• Rozdział III
Harry
Byłem niezwykle rozbawiony, kiedy z takim oburzeniem wkroczył do domku dziadka ten chłopaczek. Co prawda miałem wiele pytań; co tu robił? Dlaczego do MOJEGO dziadka zwracał się „dziadku"? Skąd dziadek go w ogóle zna? I czemu ten koleś czuje się w tym domu jak u siebie?!
Postanowiłem jednak poudawać trochę miłego, gdyż wyglądało na to, że był strasznie wojowniczy, jeśli chodziło o sprawiedliwość. A czułem, że nie odpuściłby mi prędko tego, że go ochlapałem i teraz zamiast jeść ciasto, które wyglądało tak cholernie apetycznie, musimy wpieprzać sucharki do herbatki na werandzie za domem dziadka.
- Jeszcze raz sorry za tamto. Nie znam tutaj okolicy i nie zdawałem sobie sprawy, że całego cię ochlapię - powiedziałem skruszony, siląc się na przepraszający uśmiech. Ale widocznie skrzywiłem się na tyle dziwnie, że chłopak roześmiał się. Przepraszam bardzo, czy ja wyglądam na klauna? No nie wydaje mi się.
- Jakoś przeżyję. Dobrze, że to nie przez Londyn będę musiał wracać cały ubłocony - odparł, mocząc krakersa w malinowej herbacie.
Liam? Nie, nie... Tak ma na imię mój kumpel, a on nie nazywał się jak mój kumpel. Luke? A może Larry? Rawr! Liam, Luke, Larry, Garry, Śmary, nieważne. Chłopak wydawał mi się jedyną deską ratunku na tym oceanie pustki. Poeta się ze mnie robi, nie ma co. Choć koleś wydawał się całkiem w porządku. Pomijając kilka jego doprawdy dziwacznych zachować. A skoro jeszcze odwiedzał mojego dziadka regularnie, z pewnością byłem skazany na jego towarzystwo.
Obiecałem sobie, że będę dla niego miły, żeby się z nim zakumplować i żeby dziadek nie skarżył się za bardzo rodzicom, bo wtedy będę miał przeje... echem, tak. Mam wystarczająco dużo kazań na temat tego, że nie poszedłem na studia, bla, bla, bla. Wolę znaleźć pracę, niż siedzieć z nosem w książkach, a co! Nie będę żył wiecznie!
- To mówisz, że odwiedzasz dziadka w weekendy, tak? - zapytałem, co chłopak potwierdził skinieniem głowy. - A co poza tym robisz?
Och, tak, Harry. Teraz wykaż się swoim zainteresowaniem wobec tego dziwnego chłopaczka. Kurde, jak on miał na imię? Nazwisko z pewnością ma bardziej pokręcone. Ugh!
- Studiuję - odparł, milknąc momentalnie. Dopiero po chwili dodał: - Dziennikarstwo.
Uniosłem wyżej drwi ze zdziwienia. Pierwsze słyszę, żeby facet poszedł w takim kierunku. To trochę... babskie zajęcie i nie omieszkałem się choć trochę pośmiać z niego, oczywiście tylko w moich cudownych i kolorowych myślach. Miałem być przecież miły, prawda?
- Mówię ci, wnusiu, Louis naprawdę potrafi zainteresować czytelnika swoimi artykułami. Czytałem parę jego prac, jakie przygotował i byłem pod wrażeniem! Kiedyś będę dumny z tego, że taki wspaniały człowiek poświęcał czas takiemu zgredowi jak ja. - Opowiadał z fascynacją, na koniec śmiejąc się z tym... Lu... Le... Lewisem? Coś takiego chyba. Może w końcu zapamiętam.
Chłopaczek zaczął zaprzeczać tym słowom, nie pochwalając swoich prac tak bardzo i, przede wszystkim, nie tak wylewnie jak mój dziadek. Ten cały Luwis zaczął opowiadać mu o jakimś artykule na mało istotny temat, a staruszek z taką pasją słuchał, co na temat wypracowania tego chłopaka powiedziała nauczycielka, że to się po prostu w głowie nie mieści!
Czyli wychodzi na to, że czekając mnie nudne wakacje z jakimś dziwakiem na czele, brawo.
- Przepraszam was, pójdę się położyć. Jestem strasznie zmęczony podróżą - wtrąciłem nagle, przerywając na chwilę ich pasjonującą wymianę zdań. Dwie pary oczu skupiły się na mnie na chwilę. - Gdzie mogę się położyć dziadku?
- Przez salon, idź korytarzem prosto, ostatnie drzwi na lewo.
Skinąłem głową, krótko żegnając się z Leuisem. Poszedłem do pokoju, ciągnąć za sobą dwie walizki. Sądziłem, że nie może być nic gorszego, niż mały domek, wyglądający jak nieproporcjonalny słonecznik pośród pola tulipanów. A jednak pokój z tapetą na ścianie, na której znajdowały się statki kosmiczne i poszwa na kołdrę z misiami sprawiły, że przez długą chwilę wpatrywałem się w to pomieszczenie z szeroko otwartymi oczami. W końcu zakląłem siarczyście pod nosem, zatrzaskując lekko drzwi i układając się na plecach w łóżku z moją mp3.
Miałem ochotę zabić rodziców za to, że mnie tu wysłali. To gorsze niż obóz przetrwania!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro