Rozdział 1
Discalimer: Wszystkie postacie z uniwersum Harrego Pottera należą do JK Rowling.
TW: mroczne myśli/krótka wzmianka o samobójstwie.
----------------------------
Styczeń 2007
Splątane prześcieradła i pot, a później bezsenność oraz dreszcze. Mogłoby się to wydawać dramatyczne, gdyby nie fakt, że w ostatnich czasach stało się już normą. Draco Malfoy zaprzestał w końcu prób znalezienia wygodnej pozycji do spania i ułożył się na plecach. Szarymi, szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w sufit, licząc piękne panele w swojej nienagannie umeblowanej sypialni. Prawdopodobnie zbliżał się już świt. Odwrócił się, by sięgnąć po zegarek leżący na mahoniowym stoliku. 4:46 rano. Jak miło, że jego koszmary pozwoliły mu się trochę przespać.
Możnaby powiedzieć, że był w tamtym momencie przerażony wizją zaśnięcia, bo nawet nie myślał o tym, by choć spróbować zmrużyć oczy. Właśnie wybudził się z jednej ze swoich absolutnie ulubionych podróży do przeszłości: tej, w której profesor mugoloznawstwa zostaje pożarty przez ogromnego węża na jadalnianym stole w jego rodzinnej posiadłości, w odległości zaledwie kilku stóp od niego. Draco przerzucił nogi przez krawędź łóżka i położył twarz w dłoniach między swoimi kolanami. Głęboki oddech. I kolejny. I jeszcze jeden. Nadal oddychasz. Nadal tu jesteś. Mam to pod kontrolą.
Ubrany w czarny garnitur, siedząc u szczytu długiego stołu, znalazł w sobie siłę by co kilka minut podnosić filiżankę z herbatą do ust. Imponująca ilość śniadaniowych potraw leżała przed nim nietknięta. Skrzaty domowe, jak każdego ranka próbowały zachęcić go do jedzenia, ale było to zupełnie bezcelowe. Draco wiedział, że jedzenie smakowałoby w jego ustach jak popiół i tak czy siak nie byłby w stanie niczego przełknąć.
Był jak w transie, siedząc nad dawno już zimną herbatą dopóki nie wybiła 7:30. Kawa. Mógł zebrać w sobie energię na filiżankę dobrej, mocnej kawy. Trzymaj się rutyny. Mam to pod kontrolą.
Zapach świeżo zaparzonej, gorącej kawy był jedną z woni unoszących się z kociołka z Amortencją, które rozpoznał Draco na zajęciach eliksirów u profesora Slughorna na szóstym roku. Miał wtedy jednak kilka nieco pilniejszych spraw na głowie, więc zdążył o tym zupełnie zapomnieć. Aż do momentu gdy wszedł do mugolskiej kawiarni, niedaleko miejsca, z którego mógł ponownie przejść do magicznego świata na Ulicę Pokątną.
Na początku był to swego rodzaju test. Wyjdź do świata. Spędź trochę czasu wśród tych, którzy się od ciebie różnią. Przekonasz się, że wcale nie są tak bardzo inni. Draco początkowo uznał radę Uzdrowiciela za całkowicie bzdurną, jednak później zdecydował się potraktować ją jako wyzwanie. Dlaczego do cholery miałby bać się wyjścia poza magiczny świat? Z własnego doświadczenia wiedział, że były o wiele gorsze powody do strachu.
Więc zamiast potraktować to jako lekcję poszerzenia horyzontów (tak jak zostało mu polecone), Draco skrupulatnie zaplanował swoją pierwszą wizytę w mugolskim lokalu, cztery lata temu.
Aportował się do pobliskiej alejki i spacerował w górę i w dół bloków. Znajoma i komfortowa przestrzeń znajdowała się zaledwie kilka przecznic dalej, gdzie tuż przy wejściu do Dziurawego Kotła kończył się mugolski, a zaczynał magiczny świat, ale Draco był zdeterminowany. Tydzień wcześniej poszedł do Banku Gringotta i po raz pierwszy w życiu wymienił czarodziejskie pieniądze na mugolską walutę.
Kawiarnia wydawała się niegroźna. Ruchliwa poranna zmiana, ludzie ubrani do pracy (jak przypuszczał) wbiegający i wybiegający by zafundować sobie dawkę kofeiny. Draco pamiętał o tym, by zrezygnować z szat na rzecz prostego garnituru. Mugoloznawstwo nie było wprawdzie częścią jego edukacji, ale miał wystarczającą wiedzę, by umieć się odpowiednio ubrać.
Gdy tylko wszedł do środka, uderzyło w niego wspomnienie zapachu Amortencji, wywołując uśmiech na jego twarzy. Świeża kawa pachniała wspaniale i nieważne jak bardzo on i skrzaty domowe starali się przez następne kilka tygodni, nie byli w stanie odtworzyć w domu jakości tego mugolskiego naparu.
Cztery lata później Draco miał już wypracowaną rutynę. Gdy tylko wybijała 7:30 rano, aportował się do alejki, poprawiał krawat, dwukrotnie spradzał wewnętrzną kieszeń na różdżkę, po czym wchodził do kawiarni. Mugole za ladą z pewnością już go rozpoznawali po tylu latach, a ponieważ był jednym ze stałych klientów, znali też jego zwyczaje. Wiedzieli, którzy poranni klienci chcą miło pogawędzić, a którzy po prostu odebrać kawę i iść w swoją stronę. Draco zdecydowanie należał do drugiej kategorii. To był właśnie jeden z powodów, dla których był tak przywiązany do tego miejsca.
Podniósł parujący kubek, opierając się pokusie zamówienia także bułeczki z jagodami, ponieważ wciąż odczuwał lekkie mdłości, i zajął swój tradycyjny stolik. Tam, jak każdego ranka, mógł zagłębić się w raportach skautingowych lub czasopismach o Quidditchu (zaczarowanych tak, by wyglądały jak mugolskie gazety), albo po prostu siedzieć i delektować się poranną kawą.
Ponieważ był to jeden z tych poranków, które określiłby jako ,,niezbyt dobre'', popijał kawę starając się nie rozmyślać nad faktem, że prezentuje się okropnie. Zawsze był blady, ale po bezsennej nocy, cienie pod oczami stały się porażająco wyraźne na jego skórze.
Skończywszy pić kawę, dźwignął się na nogi, aby udać się do pracy. Po co? Naprawdę, jaki jest w tym wszystkim sens?
Draconowi nie podobało się to, jak często ostatnio miewał takie myśli. Przyspieszył kroku w stronę biura.
Kiedy dotarł na miejsce i zamknął drzwi, praktycznie dyszał. Poluźnił krawat pod szatą i próbował skontrolować swój oddech, ściskając rękoma krawędź biurka. Mam to pod kontrolą.
Kiedy się uspokoił, usiadł i wyciągnął kilka notatek. Rutyna, rutyna, rutyna, trzymaj się rutyny. Mam to pod kontrolą
----------------------------
Następnej nocy, koszmary Draco dały mu spać do 4:48. Kolejna ulubiona powracająca wizja zawładnęła jego snem: ta, w której Voldemort kazał mu torturować producenta różdżek, Ollivandera. Draco sięgnął po różdżkę z szafki nocnej, starając się nie myśleć o użyciu jej na mężczyźnie, który ją dla niego wykonał, oraz o tym na jak bardzo złamanego wyglądał po wielu seriach Cruciatusa.
Draco zmusił się do zejścia na dół, by jak codziennie wykonać swoje pokazowe siedzenie przy stole i wpatrywanie się w śniadanie. Rozmyślał nad herbatą do 7:30, po czym aportował się do kawiarni. Popijał kawę wpatrując się w nicość. Nie mógł skupić oczu na żadnym czasopiśmie, które ze sobą przyniósł. Udał się do biura. Niestety, w tym tygodniu nie było żadnej pracy terenowej do wykonania, więc do końca dnia starał się pogrążyć w papierkowej robocie. Rutyna. Rutyna. Mam to pod kontrolą.
W środę rano obudził się miotając kończynami. Jego koszmary zabrały go do Wieży Astronomicznej w Hogwarcie, jednak w tej wersji uskoczył on przed Zabójczą Klątwą Snape'a i zamiast połamanego ciała Dumbledore'a, to Draco spadał z wieży na pewną śmierć. Obudził się tuż przed uderzeniem o ziemię. Była 5:22 rano.
Stał przed pozłacanym lustrem w łazience, trzymając w ręku maszynkę do golenia. Już kilka minut temu skończył poranne strzyżenie, ale nie mógł jej odłożyć. Wpatrywał się w narzędzie w swojej dłoni, zastanawiając się, czy mógłby nim zadać śmiertelną ranę na nadgarstku. Czy byłoby to bolesne? To było bardzo drogie i ostre narzędzie.
Nikt by się tym nie przejął. Jasne, skrzaty domowe musiałyby po nim posprzątać, ale czy naprawdę byłyby choć trochę poruszone?
Matka by się przejęła. Przez chwilę. Zresztą, gdyby naprawdę chciała kontynuować tę rodzinną farsę Malfoyów, byłaby tu teraz, prawda? Nie spędzałaby większości roku na odwiedzaniu krewnych rozsianych po Europie.
Theo Nott by się przejął. Ale kiedy ostatnio spędzali razem czas? Jeśli Draco cofnął się myślami do ubiegłego roku, ilość ich cotygodniowych spotkań w pubie znacznie zmalała. Draco nie mógł sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatni raz się widzieli.
Praktycznie słyszał w myślach reakcję Pansy Parkinson ,,Słyszałeś co się stało z biednym Draco Malfoyem? Nawet mnie to nie dziwi, kompletnie oszalał po upadku Czarnego Pana. Och, a czy wiedziałeś, że prawie wzięliśmy ślub?"
Tak, to byłaby typowa Pansy. Zabawianie typów z wyższych sfer razem ze swoim przerażającym, starszym bułgarskim mężem i plotkowanie o tym, jak to było uczęszczać do Hogwartu z ludźmi takimi jak Malfoy i Potter podczas drugiego powstania Sam-Wiesz-Kogo. Draco słyszał, że miała już dwójkę dzieci.
Dla reszty świata czarodziejów byłby przestrogą. ,,Czy słyszałeś kiedyś o rodzinie Malfoyów? Tych arystokratach czystej krwi, którzy byli w wewnętrznym kręgu Sam-Wiesz-Kogo? W każdym razie, ich ostatni potomek właśnie się zabił."
Nagle Draco parsknął śmiechem. Właśnie przypomniał sobie dlaczego to ostrze było takie drogie: zostało zaczarowane tak, by ciąć jedynie włosy i nie byłoby w stanie nawet skaleczyć jego skóry.
----------------------------
Czwartek był najgorszym porankiem ze wszystkich. Wśród przerażających wspomnień, które go nawiedzały, ten koszmar prześladował go najbardziej. Całe jego ciało trzęsło się, gdy próbował wyrzucić z głowy odgłosy krzyków Hermiony Granger. I to pełne lęku spojrzenie, które posłała mu, gdy jego ciotka Bellatrix popchnęła ją na podłogę w salonie Dworu. Pomóż mi, mówiło, proszę, pomóż mi. Ale nie mógł. I nie zrobił tego.
Jego zegarek wskazywał 4:13 rano. Drgawki w końcu ustały, zastąpione przez nieodparty strach. Draco nigdy nie uwolni się od tych wspomnień. Chociaż minęło już 9 lat od Ostatecznej Bitwy, nie widział sposobu by wyrwać się z własnych myśli.
Oczywiście, już wcześniej bywał tak zdołowany. Przez pierwszy rok po wojnie próbował utopić smutki w Ognistej Whisky, Eliksirze Bezsennego Snu w połączeniu z innymi miksturami oraz w ramionach Pansy. Jednak Pansy chciała jak najszybciej rozpocząć życie jako przyszła Pani Malfoy, kontynuując przestarzałe czystokrwiste tradycje i poglądy, i szybko miała dość melancholii Draco. On z kolei miał dość jej ciągłego narzekania na szlamy i zdrajców krwi, którzy przejmowali kraj i próbowali odbudować świat - i co on w niej na Merlina kiedykolwiek widział?
Radzenie sobie z ciągłymi tyradami Pansy, na temat tego jak świat zmienia się na gorsze było po prostu wyczerpujące. Czy ta głupia baba nie rozumiała, że nic z tego i tak nie ma znaczenia. Gdzie zaprowadziły ich te wszystkie czystokrwiste bzdury? Lucjusz Malfoy został skazany na dożywotni pobyt w Azkabanie, razem z rodzicami większości jego kolegów ze szkoły. Crabbe nie żył. Narcyza była wolna jedynie dzięki łasce Harrego Pottera.
A Draco? Dostał dwuletni okres próbny obejmujący zniesiony już zakaz podróży międzynarodowych. Oczywiście miał jeszcze kończące się wymiotami koszmary, obowiązkowe wizyty u Uzdrowiciela, i zażywał więcej leczniczych (i tych dla rozrywki) eliksirów, niż mógł zliczyć
Więc kiedy Pansy po raz milionowy otworzyła swoją głupią buzię, żeby ponarzekać na mugolaków Draco w końcu nie wytrzymał. Prwdopodobnie był okrutny obrzucając ją wszystkimi możliwymi okropnymi określeniami, ale naprawdę musiał w końcu przerwać ten postrzępiony sznur, który jeszcze trzymał ich razem.
Nazwała go ćpunem, marną imitacją mężczyzny i plamą na honorze jego rodziny. Draco roześmiał jej się w twarz mówiąc, że jeśli tak bardzo pragnie poślubić tradycyjnego przedstawiciela Malfoyów, to zna numer celi w Azkabanie idealnego kandydata.
Następne kilka lat spędził wśród oparów Eliksiru Bezsennego snu i na kolejnych wizytach u Uzdrowiciela, a kiedy tylko zdał swoje OWUTEM-y (oczywiście zdalnie), wyniósł się z nowego domu swojej matki. Ministerstwo przejęło Malfoy Manor natychmiast po zakończeniu bitwy o Hogwart, ze względu na jego wcześniejszą funkcję siedziby głównej Voldemorta, a Dracona absolutnie nie obchodziło to co stanie się z jego domem z dzieciństwa.
Myślał, że jeśli uda mu się wydostać z tego okropnego miejsca, to będzie mógł w końcu odetchnąć. I przez jakiś czas tak właśnie było. Ale jego koszmary nigdy nie opuszczały go na długo. Draco rzucił nawet uzależnienie od eliksirów nasennych i znalazł sobie pracę. Wyobrażał sobie wykrzywione wargi ojca i jego szyderczy uśmiech, gdyby dowiedział się, że Draco pracuje na swoje utrzymanie. Malfoyowie nie pracowali. Zarabianie na życie było poniżej poziomu społeczności czystej krwi. I chociaż Draco z pewnością nie potrzebował złota, musiał mieć coś, co zajmie mu czas, inaczej jego myśli spaliłyby go od środka i zamieniły w skorupę człowieka, czego i tak ledwie uniknął.
W każdym razie, Lucjusz był martwy. I w niektóre dni, takie jak dziś, Draco mu tego zazdrościł.
Martwi mieli tak łatwo. Nie musieli patrzeć, jak całe ich życie się rozpada. Nie musieli każdego ranka wyciągać swoich ciał z łóżka, wiedząc, że świat byłby lepszym miejscem bez nich.
Bo koszmary nigdy nie odeszły.
----------------------------
Draco nie mógł wytrzymać do 7:30. Do diabła z rutyną, potrzebował kawy teraz. Aportował się godzinę wcześniej niż zwykle, mając nadzieję, że kawiarnia będzie otwarta i z ulgą zauważył, że była oświetlona i obsługiwała klientów. O tak wczesnej porze było znacznie mniej ludzi i Draco mógł usiąść przy swoim stoliku, nie przejmując się dyskretnym rzucaniem Zaklęcia Odpychającego Mugoli.
Draco, każdego ranka w dni powszednie siadał przy tym samym stoliku. To było doskonałe miejsce w kawiarni. Kilka stolików od okna, dzięki czemu mógł obserwować przechodniów, nie przyciągając ich uwagi, a jednocześnie wystarczająco daleko od drzwi, by czuć się swobodnie, ale z wyraźnym widokiem na wejście. Wyrobił w sobie nawyk sprawdzania wszystkich wyjść w każdym pomieszczeniu, do którego wchodził.
Ceramiczny kubek był gorący i przyjemny w dotyku, ale to ciepło nie rozchodziło się do reszty jego ciała. Odłożył go i smętnie wpatrywał się w brązowy płyn w środku. Naprawdę, jaki był sens tej całej farsy? Ubierania się, picia kawy, chodzenia do pracy, wracania do domu, nieprzesypiania nocy i powtarzania tego wszystkiego od nowa? Jakie to miało znaczenie? Jakie on miał znaczenie? Nie miał nikogo i niczego nie wnosił. Gdyby jutro po prostu zniknął z tego świata, czy ktokolwiek by to zauważył?
Draco podniósł kubek, by dopić resztę napoju, gdy drzwi kawiarni otworzyły się przykuwając jego uwagę. Młoda kobieta, która właśnie weszła do środka, odgarnęła kosmyk brązowych włosów z twarzy, po czym zatrzymała się, by poprawić zapięcie torby. Dłonie Draco zaczęły się gwałtownie trząść, a serce waliło mu w piersi. Szybko odstawił kubek, aby ten nie wypadł z jego drżących palców roztrzaskując się na drobne kawałki. Przenikliwe, lodowate uczucie paniki rozlało się po jego ciele, gdy Hermiona Granger pewnym krokiem podeszła do lady, by złożyć zamówienie.
Pieprzona Hermiona Granger.
Był zbyt daleko by usłyszeć co dokładnie powiedziała baristce, ale rozpoznał jej przyjacielski, uprzejmy ton, delikatny śmiech i patrzył jak odbiera napój, dziękując.
Mógł się ukryć. Mógł teraz po prostu uciec, a ona by go nie zauważyła.
W każdej chwili. W każdej chwili Granger mogła delikatnie się odwrócić i go dostrzec. Dostrzegłaby go i zmarszczyła brwi. Albo wykrzywiła nos z obrzydzeniem. Albo cofnęła się ze strachu. Tak czy inaczej, Granger widząc go w mugolskiej kawiarni, zareagowałaby w jakiś sposób.
Ale ona wyszła. Z kubkiem w ręce i małym, zrelaksowanym uśmiechem na twarzy, przeszła prosto przez drzwi. Uśmiechem osoby, która właśnie zakończyła pierwszy miły przystanek w swojej porannej rutynie, kontynuując dalszą drogę ku pełnej sukcesu karierze.
I nie zauważyła go.
----------------------------
Draco nie był pewien, jak udało mu się przebrnąć przez raporty tamtego dnia. Zanim się obejrzał, jego czas w pracy dobiegł końca, a on siedział przed kolacją w domu. W biurze niejednokrotnie jego myśli wędrowały do Granger. Co robiła w kawiarni? Oczywiście, że kupowała kawę, idioto, wycedziła jego podświadomość. Tak, ale czy robiła to często? Skąd wiedziała o tej konkretnej kawiarni.
Draco przypuszczał, że musiała stać po drodze do jej pracy. Wejście do Ministerstwa w centrum miasta było niedaleko miejsca, z którego przechodził każdego ranka na Ulicę Pokątną. Musiała zatrzymywać się tam przed pracą. Ale przez cztery lata siedzenia tam praktycznie każdego ranka nigdy jej nie zauważył. A Draco sądził, że z pewnością zauważyłby Granger. Ale ona nawet nie spojrzała w jego stronę.
Następnego ranka Draco obudził się po zaledwie kilku godzinach snu. Chociaż nie zbudziły go żadne koszmary, i tak był niespokojny. Nie mógł powstrzymać palącej go ciekawości. Może powinien znowu pójść wcześniej na kawę. Tak po prostu, żeby zobaczyć, co się stanie.
I oto była. Niemal dokładnie o tej samej porze co dzień wcześniej, Hermiona Granger weszła do kawiarni, uprzejmie porozmawiała z pracownikami za ladą, odebrała swój kubek na wynos i wyszła, nawet nie spoglądając na Draco.
Przez weekend Draco spędził więcej czasu, niż chciałby przyznać, myśląc o Hermione Granger. To było dziwne, prawda? Że wpadała codziennie do kawiarni. Z pewnością była już żoną Wesleya i każdego ranka musiała użerać się z gromadką okropnie rudowłosych dzieci. A jednak przez oba poranki miała na sobie eleganckie mugolskie ubrania i nosiła coś, co wyglądało na aktówkę. Głowił się próbując przypomnieć sobie najważniejsze chwile w karierze najbystrzejszej czarownicy tego wieku. Coś w Departamencie Regulacji i Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami? To brzmiało jak zajęcie dla niej, biorąc pod uwagę jej dziwaczną skłonność do walki o prawa skrzatów domowych.
Gdy nadszedł poniedziałkowy poranek, Draco znów przyszedł do kawiarni wcześniej. I robił to samo przez resztę tygodnia.
Przez większość dni Granger działała jak w zegarku. Otwierała drzwi, odgarniała włosy i pewnym krokiem podchodziła do lady. Ale dwa razy Draco mógł stwierdzić, że była opóźniona i zestresowana. Jej torba była niedopięta, włosy niedbale związane, a ona w pół biegu docierała do lady, by szybko złożyć zamówienie, po czym niemal wypadała z powrotem na zewnątrz.
Draco nie potrafił wyjaśnić swojego zachowania, ale miał kilka teorii, gdy w kolejnym tygodniu wciąż trzymał się nowej, porannej rutyny. Tak naprawdę wszystko sprowadzało się do jednego - ciekawości. Jak właściwie Hermione Granger zareagowałaby na jego obecność? I ile, do cholery, zajmie jej jeszcze odwrócenie głowy w jego stronę?
Dopiero w trzecim tygodniu tego nowego schematu Draco zdał sobie sprawę, że ta mała, dziwaczna gra była jedynym powodem, dla którego wstawał rano z łóżka. W niektóre dni jego spojrzenie wręcz wypalało w niej dziurę, jakby siłą woli próbował zmusić ją do tego, by w końcu na niego spojrzała. No dalej, Granger, spójrz na mnie, podbiegnij tutaj oburzona i nazwij mnie palantem. W inne dni przerażało go to, co mogłoby się stać, gdyby w końcu go zauważyła. Czy odskoczyłaby z przerażeniem i nazwała go Śmierciożercą? Miał już dość takich reakcji ze strony opinii publicznej, wystarczyło mu tego na całe życie, nie dziękuję.
Choć minęły lata, odkąd ktoś publicznie obrzucił go obelgami, klątwami, czy nawet napojami, nie były to doświadczenia, o których łatwo zapomnieć. Czas najwyraźniej uleczył niektóre rany. Już nawet nie dostawał tak często Wyjców.
Wstrząśnięty uświadomił sobie, że widział Granger więcej niż kilka razy na przestrzeni ostatnich lat. Często widywano ją w jednej z loży na meczach Harpii z Holyhead. Draco nie uczęszczał na wiele ich gier, ponieważ nie były one częścią jego listy klientów, ale teraz przypomniał sobie, że dziewczyna Weasleyów grała na pozycji Ścigającej. Miało sens, że Granger chodziła tam, by wspierać swoją szwagierkę.
Więc jak właściwie Hermiona Granger zareagowałaby na jego widok? Po trzech tygodniach, Draco wciąż nie miał odpowiedzi.
Gdy nadeszło sobotnie przedpołudnie, Draco miał ochotę na bułkę z jagodami. Prawie nigdy nie odwiedzał kawiarni w weekendy, ale skoro miał apetyt, to postanowił to dzisiaj zrobić. Starsza kobieta za ladą skomentowała, że zwykle nie widuje go poza tygodniem, a Draco tylko wzruszył ramionami, podczas gdy ona z uśmiechem podała mu bułkę i kawę.
Nigdy nie powiedziałby tego swoim skrzatom, ale jagodowe bułeczki w tej mugolskiej kawiarni były cholernie boskie, i nic, co próbowały przygotować, nie było do nich nawet zbliżone. W duchu wzdrygnął się na myśl o tym, co powiedziałaby jego matka, gdyby dowiedziała się o jego porannych zwyczajach. Jednak po głębszym zastanowieniu Draco doszedł do wniosku, że już dawno temu straciła prawo do komentowania jego wyborów życiowych, zwłaszcza że większość czasu spędzała podróżując po kontynencie.
Draco odwrócił się, by udać się do swojego zwykłego stolika, i zamarł. Ktoś już przy nim siedział. Oczywiście były inne wolne miejsca, ale to był jego stolik. Właśnie gdy zastanawiał się, jakiego rodzaju magii wymaga ta sytuacja, kobieta siedząca przy stoliku podniosła wzrok znad notatnika i odgarnęła włosy z twarzy.
Pieprzona Hermiona Granger.
Więc go zauważyła. Musiała bo czemu miałaby wybrać akurat ten konkretny stolik, w tej konkretnej kawiarni, jeśli nie po to by wytrącić go z równowagi? Ciężko dysząc przez nozdrza, Draco gniewnie podszedł do miejsca, gdzie siedziała.
– Serio Granger? Myślisz, że to jest zabawne?
Podskoczyła na dźwięk swojego nazwiska, ale to i tak było nic w porównaniu z szokiem na jej twarzy, gdy spojrzała w górę, by zobaczyć, kto do niej mówił. Draco zdał sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie widział Hermiony tak oszołomionej. Gryfońska kujonka, która zawsze znała na wszystko odpowiedź, wyglądała teraz na zupełnie zagubioną widokiem przed sobą.
Sekundy dłużyły się, gdy stał kipiąc ze złości przed jej zdezorientowaną twarzą. W końcu chyba przypomniała sobie, że coś do niej powiedział.
– Przepraszam?
Draco poczuł, jak traci część pewności siebie, ale postarał na nowo zebrać się w sobie. Nie pozwoli, żeby robiła z niego głupca.
– Nie udawaj głupiej Granger, wiesz, że to mój stolik i zajęłaś go tylko po to, żeby mnie wkurzyć – wysyczał.
Dlaczego jej brwi były tak irytująco zmarszczone w niezrozumieniu? Przecież przyłapał ją na gorącym uczynku, czy nie mogła po prostu się przyznać? Udzielenie mu odpowiedzi zajmowało jej boleśnie dużo czasu. A kiedy w końcu to zrobiła, wyglądała, jakby wciąż składała wszystko w całość.
– Ale nie wiem o co ci... ale... ale przecież to mugolska kawiarnia! – Wciąż zszokowana wyrzuciła z siebie te słowa, ale jej mózg zdawał się wznawiać pracę na normalnych obrotach, a dezorientacja nieco ustąpiła, gdy odpowiedziała na jego pierwotne pytanie.
– Czy ty właśnie stwierdziłeś, że to twój stolik, Malfoy?
Czy ona była, do cholery, głucha? Dlaczego wciąż miała na twarzy tę durną, zdezorientowaną minę? Zauważył, jak jej oczy przemykają na boki, rzucają spojrzenie za jego plecy, a potem znów wracają do jego twarzy, jakby sprawdzała, czy to wszystko nie jest tylko iluzją lub żartem. Cóż, jeśli udawała zaskoczoną, to robiła to naprawdę przekonująco.
– Tak, mój stolik, o czym doskonale wiesz, bo siedzę tu każdego ranka! – Nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Ale Merlinie, czy to była mała bańka nostalgii, wypływająca gdzieś z głębi? Kiedy ostatni raz spierał się słownie z Hermioną Granger?
Odłożyła przyrząd do pisania na swój notatnik, a Draco zauważył, że stolik był zasypany kilkoma innymi dziennikami i książkami. Napotykając jego intensywne spojrzenie, zmrużyła oczy.
– Przychodzisz tu każdego ranka? Śledzisz mnie?
Twarz Draco po jej oskarżeniu zmieniła się z wściekłej na oburzoną.
– Śledzę cię? Byłem tu pierwszy! Od czterech lat przychodzę tu codziennie przed pracą i zajmuję się swoimi sprawami przy TYM właśnie stoliku, przy którym teraz usiadłaś, tylko po to żeby mnie dręczyć.
Prychnęła. Naprawdę prychnęła.
– Och, dorośnij Malfoy, nikt cię nie dręczy! I dla twojej wiadomości, przychodzę tu każdego ranka od trzech lat i ani razu cię nie widziałam! Poza tym jest weekend! Nie będę nawet pytać, dlaczego regularnie bywasz w mugolskiej kawiarni albo dlaczego twój paranoiczny umysł myśli, że całe moje życie kręci się wokół dopieczenia ci, ale skoro ten cholerny stolik jest dla ciebie aż tak ważny, to po prostu sobie pójdę! – fuknęła, zamykając notatnik i zaczęła zbierać resztę swoich rzeczy ze stolika.
Z nagłym poczuciem grozy Draco uświadomił sobie, że jest pieprzonym idiotą. Poczuł, jak krew napływa mu do twarzy, gdy dotarło do niego, jak potworny błąd właśnie popełnił. Całkowicie i doszczętnie skompromitował się przed cholerną Hermioną Granger, wdając się w tą dziecinną kłótnię. Nie tylko się zdradził, ale na dodatek zrobił z siebie kompletnego kretyna. Cholera jasna, po dzisiejszym dniu będzie musiał znaleźć sobie nową kawiarnię. Najlepiej na innej planecie, jak najdalej od Granger.
– Nie Granger, zostań. Ja pójdę gdzieś indziej – mruknął, a ona wstrzymała ruch ręki. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, odwrócił się na pięcie i odszedł poszukać innego miejsca.
Znalezienie wolnego stolika okazało się kolejnym upokarzającym wyzwaniem. Gdy Draco tracił czas kłócąc się z Hermioną, kawiarnia zaczęła się zapełniać porannym, sobotnim tłumem. Dosłownie nigdzie nie było miejsc. Draco stał jak głupek, trzymając jagodową bułeczkę na talerzu oraz kubek kawy, który z każdą chwilą stawał się coraz zimniejszy.
Z powrotem zerknął na Granger. Znów siedziała z pochyloną głową pisząc coś w notatniku. Do diabła, pomyślał, sprawmy, żeby ten poranek był naprawdę interesujący. To i tak prawdopodobnie moja ostatnia wizyta w tym miejscu.
Draco podszedł do jej stolika i zatrzymał się. Musiała wyczuć jego obecność, ponieważ westchnęła i spojrzała w górę.
– Co zrobiłam tym razem, żeby cię urazić Malfoy? – Uniosła ostrożnie brwi, a Draco znów poczuł to znajome ukłucie nostalgii. Ile razy w Hogwarcie patrzyła na niego dokładnie z tym, tak charakterystycznym dla Hermiony Granger wyrazem twarzy, gdy była na niego wściekła?
– Eee nie ma nigdzie wolnych miejsc – wymamrotał bez przekonania, wskazując oczami na swój talerz i kubek, by pokazać jej, dlaczego w ogóle chciał usiąść przy tym stoliku. Draco obserwował, jak jej oczy przesuwają się z jego twarzy na ręce, na puste krzesło po drugiej stronie stolika, a potem z powrotem do jego twarzy. Jej usta były ściągnięte w cienką linię. Zrozumiał, że przesadził. Nie byli przyjaciółmi. Nie miał prawa podchodzić do niej w ten sposób. Ani nawet do niej mówić. Znowu poczuł ten zimny, nieprzyjemny dreszcz, gdy przypomniał sobie, kim dla niej był.
– Albo po prostu pójdę, nie chciałem...
Przerwała mu niecierpliwym machnięciem ręki. – Nie bądź śmieszny Malfoy, siadaj, zrobię trochę miejsca. –Przesunęła do siebie notatniki i starannie ułożyła je na swojej połowie stolika. Draco zamrugał ze zdziwienia, ale jego ciało poruszyło się jakby był pod wpływem Imperiusa, i zanim zdążył zarejestrować, co robi, odstawił kawę i talerz, siadając naprzeciwko Hermiony Granger.
Przez chwilę patrzyła na niego beznamiętnie, zanim otworzyła swój notatnik i wróciła do pisania. Draco wypuścił oddech, który nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymywał i w końcu napił się kawy. Cisza zapanowała nad ich stolikiem, gdy narzędzie do pisania Hermiony sunęło po kartkach. Draco starał się nie wpatrywać w nią i nie myśleć o całkowitym absurdzie tej sytuacji. Ale po prostu nie mógł się powstrzymać.
W oczach mugoli musieli wyglądać tak normalnie, siedząc razem przy tym stoliku. Draco, który połykał swoją bułkę w dwóch kęsach, podczas gdy Hermiona była zajęta pisaniem. Wyglądali jak każda inna para znajomych, zwyczajnie siedzących razem w kawiarni. Ale oczywiście prawda była o wiele brzydsza, przynajmniej jeśli chodziło o Draco.
Odepchnął te mroczne myśli na bok, wpatrując się w czarownicę siedzącą naprzeciwko. Był w połowie kawy i nie przyniósł dziś żadnych materiałów do czytania. Gapienie się na Granger musiało mu wystarczyć jako forma rozrywki.
Od lat nie był tak blisko niej. Choć jej włosy były teraz znacznie bardziej ułożone niż w czasach szkolnych, wciąż miały w sobie dawny cień dzikości, mimo że połowę z nich spięła z tyłu. Miała na sobie jasnoróżową koszulkę z długim rękawem i dżinsy. Kolor koszulki podkreślał odcień jej skóry. Schludnie i prosto.
Im dłużej się w nią wpatrywał, tym łatwiej było mu zauważyć delikatne cienie pod jej oczami, drobne zmarszczki w kącikach brązowych oczu oraz kilka przy kącikach ust. Draco mógł się domyślić, że miewała nieprzespane noce. Ale z jakiego powodu? Wygrała, prawda? Jej strona była zwycięska, a ona odjechała w stronę zachodzącego słońca jako bohaterka wojenna w ramionach Weasleya, kochana przez niego, Pottera i całą resztę czarodziejskiego świata.
Nie, te zmarszczki były raczej efektem szerokich uśmiechów i męczących poranków spędzonych z dziećmi i mężem. Ale zaraz, czy ona miała w ogóle męża i dzieci? Draco przekopywał wspomnienia, ale nie mógł sobie przypomnieć niczego związanego z ogłoszeniem jej ślubu z Łasicem, ani tym bardziej żadnych informacji o narodzinach dzieci. Jej palec serdeczny był pusty, ale to by do niej pasowało - mogła być jedną z tych nowoczesnych czarownic, które nie noszą obrączki ślubnej.
– Mogę ci w czymś pomóc, Malfoy?
Kurwa.
– Nie, czemu pytasz? Gładziutko
Uniosła brew, jakby odpowiedź była oczywista.
– Twoje spojrzenie praktycznie wypalało mi dziurę w głowie przez ten cały czas.
Draco zmarszczył brwi.
– Nieprawda. Po prostu nie wziąłem dziś ze sobą żadnych materiałów do czytania, więc po prostu siedziałem i myślałem.
– O czym?
O tobie. Mam sto milionów pytań i umieram tutaj z nudów.
Zamiast odpowiedzieć, po prostu wzruszył ramionami. Hermiona przewróciła oczami i zaczęła przeszukiwać stos książek i papierów.
– Masz. Ja już skończyłam, więc możesz poczytać strony o Quidditchu. – Podała mu weekendowe wydanie Proroka Codziennego. Draco, znów pracując jak pod wpływem Imperiusa, pochylił się i przyjął od niej gazetę. Jego umysł zaczął wrzeszczeć o niedorzeczności tej scenerii, ale Draco uciszył myśli.
Szybko przejrzał sekcję sportową, ale były tam same informacje, o których już wiedział. Prorok był zazwyczaj dzień lub dwa do tyłu za jego własnymi raportami skautingowymi. Znów się nudził. Pieprzyć to wszystko, pomyślał, chyba będę musiał się zaraz podpalić dla rozrywki.
I nawet gdy jego umysł krzyczał „nie, nie, po prostu kurwa nie!", ten sygnał nigdy nie dotarł do jego ust.
– Nad czym pracujesz?
Podniosła wzrok znad kartki i spojrzała na niego. Przyglądała mu się zamyślona przez prawie całą minutę, a Draco poczuł się, jakby był oceniany przez jej osobisty, wewnętrzny system dedukcji. Czego ona szukała? Nie odrywał od niej wzroku, jakby była szczególnie wściekłym hipogryfem, gotowym do ataku przy nawet najmniejszym przejawie złych intencji. W końcu, chyba przeszedł jej test, bo odpowiedziała mu uprzejmie.
– Piszę raport, aby obalić pełen dezinformacji artykuł o gigantach, który ukazał się we wtorkowym wydaniu Proroka. Ten uprzedzony badziew może znacznie opóźnić wysiłki mojego departamentu.
Draco uśmiechnął się złośliwie, bo miał rację co do jej ścieżki kariery. Merlinie, jaka Granger była przewidywalna.
– Więc pracujesz w Departamencie Ratowania Wszystkich Bezbronnych Stworzeń?
Hermiona przewróciła oczami.
– Tak, Malfoy. Pracuję w Departamencie Regulacji i Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Chociaż, muszę przyznać, że twoja nazwa podoba mi się bardziej.
Teraz to Draco uniósł brwi. – Och?
Granger odłożyła swój przyrząd do pisania, a Draco uśmiechnął się w duchu. Właśnie miał zostać świadkiem jednego z intelektualnych wywodów Granger, i na Merlina, ostatni raz czuł się tak normalnie na piątym roku w szkole.
– Cóż, pomyśl o znaczeniu tych słów. Regulacja. Kontrola. Tak jakby te istoty nie miały własnej mocy i woli. Szczerze mówiąc, to po prostu czysta czarodziejska arogancja - chcieć kontrolować te stworzenia zamiast je szanować i doceniać. Jest tyle rzeczy, których nie wiemy o zdolnościach i nawykach magicznych istot, ponieważ czarodzieje byli tak pochłonięci tym, jak je zdominować i podporządkować, że nigdy nie zajęli się prawdziwym zrozumieniem magii, która w nich płynie. Na przykład, 12 zastosowań smoczej krwi...
– Granger, wiesz, że ja też chodziłem na Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami?
– Tak, i jakże wspaniałym uczniem byłeś na tych zajęciach – odpowiedziała, rzucając mu miażdżące spojrzenie, ale Draco poczuł, jak na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
– Chodzi mi o to, że pomimo tego, że wcześniej nabijałeś się z mojego departamentu, to byłabym bardziej skłonna do twojej cukierkowej propozycji, patrząc na naszą obecną nazwę. – Przerwała, by wziąć łyk ze swojego kubka, a Draco zastanawiał się, co zamawiała, przychodząc tu każdego ranka.
– A ty? Jesteś łowcą talentów, prawda? Widziałam cię kilka razy na meczach Ginny.
Draco skinął głową i gdy zamierzał wziąć łyk ze swojego kubka, zauważył, że została mu już końcówka napoju. Jego powód by pozostać przy stole właśnie szybko znikał.
– Tak. Zajmuję się głównie południową częścią Anglii, więc zazwyczaj nie chodzę na mecze Harpii.
– Pracujesz w tej dużej agencji na Pokątnej, Whisp i...?
– Whisp i Wright, nazwana na cześć...
– Kennilworthy'ego Whispa, autora ,,Quidditch Przez Wieki" i Bowmana Wright'a twórcy pierwszego Złotego Znicza.
Draco gapił się na nią z otwartymi ustami. Może jednak nie była aż tak przewidywalna. Czy istniała jakakolwiek informacja, której nie przechowywała w tym ogromnym mózgu?
– Czytałaś ,,Quidditch przez wieki"?
– Oczywiście, że tak! Nie żeby w jakikolwiek sposób pomogło mi to w zapanowaniu nad miotłą, ale dowiedziałam się sporo o historii i zasadach.
Draco pokręcił głową.
– Merlinie, Granger, myślę, że jeśli kiedykolwiek usłyszę o książce, której nie przeczytałaś, to chyba umrę z szoku.
A potem się do niego uśmiechnęła. Hermiona Granger się do niego uśmiechnęła. Nie było w tym niecierpliwości ani pogardy, tylko szczere rozbawienie jego żartem.
Draco podniósł swój kubek. Teraz był już całkiem pusty. Farsa się skończyła.
– Cóż, muszę iść – Nie musiał. Nie miał niczego i nikogo, kto by na niego czekał. Tylko długie, weekendowe godziny, które najprawdopodobniej spędzi na przeglądaniu starych rodzinnych dokumentów. Wstał i oddał jej gazetę.
– Mówiłeś, że przychodzisz tu codziennie rano przed pracą? – zapytała Hermiona, a on skinął głową.
– W takim razie, do zobaczenia później, Malfoy. – Obdarzyła go nieśmiałym, uprzejmym uśmiechem. Takim, jaki daje się współpracownikowi mijanemu na korytarzu. Draco odwzajemnił uśmiech.
–Do zobaczenia, Granger.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro