Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Histeria


Późnym rankiem, jakieś 15 minut przed śniadaniem obudził się Kadar. Otworzył zaspane, intensywnie niebieskie oczy. Wodził chwilę sennym wzrokiem po posłaniu. Był sam. Podniósł się, a koc zsunął mu się z ramion. Przetarł zaspane oczy i przeciągnął. Rozejrzał po pomieszczeniu. Złotookiego ani śladu.

- Pewnie pobiegł do domu albo potrenować jeszcze przed śniadaniem. – pomyślał.

Leniwie, jakby od niechcenia zsunął się z łóżka w poszukiwaniu swojego ubrania. Powolnymi ruchami ubrał i podszedł do ciężkiej kotary. Ostrożnie wychylił się i rozejrzał czy nikt nie idzie. Było pusto, chociaż z dobiegały go odległe bardzo ciche głosy. Otworzył oczy szerzej.

- Śniadanie! Jak późno!- coś w nim krzyknęło.

Wybiegł zza kotary i popędził do Sali jadalnej. Lekko zasapany zdążył w ostatniej chwili. Zajął swoje miejsce przy stole. Wzrokiem szukał Altaira, ale nie mógł go dostrzec. Spojrzał na swojego brata pytająco. Ten tylko gestem nakazał zjeść śniadanie. Kadar wydął wargi i policzki. Udając obrażonego jadł śniadanie. W zupełnym milczeniu tak sobie niepodobnym.

Po posiłku nowicjusze wyszli na dziedziniec, by wysłuchać teoretycznego wykładu na temat technik walki, zagrożeń i szans jakie daje dobre rozpoczęcie potyczki. Kadar gnieździł się niespokojnie w miejscu. Rozglądał się za starszym nowicjuszem, ale wciąż nigdzie go nie dostrzegał. Raz po raz napotykał tylko surowe, niemal gniewne spojrzenia swego brata. Czuł rosnący niepokój.

Minęły dwie długie godziny, a jego wciąż nie było. Instruktor walki podszedł do nich i zabierał kilku osobowe grupki na arenę. Kadar wciąż miał nadzieję, że zaraz pojawi się biegnący zarumieniony na twarzy Altair i wymyśli jakieś kolejne przeprosiny i usprawiedliwienia dla swojego spóźnienia.

Instruktor wyciągnął go z grupki nowicjuszy i widząc jego niemożność ustania w miejscu wskazał arenę. Kadar spojrzał na niego i cicho powiedział.

- Poczekam jeszcze trochę na Altaira. Mieliśmy razem potrenować . Obiecał mi to. 

- To nie dzisiaj.

- Dla-dlaczego?

- Nie przyjdzie ani dzisiaj ani jutro.

- A...ale dlaczego? Coś mu się stało?

- Jest w lazarecie. Miał mały wypadek.

- Wy-wypadek?

Instruktor nie zdążył zareagować, kiedy niebieskooki nowicjusz niczym pocisk wyrzucony z procy wystrzelił w stronę głównego budynku twierdzy, gdzie mieścił się i lazaret.

Malik krzyknął za bratem.

- Kadar! Stój! Czekaj!

Niebieskooki nowicjusz zaskakująco posłusznie się zatrzymał niemal w miejscu. Nie zawrócił jednak. Stał tak jakby wryło go w ziemię. Jakby toczył wewnętrzną walkę między posłuszeństwem względem brata, a własnymi myślami i potrzebami. Stał tak dłuższą chwilę kompletnie ignorując, że wszyscy się teraz na niego gapią. Wreszcie zdecydował. Zacisnął dłonie w pięści i odwrócił się.

- Powiedziałeś!- wykrzyknął.

Jednak w tym krzyku nie było jednoznacznie określonej emocji. Mieszały się w nim smutek, gniew i jakieś niedowierzające jeszcze rozczarowanie.

Znów zwrócił się w stronę twierdzy i zaczął biec po schodach prowadzących do twierdzy. Biegł wprost na strażników patrolujących dziedziniec. Patrol zatrzymał się zaniepokojony takim szaleńczym biegiem nowicjusza. Zauważyli łzy w jego oczach i wznowili swój milczący marsz.

Malik zrezygnowany machnął na niego ręką. Przecież oświadczył wyraźnie, że powie. Młody powinien wiedzieć, że nie żartuje. Nie będzie teraz za nim gonił i jeszcze może się z nim szarpał. Bardzo dobrze wiedział, gdzie młody będzie, więc nie musiał się tym za bardzo przejmować. Wie gdzie go znaleźć w razie czego. Malik nie chciał tracić cennego treningu przez fanaberie młodszego brata. Wrócił do grupki nowicjuszy oczekujących na swoja kolej ćwiczenia walki na arenie.

Tymczasem Kadar biegł do lazaretu jakby sam Szejtan go gonił. Był zły na brata, że powiedział ojcu o tym, co wczoraj zobaczył. Kadar wiedział, że ojciec na pewno powie o tym dla ojca Altaira. A skoro tamten się dowiedział, to... to. Łzy zalewały mu oczy. Czuł się winny. Przez niego Altair teraz pewnie cierpi tam sam, bo tak go ojciec zlał. Czuł się nie tylko winny, ale prawie jakby to on sam skrzywdził złotookiego. Mógł przecież go posłuchać i iść tam, gdzie ich nie nakryją, tam gdzie pokoik można zamknąć od wewnątrz. Malik nawet jakby tamtędy przechodził nie mógłby wejść. Nie zobaczyłby. Nie doniósłby ojcu i nic by się złego nie stało. Ledwo widział na zalane łzami oczy.

Wbiegł do lazaretu o mało nie potrącając jednego z medyków niosących opatrunki, dla któregoś z rannych. Zatrzymał się na środku pomieszczenia uprzytomniwszy sobie, że nie wie gdzie dokładnie leży złotooki. Przetarł oczy rękawem i zaczął się rozglądać. Szedł powoli oglądając każde łóżko po kolei. Wreszcie dotarł prawie na sam koniec lazaretu i zobaczył go śpiącego na łóżku. Przyspieszył kroku i już był przy łóżku złotookiego. Obejrzał go. Na twarzy widział rumieńce, które mimo wszystko spowodowały, że Kadar oblizał wargi. Twarz i pierś złotookiego lśniła od potu. Prześlizgnął się wzrokiem po jego sylwetce. Obandażowane dłonie i stopa. Opatrunek na stopie był zakrwawiony. Kadar nachylił się nad śpiącym. Nie potrafił powstrzymać łez płynących mu z oczu. Drżącymi ustami pocałował go w czoło. Było takie gorące i słonawe od potu. Pociągnął nosem i otarł go w drugi rękaw. Nagle śpiący poruszył się i zamrugał oczami. Kadar wyprostował się i zamilkł spłoszony. Śpiący otworzył oczy i spojrzał na stojącego nad nim. Jego złote oczy lśniły gorączkowo.

- Kadi?- zapytał ochrypniętym głosem.

- Ta-ak. Alti...- głos mu się łamał.

- Czemu... płaczesz?

- Boo, ty.... To przeze mnie, prawda?

- Nie. Mój błąd. Wypuściłem z ręki nóż. Spadł mi na stopę. Wypadek.

- A... ale... Malik powiedział naszemu ojcu... a on na pewno powiedział... powiedział...

- Nie becz. Nic się stało. Ojciec chyba nie wie. Sam mnie tu przyniósł i nawet obandażował mi stopę.

Kadar otarł oczy rękawem i próbował nie łkać.

Złotooki podpierając się ciężko na łokciu podciągnął się trochę na łóżku i usiadł. Kręciło mu się w głowie, ale jak zawsze udawał, że zupełnie nic się nie dzieje. Sylwetka Kadara rozmazywała mu się. Zamrugał.

Wyciągnął w jego stronę rękę i zachęcił gestem, żeby młody się zbliżył.

- Chodź tu. Siadaj.

Kadar usiadł na łóżku obok niego. Altair objął go ramieniem i przytulił. Czuł jak drży wstrząsany jeszcze spazmami płaczu. Drugą ręką mierzwił mu czarne włosy. Milczał. Czuł suchość w ustach i przytłaczające go osłabienie. Nie miał ochoty tracić energii na gadanie. Nie miał do tego siły. Siedzieli tak dość długo i złotooki zaczął przysypiać. Kadar widocznie się uspokoił, gdyż nie drżał już. Czuł jak starszy nowicjusz robi się coraz gorętszy, a jego ramię słabło i powoli zsuwało się. Głaszcząca go ręka zatrzymała się i leżała na jego głowie. Poruszył się próbując ostrożnie wyślizgnąć się z objęć złotookiego. Ten drgnął gwałtownie czując ruch i zamrugał oczami. Świat wokół wciąż niezmiennie wirował.

- Słabo wyglądasz. Pójdę po medyka, dobrze?- Kadar był zaniepokojony.

- To nic takiego. Zaraz mi przejdzie.- powiedział siląc się na zdecydowany, pewny ton głosu.

- Połóż się. Zaraz wracam.- Kadar nie dał się tak łatwo zwieść. Przecież widział, że nie jest dobrze.

Wstał i pobiegł po medyka. Altair położył się na łóżku i zamknął oczy. Niech to wszystko przestanie się kręcić. Czuł się z tym niekomfortowo, a wszechobejmujący gorąc dodatkowo go osłabiał. Chciał poczekać na Kadara, ale był tak słaby, że jego świadomość została szybko utulona w miękkich objęciach ciemności.

Kadar niemal zaciągnął medyka do łóżka złotookiego, który znów zapadł w gorączkowy sen. Medyk nachylił się nad chłopakiem I dotknął jego czoła. Było rozpalone i mokre od potu. Usta spierzchnięte, lekko rozchylone. Pierś unosiła się ciężko. Obejrzał na koniec opatrunek na stopie. Był zakrwawiony. Odszedł. Kadar stał chwilę nie wiedząc, co robić. Był bardzo zaniepokojony i chciał coś zrobić, ale równocześnie nie chciał się oddalać. Co jeśli coś by się działo niedobrego z nieprzytomnym, a nikogo by tu nie było?
Na szczęście medyk szybko wrócił. Na stoliku postawił miskę z zimną wodą. Wręczył Kadarowi biały, miękki materiał i zapytał.

- Chcesz się na coś przydać?

Odpowiedziało mu energiczne kiwanie głową. Medyk uśmiechnął się łagodnie patrząc w te niesamowicie niebieskie oczy. Na tą zapłakaną buzię.

- Weź to. Zmocz w wodzie i przemyj mu twarz i pierś. Potem zrób z tego chłodne okłady. Przyniesie mu to ulgę.

- Dobrze.- odparł cicho i zabrał się za obmywanie złotookiego z potu.

Medyk uśmiechnął się i odwrócił. Odwinął opatrunek. Obejrzał ranę. Była trochę rozogniona, ale nie było śladów zakażenia. Przemył ją dokładnie. Wokół nałożył trochę maści przeciw opuchliźnie i delikatnie obandażował stopę. Zwinął zakrwawiony bandaż i spojrzał na chłopaka obok. Ten był zupełnie pochłonięty swoim zadanie. Z niezwykłym skupieniem i przejęciem na twarzy obmywał nieprzytomnego i kładł mu okłady na czole. Potem siedział i wgapiał się w niego, jakby od tego miało się polepszyć złotookiemu. Odszedł cicho nie przerywając tej chwili.

Dwie, może trzy godziny później do lazaretu weszło dwóch asasynów. Szli raźno przez lazaret i widać było, że dokładnie wiedzą, gdzie chcą dojść. Nie szukali, tylko szli w wiadomym sobie kierunku.

Szybko dotarli do łóżka, przy którym siedział Kadar i wyglądał na śpiącego. Zasnął zmęczony płaczem i uspokojony słowami złotookiego i zabiegami medyka. Siedział na krześle przy samym łóżku. Głowa opadła mu na piersi. Lekko zaróżowione policzki świadczył o tym, że drzemie już dłuższą chwilę.

Asasyni przyglądali się chwilę tej urokliwej scenie. Spojrzeli po sobie i kiwnięciem głowy, bez zbędnych słów ustalili dalszy plan działania. Jeden podszedł do drzemiącego na krześle i delikatnie, żeby go nie obudzić wziął na ręce i szybkim, miękkim krokiem ruszył w stronę wyjścia.

Drugi natomiast zajął kadarowe miejsce i zmienił suchy już okład. Spojrzał na stopę. Opatrunek był świeży i nie nasiąknął jeszcze krwią. Mamrotał w duchu na głupotę dzieciaka, ale twardo siedział przy nim. Półgodziny później przyszedł medyk, żeby zajrzeć do chłopaka i sprawdzić jak się ten drugi sprawuje. Stanął i zdumiony przyglądał się. Niebieskookiego nowicjusza już nie był,o a przy chłopaku siedział asasyn. Medyk domyślał się, że to musi być jego ojciec. Podszedł i odchrząknął, żeby się mężczyzna nie spłoszył. Ten obejrzał się i spojrzał pytającym wzrokiem ciemnozłotych oczu.

Medyk zachłysnął się. Już wiedział dokładnie co to za asasyn. Tylko jeden miał takie oczy.

- Wy- wybacz, że przeszkadzam. Przyszedłem tylko zajrzeć do chłopca.

- Nie przeszkadzaj sobie. Ja tu tylko siedzę.- mimo, że mówił spokojnie jego twardy głos był nieprzyjemny i medyk stropił się jeszcze bardziej.
Nie chciał prowokować asasyna. Nie tego. Sprawdził gorączkę, oddech i stopę. Było trochę lepiej. Woda nagrzał się już, więc sięgnął po miskę.

- Przyniosę świeżej wody. Czy widziałeś chłopca, który przy nim wcześniej siedział?

- Tak.

- Sam poszedł?- zapytał z nutą niedowierzania.

- Zasnął na krześle i Faheem zabrał go do domu.

- Rozumiem. Młody był bardzo przejęty stanem przyjaciela. Nic dziwnego, że się zmęczył i przysnął.

Uśmiechnął się przyjacielsko i wycofał. Nie było go dłuższą chwilę. Omar siedział nieruchomo przyglądając się śpiącemu synowi. Rozmyślał na ostatnimi wydarzeniami. Częścią swej uwagi łowił wszystkie dźwięki wokół. Odgłosy kroków, szelesty, przyciszone rozmowy, których treść zupełnie go nie interesowała i jęki rannych.

Medyk wreszcie pojawił się. Odchrząknął głośno meldując swoją obecność. Kiedy asasyn zwrócił na niego uwagę podał mu miskę wonnej zimnej wody.

- To mu powinno pomóc. Okłady z tą wodą pozwolą szybciej zbić gorączkę. Już nie przeszkadzam.

I nie czekając odpowiedzi znów się wycofał.

Omar zastanawiał się krótka chwilę, dlaczego ten człowiek był taki przestraszony. Wtedy dotarło do niego, że domyślił się kim on jest, a zła sława jaka otaczała postać asasyna musiała biedaka nie na żarty przestraszyć. Prychnął tylko pod nosem i postawił miskę na stoliku. Zmoczył miękką materię i obmył twarz oraz pierś syna z potu. Następnie zrobił chłodny okład i dalej siedział nieruchomo. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro