• Rozdział XXVI
Harry
Nie takiej reakcji spodziewałem się po Louisie. Kiedy tylko z moich ust padły słowa „przeprowadzam się", chłopak zmarszczył brwi, kręcąc głową z niedowierzaniem. A później powiedział, żebym nie żartował sobie tak z niego. Ha! Zobaczymy, kto tu z kogo żartuje, jak wrócimy do jego mieszkania, a tam moje skromne walizki będą czekać...
Uśmiechnąłem się promiennie do przyjaciela, wchodząc razem z nim do sklepu, gdzie znaleźliśmy sukienkę dla małej Fizzy. Była tak piękna, że ta mała, niebieskooka szatynka będzie w niej wyglądała jak jedna z księżniczek Disneya. Nie przesadzam. Ta taka, która zakochała się w bestii. To Bella była, o ile dobrze pamiętałam. No, i równie piękną suknię znaleźliśmy dla mojej księżniczki, tylko w odcieniu koloru błękitnego.
Wracając do domu, nie pojechaliśmy tramwajem czy autobusem. Wróciliśmy na piechotę. Cóż, wiedziałem, na co się godzę. Półtorej godziny jak nic, ale przynajmniej mógł mi opowiedzieć wszystko, co działo się w przeciągu tego czasu u niego. Choć i tak często rozmawialiśmy, wolałem posłuchać jeszcze raz niektórych historii. Po prostu przyjemnie czułem się w jego towarzystwie. Zaś kiedy przyszła kolej na mnie... Z tym było trochę trudniej.
- Znalazłeś w końcu pracę?
- Jakoś... nie było ku temu okazji – odparłem wymijająco. Nie powiem mu przecież, że urządziłem sobie totalne wakacje na kanapie przed telewizorem z michą popcornu i przeróżnymi filmami. Z przerwą na siku, obiad, telefon do niego i spanie rzecz jasna.
- I mama zgodziła ci się dać po raz kolejny na bilet, żebyś tylko odwiedził Londyn, taaak?
- Nie do końca. – Uśmiechnąłem się krzywo. Zatrzymaliśmy się przed jego mieszkaniem. Hmm... A czy ja już mówiłem, że ubłagałem panią Tomlinson o klucz zapasowy do jego mieszkania? Cóż, zaraz po wejściu mu oddam.
- Harry! – zawołał cicho, otwierając szerzej oczy po przekroczeniu progu. Dostrzegł walizki i oniemiał. Odłożył torby z sukienkami na ziemię, wchodząc z głąb mieszkania. – Ty nie żartowałeś?
- Nie. – Sięgnąłem do kieszeni, wydobywając z niej klucz i podając go Louisowi. – Weź. Chciałem tylko pożyczyć zapasowy, żeby nie tułać się z walizkami po całym Londynie, albo czekać pod drzwiami Bóg wie ile czasu.
Louis nadal w oszołomieniu spojrzał na klucz, ale go nie wziął. Ominął moje walizki, wchodząc po prawej do salonu, gdzie zostawił torbę z książkami. Zdjął kurtkę, rzucając ją niezdarnie na fotel i westchnął.
- Zatrzymaj go. Skoro masz mieszkać tu, nie widzę sensu, żebyś mi go oddawał.
- Czyli zgadzasz się? – zapytałem, nie ukrywając radości.
- Wiesz, że nawet gdybym nie chciał, nie miałbym serca cię stąd wyrzucić – odparł, śmiejąc się pod nosem.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – zawołałem, zwinnie przeskakując walizki, aby znaleźć się obok niego. Ująłem jego twarz, całując go mocno w policzek, jak kumpel, nie to żeby coś. Tak sądzę przynajmniej.
- Ale już ja się postaram, żeby znaleźć ci pracę.
Iiii... cała radość minęła. Okay, okay, przyznaję, chciałem mu się zwalić na głowę, choć na jakiś czas. Przynajmniej miałem kogoś, do kogo mogłem swobodnie otworzyć gębę. Kogoś, kto mnie zrozumie, wysłucha, doradzi. A Louis taki był. Ale o pracy myślałem, jako o dalekiej przyszłości. Ej! Mógłbym gotować obiadki, co ty na to Lou? Jestem całkiem dobrym kucharzem. Ale nie szukaj mi pracy, proooooszę! Okay, nieważne.
- Mama by się ucieszyła. – Przyznałem, a Louis uśmiechnął się.
- Jesteś głodny? Mogę coś przygotować, a ty zaniesiesz walizki do pokoju gościnnego na piętrze po prawej.
- Jasne.
Louis ominął mnie, idąc do kuchni znajdującej się naprzeciw salonu, a ja zdjąłem swoją grubą bluzę, wieszając na wieszaku w przedpokoju. Mijając korytarz pomiędzy wejściem do salonu i kuchni, mimowolnie zerknąłem w lewo i dostrzegłem, że Louis stoi oparty o blat jedną ręką, a drugą dotykał czoła.
- Lou? Co się dzieje?
W mgnieniu oka znalazłem się koło przyjaciela. Znów było mu słabo? Coś zbyt często mu się to zdarzało. Pamiętam, że we wakacje jeszcze przynajmniej dziesięć razy popadał w taki stan. Przynajmniej! To chyba i tak dużo. Tak mi się wydaje.
- Nic, Harry. Idź się rozgość.
- A ty dalej swoje. – Westchnąłem zmęczony tym, że ciągle próbuje mnie odesłać, kiedy wyraźnie widać, że coś z nim jest nie tak. To, że jestem te dwa lata młodszy nie znaczy, że mniej wiem od niego!
- Zaraz mi przejdzie. Po prostu zakręciło mi się w głowie.
Odwrócił się do mnie przodem, opierając pupą o półokrągły kant blatów kuchennych. Zbliżyłem się do niego jeszcze o krok, niemal stykając ciałem. Nie specjalnie, nie myślcie sobie. Chciałem po prostu sprawdzić, czy nie jest chory. Jednak dotknąwszy jego czoła uznałem, że gorączki to on raczej nie ma. Ale jego wzrok nadal wydawał mi się jakiś mętny, nieobecny, zagubiony. Coś było nie tak, wyczuwałem to. I jakby tego było mało, dostrzegłem, jak stróżka krwi powoli płynie z jego nosa.
- O, Boże, Louis! Ty krwawisz! – zawołałem przerażony, rozglądając się nerwowo po kuchni. Znaleźć chusteczkę, znaleźć chusteczkę, znaleźć tą przeklętą chusteczkę! Tylko gdzie one do diabła są?!
Pobiegłem szukać łazienki, zabierając stamtąd kawałek papieru toaletowego. Ej, nie śmiejcie się ze mnie! Panikuję tak, bo nie wiedziałbym, jak mam się zachować, gdyby on mi zemdlał, czy coś! Nie wyobrażałem sobie tego po prostu. No i martwię się o niego. Zamoczyłem troszkę papier, wracając biegiem do kuchni. Louis stał tam gdzie stał, ocierając wierzchem dłoni krew. Otarłem mu resztkę czerwonej mazi znad wargi, przykładając papier do nosa, który po chwili Louis sam chwycił, niechcący dotykając też moich placów. Poczułem na ułamek sekundy dosyć dziwne uczucie , którego nie umiałem opisać.
- Może powinniśmy jechać na pogotowie? Jestem kiepski w stresowych sytuacjach.
- To zaraz minie – odparł, odchylając głowę do tyłu.
Spojrzałem na jego idealnie wyeksponowaną szyję. Czy ja właśnie patrzyłem na niego z zamiarem pocałowania go?! Ze mną naprawdę dzieje się coś niedobrego. Przecież ja nie jestem gejem, dlaczego więc patrzę na Louisa jak na jakiś łakomy kąsek? Ale przyznaję, przez te tygodnie spędzone w Nowym Jorku przy przeróżnych filmach akcji, ciągle myślałem o Louisie. Szczególnie, kiedy pojawiał się jakiś krótki wątek miłosny i para całowała się, ja wtedy przypominałem sobie, jak słodko smakowały wargi Louisa w czasie naszego pocałunku i... Chyba muszę się przespać.
Po dłuższej chwili, kiedy krwotok trochę ustał, Louis chciał wrócić do przyrządzenia czegoś do jedzenia, ale jak dla mnie nadal wyglądał bardzo słabo.
- Louis, chodź się połóż. Strasznie blady jesteś.
Przyjaciel pokręcił przecząco głową, ale ja jestem uparty i w końcu przekonałem go, żeby dał się zaprowadzić do jego sypialni.
- Przynieść ci coś do picia?
Mruknął na znak zgody, a ja szybko obszedłem do kuchni po jakąś wodę. Pomogłem mu się podnieść, aby mógł się swobodnie napić, po czym z powrotem opadł bezwładnie na łóżko. Przykrył się po sam czubek głowy, układając do snu. Choć był środek dnia.
- Może powiesz mi w końcu, co się z tobą dzieje? Jesteś chory? Może powinieneś iść do lekarza...
Urwałem, czując, jak jego dłoń dotyka mojego kolana, klepiąc je lekko. Poczułem dziwne uczucie, ogarniające moje ciało. Owszem, często zdarzało nam się tak klepać i w ogóle dotykać, ale zazwyczaj dla żartów. I wtedy jeszcze nie wiedziałem, że on mnie kocha.
- Jestem po prostu wykończony. Prześpię się i rano będę jak nowonarodzony.
- Traktujesz mnie jak dziecko – wypowiedziałem nagle, wyginając usta w niezadowoleniu. Wtedy dwudziestolatek uniósł powieki, obserwując mnie z zaciekawieniem szaroniebieskimi oczami. – Nie rozumiesz, że się martwię?
- Uważaj, bo ci uwierzę. – Mruknął rozbawiony, poprawiając wygodniej poduszkę pod głową.
Nie czekając na nic, przysunąłem się bliżej niego, opierając wygodnie o stertę poduszek, które miał obok głowy. W pierwszej chwili się zdziwił i nie chciał zrobić mi ani centymetra miejsca, ale kiedy dostrzegł, że nie ustąpię, odsunął się trochę.
- Teraz mi może uwierzysz. Będę czuwał, dopóki się nie wyśpisz spokojnie. Obudzę cię na kolację, porozmawiamy wtedy spokojnie.
- I masz zamiar siedzieć tak i patrzeć w przestrzeń, co? – zapytał z rozbawieniem.
Przecież mogę patrzeć na ciebie... Naprawdę o tym pomyślałem? Naprawdę? Dobrze, że nie na głos, bo chyba spaliłbym się ze wstydu przed Louisem!
- To może... - Rozejrzałem się dookoła, dostrzegając na szafce nocnej jakąś grubą książkę. – O! – zawołałem cicho, biorąc ją do ręki. Zerknąłem na pierwszą stronę, nieco skrzywiając się, kiedy odczytałem tytuł. – Zakazana miłość... Naprawdę nie masz czego czytać?
- Koleżanka mi poleciła. Nie mam co robić wieczorami, dlatego czytam wszystko, co mam pod ręką – wytłumaczył się i mogę przysięgnąć, że lekko się zarumienił.
Oho, czyżbym wywoływał wilka z lasu? Tytuł równie dobrze można porównać do naszej sytuacji. Choć ja wiem, czy jego miłość do mnie była taka zakazana? Przecież ja też jestem człowiekiem. Nikt nie powiedział, że nigdy mu nie ulegnę. Ugh, jeszcze jak patrzę na te jego lekko rozchylone wargi, aż ciarki mnie przechodzą po plecach. Skubaniec, całować, to on potrafi. I aż marzy się człowiekowi po raz kolejny musnąć jego słodkie usteczka.
Zorientowałem się, że chłopak zasnął, dlatego nie chcąc go zostawiać samego, otworzyłem książkę na samym początku i zacząłem sobie czytać.
Najpierw wydawała mi się dość ciekawa. Jakaś blondynka ucieka z domu, kiedy rodzice dowiadują się, że zrywa zaręczyny z jakimś tam bogaczem, który miał wyciągnąć ich z niedoli w jakiej żyli. Na swojej drodze przypadkowo spotyka Andrewa, który pochodzi z bogatej rodziny, od razu się w niej zakochał, bla, bla, bla. Ale kto w tych czasach wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia? Nuuuudaaaa.
Będąc gdzieś przy jednej trzeciej całej książki, przymknąłem ją, odkładając na szafkę nocną. Spojrzałem na Louisa, który spał niewinnie wtulony w kawałek kołdry. Jego policzki były lekko zarumienione, a usta rozchylone. Nie wspominając o włosach, które były nieco zmierzwione. Wyciągnąłem dłoń w jego kierunku, chcąc odgarnąć jego grzywkę. Ale zanim zdążyłem go dotknąć, chłopak mruknął cicho pod nosem, przewracając się na plecy.
Oczywiście ani na chwilę nie odrywałem od niego wzroku. Jakoś nie potrafiłem. Zsunąłem się nieco z poduszek, legając zaraz obok niego na lewym boku. Podparłem się łokciem, nachylając nad nim i sprawdzając, czy aby na pewno śpi. Ha, ha, nie myślcie sobie, że chcę mu coś zrobić. Bo tak to mogło wyglądać. Po prostu... No chciałem go podotykać, no! Ugh, Harry, musisz się upewnić, że on jest dla ciebie tylko przyjacielem!
Chyba, że łączyłby nas tylko seks? W końcu on byłby lepszym wyjściem, niż kobiety. Nie martwiłbym się przynajmniej, że go zapłodnię. No, bądźmy szczerzy. Prezerwatywa jest dla mnie czymś nie do pojęcia. Jest moim wrogiem numer jeden, nie przesadzam! Co za przyjemność ze współżycia, jak masz na swoim przyrodzeniu coś... Dziwnego. A fe!
Wracając do Louisa... Jego włosy były takie miękkie w dotyku. Takie delikatne. Ostrożnie, żeby go przypadkiem nie zbudzić, zacząłem odgarniać kilka pasem do tyłu. Po co jego buźka miała ukrywać się? Opuszkiem palca przesunąłem po jego szyi, linii obojczyka, aż do ramienia, z którego troszkę zsunęła się bluzka. Czując jego chłodną skórę pod dotykiem, naciągnąłem lekko materiał, ciągle sprawdzając, czy go przypadkiem nie obudziłem. Uśmiechnąłem się, kiedy dostrzegłem, że nadal śpi. W końcu odważyłem się nachylić w jego stronę, najpierw składając lekki pocałunek na jego policzku. Kolejny pocałunek, tym razem nieco bliżej ust. I kolejny, trafiony w kącik jego warg. W końcu nachyliłem się bardziej, całując go bardzo delikatnie w usta. Znów poczułem to dziwne, ale przyjemne uczucie, kiedy całowałem go. Chociaż on w tym czasie spał. Może go upiję i wtedy rzucę się na niego, żeby potem nie pamiętał, że pociąga mnie do tego stopnia? Nie myśl, Styles, dobrze na tym wyjdziesz.
Wstałem, cicho kierując się ku drzwiom. Obejrzałem się przez ramię, rzucając ostatnie spojrzenie na niewinnie śpiącego Louisa i wyszedłem, nie domykając do końca drzwi.
Postanowiłem się rozpakować. Wniosłem swoje walizki najciszej jak tylko mogłem i rozgościłem się w pokoju gościnnym po przeciwnej stronie sypialni Louisa. Nie mogłem przestać myśleć o tym, że on coś przede mną ukrywa. Ale co to takiego mogło być, że nie chciał mi powiedzieć? Przecież mówiliśmy sobie o wszystkim, naprawdę o wszystkim, odkąd uświadomiliśmy sobie, że jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi. Nawet raz zadzwonił w środku nocy, gdy u niego był dzień, żeby wyżalić mi się na jednego wykładowcę, który niesprawiedliwie go ocenił. A ja nie miałem mu za złe tak późnej pory. Jednak częściej zdarzały się odwrotne sytuacje. To ja budziłem go w nocy, żeby tylko z nim porozmawiać, bo albo skończył mi się popcorn i nie miałem ochoty oglądać żadnego filmu, albo mi się nudziło. No, nie ukrywam. Nie spotykałem się z przyjaciółmi. Zayn pracował, Liam studiował... Ja się obijałem, tiaaaa.
Nawet w końcu przyznał się przede mną, że jest homoseksualny. A ja? Zaakceptowałem to. Ja sam od dłuższego czasu zastanawiałem się, czy przypadkiem nie jestem bi, skoro podobał mi się Zayn, no i ten szczególny pocałunek z Louisem. I to dzisiaj... Na dodatek miałem ochotę prowokować sytuacje, kiedy będziemy blisko, żeby móc obserwować jego reakcje. Choć nie chciałem w to wnikać. Chyba na dodatek bałem się tego uczucia. Louis jest do tego przyzwyczajony, dla niego to coś naturalnego, jak dla mnie kobiety. I właściwie nie wiem, czego mogę od niego oczekiwać. Związku? Widzicie, jak to brzmi? Wróć, bo znów wyjdzie na to, że gej jest dla mnie kimś innym, odstającym od normy. A tak nie jest.
A może bałem się, że on okaże się większym dupkiem niż ja? Pobawi się mną, potem znajdzie innego... Mnie zostawi, kopnie w tyłek, powie, jakim jestem frajerem. Ale to Louis. A Louis jest... idealny. Skromnie mówiąc.
Usiadłem bezradnie na łóżku, chowając twarz w dłoniach. Mogłem go nie całować. Mogłem nie przekonywać się, jakie to uczucie, mogłem olać te realistycznie wyglądające sny, które nawiedzały mnie co jakiś czas. Gdybym mógł cofnąć czas... pewnie postąpił bym dokładnie tak samo, więc nie widziałem sensu w użalaniu się nad sobą. Jestem czasem głupi. Mówię albo robię, dopiero potem myślę.
A może... Może Louis jest na coś chory? Może ma kłopoty z sercem czy coś w ten deseń, skoro tak często jest zmęczony i blady? Ale przecież powiedziałby mi o czymś takim! Przecież wie, że tym bardziej bym go nie zostawił! Może ma jakieś zaburzenia łaknienia? Tak to się mówi? Noo, anoreksja, bulimia i te sprawy. Nie lubię używać tych bezpośrednich słów... A Lou był bardzo chudy. Mogę dać sobie głowę uciąć, że od naszego ostatniego spotkania zrzucił parę kilo. Dzisiaj wyraźnie czułem żebra pod dotykiem dłoni, kiedy go prowadziłem do pokoju. A może to coś poważniejszego...? Nie! Nie, nie, nie! Louis jest pełen życia, nie mógłby być na nic chory! Może po prostu szkoła go wykańcza? Stres, nerwy, pewnie całodzienne zakuwanie, żeby tylko zdać jak najlepiej? Tak, to z pewnością to. Na pewno zapomina czasem zjeść, ale nie jest chory na nic. Tak, tak. To na pewno to. Porozmawiam z nim rano.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro