• Rozdział IX
Louis
- Więc... – zagadnął Niall, kiedy Harry skręcił w przeciwną stronę, kierując się do domu dziadka.
Przyjaciel szedł akurat do mnie, bo chciał pożyczyć ode mnie pieniądze, a ja jak zwykle zapomniałem o tym i nie zabrałem wcześniej gotówki. Mike miał zaczekać w rynku, gdyż musiał zrobić małe zakupy dla mamy i cioci.
- Co więc? Dobrze ci wyszło. Wcale nie śpiewasz tak strasznie, zawsze ci to powtarzam. Mógłbyś znaleźć kogoś do zespołu i bylibyście świetni, zapewniam cię. Byłbym twoim pierwszym, prawdziwym fanem. – Wyznałem szczerze, ale Niall tylko pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Lepiej idzie mi gra na gitarze. Ale nie to jest ważne.
- A co takiego?
- Harry? – zapytał retorycznie Niall, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – I nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi, Louis. Za dobrze cię znam.
- Niestety to wiem. – Westchnąłem głęboko. Zapiąłem bluzę pod samą szyję, wsuwając dłonie do kieszeni. – Nie wiem tylko, do czego zmierzasz. – Wypowiedziałem ostrożnie, chcąc ukryć drżenie w głosie. Nie mówiąc już o biciu serca, które przyspieszyło, jakbym właśnie przebieg jakiś kilometrowy maraton w dziesięć sekund.
- Och, Louis. Dobrze wiesz. Podoba ci się. – Bardziej stwierdził, niż zapytał. Poczułem, jak ogarnia mnie fala gorącego ciepła. TYLKO SIĘ NIE ZARUMIEŃ!
- Harry jest typem chłopaka, który każdą dziewczyną o „niezłych kształtach" potrafi zgwałcić samym wzrokiem. Nie mówiąc już o tym, co z nią robi, jak się do niej dobierze. A poza tym jest egoistycznym, zapatrzonym w siebie dupkiem, który nie widzi świata poza czubkiem swojego nosa i na siłę próbuje udawać kogoś, kim nie jest...
- ... Ale tak naprawdę... - ciągnął za mnie Niall. Starał się naśladować mój z pozoru obojętny ton głosu, rozbawiając mnie tym. – Tak naprawdę, gdzieś tam, w głębi serca, podoba mi się i nie mogę tego ukryć ani przed tobą, ani przed samym sobą, Niall, bo reszta ludzi na pewno nie będzie miała o tym bladego pojęcia.
- Jest też dość arogancki – wtrąciłem w jego monolog. A kiedy posłał mi krzywe spojrzenie, ponownie westchnąłem. – Ale tak, ma też swoje zalety, które robią na mnie spore wrażenie. I ma nienaturalnie piękne zielone oczy. – Przystanąłem na chwilę, patrząc na Nialla z niedowierzaniem. – Powiedziałem to na głos? – Przyjaciel kiwnął głową z szerokim uśmiechem na twarzy. – Zdajesz sobie sprawę, że on potrafi dogadać się z dzieciakami? A Fizzy uwielbia go, jakby był tobą albo mną!
- Dziwne jak na egocentryka – przyznał. – Tacy bardziej.. boją się dzieci albo unikają je. Tak myślę.
- Dlatego będę sobie wmawiał do końca życia, który pewnie nie jest tak odległy...
- Nawet tak nie mów. – Spiorunował mnie wzrokiem, ale ja to totalnie zignorowałem.
- I będę uważał go za przelotną znajomość. Popatrz, minie parę tygodni i wyjedzie. Założę się, że nie wróci tutaj więcej, skoro już jest tu z przymusu...
- Och, Louis... Gdzie się podział mój optymista?
Wzruszyłem bezradnie ramionami. Przyjaciel podszedł do mnie, obejmując mnie ramieniem i nieco przyspieszyliśmy tempo. Przez chwilę poczułem się spokojnie. Ale tylko przez chwilę. Bo wewnątrz i tak czułem się podle, przyznając przed samym sobą, że ten młody łepek mi się spodobał. Tak, spodobał. Jeśli już nie poczułem do niego czegoś więcej.
•••
A może jakiś maraton? Ile chcecie rozdziałów?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro