Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*1.20*

*Lloyd*

- Od czego to w ogóle jest skrót? - zapytała Nya.

- A... Po co wam to wiedzieć? - zdziwił się brunet.

Cole po chwili wstał z dosyć ogromnego fotela i wyjrzał przez okno.

- Podwórka swojego nie widziałeś czy co? - warknął Kai, na co dostał ode mnie łokciem w żebro.

- Nie... Po prostu - zaczął brunet, jednak urwał na chwilę. - Cholera, od kiedy dołączyłem do VAR'u mam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Pewno to te fagasy Ultra Violet. Ona coś podejrzewa - oznajmił Cole, opierając się o stół.

- No dobra, a co jeśli ktoś zauważy, że coś knujemy? - zapytał Jay.

- Sprzedam im jakiś kit - odpowiedział Cole.

- Oświeć nas - mruknął Kai.

- Noo... - brunet zaczął nad czymś rozmyślać. - Nie wiem... Może... Może niektórzy uwierzyliby jeśli bym powiedział, że próbuję zyskać wasze zaufanie tylko po to, żeby później wpakować was w pułapkę...

- Nie zdziwiłbym się gdybyś właśnie to robił - mruknął Kai, na co otrzymał ode mnie kolejny cios łokciem w żebro. - Ałć! Za co to?!

- Ogarnij się - syknąłem.

- Mogę ci dać meliski, Jeżuś - wtrącił się nagle Brookstone.

- Mówiłeś, że nie zamierzasz dać komukolwiek z nas nawet pół złamanej kostki cukru - przypomniał Zane.

- Dla Jeżusia mogę zrobić wyjątek - stwierdził Cole.

- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a stracisz zęby - warknął Kai, wstając z kanapy, na której wszyscy siedzieliśmy. Wszyscy oprócz Cole'a oczywiście.

- Chyba jednak potrzebujesz tej meliski - zaśmiał się brunet.

- Siadaj - warknąłem, ciągnąć Kai'a za rękaw.

Czerwony Ninja opadł na miejsce obok mnie.

- Wróćmy do tematu tej całej organizacji - powiedział nagle Zane.

- Co jeszcze chcecie niby wiedzieć? - zapytał brunet.

- Skąd się wzięła nazwa - oznajmił Jay.

Cole westchnął.

- Victory And Revenge. To jest pełna nazwa - wyjaśnił brunet. - Chcą zająć całe Ninjago. Wow... Nowość... Są bardziej nastawieni na wygraną i są gotowi zrobić DOSŁOWNIE wszystko.

- No dobra... Ale na kim niby chcą się zemścić? - zapytał Kai.

Cole złapał się na głowę.

- Nie no! Z pięciu IQ przeszliśmy na cztery! I to w rekordowym czasie! - zawołał.

- Co? - zdziwiła się Nya.

- Już trzy IQ. Zaraz będzie na minusie - szepnął pod nosem.

- Odpowiedz na pytanie - mruknął niezadowolony Kai.

- Na was, idioci - warknął, krzyżując ręce na piersi.

Zamarliśmy.

- Jak to "na nas"?! - zawołał przerażony Jay.

- Tak to, geniusze - warknął brunet. - Dobra, przejdźmy do ważniejszych rzeczy... - mruknął do siebie, jednak zdołaliśmy to usłyszeć. - Macie szczęście, bo słyszałem, że jeszcze w tym tygodniu ma się zrobić grubo - oznajmił Cole. - I to tak serio, serio grubo...

- A da się jakoś to powstrzymać? - zapytałem.

- Teraz? Nie - stwierdził brunet. - Musimy zaczekać.

- My tu będziemy czekać, a oni pewno już wymyślają plan jak nas zabić! - zawołał Kai.

- Być może... Śmiesznie by było - skomentował brunet.

- Nie, nie "byłoby śmiesznie" - warknęła Nya.

- No to co my mamy robić? - zmieniłem temat.

- Nie wiem - Cole wzruszył ramionami. - Zadzwońcie do Kryptarium i powiedzcie, żeby zwiększyli nadzór nad więźniami. A jeśliby się coś działo, po prostu róbcie swoje. Tak, jakbyście nie wiedzieli, że więźniowie chcą uciec. Najlepiej w ogóle nie pojawiać się w Kryptarium...

★-·-·-★

Wstaliśmy ze swoich miejsc na kanapie i pomaszerowaliśmy w stronę wyjścia.

- Muszę jeszcze porozmawiać z Louisem - oznajmiłem nagle.

Cole zerknął na mnie zdziwiony i uniósł jedną brew do góry.

- Mogę? - zapytałem niepewnie, wskazując schody prowadzące na górę.

Brunet nie odpowiedział, tylko przewrócił oczami. Wskazał ręką schody.

- Byle szybko - mruknął. Chyba nie był zbytnio zadowolony...

Zacząłem wchodzić na górę.

- Drugie drzwi na prawo - zawołał za mną brunet.

Nie odpowiedziałem, tylko ruszyłem dalej. Na pierwszym piętrze jedyne uchylone drzwi zgadzały się z informacjami podanymi przez bruneta.

Pokierowałem się w tamtą stronę.

Przypomniałem sobie, że kiedy wcześniej tutaj byliśmy, ten pokój był zamknięty na klucz. No ale... To nie było teraz ważne.

Zapukałem w drzwi i otworzyłem je. Wszedłem do pomieszczenia. Po mojej prawej stronie stały dwie małe szafy, a pomiędzy nimi telewizor. Pod nim zauważyłem konsolę do gier. Pod oknem stał mały stolik, a po mojej lewej stronie kolejna szafa - tym razem większa. Obok niej spostrzegłem stolik nocny. W rogu pokoju stało łóżko, na którym leżał Louis.

- Hejka, młody - powiedziałem.

Chłopak odwrócił momentalnie głowę w moją stronę i podniósł się.

- Lloyd? - zdziwił się. - Co ty tutaj robisz? Myślałem, że to Cole. On zawsze tak na mnie mówi...

- To twój pokój? - zapytałem, rozglądając się.

- Tak... Znaczy... To był kiedyś pokój Cole'a, ale powiedział, że to może być teraz mój pokój - wyjaśnił Louis.

- Co ci się stało? - zapytałem, marszcząc brwi.

Wskazałem plaster na czole chłopca. Ten momentalnie zakrył go włosami.

Pierwsza myśl jaka przeszła mi przez głowę to, to że Brookstone uderzył tego chłopaka. Bo przecież brunet na niańkę nie wygląda...

- Nic takiego - odpowiedział Louis.

Usiadłem obok chłopaka.

- No przecież widzę. Jeśli coś się dzieje, to możesz mi powiedzieć...

- Cole pozwolił ci tu przyjść? - Louis zmienił temat.

- Tak - oznajmiłem zgodnie z prawdą. - Ale wróćmy do tego co ci się stało. Czy to Cole ci to zrobił? - zapytałam.

- Co?! - zawołał Louis, odsuwając się ode mnie lekko. - Cole nigdy nie podniósłby na mnie ręki!

- No to kto ci to zrobił? - dopytywałem.

Louis opuścił lekko głowę i westchnął cicho.

- No bo... Ja... Yyyy... Ja... - chłopak zaczął się plątać.

- Czyli jednak? To Cole?

- Nie. Cole nigdy by mnie nie uderzył! - zawołał Louis. - Ja... Ja uciekłem z sierocińca, bo inni się nade mną znęcali... - wyznał chłopak. - I... I ja... Ja nie miałem się gdzie podziać, więc... Więc przyszedłem tutaj...

- Dlaczego akurat tutaj? - zapytałem.

- Bo... Bo w sumie nie mam nikogo innego poza Cole'm i Charlesem... - oznajmił smutno chłopiec.

- Rozumem - powiedziałem.

- Lloyd... - zaczął niepewnie Louis.

- Tak?

- Mogę tu zostać, prawda? - zapytał z nutką nadziei w głosie.

- Ja właśnie w tej sprawie. Przecież twoje zdanie też się liczy, prawda?

- To znaczy, że mogę tu zostać, tak?

- A chcesz? - zapytałem.

- Oczywiście! - na twarzy chłopaka zagościł uśmiech.

- No więc... Totalnie nie wiem gdzie się ukrywasz - uśmiechnąłem się się i puściłem oczko w stronę chłopaka.

Wstałem i pokierowałem się w stronę drzwi. Zanim się zorientowałem, do mojego torsu przytulił się Louis.

- Dziękuję - powiedział.

- Nie ma sprawy, ale... - przykucnąłem, by znaleźć się na wysokości chłopaka. - Ale obiecaj mi, że jeśli cokolwiek byłoby nie tak. Wiesz... Na przykład gdybyś już nie czuł się bezpiecznie w pobliżu Cole'a masz nam... Albo chociaż mnie... Powiedzieć. Jasne? - złapałem go za ramiona.

- Mhm - Louis pokiwał energicznie głową. - Nie... Czekaj. Chwila. Czy ty sugerujesz, że Cole chciałby zrobić mi krzywdę? - zapytał zdziwiony.

- Noooo... - nie do końca wiedziałem co w takiej sytuacji mam odpowiedzieć. - Ale jeśli byłoby coś nie tak, to mi powiesz?

- Jedyne co "jest nie tak" z Cole'm to to, że jest ogromnym żarłokiem i każde mi chodzić spać już o dwudziestej drugiej - Louis skrzyżował ręce na piersi. - I to, że za bardzo się wszystkim przejmuje. I to, że kradł... Ale obiecał mi, że już więcej tego nie zrobi.

- Co? - zdziwiłem się.

- Nic. Nieważne. Zapomnij - powiedział chłopak.

- Obiecał ci, że więcej nie będzie kradł? - zdziwiłem się. - Wierzysz, że dotrzyma słowa? - zapytałem.

- Zawsze dotrzymuje danego słowa, więc - Louis wzruszył ramionami. - Tak.

- No dobra... - szepnąłem, wstając. - Do zobaczenia, młody - potargałem jego włosy i otworzyłem szerzej drzwi.

- Nie zamieniaj się w Cole'a - zaśmiał się Louis, poprawiając fryzurę.

- Muszę zamykać - oznajmiłem, wychodząc z pokoju.

Ruszyłem korytarzem w stronę schodów prowadzących na dół.

★-·-·-★

- Co planuje Garmadon? - zapytał Kai, kiedy brunet niezbyt zainteresowany tym co dzieje się dookoła niego, przeglądał swój telefon.

- To co zwykle - odpowiedział niewzruszony Cole, nawet nie patrząc na ninja.

- Ah... - mruknął Czerwony Ninja, przyglądając się podejrzliwie brunetowi.

Mistrz Lodu korzystając z nieuwagi Cole'a, podszedł do stosu papierów, które leżały na komodzie w salonie. Zauważył je już wcześniej, jednak wtedy brunet nie siedział w kuchni i nie grzebał w telefonie.

Po woli podszedł do stosu kartek. Zdołał jedynie zauważyć dosyć duży napis. Było to imię i nazwisko ojca bruneta. "Lou Brookstone". Tylko tyle zdołał dostrzec, ponieważ zanim się zorientował Cole podszedł do niego i zabrał papiery, po czym schował je za plecami.

- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, Tosterek - warknął.

- Papiery ze szpitala? - zdziwił się Zane.

- Ja ci się nie wtrącam w twoje życie - warknął, już nieco groźniej.

Schował papiery do pierwszej lepszej szafki.

- Nie wiedziałem, że ninja są tacy wścibscy - mruknął.

- Przypominam ci, że gdybyś nie zaczął kraść, również byłbyś ninja - powiedział Jay.

- Ale na szczęście nie jestem - warknął brunet, po czym zerknął podejrzliwie na Zane'a.

Wrócił na swoje wcześniejsze miejsce przy blacie w kuchni i skrzyżował ręce na piersi.

- Ile można rozmawiać - mruknął Cole, patrząc się na schody.

- A myślałem, za to Kai jest niecierpliwy - szepnął do Nyi Jay.

- Zamknij się, Rudzielcu - warknął Cole w stronę Jay'a.

Zane słusznie zauważył, że po tym jak chciał sprawdzić te papiery, brunet stał się bardziej chłodny i kąśliwy. Wcześniej jakoś... Łatwiej było z nim rozmawiać... Jednak teraz... Teraz już nie.

Biały Ninja nie do końca wiedział czy taką zmianę w jego zachowaniu wywołała prośba Lloyda o rozmowę z Louisem, czy to, że nindroid zobaczył w ogóle te papiery, które prawdopodobnie należały do ojca bruneta.

Jay słysząc przezwisko "Rudzielec", skrzywił się i skrzyżował ręce na piersi.

- Co ci jest? - mruknął Kai.

- Gówno - warknął brunet, zerkając w stronę Białego Ninja.

Wtedy dopiero Zane zrozumiał, że to jego zachowanie sprawiło, że brunet stał się teraz taki oschły.

- O... - szepnął Kai, modląc się w duchu, żeby Lloyd przyszedł jak najszybciej.

W końcu po kilkunastu długich minutach Zielony Ninja zszedł ze schodów i stanął obok reszty.

- Już możemy iść - powiedział, jednak nie zauważył, że brunet przyglądał mu się podejrzliwie.

- W końcu - mruknął Cole, krzyżując ręce na piersi.

Zielony Ninja zerknął w stronę Cole'a. Po dosyć krótkiej rozmowie z Louisem, uznał, że być może brunet nie jest AŻ taki zły na jakiego wygląda?

- No i na co się gapisz - warknął w jego stronę Cole.

Zielony Ninja zdziwił się lekko. Skąd nagle taka zmiana? Przecież jeszcze chwilę temu wydawał się trochę... Bardziej przyjazny? Mistrz Energii stwierdził, że to trochę dziwnie, patrząc na wysokiego i umięśnionego bruneta, który teraz mierzył go groźnie wzrokiem.

- Będziecie tak stać, czy w końcu stąd łaskawie wyjdziecie? - warknął.

- Taa... Taa... Już wychodzimy - powiedział Kai, kierując się w stronę drzwi.

- Coś ty mu powiedział - warknął Lloyd w stronę Czerwonego Ninja.

- Nic! Naprawdę - oznajmił Kai.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro