Nienazwana dolegliwość
Na obiad do Nory, rodzina Potterów wraz z młodym Malfoyem wyruszyła o szesnastej, gotowa na górę przysmaków dzięki lekkiemu śniadaniu. Nie dość, że każdy przynosił ze sobą jakąś potrawę to najstarsza pani Weasley zawsze szykowała mnóstwo pyszności, które kusiły wyglądem i zapachem.
Scorpius czuł się jakby trafił do bardzo dziwnego snu. Zewsząd otaczały go rudowłose osoby. Dom nie był mały, ale przy tylu osobach wydawał się być za ciasny, musiał uważać by na kogoś nie wpaść. Gdzieś w tłumie mignęły mu blond włosy, domyślił się, że to musi być Victoria albo jej matka. Szybko dostrzegł Roxanne i jej brata Freda, którzy wyróżniali się najbardziej, no może poza Teddym, jego bardzo dalekim kuzynem. Młody Lupin chodził wśród gości, a jego włosy robiły się na przemian czerwone i zielone.
W tym tłumie szybko zgubił Albusa, ale za to odnalazła go babcia Weasley, której podziękował za prezent. Ta niziutka kobieta uściskała go i krzycząc coś do jednej z synowych, poszła do kuchni. Wtedy chłopak dostrzegł Ronalda Weasleya, który okazał się być równy mu wzrostem.
- Malfoy, czego tu szukasz?- chłopak z trudem przełknął ślinę.
- Ja...
- No mów, po co cię tu przysłali?!
- Ron!- obok niego zmaterializowała się Hermiona, na której widok, mina mężczyzny szybko się zmieniła.
- Tato przestań- Scorpius nie zauważył skąd u jego boku pojawiła się Rose, ale był jej za to wdzięczny.- Mówiłam ci, ż to nasz przyjaciel, więc nie rob mu przesłuchania.
- Dobrze, już dobrze! Tylko chciałem wskazać mu drogę. Gdzie jest Harry?- i nie czekając na odpowiedz odszedł.
- Nie przejmuj się moim mężem, czasami zapomina, że jest trzech Malfoyów. Ładny sweter- odgarnęła córce włosy za ucho i poszła pomóc Fluer. Scorpius się rozejrzał jeszcze raz. Rzeczywiście tylko jego i Rose sweter rzucał się w oczy.
Korzystając z tego, że nikt ich nie przestawia z miejsca na miejsce i nie woła do pomocy, przyjrzał się dziewczynie. Stała w sznurowanych pod same kolana kozakach, nad które wystawały rąbki czerwonych, puszystych skarpet, które kolorem pasowały do szkarłatnego swetra ze złotym „R", z pod którego wystawała biała sukienka kończąca się kilka centymetrów powyżej kolan.
- Pięknie wyglądasz- podsumował, powodując, że na jej twarzy pojawił się rumieniec.- Nie tylko ty otrzymałaś wyróżniający się sweter.
- Twój ma ładniejszy kolor. Przepraszam za tatę, on czasami dalej żyje przeszłością, a nikt mu tak w szkole nie utrudniał życia jak twój ojciec.
- Raz go prawie pozbawił- przypomniał sobie historię o pewnej butelce wina.
- Poczekaj na historię jak to moja matka złamała twojemu ojcu nos- Scorpius nie słyszał jeszcze tej historii, ale nie dziwił się. Wątpiłby Draco Malfoy chciał o tym pamiętać.- Ale to wieczorem po kilku głębszych. Wtedy pewnie dziadek wspomni o bójce w księgarni, za co babcia się zdenerwuje.
- Teraz wiem skąd ta twoja agresja. To u was rodzinne.
- Jakbyś zapomniał to od dawna nikogo nie uderzyłam, ale jeśli chcesz to mogę na tobie potrenować.
- Uwaga! Rose puszczają nerwy- zażartował Teddy, ściskając ją mocno na powitanie.- Witaj daleki kuzynie, moja babka się ostatnio o ciebie pytała. W końcu jesteś wnukiem jej siostry. Zawiłą ta nasza sytuacja rodzinna.
- Teddy!!!- zagrzmiała szczupła blondynka.- Miałeś mi tu pomóc!
- Już biegnę, kobiety- połaskotał dziewczynę i zgrabnie manewrując między innymi dotarł do narzeczonej.
- Ponoć odmówiliście przybycia na ich ślub w marcu- przypomniała sobie nagle właścicielka czerwonego swetra.
- Mój ojciec odmówił zanim moja matka usłyszała o tej nowinie. Długo się później o to kłócili.
- To przykre- Rose delikatnie ujęła jego dłoń.- Teddy pewnie by się ucieszył. Jesteście daleką rodziną, ale krewni to krewni, a tych prawdziwych ma niewielu u swojego boku.
- Z pewnością. Przynajmniej twój ojciec będzie miał mniej okazji by mnie zabić...
- Chodźcie wszyscy! Pora siadać do obiadu- zawołał najstarszy z synów Molly i Artura.
Rose lekko się uśmiechnęła do blondyna i odeszła. Cała rodzina i przyjaciele zasiedli do jednego stołu. Mimo ścisku, który skutkował ciągłym poszturchiwaniem się nawzajem, panowała wesoła, świąteczna atmosfera. Dom wypełnił się odgłosami wspólnych rozmów, a trzeba przyznać, że powstał równie wielki gwar, co w Hogwarcie na kolacji. Georg kłócił się z Percym, a Billy dyskutował z ojcem o polityce, do czego szybko przyłączyła się Hermiona i Louis. Harry i Ginny rozmawiali z Victorią i Dominique o weselu, a Teddy tylko potakiwał. Kilka osób dyskutowało o szkole, a inni rozpoczęli spór dotyczący drużyn Quidditcha. Szybko powstała osobna dyskusja odnośnie meczu proponowanego przez Roxanne.
Mimo ciągłych rozmów, dania szybko znikały z półmisków. Scorpius, który siedział między Albusem i Fredem, miał dość ich dyskusji na temat mioteł i skupił się na reszcie gości. Trudno było wyłapać sens z rozmów innych, ale i tak podobał mu się ten ogólny gwar. Było to zdecydowanym przeciwieństwem świąt w jego domu. W boże narodzenie nie chodziło o prezenty i pyszne potrawy, lecz o bycie z bliskimi. Draco odciął się od krewnych, dlatego spędzali święta we troje, czasami Scorpius jeździł z matką do jej rodziny.
Nie chciał by ta wyglądała jego przyszłość, to co miał przed oczami, było znacznie atrakcyjniejszą opcją. By to spełnić potrzebował jedynie odpowiedniej towarzyszki.
Akurat, gdy o tym pomyślał, przez gwar rozmów, przedarł się melodyjny śmiech Rose. Znudzony rozmową o obrusach Teddy rozśmieszał ją swoimi metamorfozami. Widok jej roześmianej, zarumienionej twarzy i błyszczących oczu, mamił go niczym oaza na pustyni. Jednak przyłapany na wpatrywaniu się w dziewczynę przez Ginny, szybko zmusił się do odwrócenia wzroku.
- Widziałeś to?- szepnęła do męża.
- Co mianowicie?- Harry oderwał się od rozmowy z Angeliką i Georgem.
- Nie uważasz, że nasz gość lubi Rose bardziej niż mój brat by sobie tego życzył?- mężczyzna spojrzał, na Scorpiusa, który co chwilę zerkał w stronę dziewczyny w czerwieni.
- Albus mówi, że to tylko przyjaźń- przypomniał jej.
Ginny jedynie westchnęła. Nie mogąc się doczekać aż James przyprowadzi do domu synową, doszukiwała się uczuć wśród innych. Trzeba pamiętać, że to ona, jako pierwsza powiedziała, że Victoria zwiąże się z Teddym i to, gdy byli jeszcze dziećmi.
Pani Potter nie wiedziała jednak o rozterkach dręczących Rose. Dziewczyna czuła się dość dziwnie widząc Scorpiusa wśród swoich niemal wszystkich krewnych. Wyróżniał się wśród nich nie tylko za sprawą koloru swetra, ale i swoją postawą. Reszta była pochłonięta rozmową, siedziała swobodnie, a on był spokojny, opanowany i wszystkich uważnie obserwował.
- Przepraszam- powiedziała, gdy wychodząc z łazienki na piętrze uderzyła w kogoś. Scorpius uśmiechnął się do niej, nie robiąc kroku w tył.
- Nic się nie stało. Wiesz, że masz miłą rodzinę, no może poza ojcem- Rose wywróciła oczami.- Nie spodziewałem się, że dostanę od ciebie prezent.
- Uchodzimy za przyjaciół. Ty też mi kupiłeś koszulkę. Skąd pomysł na ten napis?
- Pasował mi do ciebie- przyznał uśmiechając się.- A ten od ciebie, miał mi przypomnieć, że nie mam szans? Chcesz być z gburowatym graczem, a ja jestem Śnieżynką?
- Jak ty mnie dobrze znasz- chłopak uśmiechnął się dumnie, ale wtedy Rose go odepchnęła. Scorpius złapał ją za nadgarstek i w konsekwencji oboje stanęli pod starym żyrandolem. Malfoy spojrzał w górę.
- Czyżby to była jemioła?
- Pewnie dziadek ją tu powiesił by dostawać buziaka od babci.
- Czyli znasz zasady panujące w tym miejscu? Wiesz, nie wypuszczę cię stąd bez tego.
- Jesteś głupszy niż myślałam, a jak Albus tu przyjdzie albo mój tata?- Scorpius wzruszył ramionami, obejmując ją w tali.
- Teraz nikt tu nie idzie- niestety chłopak miał rację.- Jeden, niewinny buziak chyba cie nie zabije Rosie- dziewczyna nie potrafiła się skupić.
- Raczej nie- odpowiedziała bez zastanowienia.
Spojrzała w te jego niesamowite oczy i od razu tego pożałowała, bo się w nich zatraciła. Nie zdążyła pomyśleć, chłopak ją pocałował, a ona odwzajemniła pocałunek, a gdy on się cofnął sama złączyła swoje wargi z jego ustami. Dopiero w tamtej chwili zrozumiała, że tego chciała i tęskniła za jego bliskością. Cichy głos, zawsze zagłuszany przez inne sprawy, wydostał się na powierzchnię. To było tak cudowne, ale... no niestety musi być zawsze jakieś „ale".
- Przepraszam- schodząca z góry blondynka szybko się wycofała. Rose gwałtownie odskoczyła i spojrzała za kuzynką.
- Victoria?- rudowłosa jedynie spojrzała na równie przerażonego Scorpiusa, którymi oczami wyobraźni widział wściekłego ojca dziewczyny. Nie tracąc czasu pobiegła na górę.- Vici ja... to nie tak jak myślisz, to tylko jemioła- zamknęła za sobą drzwi pokoju.
- Rose to nic złego, jeśli go lubisz. Z tego, co wiem jest miły, bystry i przystojny. To ta sama krew, co Teddy, no może trochę inna...
- Trochę? To Malfoy, tata by mnie zabił. Poza tym to był całus pod jemiołą - oznajmiła skubiąc rękaw swetra.
- Całus? Oj Rose, to był prawdziwy, pełen uczuć pocałunek, który wywraca twój świat do góry nogami. Okłamywanie samej siebie ci w niczym nie pomoże. Lubisz go?- Rose otworzyła usta, ale żadne słowo się z nich nie wydobyło. Z trudem przełknęła ślinę.
- Nie wiem, nie mogę...
- Nie masz się, czego bać. Mój tata też mówił, że zabije każdego chłopaka, który się do mnie zbliży, a teraz mieszkam z Teddym, niedługo się pobieramy.
- Jest spora różnica- usiadła na starym łóżku.- Teddy to syn przyjaciół rodziny, bohaterów wojennych, a Scorpius... to wnuk Lucjusza, syn Dracona. Ta rodzina torturowała moją matkę, ojciec ich nienawidzi, wszystkich jednakowo. Dlatego ja nie pozwalam sobie nawet myśleć w ten sposób. Do września byliśmy wrogami. A do tego Albus- pokręciła głową.- To by było nieodpowiedzialne.
- Rose- kuzynka przykucnęła przed nią.- Tu nie chodzi o innych. Jeśli z nim masz być szczęśliwa to nie powinnaś uciekać. On tu jest, czeka na ciebie, ale kiedyś może odejść zraniony i wtedy cię znienawidzi. Pewnego dnia będzie za późno- oczy Rose się zaszkliły.- Ja nikomu o tym nie powiem, sama to zrobisz, gdy nadejdzie odpowiedni moment albo i nie. Po prostu spróbuj nie martwić się innymi- uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco. Słowa absolwentki Ravenclaw wryły się w umysł Rose i wiedziała, że będą ją dręczyć.- To, co idziemy na dół?
- Idź, ja zaraz zejdę- Victoria uśmiechnęła się do niej, ocierając policzek kuzynki, po czym wyszła.
Rose ukryła twarz w dłoniach. Czuła się okropnie, nie wiedziała, co ma zrobić. Nie mogła już dłużej się okłamywać, że nic nie czuje do Scorpiusa, bo w tamtej chwili chciała się ukryć przed światem w jego ramionach. Victoria miała rację, on nie był złą osobą. Znali się od lat, ale zaczęła go poznawać dość niedawno i już wiedziała, że jest w nim to coś, czego poszukuje. Mimo całej przeszłości i nastawienia ojca, czuła się przy nim bezpieczna i szczęśliwa, nawet wtedy, gdy starała się to ukryć.
Nie widziała, co się z nią dzieje. Chciała płakać i się śmiać, a goszczące w jej sercu wyrzuty sumienia, zadawały dziewczynie ból. Chcąc od tego uciec, zeszła na dół. Scorpius rozmawiał z Teddym i Albusem w kącie koło kominka. Chłopak zerknął na nią, ale ona wypatrywała tylko ojca.
- Hej Rose, gdzie byłaś?- zapytał młody Potter.
- Nienajlepiej się czuję- skłamała, obejmując się ramionami.
- Pewnie się przejadłaś- pomogła jej Victoria, która stanęła koło narzeczonego. Widziała, że jej kuzynka nie jest w najlepszym stanie i jak kto jej nie wesprze to zaraz ucieknie symulując wymioty.- Powinnaś wypić herbatę- rudowłosa potaknęła.- Scorpius, dostaliście nasze zaproszenie?
- Tak, ale ojciec odmówił przybycia- Rose posłała błagalne spojrzenie kuzynce, wiedząc, co zaraz nastąpi.
- A ty nie chciałbyś przyjść? W końcu będzie tam wielu twoich przyjaciół, a Teddy to przecież twoja rodzina.
- Krewnych nigdy za wielu- zapewnił chłopak, który wychowany przez Potterów, ale i Weasleyów, zawsze stawiał rodzinę na pierwszym miejscu.- To, co dołączysz?
- Z chęcią- przyznał, uśmiechając się.- Którego to dokładnie będzie?
- Wyśle ci oficjale zaproszenie żebyś nie miał problemów w szkole- zapewniła go dziewczyna.- Wiecie, ze podobno ludzi odnajdują swoich partnerów na ślubach?
- Ja już mam dziewczynę- zauważył Albus.- Mu lepiej kogoś znajdźcie, może tą tajemniczą dziewczynę ze szkicownika?- Rose mimo woli uniosła brew, zaskoczona.
- Ty lepiej nie wtykaj nosa w życie innych, bo gdyby nie ja to nadal byś był sam panie wszechwiedzący.
- Nie jestem ślepy! Wiem na przykład, że Rose podobał się Dorian West dopóki nie znokautował mnie w meczu.
- Zacznij myśleć nim otworzysz usta- doradziła mu oburzona dziewczyna.- Widzieliście może moją mamę?- jej kuzynostwo zdziwiło się. Rose rzadko szukała matki, raczej pytała o ojca.
- Była w kuchni w babcią i ciocią Angeliką- odparł Teddy.
Rose podziękowała i odeszła. Hermiona doznała lekkiego szoku, gdy córka podeszła i się do niej przytuliła, ale z chęcią to odwzajemniła. Jej pierworodna przeważnie żaliła się ojcu i stosunkowo rzadko spędzały we dwie czas. Domyśliła się, że coś musiała się stać, ale wolała nie pytać, rozumiejąc, że Rose woli by Ron o tym nie wiedział. Prawda byłą taka, że dziewczyna nie chciała nikomu zdradzić tego sekretu, ale potrzebowała czyjejś bliskości. Pierwszy raz uznała, że nie ma do tego nikogo odpowiedniejszego. Kto lepiej zrozumie córkę niż matka? W tym momencie nikt. Czasami sama bliskość bywa najlepszym lekiem, nawet na nienazwane dolegliwości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro