• Rozdział XLVIII
Louis
Chyba wreszcie zaczynałem rozumieć, jak Harry musiał się czuć w moim domu, kiedy się tam wprowadził. Zostając sam na sam z jego mamą, byłem skrępowany. Nie znałem jej przecież. Może zamieniliśmy parę słów na pogrzebie dziadka, ale poza tym znałem ją tylko z opowieści Harry'ego. Nie chcąc siedzieć bezczynnie, kiedy Gemmy i jej brata wciąż nie było, zaproponowałem pomoc w przygotowaniu sałatki do drugiego dania.
- Harry nie sprawia wam dużo problemów? – zapytała.
Na ułamek sekundy złapała moje spojrzenie. Poczułem, jak na krótką chwilę moje serce mocniej zabiło. Jej pytanie było absurdalne. Harry i problemy? Uśmiechnąłem się z rozbawieniem, kręcąc przecząco głową.
- Ależ skąd. Nawet pani nie zdaje sobie sprawy, jak moje siostry go kochają.
- Nie wiem, skąd u niego to podejście do dzieci. Nigdy nie miał styczności z nimi. – Przyznała, na chwilę pogrążając się w zamyśleniu.
Skończyłem kroić sałatę i wrzuciłem ją do miski. Wziąłem żółte naczynie do ręki i podszedłem do blatu, gdzie stała mama Harry'ego.
- Harry... – zacząłem niepewnie. Kobieta spojrzała na mnie, chcąc abym kontynuował. – Harry sam zaskoczył mnie swoim podejściem do dzieci. Przyznam pani szczerze, że kiedy pierwszy raz go spotkałem... Wydawał się mi egoistą, który nie widzi niczego poza czubkiem własnego nosa. Ale on mi opowiedział, że jego kumpel, Zayn, ma siostry. I często, kiedy odwiedzał Zayna, on musiał siedzieć z siostrami i dzięki temu Harry też trochę podłapał, jak ma się zachowywać przy dzieciach.
Kobieta posłała mi ciepły uśmiech. Posoliła sałatkę, następnie mieszając ją. Zaczęła mi w końcu opowiadać o tym, że osiemnastolatek bardzo się zmienił po tych trzech miesiącach, które spędził w Doncaster. Była tym szczerze zaskoczona. A kiedy zaczęła mi dziękować, poczułem, jak moje policzki oblewa lekki rumieniec. Od mojej mamy, z którą niedawno rozmawiała przez telefon, wiedziała, że to głównie moja zasługa, że Harry stał się spokojniejszy i bardziej rozsądniejszy.
- Naprawdę nie ma za co dziękować. Ja tylko z nim spędzałem czas, nic więcej.
- Lou jak zwykle skromny.
Słysząc głos Harry'ego tuż za mną, wzdrygnąłem się. Nie wiedziałem, jak długo przebywał w kuchni, gdyż ciągle stałem z jego mamą przy blacie zwrócony plecami do drzwi. Jednak kiedy nastolatek stanął pomiędzy mną a Anne i objął nas rękoma, poczułem, że zaczyna robić mi się ciepło na ciele. Dlaczego ja zawsze muszę tak reagować na jego dotyk?
- Tobie też przydałoby się trochę skromności. – Uśmiechnęła się z rozbawieniem, klepiąc go z otwartej ręki po klatce piersiowej. – I ubierz się. Nie wszyscy chcą cię oglądać w samych bokserkach.
W chwili, kiedy zamieszała sos w garnku, Harry przelotnie spojrzał na mnie, uśmiechając podstępnie. Nagryzł dolną wargę, przyprawiając mnie o dreszcze. Głupek! Mógłby sobie chociaż teraz odpuścić. Ale wygląda tak... Nie, nie, Louis. Nie teraz, opanuj się.
Zjedliśmy w spokoju obiad i, ku mojemu zaskoczeniu, ani Gemma ani Harry nie zaczęli rozmowy. Właściwie byłem uradowany, że tego nie zrobił. Może uda mi się go jeszcze przekonać, żeby trzymał język za zębami. Nie dość, że żyje w Doncaster, to na dodatek nie będzie ze mną do końca życia. I po co tej sympatycznej kobiecie więcej zmartwień? Ale... czy ja wspominałem, że Harry jest uparty?
- Po obiedzie wychodzimy z Louisem. Chciałem mu pokazać trochę miasta. W końcu nie będziemy przesiadywać w domu przy tych wszystkich filmach świątecznych powtarzanych co rok – oznajmił Harry, kiedy wszyscy skończyli jeść.
- Idziesz Gemma z chłopcami? – zapytała kobieta, zabierając talerze i idąc z nimi w stronę zmywarki.
Dostrzegłem, że Harry zerka na siostrę porozumiewawczo. Gemma od razu załapała, że chciałby pójść gdzieś ze mną sam na sam. Choć ja nie chciałem, żeby dziewczyna się tutaj nudziła, dlatego dyskretnie szturchnąłem osiemnastolatka w przedramię. Chłopak bezgłośnie powiedział do mnie, że jutro pójdziemy gdzieś we trójkę. Ciekawiło mnie, dlaczego nie dzisiaj. Ale wkrótce i tak miałem się dowiedzieć, dlatego wciąż siedziałem cicho.
- Zostanę z tobą, mamo. Powspominamy sobie stare czasy, pooglądamy filmy świąteczne... A Lou i Harry niech idą – odparła, uśmiechając się do nas. – Zaczekaj, pomogę ci posprzątać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro