Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pięciu na jednego i ten uroczy sweter

Ucieczka sprawiła, że szkoła zaczęła żyć historią i czarnymi scenariuszami przyszłości. Po tygodniu nie udało się odnaleźć zbiegów, chociaż wszyscy ich szukali. Rose chowała się przed tymi rozmowami i trudnymi pytaniami o akcje poszukiwawczą, w wieży astronomicznej lub kuchni. Czasami towarzyszył jej Scorpius i razem się uczyli. Albus starał się jakoś pomóc przyjacielowi, ale uczniowie dawali mu coraz bardziej do zrozumienia, że nie jest wśród nich mile widziany. Miał wsparcie wśród całej rodziny Pottera i jeszcze kilku osób, ale niewiele to pomagało i wolał się nie rzucać w oczy.

Wśród dzieci osób, które popierały Voldemorta, on był najbardziej rozpoznawalny i dlatego na nim skupiła się niechęć. Uczniowie zdawali się zapomnieć o fakcie, że jego ojciec zdradził Śmierciożerców i wydał wielu w ręce sprawiedliwości. Liczyło się tylko to, że w tamtych czasach Draco Malfoy najbardziej popierał Czarnego Pana, ba brał udział w morderstwie dyrektora szkoły, Albusa Dumbledora. To, że jego przyjaciółmi byli Potterowie i Weasleyowie było w ich mniemaniu głupim żartem. Narastająca niechęć sprawiła, że postanowili mu wyraźnie powiedzieć, co sądzą na jego temat.

Rose szła do pokoju wspólnego, gdy usłyszała jak ktoś za nią biegnie. Obróciła się i dostrzegła małą Alice Creevey. Dziewczyna wyglądała na przerażoną i zagubioną. Nie wiedziała, co ma robić, dlatego biegła do najbardziej znanego jej miejsca.

- Szybko!- złapała ją za rękaw jej bluzy i mocno szarpnęła jakby chciała w ten sposób zaciągnąć gdzieś rudowłosą.- Chodź oni go biją!

- Kogo biją? Gdzie?- Rose zapomniała o upragnionym odpoczynku.

- Tego Ślizgona, Malfoya- wydyszała.- Tam koło łazienki Jęczącej Marty!

- Zajmę się tym, a ty biegnij po panią dyrektor, hasło to wiśniowy sorbet!- zawołała biegnąc we wskazanym kierunku.

Obawiała się, że prędzej czy później może do tego dojść. Nastrój wśród uczniów był coraz gorszy, ale nie sądziła, że dojdzie do przemocy fizycznej. Biegnąc najszybciej jak potrafi dotarła na wskazany korytarz. Okazało się, że to starcie nie miało nic wspólnego z magią. Napastnicy postanowili użyć pięści.

- Co tu się dzieje!!!- pięciu uczniów odskoczyło od swojej ofiary, która nie mając jak się bronić przed tak zmasowanym atakiem, leżała na ziemi, chowając głowę miedzy ramionami. Wśród napastników było po dwóch uczniów Ravenclaw i Hufflepuff oraz jeden z Gryffindoru. Nosili oni kilka śladów po ciosach, ale nie tak wiele jak w przypadku Scorpiusa.- Pięciu na jednego!? To ma być zachowanie godne ucznia Hogwartu!? Co za głupota przyćmiła wasze umysły!!!? Malfoyowie ostatecznie stanęli po naszej stronie, pomogli złapać wielu Śmierciożerów. Ocalili życie Harry'emu Potterowi, a wy się tak odwdzięczacie? Bijecie go!- Scorpius usiadł i starł krew cieknącą mu z nosa.

- Ale...

- Żadne, ale!!! Każdy z was traci po 50 punktów i macie miesięczny szlaban! Zaraz poinformuję o tym waszych opiekunów...

- Panno Weasley- koło dziewczyny pojawiła się dyrektorka z małą Alice u boku. Chłopcy jeszcze bardziej pobledli na twarzach.- Dziękuję za interwencję i wymierzenie kary. Proszę odprowadzić pana Malfoya do skrzydła szpitalnego, a was zapraszam do mojego gabinetu.

- Mnie taż?- Alice wyglądała na naprawdę przerażoną.

- Nie, ty wracaj do siebie.

Rose pomogła wstać Scorpiusowi, który czuł się żałośnie. Próbował się bronić, ale przeciwników było za wielu. Szybko złamali mu nos, podbili oko i poobijali jego tors. Wolał, by dziewczyna nie oglądała go w takim stanie, ale nią kierowała jedynie troska. Blondyn był jej wdzięczny za pomoc, miał wrażenie, że napastnicy dopiero zaczynali zabawę.

Dziewczyna nie zamierzała go zostawiać. Gdy pielęgniarka go opatrywała, siedziała tuż obok nie dając się przepędzić. Nie obchodziło jej, że Scorpius musiał się rozebrać od pasa w górę. Widząc jego mięśnie, doszła do wniosku, że napastników musiały rozboleć pięści, nie sądziła, że chłopak wygląda aż tak dobrze.

- Możesz wracać do swojego dormitorium, ale najkrótszą możliwą trasą.

- Dopilnuję by bezzwłocznie dotarł do siebie- obiecała jej Rose.- Dziękujemy pani.

Scorpius naciągnął koszulkę i ze swetrem w ręce wyszedł za Rose ze szpitala. Dziewczyna przyjrzała się mu z troską, której się po niej nie spodziewał.

- Nie patrz tak na mnie- zabrzmiało to zdecydowanie mniej przyjaźnie niż chciał.- Dziękuję za tą interwencję, ale już nic mi nie jest.

- To nie wstyd przegrać z tyloma przeciwnikami- zapewniła go, jakby wiedziała, co chodzi mu po głowie.- Ja się tylko o ciebie martwię, co w tym złego?- Scorpius na nią zerknął. Rose szła ze wzrokiem utkwionym w podłodze, jakby przyznanie się do troski było czymś złym. Sam chciałby stali się sobie bliżsi, dlatego nie mógł jej teraz mieć tego za złe, chociaż czuł się beznadziejnie. Wolał, by nie widziała tej beznadziejnej sceny, ale mimo starań, pięciu chłopaków go powaliło na ziemię.

- Dziękuję- Rose w końcu podniosła wzrok i się do niego promiennie uśmiechnęła.- Nie musisz mnie odprowadzać, nie dam się już więcej zaskoczyć.

- Odprowadzę cię pod samo wejście, a jak będziesz marudził to poczekam aż nie wyjdzie Albus i każę mu się tobą opiekować. Wiem, że to ujma dla twojej dumy, ale ja się nigdzie nie wybieram. Ty też nie pozwoliłbyś mi chodzić samej po szkole gdyby koś mnie pobił.

- Ale to ja jestem mężczyzną...

- A jakie to ma znaczenie? Chcę ci tylko pomóc...

- Już dobrze! Nie mam siły się z tobą kłócić- wyciągnął ku niej dłoń, w której trzymał sweter. – Tam na dole jest zimno wieczorami.

- Dziękuję- ubrała go. Był na nią zdecydowanie za długi, ale przynajmniej ciepły. Jej niektóre sukienki były krótsze.

- Coś mi mówi, że ci idioci nie przeżyją tego miesięcznego szlabanu, jeśli to McGonagall go zaplanuje.

- Niech się cieszą, że ja tego nie zrobię- oznajmiła, próbując odnaleźć swoje dłonie w za długich rękawach.- Wyglądam w tym jak dziecko- przyznała w końcu z kapitulacją.

- Czyli w końcu jesteś urocza, chociaż jeden pozytywny aspekt tego wieczora. Kolor do ciebie pasuje- Scorpius miał rację. Ciemnozielona barwa współgrała z jej rudymi włosami, których nie wyjęła z pod ubrania.- Uroczo- Rose wywróciła oczami.

- Powiedz to mojej babci. Wszystkim robi swetry w stonowanych kolorach, a ja dostaje wściekło czerwony.

- Możesz ten sobie zatrzymać, mam ich wiele.

- Dziękuję. Jest duży jak kocyk, na pewno w nim nie zmarznę- uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Scorpius poczuł znajome mrowienie w dłoniach i pragnienie, które z trudem opanował. Odwrócił wzrok i z trudem przełknął ślinę.- Dlaczego biliście się na pięści?

- Bo wiedzieli, że na różdżki bym wygrał. Byli od nas rok młodsi, gdyby mnie nie zaszli...

- Nie przejmuj się tym- poprosiła. Zatrzymali się przed wejściem do pokoju wspólnego Ślizgonów.

- Łatwo ci mówić, bo to nie ciebie wszyscy uważają za zdrajcę i kłamcę. Moja rodzina ma wiele na sumieniu i nic tego nie zmieni, ale ja nie chcę i nie jestem taki jak oni- Rose złapała jego chłodną dłoń.

- Nie jesteś- za duży rękaw opadł psując powagę sytuacji. Dziewczyna się zaśmiała, a chłopak wolną ręką poprawił materiał.

- Jesteś maleńka. Małe, uparte dziecko.

- E tam, to ty jesteś za wysoki- oznajmiła obserwując ich splecione dłonie.- Nie jesteś ani trochę jak twój dziadek czy ojciec. Jesteś od nich znacznie lepszy- spojrzała mu w oczy i lekko się uśmiechnęła. Scorpius czuł jak traci kontrolę nad pragnieniem goszczącym w jego sercu.

- Rosie...

Niestety w tamtej chwili drzwi się otworzyły. Dziewczyna szybko zabrała dłoń, rumieniąc się lekko na twarzy. Tuż przed nimi stanął zaskoczony Albus. Właśnie miał iść szukać przyjaciela. Uważnie przyjrzał się blednącym sińcom na twarzy Scorpiusa.

- Rose coś ty na Merlina zrobiła?

- To nie ja! Przecież bym tutaj nie przyszła gdybym spuściła mu lanie. Jacyś idioci go napadli, ale już się wszystkim zajęłam i spokojnie, obeszło się bez ofiar śmiertelnych, przynajmniej na razie. Dyrektorka się nimi zajęła.

- Nie poznaję cię kuzynko- przyznał.- To, co wchodzicie czy dzisiaj posiedzimy tutaj?

- Ja wracam do siebie. A wy dwaj uważajcie gdzie chodzicie- Rose posłała im ostatni uśmiech i ruszyła w drogę powrotną.

- Ten wasz rozejm odmienił złośnicę- oznajmił, gdy zamknęły się za nimi drzwi.- Kto by pomyślał, że aż tak się polubicie?

- Na pewno nie ja- Scorpius po raz kolejny poczuł ukłucie winy, że zataja przed przyjacielem prawdę odnośnie tego, co czuje do Rose. Nie chciał jednak tracić przyjaciela, a wiedział, że Albusowi nie podoba się, gdy jakikolwiek, niespokrewniony z ich rodziną chłopak, rozmawia z dziewczyną. Fakt, że jest dalekim kuzynek Teddy'ego Lupina nie był brany pod uwagę.- Myślisz, że możemy się spodziewać powrotu dawnej Rosie?- zapytał, gdy dotarli do swojego dormitorium.

- Z nią nigdy nic nie wiadomo. Dzisiaj jest spokojna, ale daj jej tylko powód, a rzuci się na ciebie z pięściami. Jak będziesz ją tak dalej nazywał to się doczekasz przypływu agresji.

- Jakoś się nie boję, ona stała się naprawdę uprzejma i pomocna.

- Chyba za mocno dostałeś po głowie. Wiem, że ona potrafi być najlepszą osoba pod słońcem, ale zawsze pod spodem ukrywa się ta złość na cały świat.

- Cóż za brak wiary. Od czasu naszego pojedynku nikogo nie zaatakowała, wiec chyba nie masz racji- Albus utkwił w nim badawcze spojrzenie. Scorpius poczuł się zagrożony. Oczami wyobraźni widział jak chłopak w szał z powodu pewnego zauroczenia.

- Może masz rację- oznajmił w końcu.- Może jesteście bliżej niż sądziłam.

Scorpius jedynie potaknął i poszedł się umyć przed snem. Wolał nie rozmawiać z Albusem na temat jego „zbliżenia" do Rose, bo chciał dożyć siedemnastych urodzin.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro