Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• Rozdział XI

Harry

  Już dłuższą chwilę siedzieliśmy na trawie, susząc się w słońcu. Prawdę mówiąc, nie rozmawialiśmy o niczym. Żaden z nas nie widział takiej potrzeby. Jednak ja czułem, że w końcu muszę się przed kimś przyznać, co mnie gryzło od dawna. Ha, ha, do czego to doszło, że Harry Styles, bożyszcze nastolatek po drugiej stronie globu, właśnie miał się zwierzać chłopakowi, którego zna kilkanaście dni. Ach, nieważne. Musiałem się dowartościować chociażby w mojej wyobraźni. Czułem jednak, że Louis jako jedyny mógłby mnie w tym wszystkim zrozumieć.

  - Lou?

  - Mhm?

  - Bo widzisz... Wtedy pierwszego dnia, kiedy spotkaliśmy się u dziadka, pewnie zauważyłeś, że byłem taki... - zagryzłem niezręcznie wargę, szukając odpowiedniego słowa. – Najprościej mówiąc wredny.

  - Wredny? – Otworzył oczy, unosząc prawą brew do góry. Chwilę potem pokręcił głową i roześmiał się pod nosem. – Jeśli masz zamiar na chwilę szczerości, przyznaję, uważałem cię za skończonego dupka.

  - Skończonego dupka?! – zawołałem z oburzeniem, przybierając na twarz groźny wyraz. Co on sobie myślał, hm? Że mógł mnie obrażać? – Odezwał się jakiś maniak naukowy, który poszedł na studia dziennikarskie – prychnąłem pod nosem. – To takie babskie...

  Louis podniósł się z trawy, siadając po turecku i skubnął stokrotkę, przyglądając się przez chwilę jej płatkom.

  - Widzisz, Harry? Jesteś skończonym dupkiem.

  Roześmiał się pod nosem łagodnie. Nie z ironią czy sarkazmem, tak po prostu, na pełnym luzie. No co za... Cholera jasna, nawet nie umiałem go nazwać nijak w myślach! Ta jego łagodność i dobroć zaczynała doprowadzać mnie do szału!

  - A raczej na siłę starasz się pokazać z tej strony innym – dodał.

  Wciąż przyglądałem mu się spod zmarszczonych brwi, wykrzywiając usta w niesmaku. I co, może jeszcze chciał zacząć mi prawić psychologiczne rady, hm?

  - Ale kiedy pozna się ciebie lepiej – ciągnął – jesteś naprawdę sympatyczny. Choć nie wierzę, że to mówię... Ale tak, taki właśnie jesteś, Harry. I nie aż tak bardzo egoistyczny i wredny, na jakiego wyglądasz.

  Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale on pokręcił głową, chcąc kontynuować.

  - Ale ja nie jestem taki jak ty. Nie będę wygarniał ci twoich wad, nawet jeśli ty masz zamiar śmiać się ze mnie w tym momencie. – Przyznał, spoglądając na mnie przez chwilę z... czymś dziwnym w oczach. Nie potrafiłem tego nawet nazwać. – To, kim będę w przyszłości, nie powinno przynosić mi wstydu. I ja w rzeczywistości się tego nie wstydzę. Przecież to normalny zawód. Nie wstydzę się też tego, że płaczę na romantycznych filmach, które oglądam z siostrami. Albo tego, że nie potrafiłbym sam naprawić najprostszej rzeczy w samochodzie. Po prostu chcę skupić się na tym, co dla mnie najważniejsze. Życie jest naprawdę krótkie, Harry. Skąd wiesz, czy jutro się zobaczymy?

  Na sam ton, jakim do mnie mówił, po moich plecach przebiegły dreszcze. Chociaż wokoło było ponad trzydzieści stopni. A kiedy zaczął mówić o życiu i sugerować śmierć, dreszcze się nasiliły. On chyba minął się z powołaniem. Zamiast iść na studia dziennikarskie, powinien kształcić się w kierunku psychologa. Z pewnością nieźle by na tym zarobił. Och, przepraszam. On przecież nie patrzył na zarobki, ale na to, co jego uszczęśliwiało. Naprawdę dziwny tok myślenia.

  - Cóż... Tym bardziej cię podziwiam – przyznałem niemal szeptem, a wtedy na ustach Louisa pojawił się uśmiech. Zwykły łagodny uśmiech, nie żaden triumfalny.

  Późno dotarło do mnie, że „skończonym dupkiem" chciał mnie tylko sprowokować. A już na pewno nie obrazić. Choć nie powinienem go winić za to, że pomyślał o mnie w ten sposób w pierwszej chwili. Jakoś do tej pory nie przeszkadzało mi to, że najprawdopodobniej tak właśnie widziały mnie te wszystkie kobiety, które przewinęły się przez moje łóżko, a następnego dnia były omijane szerokim łukiem i poniżane.

  - Przepraszam.

  - Za co? Za szczerość? Nie uraziłeś mnie tym. Och, Harry! Gdyby miał przejmować się wszystkim, co mówią na mój temat, dawno popadłbym w narkomanię, alkoholizm albo inne, gorsze bagno.

  - Aż tak? – zdziwiłem się. Louis potwierdził skinieniem głowy.

  - Nie byłem lubiany w liceum. Mogę ci się nawet przyznać, że z trudem zniosłem wszystko, co tam się działo.

  - To pewnie coś bardzo osobistego – zauważyłem, jednocześnie chcąc jakoś od niego wyciągnąć tą tajemnicę. Ciekawiło mnie, cóż to takiego mogło być, żeby mogło go zaprowadzić do zrujnowania sobie życia. A jak nie od dziś wiadomo, ciekawość była jedną z moich negatywnych cech. Chyba.

  - Tak, to osobista sprawa. I nie chcę o tym rozmawiać – uciął, znów podpierając się na łokciach i wygrzewając do słońca. Zamknął oczy, odchylając głowę w tył i biorąc głęboki oddech. – Może kiedyś, w dalekiej przyszłości ci powiem.

  Zamilkliśmy na dłuższą chwilę. Patrzyłem na niego w milczeniu, zastanawiając się, co we mnie wstępuje. Przyglądałem się jego delikatnym rysom twarzy oraz wąskim ustom. Przeanalizowałem błyskawicznie wszystkie kobiety, z którymi spałem i doszedłem do wniosku, że nie zdarzyła mi się żadna, która nie miała dużych, pełnych warg. A Louis miał takie... STOP! Harry, otrząśnij się, chłopie! Wytrzymaj jeszcze trochę, a wtedy pozwolisz sobie nawet na dziesięć kobiet naraz. Ale myśl trzeźwo!

  - Wiesz co? Będziesz mógł się teraz ze mnie pośmiać, jak ci coś powiem.

  Zaciekawiony Louis spojrzał na mnie.

  - Nie należę do osób, które śmieją się z drugich, Harry. – Powiedział zmęczonym tonem.

  - Ale to było naprawdę dziwne – zapewniłem go i nie czekając na żadną reakcję z jego strony, po prostu mówiłem. – Bo widzisz... Stałem się taki.. to znaczy egoistyczny i zamknięty w sobie, przez pewien incydent, który miał miejsce trzy lata temu. Byłem wtedy piętnastolatkiem i byłem poznającym świat gówniarzem. Byłem dzieckiem niczym nie wyróżniającym się z tłumu. A do naszej szkoły dołączył Zayn, mój obecny przyjaciel. Liam, trzeci z naszej paczki, to jego bliski kuzyn i trzyma się razem z nami. Choć kompletnie odstaje od grupy. Jest łagodny i wrażliwy, zupełnie jak ty.

  Zamilkłem na chwilę, odwracając wzrok w kierunku jeziora, które wyglądało bardzo spokojnie. Patrząc na taflę wody, chciałem choć trochę uspokoić emocje, jakie mną targały. Trochę ciężko było mi do tego wracać. W końcu to były dla mnie najgorsze chwile w życiu. Tak przynajmniej wtedy mi się wydawało.

  - Widzisz... Zayn ma dość nietypową urodę. Od razu każda dziewczyna w szkole chciała się z nim umówić i robiły dosłownie wszystko, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Moja starsza siostra także.

  - Była starsza od Zayna, a mimo to chciała z nim chodzić? – zdziwił się Louis.

  Przytaknąłem.

  - Jakieś pięć lat starsza. Ale ani jemu, ani jej to nie przeszkadzało. Ja wtedy byłem nim oczarowany. Sam zapragnąłem być taki popularny w szkole jak on. Ale nie robiłem w tym kierunku nic. On wtedy...

  - Tak? – ponaglił mnie, kiedy zamilkłem na dłuższą chwilę.

  - On mi się wtedy podobał – dokończyłem szeptem, czując ogromny wstyd. Cieszyłem się, że był upał i moje policzki były zaczerwienione od słońca.

  Nawet nie pojrzałem na Louisa. W głowie już wyobrażałem sobie jego szeroki uśmiech, który lada moment miał przerodzić się w głośny śmiech, dziwny komentarz albo coś w tym rodzaju. Ale tak się nie stało. Odważyłem się wtedy spojrzeć na niego i dostrzegłem, że przyglądał mi się ze... zrozumieniem? Tak, to chyba to mogłem odczytać z jego twarzy.

  - Zakładam, że Zayn się o tym dowiedział, a ty, chroniąc swój tyłek, zaprzeczyłeś tym słowom i starałeś się udowodnić jemu, że jesteś normalny i dlatego stałeś się taki jak on. Chłopak bez uczuć, rządzący w liceum, mający każdą dziewczynę...

  - Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, żeby zarabiać wróżeniem ludziom w Londynie?

  Louis roześmiał się krótko. Zaraz potem zaczął chyba poważnie rozważać moją propozycję, bo zamyślił się głęboko na moment. Potem przysiadł się obok na mój ręcznik i kazał pokazać dłoń. Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Kiedy delikatnie dotknął opuszkami palców wnętrza mojej dłoni, zabrałem ją gwałtownie.

  - Nie bój się, nic ci nie zrobię. Chcę sprawdzić czy to, co ci przepowiem, spełni się kiedyś.

  - Łaskotało – wyjaśniłem, ponownie wyciągając dłoń ku niemu.

  Kiedy tylko jej dotknął, poczułem wewnątrz coś dziwnego. Wręcz przerażającego. Ale zignorowałem to. Louis zaczął mówić coś do siebie, opuszkami palców dotykając maluteńkich linii na mojej dłoni. Dla mnie nie było mowy, żeby mógł coś z nich wyczytać. Nie było tam nic szczególnego, co mogłoby mu pomóc przewidzieć moją przyszłość. Ale Louis zachował się, jakby traktował to na poważnie. Zaczął przemawiać do mnie niskim tonem jak prawdziwa wróżka, tylko w męskiej wersji. To mógł być taki wróżek? O, o! Może magik?

  - Widzę, że niedługo ktoś stanie na twojej drodze... - urwał, bardziej przyglądając się liniom na mojej dłoni. – Tak, zdecydowanie tak. Zakochasz się. W osoba, która będzie dla ciebie wyjątkowa.

  - Ja się zakocham, dobre sobie. – Prychnąłem pod nosem. Louis kompletnie zignorował mój komentarz.

  - Będziesz w stanie poświęcić wszystko dla tej osoby. Będzie ona dla ciebie wyjątkowa. I wcale nie będziesz musiał uświadamiać tej osobie, że jesteś jej godzien, bo będziesz. Ach, wygląda na to, że jesteście dla siebie stworzeni. Tylko, że...

  Gwałtownie puścił moją dłoń. Następnie odsunął się ode mnie kawałem, patrząc w moje oczy ze smutkiem. A może to było przerażenie, tylko bardzo dobrze ukryte? Sam nie wiedziałem. Ciekawiło mnie, co takiego miał mi jeszcze do powiedzenia. Oczywiście nie wierzyłem w te zabobony! Ja? Ja miałbym się zakochać? Och, proszę! Co za bzdura! Ja już miałem jedną miłość, no wiecie... ech, nieważne.

  - Tylko, że...? – zapytałem, a wtedy Louis spojrzał na mnie z zainteresowaniem.

  - I tak w to nie wierzysz.

  - Ale chcę wiedzieć. – Nalegałem.

W końcu Louis mi uległ.

  - Tylko, że nie będziecie wiecznie szczęśliwi. I nie mam tu na myśli ciebie, Harry. Osoba, którą tak bardzo pokochasz nie będzie w stanie dać ci szczęścia, ponieważ odejdzie. A ty nie będziesz w stanie nic zrobić, aby tą osobę zatrzymać przy sobie.

  Patrzyłem na niego w osłupieniu, nie rozumiejąc, co ten koleś do mnie mówi. Że jak? To najpierw robi mi nadzieje, że może się kiedyś zakocham, a teraz co? Mówi, że nie będę szczęśliwy i... Ej, ej, czemu on się śmieje?

  - Ty bałwanie! Czemu tak ze mnie żartujesz?! – zawołałem, kiedy zacząć się śmiać na głos. Zapewne z mojej miny.

  Popchnąłem go mocno do tyłu, siadając na nim okrakiem i zacząłem go łaskotać po brzuchu. W ogóle wszędzie, gdzie tylko się dało. A niech ma za swoje! Próbował mnie jakoś przed tym powstrzymać, ale zupełnie uniemożliwiłem mu podniesienie się z ziemi. Zamiast tego śmiał się wniebogłosy, chwilami nie mogąc nabrać powietrza do płuc i zaczął prosić o litość. Mhm, jeszcze chwilę cię pomęczę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro