałem całą noc - brunet ziewnął (albo udawał, że ziewa).

- Poza tym lekarz mówił, że musisz odpoczywać przed operacją - oznajmił nagle Louis, na co Cole zesztywniał.

- Mhm... - brunet zmarszczył brwi.

- Co? Jaka operacja? O czym my nie wiemy? - zdziwiłem się.

- A wy zawsze musicie się tak we wszystko wtrącać? - zapytał brunet, na co jednogłośnie odpowiedzieliśmy "tak".

Cole westchnął.

- Od czasu walki z tym całym Morro, czy jak on tam miał, choroba Cole'a przyspieszyła, więc musi iść na operację i gdyby nie ja i Charles, ten osioł nigdy by się na to nie zgodził - powiedział Louis jednym tchem, na co brunet spojrzał na niego z lekko uniesioną brwią.

- Rozumiem - powiedziałem, tak naprawdę nie widząc jak inaczej zareagować. - Chyba rzeczywiście już pójdziemy. Jeszcze raz ci dziękujemy.

Cole burknął pod nosem coś, co miało chyba znaczyć "nie macie za co".

- Do zobaczenia - pożegnaliśmy się.

- Oby nie - zaśmiał się Cole, kiedy już miałem wyjść.

Zatrzymałem się, po czym pokręciłem głową, przy okazji wcześniej posyłając brunetowi dezaprobatyczne spojrzenie.

- A ty do lekcji - powiedział Cole do Louisa.

- Jeszcze chwilę - mruknął Louis, przytulając się mocno do torsu bruneta. Ten pogładził go po głowie i uśmiechnął się lekko.

Ruszyłem na dół, gdzie pożegnaliśmy się z Charlesem, który akurat oglądał telewizję.

- Lloyd, Lloyd! - zawołał za mną Louis, zbiegając na łeb na szyję ze schodów. - Jeszcze to - powiedział, podając mi papiery, które tu przyniosłem. - To jest dla was - oznajmił lekko zdyszany chłopak.

- Dzięki - potargałem mu włosy, na co ten się zaśmiał.

★-·-·-★

*Kilkanaście dni później*

Ninja właśnie oglądali telewizję. Siedzieli w ciszy. Cały Klasztor był teraz najpiękniejszym miejscem, jakie mogli sobie wyobrazić.

- "Z nieoficjalnych źródeł wiemy, że niejaki Cole Brookstone, znany między innymi ze swoich kradzieży, niedawno postanowił zwrócić całą sumę wraz z pewnymi odsetkami. Niestety póki co nie mamy więcej informacji. Oddaję głos do studia" - powiedziała jakaś kobieta w telewizji.

- Ej, chłopaki! - nagle do salonu wszedł Jay.

- Co się stało? - zapytał Zane.

- Rodzice do mnie właśnie dzwonili - oznajmił Niebieski Ninja. - Podobno Cole oddał im podwójnie całą sumę, którą u nich zarobił - powiedział Jay, na co ninja posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia.

Niebieski Ninja usiadł obok Zane'a.

- Co oglądacie?

- Wiadomości - oznajmił Lloyd.

*****

Cole otworzył drzwi do mieszkania, a na jego szyję rzucił się Louis. Chłopak przycisnął się do niego najmocniej jak tylko mógł.

- Cole! - zawołał Louis. - Tak się cieszę, że nic ci nie jest.

- Jak się czujesz? - zapytał Charles, stając w drzwiach.

- Nie jest najgorzej - zaśmiał się brunet. - Ale czuję dziwny uścisk na klatce piersiowej - oznajmił.

- Co?! - Louis odsunął się od niego przerażony. - Gdzie?!

- O... Już lepiej - uśmiechnął się Cole.

- Nie strasz mnie debilu!

- Dobrze, dobrze...

- Chcesz coś do jedzenia? Nie wyglądasz jakby dobrze cię tam karmili - oznajmił Charles.

- A z chęcią, z chęcią - zaśmiał się brunet, odsuwając od siebie Louisa. - Trzymaj, młody - powiedział, podjąc mu torbę, którą ze sobą miał w szpitalu.

- Nie jestem twoim tragarzem - oznajmił Louis, kładąc torbę tuż przy nogach bruneta.

I ten moment byłby odpowiedni by zakończyć to wszystko. Nikt nie czułby się urażony, prawda?

Jednak Cole w głębi duszy widział, że jest jeszcze jedna rzecz do zrobienia... Nie od razu, rzecz jasna. Jednak jedna myśl dalej nie dawała mu spokoju... A on dobrze widział co to jest...

To czas by napisać swoją historię na nowo...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro