Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• Rozdział XVII

Harry

  Otworzywszy oczy, nie wiedziałem, gdzie się znajduję. Byłem w jakimś pomieszczeniu, było ciemno i czułem coś ciepłego na ramionach. Za to moje stopy były okropnie zimne. Nie lubię mieć zimnych stóp, rawr. Rozejrzałem się wokoło, orientując, że jestem w domu dziadka. Materiał, którym byłem przykryty okazał się bluzą. Louisa, dla ścisłości. Ciekawiło mnie, skąd wzięła się na mnie.

  Ach, pewnie Louis był na tyle dobry, że zaoferował się przykryć mnie nią. Sama myśl wywołała na moich ustach uśmiech.

  Dostrzegłem, że drzwi na taras są otwarte. Czułem, że Louis będzie właśnie tam. Przecież by mnie nie zostawił, teraz to wiedziałem na pewno. I nie pomyliłem się. Dostrzegłem go już, kiedy stanąłem na równe nogi. Siedział na schodkach, wpatrując się w niebo. Obejmował rękoma swe nagie ramiona, co chwilę pocierając je lekko, a wtedy nawiedziły mnie wyrzuty sumienia. W końcu ja miałem jego bluzę, prawda? Ale była tak przyjemnie milutka w środku, że nie zamierzałem mu jej oddawać. Założyłem ją na siebie, postanawiając przynieść mu coś cieplejszego.

  Na paluszkach przyniosłem koc ze swojego pokoju. Zacząłem się skradać ku dwudziestolatkowi. No tak, tak, chciałem go wystraszyć, a co! Taka okazja może się więcej nie powtórzyć! Będąc już za nim, narzuciłem mu koc na ramiona, obejmując mocno jego szyję. Lekko uwiesiłem się na nim. Louis w tym czasie próbował się wydostać spod moich objęć, ale jeszcze przez dłuższą chwilę mu na to nie pozwoliłem.

  - Nie śpisz już? – zapytał retorycznie, kiedy w końcu go puściłem. Momentalnie wstał. – Harry, ja cię przepr...

  - Nie masz za co, nic mi nie jest. – Sprostowałem od razu. Usiadłem na najwyższym schodku, czekając, aż chłopak zrobi to samo.

  Po chwili klapnął pupcią obok mnie, owijając się szczelniej kocem. Zmarzło się, co? Trzeba było się tak o mnie troszczyć? Poczułem ukłucie gdzieś w klatce piersiowej na samą myśl o tym. Ugh, Styles, ty głupolu! Nie płacz teraz! Nie teraz! Arr, sama myśl, że on się tak o mnie troszczy, zupełnie obca mi osoba, martwi o mnie, sprawiało, iż czułem jeszcze większe przygnębienie. Wiem, powinienem się cieszyć, że ktoś taki jak Louis jest przy mnie, ale... No właśnie, bolało mnie to, że to nie rodzina troszczy się o mnie w ten sposób. Och, rodzice... dlaczego oni...?

  - Przepraszam za moje zachowanie. Wiem, że chcesz mi pomóc, ale ja nie radzę sobie z tym. – Wypowiedziałem niemal szeptem. Nie chciałem, aby usłyszał, że mój głos zaczyna się łamać. Odwróciłem głowę na bok, nie chcąc, aby Louis mógł zobaczyć łzy. No, może zobaczyć by nie zobaczył, ale miałem przeczucie, że od razu rozpoznałby, że płaczę. Znów płaczę.

  - Już o tym zapomniałem – odparł spokojnie. – To co, powiesz mi w końcu, o co chodzi? Bo szczerze powiedziawszy, mam dość tego nieodzywania się do siebie. Może i mam Nialla czy siostry, ale tobie zawsze coś głupiego przyjdzie do głowy z czego potem mogę śmiać się cały dzień.

  Mimowolnie uśmiechnąłem się na jego słowa. To miłe, że ktoś mnie doceniał. Ale jednak było mi ciężko mówić o tym wszystkim. Szczególnie, że już się rozkleiłem. Choć zapewne wspomniałem o tym, co mnie gryzło, w czasie, kiedy byłem pijany. I teraz nic nie pamiętam. Hulaj dusza, piekła nie ma, tiaaaa.

  - Moi rodzice się rozwodzą, to już pewne – wydukałem głosem łamiącym się od płaczu. Skuliłem się bardziej, nie chcąc nawet patrzeć w stronę Louisa. Zwyczajnie nie mogłem. Czułem się, jak mięczak. Upokorzony, że płacze przed nim otwarcie.

  No wiem, dla niektórych to nie powód do płaczu, ale zrozumcie, ja jestem takim... synkiem mamusi i tatusia. Ja nie wyobrażam sobie, że nagle miałoby któregoś z rodziców zabraknąć. Bo na pewno nie będę mieszkał z mamą i tatą na raz. A potem mieliby się kłócić o mnie, albo któreś mogłoby zwyczajnie o mnie... Zapomnieć. Przykre.

  - To nie koniec świata. – Powiedział w końcu, dotykając lekko mojego ramienia. Zaczął je lekko gładzić, chcąc dodać mi otuchy. – Popatrz, wszystko kiedyś przemija. Nikt nie powiedział, że miłość też będzie trwała wiecznie. Tak naprawdę takie szczere miłości do końca życia są w tych czasach rzadkością. A twoi rodzice na pewno byli w sobie szaleńczo zakochani, biorąc ślub. Jeszcze kiedy urodziłeś się ty, czy siostra, tylko pokazywało, jak wielkim uczuciem się darzyli.

  Spojrzałem na niego zapłakany. Skąd on te teksty brał? On powinien iść w kierunku psychologii a nie na dziennikarza. Mówiłem to i się powtórzę. Choć na tego drugiego też się nadawał, co słychać było w jego wypowiedziach, ale prędzej widziałbym go w poradni psychologicznej, w białym kitlu i rozmawiającego z osobami z zaburzeniami psychicznymi. Jakoś przyjemnie się go słuchało, a wszystko, co leży ci na duszy, samo wypływa przez twoje usta. I z lekkością podnosi cię na duchu.

  - Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego, Harry – dodał po dłużej chwili, a ja zwyczajnie nie wytrzymałem, płacząc jak małe dziecko. Chciałem się do kogoś teraz przytulić, nawet do niego, ale bałem się, jak to odbierze.

  Widocznie zdawał sobie sprawę, o czym myślałem. Wyciągnął otwartą rękę ku mnie, trzymając koc w dłoni i nieśmiało sugerując mi ten gest. Od razu przesunąłem się bliżej niego, wtulając się mocno w jego ciepłe ciało. Gładził mnie ostrożnie po plecach, powtarzając, że wszystko będzie dobrze. Wyszukał kilka argumentów, ale ja dobrze wiedziałem, że to wszystko mnie przerosło i zwyczajnie nie umiem sobie z tym poradzić. A już na pewno nie prędko pogodzę się z taką decyzją rodziców.

  - Ja bardzo jestem przywiązany do mojej rodziny. Często się zdarzało, że współczułem kolegom z rozbitych rodzin, bo rodzice staczali o nich ciągłe kłótnie. Nigdy tego nie chciałem. Ale widocznie to mnie czeka, Louis. To jest... Takie niesprawiedliwe! – zawołałem cicho, przytulając się do niego jeszcze bardziej. Objąłem go w pasie, wtulając czoło w jego szyję. – Co gorsza, nie chcę, żeby rodzice przestali mnie kochać...

  - Nie mów tak nawet! Kochali cię, kochają cię i będą cię kochać, nic tego nie zmieni. Jesteś ich jedynym i najukochańszym synem, którego nikt nie zastąpi, Harry – wyszeptał, obejmując mnie ciaśniej.

  Może to zabrzmi teraz naprawdę idiotycznie, ale w jego ramionach czułem się... bezpieczny. Byłem w stanie szybciej dojść do siebie, uspokoić się, zrozumieć pewne sprawy, o których do mnie mówił. Zacząłem żałować, że nie jest Lottie. Gdyby to ona była w jego wieku, na pewno byśmy się zakumplowali i kto wie, może to ona teraz by mnie tuliła do siebie? Choć nie narzekałem na niego. Wtulając się w zagłębienie jego szyi i mocno obejmując jego ciało było mi... naprawdę dobrze. Nie zwracałem wtedy uwagi na to, czy to mężczyzna czy kobieta.

  - Szkoda, że nie jesteś dziewczyną – powiedziałem w końcu, kiedy dłuższą chwilę rozważałem jego słowa. – Poprosiłbym cię o rękę nawet tu i teraz. – Zaśmiałem się krótko pod nosem. Mówiłem naprawdę szczerze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro