Pewne kategorie myślenia
Wieść o bójce rozniosła się jak na Hogwart przystało, w tempie błyskawicy. Jednak wszystkie plotki ucichły, gdy młody Malfoy pojawił się na śniadaniu, bez chociaż jednego zadrapania. Chłopak jedynie uśmiechnął się do Rose, która odmachała mu z nad podręcznika do eliksirów. Właśnie od tego przedmiotu zaczynali piątki, a ona nie ważne jak bardzo się starała, nie potrafiła w tym być lepsza od Scorpiusa. Poza tym wiedziała, że jeśli chce w przyszłości zostać aurorem to musi mieć z tego przedmiotu, chociaż P, jeśli jej podanie miałoby, chociaż zostać rozpatrzone. Jej wuj nie uznawał taryfy ulgowej, wobec swoich krewnych wymagał znacznie więcej niż od innych. Gdy James, jego syn, złożył podanie, fakt, że miał same W na świadectwie, niewiele pomógł, czekało go kilka dodatkowych testów, które ku swej radości przeszedł pomyślnie.
Rose wiedziała, że czeka ją podobny los, dlatego nie odpuszczała. Usiadła, koło Scorpiusa jako, że Albus zajął jej stałe miejsce u boku Phoebe. Chłopak nie miał nic przeciwko temu i chętnie jej pomagał w uwożeniu Wywaru Żywej Śmierci. Jego ojciec mu kiedyś opowiadał jak podpatrzył Harry'ego Pottera, gdy to przygotowywali na pierwszych zajęciach. Niewiele szczegółów zapamiętał, ale mimo wszystko dość wiele by sobie poradzić. Rose czuła się głupio, ale chętnie korzystała z jego rad, widząc, że to przynosi efekty.
- Na brodę Merlina!- koło nich zatrzymał się profesor Slughorne, który był jeszcze niższy niż dawniej, miał duży brzuch i ani jednego włosa na głowie.- Wiedziałem, że jesteście dobrzy, ale dwa udane wywary?
- Ale...
- My tylko uważamy na pańskich zajęciach- wtrącił się jej nim zdążyła powiedzieć coś głupiego.
- No cóż, otrzymujecie po piętnaście punktów. Otrzymaliście już zaproszenia na mój balik bożonarodzeniowy?- pokręcili jedynie głowami.- Może jeszcze trochę za wcześnie, mamy dopiero drugi tydzień listopada. No cóż musicie przyjść razem, wpiszę was na listę gości.
- Ale...- nauczyciel odszedł nim zdążyła coś dodać.- Do niego się zawsze kogoś zaprasza.
- On już nam znalazł partnerów, mamy przecież przyjść razem- w jego głosie było słychać nieskrywaną radość.
- Nie miał tego na myśli, przecież on nie może za nas decydować- nalali ostrożnie próbek dla nauczyciela i szybko posprzątali miejsce pracy.- W cale nie muszę tam iść razem z tobą- oznajmiła, gdy wyszli z klasy i ruszyli na transmutację.
- Nie musisz, ale możesz. Przecież możemy tam pójść, jako przyjaciele, bo przecież nie chcemy żeby Albus...
- Opcja przyjaciół jest najlepsza!- powiedziała nim wspomniał o pewnym wieczorze.- No to problem z głowy, pójdziemy razem na bal.
- Jaki bal?- koło nich pojawił się Albus. Rose poczuła dziwną słabość w nogach, widząc przepraszające spojrzenie przyjaciółki.
- U Ślimaka. Zaprosił nas dzisiaj, pod koniec zajęć- wyjaśnił Scorpius, widząc, że dziewczyna ma z tym lekki problem.- Postanowiliśmy pójść razem by uniknąć tego całego zamieszania z szukaniem partnerów.
- No wiesz, jako przyjaciele- dodała rudowłosa i nie czekając na dalszy rozwój sytuacji poszła razem z Phoebe do ich ławki na początku klasy, zostawiając Ślizgonów z tyłu.
- Jako przyjaciele?
- Wiesz, że jeśli zgłaszasz sprzeciw to mogę poprosić inną dziewczynę, ale nie zdziw się jak wtedy jakiś głupek zaprosi Rosie.
- A idźcie razem, przynajmniej nie będę się musiał martwić.
Scorpius miał ochotę się głośno zaśmiać. Albus była naprawdę ślepy w tego typu kwestiach. Chłopak przez długi czas nie wiedział, że podoba się Phoebe i pewnie bez jego interwencji nadal by tak było. Teraz nie dostrzegał, że jego najlepszy przyjaciel pożera wzrokiem Rose, z trudem trzymając się w ryzach, gdy ona jest blisko. Pragnienie nie znikło, było nawet gorzej. Zakorzeniło się w nim nieugaszone i Scorpius wątpiłby jeszcze kiedyś znikło. Miał tylko nadzieję, ze Rose w końcu przestanie się gryźć z poczuciem winy i niepewnością, bo inaczej oszaleje.
Na jego nieszczęście dziewczyna miała inne, ważniejsze sprawy, które zajmowały jej umysł niż ich niezrozumiała relacja. Wolała pomijać w swoich rozmyślaniach jego osobę i skupić się na swojej edukacji.
- Ty tutaj?- zdziwiła się Camila, wchodząc do dormitorium. Rose oderwała wzrok od pergaminu.- Myślałam, że poszłaś z Phoebe na spotkanie z Albusem i Scorpiusem.
- Muszę się trochę pouczyć, bo jutro mogę nie mieć czasu. W ta sobotę mam trening i wieczorny patrol. A ty, co tutaj robisz tak wcześnie w piątek?
- A gdzie niby mam być?- Camila wyglądała na przybitą. Rose porzuciła naukę i przeniosła się na łóżko współlokatorki.
- Co się stało? Ostatnio nam często znikasz, nigdzie cię nie widać.
- Spotykam się z kimś, jest z ostatniej klasy. Widujemy się od miesiąca, ale on nie chce żeby inni plotkowali, więc nikomu o tym nie mówiłam. Jest miły, ale mam wrażenie, że spotyka się też z innymi dziewczynami.
- Pytałaś się go o to?- pokręciła jedynie głową.- Chcesz żebym ja to zrobiła?
- Nie Rose, sama muszę sobie z tym poradzić.
- Skoro tak- objęła dziewczynę.- Ale pamiętaj, że my tutaj jesteśmy.
Camila o tym wiedziała. Czując wsparcie przyjaciółki postanowiła rozwiązać ten problem jak najszybciej. Po śniadaniu wyszła za chłopakiem ze Slitherinu. Rose miała przeczucie, że to się źle skończy, dlatego szturchnęła Teresę i razem poszły ich śladem. Jak się okazało, rudowłosa miała rację, bo Wiktor Zabini był naprawdę fatalnym kandydatem na chłopaka.
- Naprawdę myślałaś, że mi wystarczysz? Byłaś aż tak głupia? Ty masz nie wiedzieć o niej, a ona o tobie, wtedy ja mam wszystko, czego mi potrzeba- jego lodowaty wzrok ledwo muskał postać stojącej przed nim dziewczyny.
- Ale...
- Ale co? Jesteś żałosna- dziewczyna jakby skurczyła się, kuląc ramiona.
- Camila, wszystko w porządku?
- Widzę, że przyprowadziłaś te idiotki- Rose posłała mu groźne spojrzenie.- Ruda wariatka i szlama, ja to mam szczęście.
- Wiesz, co Wiktor. Szkoda mi słów na kogoś tak głupiego jak ty- takiej odpowiedzi się nie spodziewał, a już na pewno nie po pai prefekt Gryffindoru.- Chodź Camila.
- A może z tobą bym się zabawił? Z tym twoim temperamentem mogłabyś się okazać naprawdę interesująca- Rose zacisnęła pięści, powtarzając sobie, że ma być spokojna tak jak obiecała matce.- Rude podobno są gorące, a uwierz, że nie pożałujesz bliższej znajomości ze mną.
Niczym z pod ziemi wyrósł za nim Scorpius, któremu ta rozmowa nie podała się ani trochę. Czując narastający gniew, szturchnął Wiktora w ramię, a gdy ten odwrócił się by spojrzeć, kto ośmielił się mu przeszkodzić, blondyn uderzył go prosto w nos. Chłopak zachwiał się i upadł na podłogę, zalewając się krwią.
- Złamałeś mi nos!- oznajmił, brzmiąc bardzo niewyraźnie.
- Teraz rozumiem, czemu to tak lubisz- ignorując Ślizgona podszedł do Rose.- To znacznie lepsze uczucie niż rzucenie zaklęcia- dziewczyna się uśmiechnęła i cała czwórka poszła w kierunku Wielkiej Sali.
- Dzięki za wprawną interwencję- oznajmiła, gdy znaleźli się z dala od siódmoklasisty.
- Nie ma, za co. A ty jak się czujesz?- to pytanie skierował do Camili. Dziewczyna starała się powstrzymać falę łez, ale niezbyt jej to wychodziło.
- Nic mi nie będzie.
- Jeśli chcesz to mogę nie iść dzisiaj na trening, wytłumaczę tylko Roxanne- zaproponowała rudowłosa.
- Idź lepiej, ja się nią zaopiekuję- obiecała Teresa. Objęła Camilę ramieniem i razem odeszły. Wtedy Rose ponownie spojrzała na chłopaka.
- Skąd ta agresja Śnieżynko? Przecież to moja specjalność/
- Wkurzył mnie. Tylko ja mogę myśleć o tobie w podobnych kategoriach- powiedział to nim zdążył przemyśleć sens tych słów.- To znaczy się...
- Faceci są jednak głupi. Myśl sobie, co chcesz, ale i tak nic z tego nie będzie.
- Jesteś tego pewna?- jego bliskość znów stała się dla niej zbyt intensywna.- Nadal nie zmieniłaś swojego zdania? Je chętnie bym wrócił do tamtego miłego incydentu, może nie w tej starej klasie, ale...
- Zapomnij! Mam trening- odsunęła się i ruszyła w kierunku wyjścia na błonia.
- A po nim Rosie?
- Nigdy więcej Malfoy!- odkrzyknęła, po czym przekroczyła próg i znikła mu z oczu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro