Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• 1 •

Moje życie nigdy nie wyglądało zwyczajnie - było jego totalnym przeciwieństwem. Funkcjonowanie w świecie, w którym panowała ściśle przestrzegana hierarchia, a zasady sztywno respektowane były przez każdego członka przedstawiającego nasz gatunek, sprawiały, że czułem się jak zamknięty w złotej klatce. Życie w naszym społeczeństwie nie było w gruncie rzeczy czymś, co mogłoby jakkolwiek negatywnie wpłynąć na postrzeganie świata i jego dóbr. Aczkolwiek zawsze musi być jakieś niedopowiedzenie w przedstawieniu rzeczywistego obrazu sytuacji, każdy odczuwa ją inaczej, ponieważ każdy obiera inne stanowisko i stanowi odmienny element tej samej histori. Moje stanowisko było jednak moim zdaniem jednym z ważniejszych, ale było to równoznaczne z tym, iż zdanie, jakie posiadałem na jakikolwiek temat, nie miało wpływu na nic. Byłem, ponieważ być musiałem, a moje życie posiadało już cel, który został mi przypisany wraz z narodzinami.

Nazywam się Niall James Horan i byłem jedynym prawowitym spadkobiercą spuścizny mojej rodziny. Co za tym idzie? Brak możliwości decydowania o swoim losie i z góry przesądzona każda decyzja dotyczącą mojego istnienia na tym świecie.

Gdy byłem małym chłopcem, sądziłem, że otrzymałem dar. Urodzony jako dziecko, najwyżej umieszczonej rodziny w naszym rezerwacie, czułem się jakbym wygrał coś istotnego. Mama traktowała mnie jak skarb, który los zesłał na jej drogę i uświadamiała mi jak ważna jest moja rola w naszej watasze. Byłem z tego dumny do czasu, gdy nie poszedłem do szkoły razem z innymi zmiennymi z naszego stada. Okazało się, że mimo swojego statusu, byłem jednym ze słabszych ogniw jakie trafia się u naszego gatunku - zmiennych wilków. Dlatego często zewsząd opiewała mnie krytyka. Przecież byłem omegą, męską omegą, co nie tylko było rzadkością, ale przez niektórych traktowane stawało się jako wybryk natury. W świecie gdzie władzę miały tak naprawdę alfy - duże i silne zmienne wilki, a po nich w hierarchii lądowały bety - chyba najbardziej normalne i ludzkie stworzenia w tym chorym społeczeństwie. Później na samym szarym końcu pojawiały się omegi. Omegi jawiące się jako słabe istoty, całkowicie podległe swoim alfom - w większości przypadków swoim partnerom więzi, czyli wilkom totalnie przeznaczonym im przez naturę, ale nie zawsze. I tego właśnie się obawiałem, że po pierwsze mój przyszły alfa nie będzie mi przeznaczony, a wszelkie uczucia jakie będę do niego żywił, nie będą wykraczały poza normalną uprzejmość i obojętność, która nie da o sobie zapomnieć. A po drugie, że będę tylko nic nie znaczącym zbiornikiem na spermę, przeznaczonym do noszenia w sobie szczeniaków i zajmowania się domem. Nie chciałem takiego życia. Jednak takie miała mieć każda omega.

Mój ojciec Bobby był alfą stada, zazdrościłem mu tego, ponieważ, gdybym urodził się alfą, mógłbym sam decydować o wszystkim co dotyczyło naszej społeczności i mógłbym sam wybrać omegę, która zostanie Luną stada (moją powiernicą, matką dzieci i osobą, która pomoże trzymać mi cały ten świat w ryzach), tak jak on wybrał moją matkę. Moja rola miała jednak stanowić odzwierciedlenie jej roli i w wieku osiemnastu lat miałem połączyć się z alfą, która przejmie z czasem obowiązki mojego ojca i będziemy udawać przed wszystkimi w rezerwacie idealną parę, stanowiąc przykład dla całej społeczności.

I może byłbym w stanie się z tym pogodzić, miałem jeszcze rok by uświadomić sobie, że mimo wszelkich sprzeczności muszę podjąć się zadania do jakiego zostałem powołany. Może nawet spośród wszelakich wilków udałoby się znaleźć alfę, która stanie się moją częścią i będzie dla mnie ważna. Jednak wszystko trafił szlag.

Cały ten proces musiał jednak przyspieszyć, ponieważ nie przetrwaliśmy niespodziewanego ataku. Odkąd pamiętam, utrzymywaliśmy wrogie stosunki z watachą z zachodu. Chcieli odebrać nam ziemię lecz mimo licznych prób i ich usilnych działań na naszą niekorzyść, zawsze wychodziliśmy z tego obronną ręką.

Nie tym razem. Wyniszczyli i rozbili naszą watahę, sprawiając, że cały nasz klan rozsypał się po świecie, jak drobinki szkła tłuczonego na posadzce. Dużo wilków straciło w tej walce swoje domy i rodziny, dlatego nie zostało im nic oprócz szukania po świecie dalekich krewnych, u których mogli znaleźć schronienie.

Moja rodzina straciła cały autorytet i władzę, nie będąc w stanie ochronić swojego klanu przed wilkami z zachodu. Byłem załamany, ponieważ jeśli wcześniej miałem wrażenie, że znajdowałem się w sytuacji bez wyjścia - teraz było jeszcze gorzej.
Rodzice, którzy chcąc ochronić naszą najbliższą rodzinę i mnie, uknuli spisek z rodem Malików i postanowili oddać mnie ich pierworodnemu. Powiedzieć, że byłem przerażony, to jakby nie powiedzieć zupełnie nic. Miałem ukończone dopiero siedemnaście lat, a wymagali już ode mnie tak dużo. Miałem zamieszkać z synem Malików, poznać go, by następnie połączyć się z nim i starać o potomka. Jednak nie czułem się na to wystarczająco dojrzały, a tym bardziej gotowy, gdy to wszystko wydarzyło się z dnia na dzień.

Nie było jednak wyboru. Życie rzuca nam kłody pod nogi i tylko od nas zależy czy je przeskoczymy, czy damy się powalić na ziemię.

Ród Malików pomógł nam niezmiernie. Otrzymaliśmy od nich niewielki dom. Może nie przypominał on w niczym naszej rezydencji, która od pokoleń była w naszej rodzinie, jednak przyjęli nas jak swoich, w żaden sposób nie wykluczając nas mimo poniesionej porażki.

Yaser i Trisha byli parą idealną. Nie dali nam odczuć, że tak naprawdę jesteśmy dla nich obcy. Między naszymi klanami od lat panował rozejm, być może dlatego umowa, którą zawarli z moimi opiekunami, wydała się dla dorosłych najlepszą z możliwych opcji.

Przez rok miałem mieszkać z moim przyszłym partnerem - ich pierworodnym synem, by w wieku osiemnastu lat spełnić swój obowiązek. Nie poznałem jednak jeszcze ich synów, z opowieści mamy słyszałem jednak, że mają dwoje potomków - Javadd'a, który już wkrótce ma zostać moim alfą i Zayn'a jego brata, on również był na szczycie hierarchii w naszym pokręconym świecie, ale nie będąc pierwszym synem Malików, nie mógł zostać ich następcą.

Dzień ten jednak zbliżał się nieubłaganie. Sobotni wieczór mógłby zdawać się idealną okazją na chwilę odprężenia i relaksu. Dla mnie jednak był powodem stresu, przez który moje dłonie trzęsły się i pociły. Opanowanie, jakie starałem się pokazać na nic się zdało. Moje ciało ujawniało wszystko co czułem w tamtej chwili. Niepewność, strach, zdenerwowanie.

Spoglądałem przez okno samochodu, siedząc na tylnej kanapie. W moim umyśle panował kompletny mętlik, więc nie chcąc by zawartość mojego żołądka opuściła go przez nadmiar emocji, starałem się  skupić na obrazie za szybą. Wszędzie drzewa. Zielone liście chybotały się trącane przez wiatr. Gdzieś nawet między grubymi pniami przemknęła młoda sarna. Przyroda działa podobno uspokajająco, a na nas zmienne wilki w szczególności. Przez geny zawsze byliśmy w pewien sposób zwiazani z naturą, las był naszym domem i mimo czasów jakie nastały i tego, że w wielu przypadkach przypominaliśmy zwykłych ludzi, żyliśmy w swoim kręgu, trzymając się przez setki lat ustalonych przez starszyznę zasad, które pozwalały nam funkcjonować w zgodzie z naszą naturą, nie będąc narażonymi na ciekawość ludzką, którzy o naszym gatunku nie mieli pojęcia.

- Jesteśmy - z zadumy wyrwał mnie dźwięk słów mojego ojca. Po jego głosie wyczułem, że on również nie czuje się najlepiej w zaistniałej sytuacji. Stracił przecież wszystko na co pracował jego ród i on przez większość swojego życia. Widziałem nowe zmarszczki, które pojawiły się wokół jego oczu i kilka siwych włosów, które przyozdobiły te szatyna. Więc nie chcąc przysparzać mu więcej zmartwień, starałem się wziąść w garść.

Byłem gotowy.

Chyba byłem gotowy.

Chyba byłem gotowy i cholernie zestresowany.

Idealnie przystrzyżony trawnik o sztucznym zbyt wyidealizoawanym odcieniu zieleni, paleta barw przedstawiona w postaci różnorakich ogrodowych kwiatów, to było pierwsze co zobaczyłem. Trzasnąłem drzwiami, stawiając stopy na brukowanym chodniczku, prowadzącym wprost na schody z ciemnego drewna, które pomagały się dostać na werandę i do dużego domu. Oniemiały otworzyłem usta. To miejsce wyglądało jak żywo wyjęte z najnowszego katalogu. Przez myśl przemknęło mi, że Trisha albo ma w sobie duszę ogrodnika, albo o posesję musi dbać naprawdę wykwalifikowana osobą.

Ojciec, czyniąc honory, złapał za kołatkę i zapukał nią do wielkich drzwi. Duży wilk trzymający swoimi wielkimi, szpiczastymi zębiskami lichą zwierzynę w pysku - ta kołatka wyglądała niesamowicie na tle ciemnego drewna.

Wytarłem spocone dłonie w spodnie, czekając na najgorsze. Otworzyła nam jednak uśmiechnięta od ucha do ucha kobieta i gdyby nie to, że byłem strasznie zestresowany, to pewnie spytałbym, czy nie bolą ją policzki od tego wyuczonego wyrazu twarzy. Jej oczy jednak wydawały się błyszczeć najszczerszą serdecznością, co w duchu trochę mnie uspokoiło. Pani Malik miała na sobie jasną, kwiecistą sukienkę, która idealnie kontrastowała z jej ciemną karnacją, włosy za to swobodnie opadały na jej ramiona i muszę przyznać, że przypominała bardziej typową gospodynię niż Lunę stada, na której barkach spoczywa wspieranie męża i masa związanych z tym obowiązków. Uśmiechnąłem się nikło rzucając ciche przywitanie.

Co mogło pójść nie tak? Przecież to tylko zwykła formalność, zwieńczona zapewne dobrą kolacją, której zapach uderzył w moje nozdrza po otwarciu drzwi.

Gestem zaprosiła nas do środka. Wymieniła uprzejmości z moimi rodzicami, gdy zdejmowałem swoje trampki w holu.

Salon był duży i przestronny. Szarość kontrastowała z bielą. Było tu tak czysto i sterylnie, miałem wrażenie, że znajduję się w jakimś szpitalu albo klinice. Brakowało mi tylko pokoju bez klamek, ale chyba nie chciałem wiedzieć czy taki mają. Nie byłem w stanie skupić się na drogich wazach poukładanych na jasnych komodach, gdy przez oszklone drzwi prowadzące na ogród wbiegła nieznana mi postać.

Zobaczyłem go.

Był dostatecznie gorący by roztopić lód na biegunie.

Ciemna skóra błyszczała od potu, a gdzie niegdzie znajdowało się na niej błoto. Po torsie i rękach porozrzucane były rozmaite tatuaże; w jednej z nich trzymał koszulkę, którą zapewne zamierzał założyć. Założę się, że właśnie biegał gdzieś w postaci wilka i dopiero co się przemienił. Nie znałem go jeszcze, ale wydał mi się beztroskim chłopakiem, który napewno nie lubi nudy i reguł.

Odetchnąłem głęboko, kiedy do mnie podchodził zapewne chcąc się należycie przywitać. Jego zapach dotatł do moich nozdrzy i moja omega momentalnie zawyła. Dym tytoniowy, pomieszany z zapachem świeżo skoszonej trawy. Podniosłem wzrok i nasze spojrzenia się spotkały, błękit moich tęczówek starł się z płynną czekoladą jego oczu. Zamarłem.

- Cześć, dzieciaku - bezczelnie się uśmiechnął i zaczepnie nadepnął mi na stopę przy okazji podając rękę.

- Horan. - wydukałem. - Niall Horan.

- Bond. James Bond.

Zachichotałem, nie będąc w stanie się ocknąć z tego niezdrowego letargu w jaki wprowadziła mnie jego obecność. W tym momencie zdałem sobię sprawę, że mój marny żywot wcale, ale to wcale nie zostanie zrujnowany, jak to sobie wcześniej wyobrażałem. Przyglądałem się jego twarzy i chłonąłem każdy jej szczegół, podczas gdy moje usta wciąż rozchylone wydały z siebie dziwne chrząknięcie - jakbym zadławił się śmiechem. Dzięki temu z kolei poczułem się jak głąb.

- Słodki jesteś - mruknął chrapliwie, jednak na tyle cicho bym tylko ja go usłyszał.

Uścisnąłem jego dłoń, była szorstka i ciepła. Po moich ramionach przebiegł dreszcz. Chyba powoli zaczynałem rozumieć te całe gadki o przeznaczeniu, które wpajali wszystkim zmiennym od pokoleń. Czy to właśnie czuje omega, gdy spotka swojego duchowego partnera?

- Miło mi cię poznać Javadd. - uniosłem kąciki ust ku górze. - Nie sądziłem, że będziesz taki... - zabrakło mi słow, zarumieniłem się, nie wiedząc co właściwie chcę mu powiedzieć.

- Nie jestem... - nie dokończył, bo wtedy do pomieszczenia wszedł drugi z chłopaków. Schodził właśnie z ostatniego stopnia schodów prowadzących na piętro. Wyglądał na przeciwieństwo swojego brata. Jego twarz była mniej wyrazista, ciemne włosy dokładnie ułożone, a oczy jaśniejsze, jakby pozbawione tej zadziornej iskry, którą miał tamten. Ubrany również był starannie, idealnie dobrana koszula i ciemne jeansy. Wyglądał jak przykładny syn i chluba swoich rodziców.

- Skoro już poznałeś młodszego z moich synów - Zayn'a - zaczęła pani Malik. - To teraz czas na twojego przyszłego alfę, no dalej Javadd, chodź się przywitać. A Ty Zayn, ubierz koszulkę, mówiłam Ci, że dziś jest ważny dzień, nie paraduj tak przy gościach.

I wtedy to do mnie dotarło.

Oddech uwiązł mi w gardle. Stałem na sztywnych nogach, nie potrafiłem wykonać żadnego ruchu. Jakbym wrósł w ziemię.

To nie mogła być prawda.

Moja omega, wybrała sobie na swojego alfę brata mojego przyszłego faceta. W jak kiepskiej sytuacji się znalazłem?



×××

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro