Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Harry 

  Kiedyś, gdyby ktoś powiedział mi, że spotka mnie w moim krótkim, dziewiętnastoletnim życiu pierwsza prawdziwa miłość, za którą byłbym w stanie oddać wszystko, co mam, wyśmiałbym go w twarz. Przecież ja, Harry Styles, obiekt westchnień niejednej nastolatki, nie mógłbym się zakochać, mając co noc inną kobietę. To irracjonalne. Na domiar wszystkiego, gdyby ktoś powiedział mi, że tą osobą, dla której stracę głowę będzie mężczyzna, padłbym na ziemię i nie mógł powstrzymać śmiechu. A jednak patrząc na to wszystko uświadamiam sobie, że nigdy nie wiadomo, co los nam przyniesie i przede wszystkim, nie należy tego odrzucać ani unikać.

  Spotykając Louisa, tak naprawdę przez myśl mi nie przeszło, że zaprzyjaźnię się z takim sztywnym kujonem. Poznając go bliżej odkryłem, że jest osobą wartościową, która dąży do wyznaczonych sobie celów i nie poddaje się mimo przeciwności losu. Nauczył mnie też, że lepiej jest znaleźć jedną osobę, którą będziesz mógł nazwać prawdziwym przyjacielem, niż tkwić w gronie osób, które jedno twoje potknięcie rozpowiedziałyby wszystkim osobą lubiącym dokuczać innym. Uświadomił mnie też, że nie trzeba się wstydzić tego, kim się jest. Nawet jeśli inni nie odbieraliby ciebie pozytywnie, najważniejsze jest, abyś ty sam miał do siebie szacunek.

  Mhm, nie. Nie myślcie sobie, że Louisa już nie ma. Co prawda czekałem pod salą długie godziny. W międzyczasie dołączyła pani Tomlinson wraz z Lottie, Chrisem, Daisy, Phoebe i Fizzy. Louis dwa dni przed operacją podarował każdej z dziewczynek skromny prezent, który zawsze by miał przypominać o nim. To głupota, przecież wiadomym było, że Louis będzie żył.

  Lekarz powiedział, że jeżeli do czterdziestu ośmiu godzin nie wedrze się infekcja do organizmu, choroba ustąpi. Cieszyłem się ogromnie, bo to oznaczało, że jeszcze długie lata przed nami i będę mógł zrobić z nim jeszcze więcej szalonych rzeczy, niż do tej pory.

  - Mogę się z nim zobaczyć? - zapytałem, kiedy lekarz skończył mówić.

  - Ale tylko jedna osoba – powiedział, uważnie patrząc na całą rodzinę.

  Mama Louisa od razu kiwnęła twierdząco głową. Spojrzała na syna przez dużą szybę, łapiąc się za usta. Widziałem, że powstrzymywała płacz. Lottie objęła ją, opierając policzek o głowę kobiety, dodając jej w ten sposób choć trochę otuchy. Spojrzała na mnie i skinęła twierdząco głową, dając mi tym samym pozwolenie na wejście.

  - Pan Tomlinson powinien zacząć wybudzać się za niedługo – oznajmił lekarz, zostawiając nas samych.

  Wszedłem powoli do pomieszczenia. Zlustrowałem twarz Louisa, czując mocne ukłucie w sercu. Naprawdę bałem się o niego. I chociaż Louis przeszedł operację bez zbędnych komplikacji, zagrożenie nadal było. Podszedłem powoli do łóżka, nie odrywając wzroku od jego twarzy. Znałem każdy jej milimetr na pamięć. Z przymkniętymi powiekami wyglądał, jakby właśnie spał. A usta... lekko rozchylone, były teraz bledsze niż zwykle. Rozrzucone wokół, ciemne włosy kontrastowały z bielą pościeli. Louis wyglądał jak bezbronny chłopiec, którego tak bardzo pokochałem za jego podejście do świata. Usiadłem niepewnie na niskim taborecie, który postawiony był zaraz obok małej szafeczki przy łóżku, na którym leżał chłopak. Ostrożnie ująłem jego dłoń, lekko muskając wargami. Bałem się wtedy, że mogę go skrzywdzić samym dotykiem, czy moją obecnością.

  - Już po wszystkim, Lou – wyszeptałem, czekając, aż się obudzi.

  Nie minęło wiele czasu. Byłem pewien, że nie minęła nawet godzina, jak Louis zaczął się powoli wybudzać. Oczywiście zaraz po otworzeniu oczu, odetchnął głęboko, zaciskając mocniej palce na mojej dłoni.

  - Bałem się, że cię nie zobaczę – wychrypiał i odetchnął głośno z ulgą.

  - Obiecałem, że będę. A ja obietnic zawsze dotrzymuję – zauważyłem, nachylając się w jego kierunku i składając na jego ustach delikatny pocałunek.

  Pierwsze, co zrobiłem, to poinformowałem o tym lekarza. I później zaczęło się. Każdy chciał się zobaczyć z Louisem, oznajmić, iż cieszy się z faktu, że operacja się udała, i że zdołał wybudzić się z narkozy. Lekarz jednak prosił, żeby nie męczyć za długo pacjenta i dać mu odpocząć przynajmniej do rana.

  Dlatego ja miałem swoją chwilę z Louisem dopiero następnego dnia w południe. Po trzynastej przyjechałem z hotelu i zastałem Louisa w takim samym stanie. Zmartwiłem się, że nadal jest blady i osłabiony, ale lekarz powiedział, że tak może być po operacji. Usiadłem na swoim poprzednim miejscu, chwytając Louisa za dłoń.

  - Jak się czujesz dzisiaj? – zapytałem, gładząc go po policzku.

  - Lepiej, chyba – odparł słabym głosem. – Właśnie myślałem o tobie – dodał, uśmiechając się.

  - Co takiego? – zapytałem z ciekawością, nie mogąc powstrzymać wesołego grymasu twarzy.

  - Zbliża się lato... - zaczął, przymykając powieki. A z jego ust ani na chwilę nie schodził uśmiech. – Uwielbiam lato, bo właśnie wtedy ciebie poznałem.

  - Louis, o czym ty...

  - Marzyłem wtedy, abyś któregoś dnia był mój – ciągnął, ignorując moje słowa. - I tylko mój. Żebyś uśmiechał się do mnie z miłością, przytulił, był w każdej sytuacji, pocieszył, kiedy byłoby mi źle... A gdy to wszystko się stało, nie chciałem od życia nic więcej. Marzyłem, abym kiedyś mógł ci powiedzieć, jak bardzo kocham skończonego dupka z Nowego Jorku, który już przy pierwszym spotkaniu skradł moje biedne serce.

  Chłopak otworzył szeroko oczy, sięgając dłonią do mojej twarzy. Kciukiem zatoczył zarys moich ust, uśmiechając się do mnie słodko.

  - Marzyłem, aby kiedyś te usta pocałowały moje, abym mógł się w nich zatopić, zapominając o bożym świecie.

  - Louis, proszę cię, nie rób tego – szepnąłem błagalnie.

Kątem oka dostrzegłem ruch za dużą szybą w ścianie. Poza pielęgniarką, która pędziła gdzieś korytarzem, dostrzegłem także całą rodzinę Louisa. Widzieli strach wymalowany na mojej twarzy.

  - Chcę cię przytulić, Harry.

  Pewność głosu Louisa sprawiła, że spojrzałem na chłopaka z przerażeniem. Bez wahania usiadłem na skraju łóżka, obejmując kruche ciało chłopaka. Gdy tylko delikatnie oplótł mój kark i westchnął cicho, poczułem w środku niewyobrażane uczucie. Jakby coś ciężkiego usiadło na moim żołądku, a serce pracowało ciężej niż zwykle. Wciągnął głęboko powietrze przez nozdrza, wypuszczając ustami.

  - Lubię twój zapach. Tak pachną najszczęśliwsze chwile mojego życia. - Odepchnął się lekko, spoglądając w moje oczy. – Mówiłem ci już, jak bardzo wyjątkowy dla mnie jesteś? – zapytał nagle.

  Byłem oszołomiony całą tą sytuacją. Nie umiałem nic powiedzieć, za to czułem, że z moich oczu płynie coraz więcej łez. Wyszeptałem cicho, aby tego nie robił, mając nadzieję, że zrozumie, co mam na myśli. Oparłem swoje czoło o jego. Louis potarł lekko swoim małym noskiem o mój, uśmiechając się ostrożnie. To co mówił, było piękne, ale obawiałem się, że to... Nie umiem o tym myśleć.

  - Nie odchodź – wydusiłem z siebie, zaciskając wargi w wąską linię.

  - Obiecasz mi coś?

  - Absolutnie wszystko – odparłem ożywiony, bez chwili zastanowienia.

  Powtórzę się pewnie, ale ja naprawdę byłem gotów zrobić dla niego wszystko. Nawet gdyby chciał, odszedłbym razem z nim i spotkalibyśmy się prędzej, niż to możliwe. Co w sumie nie jest wykluczone, bo ja naprawdę nie będę potrafił poradzić sobie tutaj bez niego.

  - Uśmiechaj się ciągle. Wiesz, że to w tobie kocham najbardziej. A kiedy już umrę, chcę móc nadal napawać się twoją radością, twoim uśmiechem... - Westchnął głęboko, zwilżając wargi językiem. – Chcę, abyś znalazł sobie kogoś, kto da ci dużo szczęścia. Kogoś, przy kim będziesz czuł się wyjątkowo. Kogoś, kto sprawi, że twoje serce będzie szalało z radości na widok tej osoby. Kogoś, komu powiesz „kocham cię" ze szczerością.

  - Ty jesteś tym kimś. Przy nikim innym nie poczuję się tak, jak czuję się przy tobie, Louis. Oboje to wiemy – wtrąciłem.

  Chłopak otworzył na chwilę oczy, patrząc na mnie z niewyobrażalnej bliskości. Tak, z pewnością jego cudowne tęczówki będę miał za każdym razem przed oczami, kiedy tylko przymknę powieki.

  - Chcę, abyś miał dzieci. Ogromną gromadkę małych kopii mojego ukochanego Harry'ego. – Uśmiechnął się nikle. Słyszałem, jak z każdym słowem jego głos słabnie, co wywołało u mnie jeszcze więcej łez. – Nadaj jednemu z nich imię Louis, dobrze?

  - Przepraszam, Lou, ale ja... ja nie mogę ci tego obiecać. Po prostu wiem, że z nikim nie zwiążę się na stałe. O ile w ogóle zwrócę na kogoś uwagę. W moim sercu nie będzie miejsca dla nikogo innego. Jesteś tam tylko ty. Tylko ty, Louis – zapewniłem go.

  - Wierzę, że z czasem zmienisz swój tok myślenia i pozwolisz zakochać się swojemu sercu, mój ty kochany kociaku.

  Poczochrał lekko moją czuprynę. Jego słowa spowodowały, że na całym moim ciele pojawiła się gęsia skórka.

  - Mówisz, jakbyś się żegnał – wyrzuciłem przez łzy, na co Louis uśmiechnął się krótko.

  - Pewnie tak jest. – Westchnął, wplatając dłoń w moje loki. – Wiesz... kiedyś byłem gotowy stawić czoła śmierci, ale dzisiaj... Dzisiaj jest mi trudniej, bo ja... uhhh. Chcę tylko wiedzieć, że kiedy mnie już zabraknie, nie stanie ci się krzywda i poradzisz sobie. Nigdy nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało z mojego powodu, Harry.

Powoli zbliżył się do mnie, nieśmiało całując w usta. Delikatnie, z czułością i miłością, jaką mnie darzył. Oddałem pocałunek, obejmując go mocno, jakby to miało utrzymać go przy życiu. Chciałem, aby ten moment trwał wiecznie. Abym mógł smakować jego ust przez całą resztę naszego WSPÓLNEGO życia.

  - Kocham cię, jak nikogo innego, Harreh – wyszeptał, ponownie oplatając mój kark.

  Ufnie wtulił się we mnie, zaciskając lekko palce na mojej koszulce. Po krótkiej chwili poczułem coś mokrego na moim karku. To była łza, która spłynęła po jego policzku. Pogładziłem go po plecach, chcąc mu dodać otuchy. Choć po moich policzkach lało się coraz więcej łez, a uczucia w środku mnie mieszały się ze sobą powodując, że chwilami nie dałem rady oddychać.

  Aparatura, która wychwytywała bicie serca, nie dała mi się słyszeć, dopóki nie zorientowałem się, że ucisk Louisa słabł, a jego ciało stawało się coraz cięższe. Maszyna, do której był podpięty zamiast pojedynczych piknięć zaczęła dźwięczeć po całej sali jednym, ciągłym piskiem. W pierwszej chwili pomyślałem, że może niefortunnie naderwałem jakiś kabelek, ale kiedy do pomieszczenia wpadli lekarze i pielęgniarki, które zaczęły mnie odciągać od Louisa, uświadomiłem sobie, że on... Umarł. Umarł w moich ramionach. Umarł z uśmiechem na twarzy, a ja z wielkim bólem zacząłem coraz bardziej zalewać się łzami, patrząc, jak oddział szpitalny biega wokół mojego Louisa. I krzyczałem, żeby mnie nie zostawiał. Żeby wrócił. Że go kocham...

  Ale słowa są przecież niczym. Słowo ma swoją moc, ale nie przywrócisz nim życia osobie, która pomimo śmierci nadal jest całym twoim światem. Tak naprawdę nigdy nie doceniasz tego, co masz, dopóki tego nie stracisz. W moim przypadku było to coś najcenniejszego. Przyjaźń odbudujesz. Miłość odzyskasz. Na dobra materialne zarobisz. Życia ludzkiego nie przywrócisz. To była ta najboleśniejsza strata. Myśl, że ktoś, kogo kochasz, leży teraz pod zimną ziemią, sprawia, że boli cię nie tylko serce, ale i twoja dusza. Bo tak naprawdę nie ma nic cenniejszego niż życie. A ja zacząłem to dostrzegać zbyt późno. Zdecydowanie zbyt późno. Żałuję wielu rzeczy. Naprawdę wielu. Ale na pewno nie tego, że rodzice wysłali mnie do Doncaster. Bo tutaj tak naprawdę odkryłem, co to znaczy być szczęśliwym i kochać.

  Wiem, że to usłyszysz, Louis, dlatego to powiem. Naprawdę, nigdy w życiu nie kochałem nikogo tak mocno, jak kocham cię nadal. I nigdy nie pokocham. Do zobaczenia, Lou



Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro