Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*1.25*

*Lloyd*

Podniosłem się i zerknąłem na śpiącego Kai'a. Czerwony Ninja dalej chrapał w najlepsze mimo, że już dawno na zewnątrz było widno.

Szturchnąłem Kai'a w żebro, na co ten podskoczył jak poparzony, nie wiedząc co się dzieje.

- Co jest?! - zawołał na wpół przytomny, na co niekontrolowanie się zaśmiałem.

Jego brązowe włosy były potargane i prawdopodobnie znowu pół godziny zajmie mu układanie ich.

- Za głośno chrapiesz - oznajmiłem, uśmiechając się w stronę szatyna. - A tak w ogóle to jest już ranek i czas wstawać.

Czerwony Ninja westchnął cicho i przewrócił się na brzuch. Zakrył sobie głowę poduszką, a ja czekałem cierpliwie na to co zrobi dalej.

- Jeszcze pięć minut, kotuś - mruknął, a ja ledwo co go usłyszałem przez to, że jego twarz była zakryta przez poduszkę.

- Mówiłeś coś, bo chyba cię nie usłyszałem - skłamałem, marszcząc brwi.

Nienawidziłem kiedy tak na mnie mówił, więc uderzyłem go lekko w plecy, a następnie skrzyżowałem ręce na piersi, by Mistrz Ognia wiedział, że jestem na niego "obrażony". Nie byłem, rzecz jasna. Nie potrafię gniewać się na Kai'a.

- Daj mi jeszcze pięć minut... Albo najlepiej pięć godzin - mruknął, przeciągając się.

Czerwony Ninja widząc moją minę, zachichotał pod nosem, by później uderzyć mnie prosto w twarz poduszką.

- Kai! - zawołałem, marszcząc brwi.

- No co? - zdziwił się szatyn.

W ramach odwetu ja również uderzyłem go w twarz tą samą poduszką. Zaśmiałem się, odrzucając narzędzie zbrodni w bok.

- Lloyd! - tym razem to Kai wypowiedział moje imię.

- No co? - zacząłem go przedrzeźniać. - Przecież ja nic nie zrobiłem!

Czerwony Ninja zaczął poprawiać sobie włosy, które jeszcze bardziej potargały się po moim "poduszkowym ciosie".

- Za bardzo dbasz o swój wygląd - stwierdziłem.

- Gdybym tego nie robił, nigdy byś się we mnie nie zakochał - powiedział, uśmiechając się w moją stronę. - Tak jak milion innych fanek - mruknął.

- Idiota - prychnąłem.

Kai nagle oparł się placami o ścianę i posadził mnie na swoich kolanach. Nie chcąc tracić okazji, położyłem głowę na jego piersi i uśmiechnąłem się lekko.

- Może i idiota... Może i wielki idiota... Ale dalej twój idiota... - zaśmiał się, po czym pocałował mnie w policzek.

Westchnąłem i zamknąłem oczy. Uśmiechnąłem się, czując jak Kai zaczął gładzić mnie po dłoni.

- Zawsze tak mówisz - oznajmiłem, zerkając na Kai'a.

- Wiem. Stwierdzam fakty.

Zaśmiałem się cicho, po czym ponownie zamknąłem oczy, czując jak ręka Czerwonego Ninja wędruje po mojej ręce.

★-·-·-★

- Jedziemy tam - oznajmiłem.

- Ja zostanę na statku. Przy okazji dopracuję nasze pojazdy - powiedziała nagle Pixal.

Kiwnąłem głową, po czym odwróciłem się do reszty.

- Nienawidzę szpitali - stwierdził nagle Jay, krzyżując ręce na piersi.

- Ty tylko grałbyś w gry i nic więcej - mruknął Kai.

- Dokładnie! - zawołał Jay. - Mogę zostać na Perle? - zapytał z nutką nadziei w głosie.

- Nie - zszedłem na molo i odwróciłem się do reszty.

- Oj no, Lloyd! - zawołał Niebieski Ninja, układając dłonie w błagalnym geście.

- Nie ma mowy - mruknąłem, na co usłyszałem głośne westchnienie Jay'a.

Dałem reszcie znać, że ruszamy, a ci, już bez żadnych zbędnych komentarzy, ruszyli za mną. Kai, korzystając z okazji, podszedł do mnie, objął mnie ramieniem i pocałował w policzek.

Na Pierwszego Mistrza Spinjitzu jak ja kocham tego debila...

Uśmiechnąłem się, a my, całą czwórką, zaczęliśmy kierować się w stronę Ninjago.

Po tym jak Cole uratował kogoś z nas, trafił ranny do szpitala, więc chyba byliśmy mu winni odwiedziny... Bylibyśmy potworami, gdybyśmy tego nie zrobili i tam nie pojechali...

★-·-·-★

Podeszliśmy do recepcji. Oczywiście, nie byliśmy w strojach ninja, żeby nikt nas nie rozpoznał. Jednak sądzę, że tak czy siak znajdzie się jakiś ogromny fan, który zna nas tak dobrze, że zauważyłby nas wszędzie... Przy okazji metalowa powierzchnia Zane'a pokryła się czymś co trochę wyglądało jak skóra. Nie mam pojęcia co to było, bo nie znam się na tych wszystkich robotycznych rzeczach, jednak skoro działało i Biały Ninja wyglądał jak człowiek to znaczy, że wszystko było tak jak być powinno...

Recepcjonistka miała na oko trzydzieści lat. Kręcone, blond włosy opadały jej na twarz, przez co musiała co jakiś czas je poprawiać.

- Do kogo? - zapytała trochę mało przyjaźnie.

- Przyszliśmy odwiedzić Cole'a Brookstone'a - oznajmiłem, dopiero teraz uświadamiając sobie, że pewno dla tej kobiety wyglądam jak nastolatek, a nie ktoś pełnoletni.

- Mhm... - blondynka zaczęła wyszukiwać coś w komputerze. Po chwili wychyliła się i zmierzyła nas wszystkich wzrokiem. - Rodzina, jak widzę... - mruknęła.

- Dokładnie - skłamał nagle Zane, bo wszyscy wiedzieliśmy, że w przeciwnym wypadku nikt by nas nie wpuścił.

Jay zaczął chichotać pod nosem, na co dostał łokciem w żebro od Nyi.

- Czwarte drzwi na lewo... - oznajmiła recepcjonistka, wskazując niedbale korytarz po naszej lewej.

- Dziękujemy - powiedzieliśmy jednocześnie, ruszając we wskazanym kierunku.

W szpitalu było dosyć sporo osób, jednak mogliśmy bez problemu przejść pod wskazany przez recepcjonistkę pokój. Pchnąłem duże, biało-szare drzwi i całą piątką weszliśmy do sali, która nie była zbyt duża. Mieściły się tu jedynie trzy łóżka. Jedno, tuż przy drzwiach, było całkowicie zasłonięte niebieskim materiałem, bo zapewne pacjent nie chciał, aby ktokolwiek go widział. Drugie łóżko, które stało po środku. Było puste i starannie pościelone. Trzecie łóżko, które stało przy małym okienku, również było zasłonięte tak, żeby nie można było zobaczyć twarzy pacjenta.

Podeszliśmy do ostatniego łóżka. Już wcześniej zauważyłem siedzącego przy nim Charlesa oraz Louisa. Rozmawiali o czymś cicho i nawet nie zorientowali się, że weszliśmy do środka. Dopiero kiedy pojawiliśmy się przy łóżku, odwrócili się w naszą stronę lekko zdezorientowani. Nie spodziewali się nas tutaj.

- Ninja? Co wy tu robicie? - zdziwił się Charles.

- Przyszliśmy zobaczyć jak się czuje Cole - oznajmiłem. - Uratował komuś z nas życie, więc nie mogliśmy tego zlekceważyć.

Gdy tylko to powiedziałem, Louis zerknął na leżącego na łóżku bruneta.

Czarnowłosy miał zamknięte oczy. Usta oraz nos zakrywała maska tlenowa. Zauważyłem też kroplówkę oraz jakieś urządzenie, które sprawdzało pracę serca, jednak nie wiedziałem jak się ono nazywa (Zane na pewno by wiedział). Lewe ramię bruneta było całe zabandażowane, a na rękach i twarzy dostrzegłem nieliczne zadrapania i kilka siniaków.

- Lekarze mówią, że niedługo powinien się wybudzić - oznajmił Charles, opuszczając lekko głowę.

Pewno strasznie to przeżył. Nie dziwię się. Gdyby ktoś mi bliski również trafił do szpitala, również okropnie bym to przeżywał.

Zerknąłem na Louisa. Ten siedział na brzegu łóżka z opuszczoną głową i gapił się w podłogę. On prawdopodobnie jeszcze bardziej zmartwił się tym, że brunet trafił do szpitala. Po chwili brązowowłosy odwrócił głowę i zerknął na Cole'a.

- Wyjdzie z tego? - zapytałem nagle.

- Lekarze mówią, że tak - odparł Charles. - Jak to się w ogóle stało, że Cole tutaj trafił? - zapytał. - Bo my z Louisem nie wiemy nic.

Zaczęliśmy po kolei wyjaśniać im co tak naprawdę się wydarzyło. Oczywiście, chciałbym też usłyszeć co takiego ma nam do powiedzenia brunet. Dalej zastanawiało mnie i prawdopodobnie resztę dlaczego on to zrobił.

Po jakimś czasie do sali weszła jakaś pielęgniarka. Kobieta trzymała tackę i wyglądała jakby była już zmęczona swoją pracą.

- Wybaczcie, ale to koniec odwiedzin. Będziecie mogli przyjść jutro do pacjenta - oznajmiła.

Louis oraz Charles wstali. Starszy mężczyzna podszedł jeszcze do łóżka, na którym leżał brunet, dotknął jego ręki i zastygł tak na kilka długich sekund.

- Trzymaj się - powiedział w końcu w stronę czarnowłosego i po chwili odwrócił się do Louisa.

Brązowowłosy dalej wyglądał na okropnie smutnego. Teraz zorientowałem się, że ten chłopak chyba naprawdę zżył się z Cole'm. W sumie... Zaczęło mnie zastanawiać jak oni się poznali... Skoro to Louis uciekł z sierocińca, to jakim cudem ich drogi się skrzyżowały?

Tak rozmyślając, zerkałem co jakiś czas na chłopaka.

Wyszliśmy z sali i pokierowaliśmy się do wyjścia.

★-·-·-★
*Dwa dni później*
*Lloyd*

Ja oraz reszta ninja (dzisiaj bez Nyi, która zdecydowała się zostać z Pixal, żeby dopracowywać nasze pojazdy) ruszyliśmy długim korytarzem. Stanęliśmy przed drzwiami i już mieliśmy wejść do pomieszczenia, jednak ktoś nas zatrzymał.

- Em... Przepraszam bardzo. Do kogo państwo idą? - zapytał młody lekarz, który stał przy drzwiach od sali, w której leżał brunet.

- Cole Brookstone. Z tego co wiemy dalej powinien tutaj być... - powiedziałem, wskazując ręką drzwi, które prowadziły do sali.

- Prosiłbym, aby tylko jeden z was tam wszedł. Pacjent powinien odpoczywać jak najwięcej - oznajmił.

- Oczywiście - kiwnąłem głową, znowu sobie uświadamiając, że niektórzy naprawdę mogą uznać mnie za kogoś młodszego niż w rzeczywistości jestem.

Młody mężczyzna tylko pokiwał głową i ruszył korytarzem. Po chwili wszedł do jakiejś sali.

- Ja tam wejdę - oznajmiłem.

- No to...! - Kai rozłożył ręce. - My czekamy tutaj - oznajmił siadając na krześle, który stał przy ścianie.

Pchnąłem drzwi i wszedłem do sali. Przywitał mnie dokładnie ten sam widok co wcześniej.

Podszedłem do ostatniego łóżka, na którym powinien leżeć czarnowłosy.

Oczywiście, dalej tam był. Leżał z zamkniętymi oczami. Jego lewe ramię było zabandażowane. Nie miał już, jak ostatnio, ani maski tlenowej, ani kroplówki. Nie usłyszał jak wchodzę do sali, ponieważ miał na uszach słuchawki bezprzewodowe. Oczywiście, w kolorze czarnym.

Bez chwili namysłu wziąłem małe krzesełko i usiadłem tuż obok łóżka, na którym leżał brunet. Oparłem łokieć o szarą szafkę, która stała obok każdego łóżka. Zerknąłem na torbę leżącą prawie tuż przy mojej głowie. Oczywiście, ona również musiała być w czarnym kolorze. Torba leżała na szarej szafce i byłem pewien, że przyniósł ją tutaj Charles. Obok zauważyłem telefon bruneta.

Czarnowłosy nie zareagował, więc szturchnałem go w prawe, zdrowe ramię.

Brunet drgnął lekko i otworzył oczy. Zerknął na mnie zdezorientowany i zdjął z uszu słuchawki.

- A ty skąd się tu pojawiłeś? - zdziwił się.

- Przyszliśmy cię odwiedzić - oznajmiłem.

- "Przyszliśmy"? Nie wiedziałem, że masz rozdwojenie jaźni - mruknął Cole.

- Reszta jest na korytarzu. Po prostu ich nie wpuścili.

- To wszystko wyjaśnia...

- Jak się czujesz? - zapytałem.

- Ktoś tu chyba ma gorączkę~

- Co? - zdziwiłem się.

Brunet zmierzył mnie wzrokiem i zmarszczył brwi.

- Co ci się stało, że nagle zacząłeś się tak mną przejmować?

- Nie tylko ja - oznajmiłem.

- Ah... Wszyscy nagle dostaliście gorączki czy co? Co wam się stało?

- To samo pytanie mógłbym zagadać tobie - stwierdziłem.

- Co?

- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałem.

- Słuchaj, Liptonek. Są czasami pytania, na które nie ma odpowiedzi - powiedział i uśmiechnął się lekko. Tym razem ten uśmiech nie był taki... chytry, złośliwy ale bardziej życzliwy. A może tylko mi się wydawało?

- Mhm... - mruknąłem pod nosem. - Nie ma odpowiedzi, powiadasz...

- Ty się chyba serio uderzyłeś w głowę - stwierdził brunet.

- Jak tam Louis? Widziałem, że strasznie się o ciebie martwił - zmieniłem temat.

Czarnowłosy nie odpowiedział. Odwrócił głowę i chyba lekko posmutniał.

- Lepiej nie pytaj - mruknął po chwili.

- Co? Dlaczego? Coś się stało? - zdziwiłem się.

- Charles mówił mi, że policja wczoraj zabrała Louisa - oznajmił Cole. - Skąd ja wiedziałem, że tak będzie - dodał już ciszej.

- Oł...

Brunet poprawił się na poduszce, a następnie zaczął gapić się w sufit.

- Przejmujesz się czymś, prawda? - zauważyłem.

- Być może... - mruknął Cole, uśmiechając się.

- Czym? - zapytałem.

- Zadajesz zbyt dużo pytań - oznajmił czarnowłosy.

Nagle do pomieszczenia wszedł jakiś starszy mężczyzna. Był on ubrany w biały fartuch, więc momentalnie zorientowałem się, że to lekarz. Mężczyzna podszedł do bruneta i zerknął na kilka kartek, które trzymał.

- Mam dla pana złą oraz dobrą wiadomość... Od której zaczynamy?

- Oczywiście, że od dobrej - powiedział Cole.

Siedziałem cicho, wsłuchując się w rozmowę mężczyzn.

- Miał pan wielkie szczęście, że pocisk nie trafił w serce. A muszę przyznać, że było bardzo blisko - lekarz wskazał zabandażowane lewe ramię bruneta.

- Czyli mam rozumieć, że szybko stąd wyjdę? - upewnił się Cole.

- I tutaj przechodzimy do tej złej wiadomości. Zbyt prędko pan nie opuści szpitala...

Zapadła chwila ciszy. Brunet zamilkł, prawdopodobnie nie wiedząc co ma powiedzieć.

- Czy w pana rodzinie kto... - zaczął w końcu lekarz, jednak brunet mu przerwał.

- Czy jest możliwość wypisania się na własną rękę? - zapytał.

- Pan sobie ze mnie żartuje w tym momencie, tak? - powiedział lekarz, który chyba wierzył w to co słyszy.

- Nie - powiedział czarnowłosy.

- Pan... Chce się wypisać ze szpitala... Na wysłaną rękę... W takim stanie? - dopytywał lekarz.

- Dokładnie.

- A czy pan jest świadom konsekwencji...?

- Oczywiście.

- Więc... Jest taka możliwość, jednak stanowczo odradzam - oznajmił lekarz.

Nie wiedziałem o czym mężczyźni rozmawiają. Przecież kilka chwil temu lekarz stwierdził, że z brunetem wszystko w porządku, a teraz, że nie wypuszczą go tak prędko... Nawet nie wiadomo z jakiego powodu! Chociaż po minie czarnowłosego wywnioskowałem, że dobrze wie o co chodzi...

- Pan jest z rodziny? - zwrócił się do mnie lekarz.

Pokręciłem głową, na co mężczyzna wskazał drzwi. Lekarz poprosił, abym wyszedł, ponieważ mają tam jakieś zasady i o "takich sytuacjach" może wiedzieć jedynie rodzina...

- Czy ktoś w rodzinie chorował? - zapytał mężczyzna, kiedy otwierałem drzwi.

- No w końcu - Kai zagłuszył mi odpowiedź bruneta. - Możemy już wracać?

- Emm... Tak, tak... - odpowiedziałem, zerkając przez ramię na lekarza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro