• Rozdział XLVI
Harry
Było coraz bliżej urodzin Louisa, a ja coraz bardziej podniecałem się na myśl tego, co zaplanowałem dla niego. I dla mnie, rzecz jasna. He, he, no bo jakby nie było, już dawno korciło mnie dobrać się do jego drobnego, kuszącego, przyjemnie opalonego ciałka, ale jak na razie na dzikich pocałunkach poprzestałem. Muszę coś zrobić, żeby przestał być w stosunku do mnie taki nieśmiały, żeby się otworzył. Choć nie ukrywam, że z wypiekami na twarzy wyglądał przeuroczo.
Tak jak obiecałem, przez ostatnie dwa dni pomagałem pani Tomlinson we wszystkim, w czym tylko mogłem. Mam na myśli przygotowywanie ciast na święta i potraw na wigilię. Louis wraz z siostrami zabrali się za generalne sprzątanie mieszkania. Zapomniałbym! Dziadek Keith wrócił z sanatorium. Tak, tak, pozwolił mi nazywać siebie dziadkiem. Kocham go równie mocno, jak mojego dziadka. Powiedział mi, że nie sądził, że taki miastowy jak ja okaże się takim wspaniałym człowiekiem. Wiecie, jak miło mi się na serduchu zrobiło, kiedy usłyszałem takie słowa? Nareszcie mnie ktoś doceniał! I miał tu na myśli nie tylko to, jak traktuję Louisa, a wiedział od samego początku o orientacji wnuka, ale także to, jakie mam wspaniałe podejście do jego wnuczka.
W dzień wigilii z samego rana dotarł także tata Louisa. Pierwszy raz miałem okazję go poznać. Wydawał się być nieco bardziej surowy niż jego żona, ale mimo to zaakceptował mnie. Ostrzegł tylko, żebym nie próbował wywijać żadnych numerów. Widać, że Louis jest jego oczkiem w głowie. A ich powitanie tylko to potwierdziło. Przytulił tak mocno swojego syna, że ten wydał z siebie dziwny dźwięk, zaraz potem śmiejąc się i ciesząc, że jego tata wrócił. Jednak chyba przekonał się co do mnie, kiedy dowiedział się od pani Tomlinson, jaki prezent-niespodziankę szykuję dla mojego Louisa na urodziny. Wzruszył się bardzo, ściskając mnie mocno i dziękując przy tym.
Chciał nawet wspomóc finansowo mój pomysł, ale stanowczo zaprzeczyłem. Powiedział, że nigdy nie spotkał nikogo, kto by tyle zrobił dla jego rodziny. A wie, jaki mam świetny kontakt z małymi księżniczkami i Lottie.
Siedzieliśmy przy wigilijnym stole, ja, obok mnie Louis i Fizzy, naprzeciw Daisy, Phoebe, Lottie i jej narzeczony, a na krańcach stołu naprzeciwko siebie siedzieli rodzice Louisa. Z początku czułem się nieswojo jedząc wigilijne potrawy wśród rodziny mojego chłopaka, ale zaraz po zjedzonym posiłku i modlitwie, pan Tomlinson przyniósł wino i wszyscy przenieśliśmy się do salonu, gdzie rozlał po lampce i podał każdemu dorosłemu. Dziewczynkom nalał pomarańczowy napój gazowany do wysokich kieliszków, bo bardzo o to prosiły i zażądał chwili ciszy.
- Wiecie, że przeważnie ja tutaj mam ostatnie zdanie – zaczął poważnie, ale cała rodzina roześmiała się wesoło. – Dlatego sądzę, że już czas... Abyście zajrzeli pod choinkę i poszukali prezentów dla siebie! – zawołał, na co dziewczynki od razu rzuciły się z piskiem w kierunku sosnowego drzewka ubranego w kolorowe ozdóbki.
Spojrzałem na Louisa, który z uśmiechem oglądał, jak jego siostry z radością odpakowują kolejne prezenty. Nagle Fizzy dorwała do ręki najmniejszy z podarunków. Pokazała Daisy, która siedziała obok niej i poprosiła o przeczytanie.
- Louis, to dla ciebie! – zawołała z szerokim uśmiechem, podbiegając do niego i wdrapując mu się na kolana. Oparła się o jego tors, podając mu malutki pakunek.
Louis spojrzał na pismo, jakim napisano jego imię i od razu je rozpoznał. Zerknął jeszcze na rodziców, którzy stali z winem w ręku i uśmiechali się do niego tajemniczo. Powoli otworzył pakunek, najpierw wyjmując z niego najnowszą płytę Eda Sheerana. Och, wiedziałem, że go lubił, bo miał jego wszystkie albumy, co swoją drogą mi odpowiadało, bo też go lubiłem. Zajrzał do środka małego pudełka, w które to zapakowałem i otworzył szerzej oczy.
- Co to jest? Kartka z życzeniami? – zapytała zaciekawiona Daisy.
- To bilet. – Zauważył Louis, przeglądając go. – Do Nowego Jorku.
- Lecisz do Nowego Jorku?! – zawołała dziewczynka kompletnie zaskoczona. – Ale ci fajnie!
Zeskoczyła z niego, biegnąc do sióstr i mówiąc im o tym. W tym czasie Louis spojrzał na mnie ze łzami wzruszenia w oczach, nachylając się i mocno przytulając. Wyszeptał ciche dziękuję, które tylko ja mogłem usłyszeć. Pocałował mnie mocno w policzek, wciąż przypatrując się biletowi.
- Nie wierzę – szepnął cicho. – Dziękuję wam. – Zwrócił się jeszcze do rodziców, którzy pokręcili przecząco głowami. Zmarszczył brwi w geście niezrozumienia.
- Tylko Harry'emu dziękuj. Sam osobiście kupił ci bilet. My nie mamy z tym nic wspólnego.
- Co? – Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Ale skąd wiedziałeś?
- Miałem odłożone trochę kasy od mamy, jak mi dała kiedy tu leciałem, resztę mam z pracy i... Tak jakoś wyszło, że mi jeszcze zostało, dlatego bez namysłu kupiłem. A na powrót moja mama nam zapłaci. Już wszystko ustalone. A wiem od Fizzy. Powiedziała mi kiedyś, że bardzo chciałbyś tam lecieć, dlatego postanowiłem spełnić twoje marzenie.
- To cudowne, Harry, ale ja... Nie, nie mogę tego przyjąć. – Powiedział stanowczo, podając mi bilet.
- Albo lecisz ze mną, albo tu nie wracam – odparłem stanowczo, choć oboje wiedzieliśmy, że nie mówiłem poważnie. Ja? Ja miałbym nie wrócić? Zdechłbym z tęsknoty za nim! – Lecimy jutro po północy. Nic wcześniejszego nie dorwałem.
- Głupek – powiedział cicho, całując mnie przelotnie w usta. Następnie ponownie wtulił się we mnie, co ja postanowiłem wykorzystać.
- Obiecuję, że tego nie zapomnisz, jeśli wiesz, o czym mówię – wyszeptałem mu go ucha.
Chłopak niemal od razu odsunął się ode mnie, a na jego policzki wpłynął lekki rumieniec. Skinąłem głową, chcąc w ten sposób potwierdzić to, o czym pewnie pomyślał. Ku mojemu zaskoczeniu Louis uśmiechnął się tajemniczo, opierając głowę o moje ramię.
Ten uśmiech na jego twarzy był po prostu bezcenny. Fizzy, która chciała pochwalić się swoimi prezentami, dostrzegła, że Louis siedzi wtulony we mnie i od razu przybiegła do nas robiąc to samo, co jej brat. Zaczęła chwalić się wszystkim tym, co dostała. Kocham tą moją małą księżniczkę. Och, i ucieszyłem się, kiedy spodobała się jej lalka ode mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro