Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tli się w nas płomień...

Witam serdecznie wszystkich fanów vasgory w tym jakże "krótkim" oneshocie!

Z Dedykacją dla najlepszego szefa hlep___ mam nadzieję, że będzie się ci się podobać specjalnie na twoje urodziny się starałam

Wszystkiego najlepszego<333

Nie wiem jak wyszło AU, które powstało całkiem inne niż dotychczas widzieliście więc z pewnością będzie ciekawie

Czas pisania: coś około 8-9 dni

Ilość słów: 7887 słów

Mogą występować błędy za co przepraszam was

Życzę miłego czytania!
Oraz miłego dzionka, wieczoru bądź nocy wtedy kiedy będziecie czytać go

================================

Stałem na dachu nie potrafiąc nic zrobić. Po prostu stałem wpatrując się w przepaść przede mną, jakby miała odpowiedzieć na mój problem. Problem, który powstał głęboko wewnątrz mnie. Chciałbym aby jednak to wszystko się nie zdążyło, a ja nie wylądował bym w szpitalu gdzie dowiedziałem się czegoś czego co nie chciałem wiedzieć... nigdy. Z nieba leciały krople, które miały mnie uświadomić jak bardzo powinienem pogodzić z tym co się stało. Jednak nie potrafiłem tego wziąć do serca wiedząc jakie konsekwencje będzie to miało. Nie wyobrażałem sobie czegoś takiego, bo jeśli ktoś się dowie o tym będę miał problemy. Zacisnąłem dłonie w pięści i zsunąłem się bezwładnie na kolana. Myślałem po prostu, że jest to niewinna chrypka przez moje ciągłe krzyczenie, ale jak widać nie to było winą tego. Zamknąłem oczy i skuliłem się chcąc po prostu zapomnieć o tym wszystkim. Nawet krople deszczu, które moczyły moje ciało nie były dla mnie teraz tak istotne. Uciekłem ze szpitala, ale w sumie to nie był mój pierwszy raz gdy uciekłem więc raczej nie będą mnie szukać. Są przyzwyczajeni do tego, że nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu za długo, a tym bardziej w miejscu takim jak to. Nie wiem nawet kiedy mrok pochłonął mnie.

Poczułem jak coś świeci mi po oczach na co burknąłem niezadowolony, bo nie chciałem jeszcze się budzić tym bardziej brać kolejnych bezsensownych leków, które raczej nic mi nie dadzą. Uchyliłem ledwo jedną powiekę gdy padające promienie słoneczne wpadały przez okno do sali w której byłem, ale gdy rozejrzałem się wokół... Nie byłem w sali w szpitalu, przez chwilę nie docierało do mnie co tu robię aż wspomnienia z wczorajszego dnia nie uderzyły we mnie tak nagle. Miałem ochotę płakać, ale moje oczy już wystarczająco były opuchnięte przez wczorajszy płacz, który nie był widoczny przez padający deszcz. Chciałem się podnieść, ale nie byłem w stanie tego zrobić. Moje mięśnie odmówiły mi współpracy przez to też nie czułem nóg ani rąk. Nie wiem ile tu tak leżałem czy też spałem. Jednak musiałem wstać i zebrać się do kupy. Musiałem iść do pracy dopóki ją miałem i mogłem udawać, że nic mi nie dolega. Leżałem tak bezwładnie i patrzyłem się na niebo, które było praktycznie bezchmurne. Nie sądziłem, że przytrafi mi się taka sytuacja, ale może nie jest tak źle ze mną choć kogo ja próbuję oszukać. Wpatrywałem się w bezkres błękitu na niebie i oddychałem ciężko. Moje płuca szumiały z każdym nabytym w nie powietrzem. Zapewne będę chory, bo nie oszukujmy się nie jest tu ani trochę ciepło. Wiosna bywa zdradliwa, zachęca swoim ciepłem do tego aby spędzać czas na zewnątrz, ale wiatr niestety już nie jest taki przyjemny.

Spędziłem całą noc na dachu i nawet nie wiem skąd się, a przede wszystkim jak się tu dostałem. Jednak gdzieś tam w głowie coś krzyczało skacz lecz serce mówiło nie. Posłuchałem się głupi serca, ale nie wiem dlaczego. Po godzinie leżenia w miejscu moje ciało zaczęło w końcu współpracować ze mną więc podniosłem się ledwo na równe nogi, ale były one niczym z waty. Jednak nie mogłem tu tak zostać. Pierwsze kroki były najgorsze, ale z każdym kolejnym czułem się znacznie pewniej na swoich nogach. Po chwili byłem już na samym dole i mogłem na spokojnie iść do domu jakby nic się nie stało. Przede mną była godzina wędrówki na patykach i choć mogłem po prostu zamówić taksówkę to nie chciałem. Musiałem przemyśleć wszystko co się stało i jak teraz będzie wyglądać moja służba. Miałem ochotę zapalić aby rozluźnić swoje spięte mięśnie, ale teraz to nie wchodziło w grę. Musiałem znaleźć coś innego, bo nie miałem fajek przy sobie. Przemierzając miasto w którym mieszkałem na okres tymczasowy, bo uczyłem się tutaj służby w policji i choć to było prawie dwadzieścia lat temu to jednak nadal byłem tutaj w tym mieście. Mogłem wyjechać do rodzinnego domu, ale nie chciałem tam zaczynać służby, bo przecież uciekałem przed przeszłością i łobuzami, którzy mnie prześladowali.

Mimo iż nabrałem tu charakteru i pewności siebie to jednak myśl o domu mnie przytłaczała, bo nie miałem po co tam wracać. Nie po tym jak rodzice umarli w wypadku samochodowym. Nie było więc powodu abym wracał do miasta gdzie zaczęło się moje życie skoro w tym mieście jest mi lepiej. Choć jak pomyślę, że mogę stracić to na co tak ciężko pracowałem aż czułem się źle. Powolnym krokiem szedłem przez miasto, ale byłem tak bardzo pogrążony w swoich myślach, że nie zauważyłem kiedy doszedłem do szarego budynku. Nie był on najnowszy, można powiedzieć, że był bardzo zaniedbany od zewnątrz jak i wewnątrz. Jednak to miasto ceniło sobie pieniądze, a ja nie zarabiałem rarytasów. Mimo iż wystarczało to na mieszkanie i jedzenie by przetrwać od jednego miesiąca do drugiego to jednak nie było mnie stać na coś lepszego. Jakbym chciał mieć lepsze warunki mieszkaniowe to nie było by mnie stać na jedzenie. Więc wolę wybrać mniejsze zło, a mieszkanie w tej melinie nie jest takie złe. Mam wodę, mam prąd i ciepło więc więcej mi nie trzeba, bo szczerze mówiąc głównie siedzę na służbie. Rzadko wracam do domu by zasnąć w łóżku bądź na kanapie. Wszedłem praktycznie na ostanie piętro. Moje ramię było nastawione więc nie przejmowałem się bólem.

Byłem na akcji gdzie dwójka mężczyzn handlowała narkotykami i jak to ja ruszyłem za nimi w pościg. Nie przewidziałem tylko tego, że jeden zaczai się na mnie, a drugi prawie wyrwie mi bark. Przez to, że ja nie potrafiłem się opanować i wziąć do kupy z bólem, oni uciekli. Natomiast ja zostałem przewieziony na szpital aby się mną zajęli i to był błąd. Otworzyłem drzwi do mieszkania jeśli można nazwać tak dwa pokoje w których były poupychane wszystkie ważne rzeczy potrzebne do życia. Od razu ruszyłem do pseudo łazienki by wziąć prysznic i mając nadzieję, że będzie ciepła woda, bo bardzo tego potrzebowałem. Potrzebowałem ocieplić swoje ciało oraz organizm, który skrajnie wyziębiłem przez chłodną noc. Ściągnąłem z siebie mundur, który był cały przemoczony, ale nie miałem innego wyboru jak w nim iść, bo nagi nie mogłem chodzić po mieście. Wszedłem pod prysznic, który już swoje lata świetności przeżył, ale nie było mnie stać by kupić nowy i w sumie czasu też nie mam by rozmontować oraz zamontować nowy. Na szczęście załapałem się na ciepłą w miarę wodę więc opłukałem się w niej i umyłem ciało płynem gdyż czułem się brudny. Choć ramię nie bolało mnie, ale gdy za bardzo je starałem się wygiąć to dawało się we znaki, że nie powinienem tak jeszcze robić. Po kąpieli od razu ubrałem się w świeże ciuchy takie by móc przebrać je później na komendzie w mundur, a swój przemoczony wrzuciłem do pralki. Wziąłem głęboki wdech i wydech czując ból gdy to robiłem więc jest możliwość, że coś mnie bierze. Wziąłem kilka kromek już delikatnie twardego chleba, ale nie przejmowałem się tym. Zjadłem go posmarowanego masłem, bo nie miałem ochoty na nic więcej tak naprawdę.

Po szybkim przygotowaniu się i ogarnięciu tego co trzeba było, po prostu ruszyłem piechotą do pracy, ponieważ nie miałem radiowozu. Są dwa wyjaśnienia tego, pierwszy został na komendzie i ktoś go używa bądź został ukradziony, a następnie dany do naprawy. Nie byłem pewien co tak naprawdę jest tu prawdą więc musiałem się przekonać na miejscu. Miałem z około godziny na piechotę do komendy i niby dla niektórych było to dużo, ale nie dla mnie. Nie miałem problemów z dłuższymi wędrówkami jeśli trzeba, bo nie tylko jeżdżę samochodem, ale też uczęszczam na siłownię. Rozglądałem się wokół obserwując ludzie życie i nie sądziłem, że może być ono takie kruche, takie delikatne i wątłe, przecież jest jedne, jedne niepowtarzalne oraz wyjątkowe. Nie byłem świadomy, że jedna rzecz może tak zniszczyć wszystko w czyimś życiu bądź widzeniu otaczającego świata.
Poprawiłem okulary na nosie i denerwowałem się tym wszystkim co było związane ze mną. Nigdy nie sądziłem, że może przytrafić się to i mi. Olewałem wszystkie porady oraz pomoce aby nie było za późno na pomoc, ale moje ego nie dopuszczało do siebie czegoś takiego jak choroba. Byłem przecież terminatorem, a przede wszystkim kimś kogo nie da się od tak złamać. Odrzuciłem od siebie te wszystkie pesymistyczne myśli i skupiłem się na drodze przede mną. Na szczęście myśli zajęły mi większość czasu oraz drogi więc nawet nie zauważyłem kiedy byłem przed moim miejscem pracy. Uśmiechnąłem się pod nosem i przebiegłem przez ulicę aby przejść jak najszybciej.

Kiedy tylko wszedłem do środka budynku od razu skierowałem się w stronę szatni aby ubrać się w mundur. Na moim ciele było kilka blizn. Niektóre zrobiono mi, niektóre zrobiłem sobie sam bądź przez wypadki. Jak mam pomyśleć to co się teraz dzieje to kolejna blizna, która nie zniknie już nigdy i będzie zdobić me ciało jak reszta zdobień. Przebrany w mundur poprawiłem kołnierz od koszuli.

-Cześć Grzesiu! - do sali wszedł brązowowłosy mężczyzna, który był moim przyjacielem od kiedy zaczynaliśmy szkołę i akademię policyjną.

-Hej Hank - odparłem - nie wiesz przypadkiem gdzie jest mój radiowóz?

-Widziałem go gdzieś na parkingu, ale jak się czujesz? Dostałeś pozwolenie ze szpitala na pracę? - zadał pytanie na które z pewnością znał już odpowiedź, ale nie chciał jej dopuścić. Sądził, że da się mnie jeszcze zmienić bym bardziej dbał o swoje zdrowie, bo jeśli szanuje życie innych to dlaczego nie mogę szanować swego. Jednak ja nie byłem innymi więc postrzegałem inaczej to wszystko, bo po to byłem policjantem aby pomagać i ratować innych, a nie samego siebie. - Grzesiek! Ile razy było mówione o tym?

-Dużo i będzie więcej - odparłem spokojnie podpinając radio do munduru.

-Grzesiu powinieneś odpocząć, a nie ciągle pracować! Niedługo stanie się coś przez co stracisz te swoje wyśmienite zdrowie! - wyszedł z szatni trzaskając drzwiami w framugę. Nie wiem czy to miało mnie przekonać do tego abym zaczął odpoczywać, a może do tego, że niedługo mnie wyrzucą na przymusowe wolne, ale nie miałem niczego więcej niż praca. Więc robiłem to co kocham najbardziej, a jedynie praca daje mi szczęście w tym co robię.

-Jestem terminatorem - wyszeptałem wpatrując się w lustro przed sobą i czułem jak w moich kącikach oczu pojawiają się łzy - jjestem ter..minatorem - zacisnąłem dłonie w pięści i zagryzłem mocno zęby. Nie chciałem się tu rozklejać, bo nie mogłem. Byłem teraz policjantem i nie mogłem okazywać emocji, nie przy tych wszystkich ludziach. Nie mogłem szargać swojej reputacji i pokazać, że jestem słaby.

Po uspokojeniu swoich emocji po prostu zszedłem na dół po schodach by dostać się na podziemny parking aby sprawdzić gdzie jest mój radiowóz. Przemierzałem parking i zastanawiałem się czasami po co nam jest potrzebny aż tak wielki skoro nie zajmujemy połowy miejsc radiowozami. Patrzyłem po wszystkich numerach ma radiowozach, ale nie mogłem zauważyć swoich trzech cyferek składających się w liczbę 204. Hank stwierdził, że jest tu więc raczej powinien być. Dosłownie przeszedłem dwa rzędy radiowozów i nie widziałem swego wozu. Rozejrzałem się wkurzony i pomasowałem dłonią po klatce piersiowej, bo zaczęła mnie kuć. Spojrzałem na drugą część parkingu i zobaczyłem stojący samotnie radiowóz na samym końcu. Jeśli okaże się, że to mój to po prostu pierdolnę fikołka. Zrobiłem sobie spacerek pod radiowóz na którym widniał mój numer odznaki. Otworzyłem drzwi gdyż zwykle wszystkie auta były otwarte choć nie do końca, bo zależy od osoby, która nim się porusza. Na szczęście kluczyki były w stacyjce więc wsiadłem na miejsce kierowcy i odpaliłem silnik, który wydał z siebie zduszony warkot.

-No chyba sobie jaja robicie! - krzyknąłem wkurzony wychodząc z radiowozu ówcześnie otwierając maskę by dostać się do silnika i nie tylko. Od razu zauważyłem, że było coś grzebane w moim wozie, ale nie rozumiałem dlaczego. Zacisnąłem dłonie w pięści i zacząłem go naprawiać choć myślałem, że to robię. Jak sobie nie poradzę z tym to będę musiał wzywać lawetę by naprawili mój wóz. Może specjalnie sabotują mnie bym po prostu nie był w pracy. Jednak ja się tak szybko nie poddam i pojadę na służbę chociaż nawet jeśli miałbym zabrać się z kimś na ten patrol. Majsterkowałem przy aucie starając się naprawić go tyle ile jestem w stanie, bo nie szczególnie byłem jakimś mechanikiem, ale coś tam wiedziałem. Przykręciłem to co myślałem aby przykręcić i wydawało mi się, że nie jest dokręcone, ale nie wiedziałem tak naprawdę co zrobili z wozem iż nie chciał odpalić. Zamknąłem maskę od samochodu i wsiadłem na miejsce kierowcy mając całe brudne ręce z smaru oraz oleju. Przekręciłem stacyjce kluczyki, a auto nadal warczało, ale trochę mniej. Westchnąłem ciężko, bo dziś dosłownie wszystko jest przeciwko mnie. Złapałem za radio i przestawiłem częstotliwości na tą gdzie mieliśmy kontakt z mechanikami.

-204 do mechaników - powiedziałem do radia.

-Odbiera o co chodzi? - padło zapytanie na które westchnąłem ciężko.

-Potrzebuję naprawy radiowozu dusi mi go i powarkuje dziwacznie, a wszystko wydaje się być w normie - odpowiedziałem szczegółowo na zadane mi pytanie.

-Gdzie laweta ma przyjechać?

-Na komendę podziemny parking - oznajmiłem chcąc aby wzięli go jak najszybciej do naprawy, bo jednak samotne patrole to jedyna dobra rzecz. Teraz to będę musiał jechać z kimś. Poczekałem aż laweta przyjedzie i odbierze mój radiowóz, a jak to się stało po prostu ruszyłem w stronę schodów aby wejść do góry i poszukać Hanka. Nie miałem w sumie innego wyboru bądź znaleźć jakiegoś towarzysza o tej godzinie z którym dałbym radę wytrzymać. Nie mogąc go znaleźć złapałem za radio - 204 do 101 - zgłosiłem na radiu ponieważ niestety Hank był wyżej ode mnie. Byłem zwykłym sierżantem, a on kapitanem mimo iż tak samo zaczęliśmy i walczyliśmy o stopnie, to jednak on był wyżej. Nie przeszkadzało mi to w sumie aż tak, ale miałem jednak nadzieję, że kiedyś i ja osiągnę kapitana przy cięższej pracy oraz wkładzie w swoją służbę.

-101 zgłasza - padł komunikat ze strony Hanka, ale nie brzmiał na zadowolonego.

-Twoje 10-20? - spytałem chcąc dowiedzieć się gdzie jest i w sumie przeprosić go za to co wydarzyło się w szatni, ale znał mnie dobrze i wiedział, że nie zrezygnuje z służby.

-Stołówka - tego potrzebowałem więc od razu skierowałem się schodami do góry gdzie była stołówka w której mieliśmy okazję zjeść coś z stołu szwedzkiego. Przekroczyłem przeszklone drzwi i rozejrzałem się za Overem, który siedział w rogu stołówki. Może dlatego go ominąłem gdyż tylko przejściowo sprawdzałem wszystko zamiast rozejrzeć się bardziej. Powolnym krokiem podszedłem do jego stolika i usiadłem na przeciw niego.

-Wiesz Hank przemyślałem to co mówiłeś i przepraszam, że się musisz o mnie martwić w ten sposób - powiedziałem szczerze, bo naprawdę nie chciałem go zamartwiać swoimi problemami.

-Grzesiek zapracujesz się w tym tempie na śmierć. Nie dajesz ciału odpocząć ani psychice! Myślałeś co będzie jak będą badania kontrolne? - słuchałem jego słów, ale gdy padły ostatnie słowa moje serce przestało bić. Nie przemyślałem tego w ten sposób przecież mi medyk nie da pozwolenia, a nawet jeśli da to wszyscy będą wiedzieć - GRZESIEK!

-Co?! - spojrzałem na niego po tym jak się totalnie zamyśliłem.

-Co się z tobą dzieje? - zapytał - Jak nigdy zachowujesz się bardzo dziwnie.

-Może to ze zmęczenia, ale to nic takiego! - odpowiedziałem spokojnie, pocierając dłońmi o uda by się uspokoić.

-Powinieneś zejść ze służby i wrócić do domu - oznajmił, ale natychmiastowo pokiwałem głową na nie.

-Zrobię kilka godzin i wtedy Hank - postawiłem go w decyzji postawionej, bo nie chciałem wracać do tych pustych czterech ścian, które na mnie czekały.

-Powinieneś zadbać w końcu o siebie!

-I dbam rzucam palenie Hanki - oznajmiłem mu, bo naprawdę musiałem rzucić je gdyż potrafiłem w dzień wypalić z dwie paczki jak nie więcej.

-Ty i rzucenie palenia? Grzesiek już raz mi tą bujdę próbowałeś wmówić, a na następny dzień jarałeś jakbyś miał wypluć płuca!

-Tym razem to jest na serio - burknąłem i naprawdę musiałem rzucić palenie, a wiedziałem, że nie będzie to takie proste w moim przypadku. Nie oszukujmy się, bo uzależniłem się od nikotyny, a teraz muszę się jej pozbyć.

-Jak coś masz moje wsparcie w tym, ale naprawdę masz rzucić palenie - oznajmił na co skinąłem głową zgadzając się z nim, bo musiałem się zgodzić. Chciałem pozbyć się tego z organizmu oraz z myśli, ale wiedziałem, że to będzie problematyczne. Palę w końcu odkąd pamiętam gdy zostałem poczęstowany na jednej imprezie. Zaczęło się niewinnie od jednego potem dwóch dziennie aż nie zauważyłem kiedy wypalam w ciągu dnia paczkę, a z czasem nawet dwie. Pomyśleć, że kiedyś nie miałem żadnych nałogów, a teraz mam. Posiedziałem z Hankiem i rozmawialiśmy o wszystkim oraz niczym. Cieszyłem się, że jest szczęśliwy, chociaż on może być. Czułem jak ssie mnie na papierosa, ale nie miałem ani jednego przy sobie. Nie mogłem mieć żadnego i widziałem już, że to będzie naprawdę ciężkie wyzwanie.

-Możemy iść na patrol? - spytałem w końcu gdyż nerwowo noga mi skakała w miejscu i starłem się ją uspokoić, ale nie szło mi to.

-No dobrze, ale wyłącznie dlatego, że zapytałeś - odparł wstając od stolika więc od razu i ja wstałem. Mimo problemów chciałem walczyć, a do tego potrzebowałem być w ruchu, bo przynajmniej wtedy nie myślę o rzeczach, które zaprzątają mój umysł. Na spokojnie zeszliśmy na dół i w końcu mogłem jechać na patrol. Hank mi nawet dał prowadzić swój radiowóz za co byłem mu wdzięczny.
Jednak tak jak obiecałem mu po pięciu godzinach na służbie zszedłem z niej, a mój przyjaciel mnie podrzucił pod mój dom.

-Dzięki Hanki - uśmiechnąłem się do niego.

-Nie powinieneś w tej ruderze mieszkać Grzesiu - westchnąłem ciężko, bo znów zaczyna się ten sam temat.

-Hank przestań! To jest mój dom i będę w nim mieszkać! Nie chcę do ciebie się przeprowadzić! - powiedziałem zdenerwowanym tonem głosu przez to poczułem nieprzyjemny ból w klatce piersiowej. Nie powinienem krzyczeć wziąłem głęboki wdech i wydech aby się uspokoić.

-Grzesiek, ale te miejsce to melina. Niedługo będzie pewnie zburzone i co wtedy

-Zdaję to na co mnie stać, a jak nie będę mieszkać na komendzie i tyle - wzruszyłem ramionami, ale tak naprawdę ciężko jest o jakieś starsze budynki w tym mieście gdyż wszystkie były wyremontowane i ich cena poszła w górę lub zrównane z ziemią, a na ich miejscu postawione nowe. Życie w tym mieście nie było łatwe wręcz cholernie ciężkie można by stwierdzić.

-Grzesiek nie oszukujmy się większość pieniędzy przeznaczasz w tą ruderę potem w ubezpieczenie z wypadów w pracy aż w końcu zostaje ci tylko na jedzenie.

-Trudno...pa Hank - mruknąłem i ruszyłem do klatki schodowej swego domostwa. Ruszyłem na ostatnie piętro choć może i było ostatnim, ale nade mną był jeszcze strych do którego nie dało się wejść, bo nikt nie miał kluczy. Pomasowałem się po klatce piersiowej i w sumie marzyłem o tym aby położyć się w łóżku oraz zapomnieć o tym oraz poprzednich dniach. Wolałbym żyć w sumie w niewiedzy niż żyć z nią. Zamknąłem drzwi za sobą na klucz i przeczesałem włosy do tyłu. Byłem zmęczony i nawet nie chciało mi się iść coś zrobić jeść mimo to, że tak naprawdę nie jadłem nic. Skierowałem się do pokoju i zacząłem rozbierać z cywilnych ciuchów. Nie liczyło się dla mnie nic więcej.

Położyłem się na łóżku i czułem nieprzyjemny zacisk na gardle. Chciało mi się palić. Tak cholernie miałem pociąg do tego aby poczuć ten przyjemny dym w swoich płucach by potem go wypuścić ustami. Problem był taki, że te papierosy wpędziły mnie w kłopot w którym aktualnie jestem. Nie mogę palić obiecałem przed Overem i przed samym sobą, że rzucę to gówno, a tym razem chcę to zrobić. Skuliłem się w łóżku i wtuliłem w poduszkę starając się nie myśleć, że jestem na głodzie. Jednak okazało się to trudniejsze niż myślałem. Leżałem w bezruchu i zastanawiałem się jak mogę pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia ssania, ale nic mi do głowy nie przychodziło. Spojrzałem na elektroniczny zegarek obok i zmrużyłem powieki wiedząc, że już prawdopodobnie nie usnę dziś. Była prawie dwunasta w nocy, a ja nie mogłem zasnąć. Podniosłem się z łóżka i wyciągnąłem z szafki nocnej paczkę papierosów, która była pełna. Od razu chciałem wyciągnąć papierosa i zapalić, ale pokręciłem głową na boki. Wiem, że przez najbliższe kilka dni może tygodni będę rozdrażniony jak nie wiem co, ale muszę dać radę. Zacisnąłem dłonie, a wraz z tym zniszczyłem przez przypadek paczkę papierosów. Może i lepiej, bo pewnie bym jeszcze pokusił się na to czyste zło. Zacząłem zbierać z całego mieszkania wszystkie papierosy jakie miałem pochowane i w samych bokserkach zszedłem z nimi na sam dół, a następnie wyrzuciłem wór do kosza. Choć tak bardzo chciałem i ciągnęło mnie do nich, to jednak ostatkami silnej woli wycofałem się do bloku by wrócić do mieszkania. Może teraz uda mi się choć na chwilę zdrzemnąć i zapomnieć o tym nałogu. Nim jednak poszedłem w stronę łóżka musiałem się napić, bo czułem nieprzyjemne drapanie w gardle. Szklanka wody chyba powinna wystarczyć w tym przypadku więc nie martwiłem się tym aż tak. Po chwili położyłem się ponownie w łóżku i przykryłem, ale nie mogłem nadal spać. Nie potrafiłem usnąć choćbym się nie starał i nie wymyślał jakiś sposobów, mój organizm miał to po prostu gdzieś.

Od dnia kiedy powiedziałem, że rzucam palenie minął tydzień. Miałem problemy z kaszlem i poważnie z koncentracja, a bezsenność nie odstępowała mnie choćby na dzień. Praktycznie nie spałem, a nawet jeśli spałem to z godzinę może dwie, ale to było strasznie niewiele biorąc pod uwagę to ile nie spałem. Wszyscy na komendzie omijali mnie szerokim łukiem wiedząc jaki jestem drażliwy gdy nie posiadałem przy sobie fajek, a jak ktoś przy mnie palił od razu wyrzucałem pęta przez okno bądź do kosza. Najbardziej denerwowało mnie to, że dzień badań się zbliżał, a ze mną nie było lepiej wręcz przeciwnie, czułem się coraz gorzej. Chciałem aby w końcu przestały mi dokuczać objawy rzucenia nikotyny, ale tyle lat paliłem, że nie dziwiłem się iż nie było to takie proste. Co mnie jeszcze bardziej wnerwiało. Szedłem na górę do sali konferencyjnej gdyż mieliśmy zwołane spotkanie, którego nikt z nas się nie spodziewał. Byłem ciekawy dlaczego szef policji Tony Beckett zwołał nas wszystkich w jednym miejscu. Wszedłem do sali i stanąłem z tyłu kaszląc cicho gdyż trochę mnie dusiło w ciaśniejszych miejscach.

-Skoro jesteśmy zebrani wszyscy możemy zaczynać! - oznajmił czerwonowłosy mężczyzna z kozią bródką - Jak wiecie jak co dwa lata mamy pełne badania kontrolne, które są obowiązkowe dla wszystkich! Bez względu czy ktoś chce czy nie! Zależy nam aby każdy z was był zdrowy i gotowy do służby - mówił to takim poważnym tonem głosu, ale czułem jak jego wzrok pada centralnie na mnie co mi się nie podobało. Przecież nie może wiedzieć, bo lekarz zobowiązywał się do tego aby było to tajemnicą lekarską i nikt nie miał prawa wzgląd w moje badania oprócz mnie. Zakaszlałem gdyż zaczęło mnie dusić i wziąłem głęboki wdech aby przesłało mnie tak przyduszać. Szef coś jeszcze mówił, ale nie byłem w stanie totalnie nic zrozumieć przez to, że w głowie miałem tak wiele pytań, a zero odpowiedzi względem samego siebie. Od jutra będą badania i moja posada w policji może być zagrożona.

-Na tyle dziś! Możecie rozejść się na służbę! Jutro widzimy pierwszą część komendy na badaniach! - słysząc to po prostu odsunąłem się od ściany i chciałem już stąd wyjść - Montanha ty zostajesz!

-O co chodzi szef? - spytałem choć nie sądziłem aby usłyszał z takiej odległości, która nas dzieliła, ale niestety musiałem podejść do szefa co zrobiłem.

-Poczekamy aż wszyscy wyjdą - oznajmił i stał prosto wpatrując się w tablet, który miał w dłoniach, a ja właśnie teraz go zauważyłem. Skinąłem tylko głową i nie zostało mi nic innego jak czekać na to co ma zamiar powiedzieć. Po chwili w białym pomieszczeniu zapanowała cisza.

-Co szef chcę ode mnie? - zapytałem chcąc w końcu wiedzieć o co tu chodzi.

-Chciałem się dowiedzieć czy na coś nie chorujesz od tygodnia ciągle kaszlesz i widać twoją hmm - zamyślił się zerkając na mnie - nie dyspozycjność w poruszaniu.

-Co? - oczy mi się poszerzyły, bo naprawdę nie spodziewałem się czegoś takiego, ale miał rację. Opadłem ze sprawności fizycznej i sam to widziałem po sobię. Szybciej łapałem zadyszkę i męczyłem się znaczniej.

-Nie oszukasz mnie Gregory - oznajmił - chcę wiedzieć co się dzieje!

-Wie szef rzucam palenie więc może to przez to - mruknąłem w odpowiedzi i nerwowo przeczesałem włosy dłonią, bo nie wiedziałem czy uwierzy w to, że tylko przez to.

-Twoje zachowanie tak wyjaśnia rzucenie palenia, bo każdy już wie na komendzie aby nie stać przy tobie z papierosem. Popieram to, że chcesz rzucić, ale mam wrażenie, że coś jest nie tak. Jednak nie chcesz powiedzieć co!

-Wszystko ze mną gra! - odparłem, ale wiedziałem, że już nie jest dobrze skoro coś się domyśla. Te badania kontrolne mnie skończą, a on nie da mi szansy dalej tu pracować. Zachowałem kamienny wyraz twarzy by nie zdradzić, że zaczynam się denerwować.

-Przekonam się jutro. Jutro masz jako trzeci badania więc masz być!

-Co? Jak trzeci? - odsunąłem się o krok do tyłu gdyż nie spodziewałem się takich słów ze strony szefa policji. Przecież zawsze nazwiskami było więc powinienem być gdzieś pomiędzy i pojutrze.

-Priorytetem jesteś ty Gregory! Nie kombinuj tylko nic z papierami, bo ja elektronicznie wszystkie wyniki dostanę więc nie kombinuj. Ostatnim razem przymknąłem oko na to, że chciałeś pracować mimo ostrej grypy! Teraz marsz na służbę!

-Tak szef - mruknąłem cicho i wycofałem się z pomieszczenia. Miałem w planach podmienić swoję badania z dwóch lat wcześniej, ale skoro już idzie to wszystko internetowo to jestem już skończony. Schodziłem po schodach w dół i zdziwiłem się tym, że Hank na mnie czeka.

-I jak? - spytał lecz przeczuwałem, że coś mi tu nie gra.

-Powiedziałeś szefowi o moich przypadłościach? - burknąłem zaciskając dłonie w pięści. Jedynie z nim jeździłem na patrole gdy objawy rzucenia nikotyny były naprawdę silne, ale i zakrywały moje kaszle.

-Martwiłem się, bo nie miałeś czegoś takiego ostatnim razem - odparł, a w jego oczach widziałem zmartwienie, ale jak na razie zamiast mi pomóc tylko mi dokłada więcej problemów z którymi sobie nie radzę.

-Wiesz co Hank... ciągle wpychasz się we wszystko co cię nie powinno interesować! Mam dość tego! Odpierdol się ode mnie w końcu! - wykrzyczałem i szybko pożałowałem tego, bo zaczęło mnie kłóć, skręcać w klatce piersiowej. Złapałem się za nią i zacząłem kaszleć.

-Grzesiek? - poczułem jak mnie oklepuje, ale nie byłem w stanie złapać oddechu. Nie potrzebnie krzyczałem, ale nie umiałem się odzwyczaić od tego - Potrzebuję pomocy! Niech ktoś przyniesie maskę tlenową! - słyszałem to co mówi przez jakby mgłę i starałem się wziąć oddech. Dopiero gdy coś zostało mi przyłożone do ust mogłem wziąć głęboki wdech. Przed oczami miałem mroczki i nie wiedziałem co się dzieje wokół mnie. Brałem chaotycznie oddechy, starając się uspokoić i wrócić do siebie, bo nie czułem się na siłach by cokolwiek zrobić. Nie czułem w sumie niczego wokół i to było przerażające. Ataki były mniejsze bądź większe, ale ten był aż za bardzo widoczny i nie potrafiłem nad nim zapanować. Po kilkunastu minutach zacząłem widzieć na oczy i kontaktować ze światem co mnie otacza.

-Gregory w porządku? - padło zapytanie, a mój wzrok skierował się na czerwone włosy. Dotarło do mnie, że przede mną jest szef i Hank, a my nadal jesteśmy na schodach. Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć tak naprawdę. Nie chciałem mówić dlaczego to się dzieje, ale też nie mogłem wiecznie tego ukrywać. Tępym wzrokiem wpatrywałem się w ścianę nie wiedząc co mam zrobić. Byłem między młotem, a kowadłem i naprawdę ciężko było mi wybrać tą odpowiednią decyzję. Skinąłem głową by tylko potwierdzić, że wszystko ze mną w porządku i chciałem się podnieść, ale Hank mnie powstrzymał.

-Siedzisz Grzesiek, bo możesz jeszcze nam odlecieć za chwilę, a tego nie chcemy!

-Rozumiem - wyszeptałem cicho i spuściłem głowę oddychając przez maskę. Jakby nie patrzeć byłem skończony tu i raczej nie osiągnę już więcej.

-Gregory jeżeli ukrywasz coś przed nami i wiąże się to z twoim stanem zdrowotnym wiesz, że będę musiał cię zawiesić aż nie wyzdrowiejesz? - właśnie tego się obawiałem. Przerwa w pracy tym bardziej zawieszenie nie wystarczy mi do przeżycia w tym mieście. Zapłacę wtedy ledwo za dom, a co wtedy z jedzeniem. Zacisnąłem dłonie w pięści i czułem się bezsilny. Zrobię te badania, ale widziałem jak to się skończy.

-Chyba nie słucha nas szef - teraz zrozumiałem, że coś mówili do mnie cały czas, ale ja byłem myślami daleko. Zerknąłem na niego i pomasowałem się po głowie gdyż zaczęła mnie boleć.

-Idź do domu Gregory!

-Odwiozę go szef - zaproponował brunet, a czerwonowłosy podniósł się na równe nogi.

-Tak, tak zrób - odparł i ruszył do góry gdy ja ponownie spojrzałem na Hanka.

-Dasz radę się podnieść? - spytał gdy ja po prostu podnosiłem się i poczułem, że na twarzy nadal mam maskę tlenową - Zostaw ją na wszelki wypadek gdyby znów miał ten dziwny atak dobrze?

-Yhym - mruknąłem cicho i patrzyłem się na ziemię idąc przy nim w stronę szatni. Przebrałem się w cywilne ciuchy i zgłosiłem status trzeci by następnie zostać odwiezionym pod blok. W samochodzie ściągnąłem maskę z ust i wziąłem głęboki wdech nosem. Spojrzałem na swojego przyjaciela i wiedziałem, że moja decyzja zakończy pewien etap w moim życiu.

-Grzesiek co się dzieje z tobą naprawdę! Nie kłam mnie! Chce ci pomóc!

-Tu nie da się pomóc - odparłem spokojnym tonem i wysiadłem z samochodu - nawet jakbyś chciał nie da się - oddałem widząc, że chce coś powiedzieć, ale nie dałem mu dojść do słowa. Zamknąłem drzwi i ruszyłem w stronę klatki schodowej. Miałem taką ochotę zapalić odstresować się, ale nie mogłem tego zrobić. Już i tak walczę z nałogiem nie mogę wrócić do niego ponownie. Wszedłem do swojego mieszkania i ruszyłem do pokoju. Mimo iż mieszkam tu tyle lat nie posiadałem dużo rzeczy. Te miejsce nie nadawało się do tego by bardziej je rozwijać i dekorować. Musiałem przyznać rację dla Hanka, ale ten budynek był ruiną i taką też będzie już do końca. Wyciągnąłem z szafy zakurzoną walizkę z którą tu przybyłem i zostawiłem ją na zewnątrz na wszelki wypadek. Wyszedłem na balkon i usiadłem na ziemi wpatrując się w niebo, a raczej to co było z niego, bo w tym miejscu nie było możliwości ujrzeć gwiazd.

Powiadają niektórzy, że od gwiazd gwiazd pochodzimy i ku gwiazdom zmierzamy, a życie jest po prostu podróżą w nieznane. Moja też znów będzie w nieznane i tego najbardziej się obawiam. Próbowałem zobaczyć gwiazdy choć trochę je wychwycić, ale wszędzie światło z lamp rozpraszało mrok i choć mieszkam tak wysoko to nie byłem w stanie zobaczyć ich. Siedziałem na balkonie i zastanawiałem się nad tym wszystkim. Tak naprawdę wiedziałem, że nie ma po co tu to leczyć, bo nikt nie uleczy tego. Tak samo jak nie da się uleczyć złamanego serca. Ono potrzebuje czasu aby się uleczyć i naprawić, ale nie zawsze jest już takie same. Zostają blizny, których nie da się zniknąć i zostają do końca, po kres życia. Siedziałem oparty o ścianę i wpatrywałem się w niebo. Nie miałem ochoty na spanie tym bardziej, że znów miałem ochotę na zapalenie. Myślałem, że radzę sobie z tym, ale jak widać nie daje rady. Stresujące sytuacje ciągnęły mnie bardziej do fajek, a naprawdę nie chciałem się poddać. Byłem Montanhą i byłem terminatorem więc nie poddam się, bo Montanha nigdy się nie poddaje. Oparłem głowę bardziej o ścianę za mną i brałem spokojne oddechy. Czułem jak powieki zaczynają mi ciążyć w końcu od dłuższego czasu tylko drzemałem, a może tym razem usnę na dłużej. Nie wiem nawet kiedy przysnąłem na tym balkonie, na zimnych płytkach.

Obudził mnie budzik, który ustawiłem wczoraj, ale nie spodziewałem się, że będzie potrzebny lecz jak widać był i cieszę się, że go ustawiłem. Trochę obolały wstałem z zimnej ziemi i przetarłem dłonią zaspane oczy. Byłem zmęczony i nie wyspany, ale nie dziwiło mnie to tak naprawdę. Po takim czasie nie spaniu miał prawo być mój organizm wymęczony. Wszedłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi do balkonu. Ziewnąłem cicho przy okazji rozciągając się delikatnie. Musiałem być na pusty żołądek więc nie patrzyłem nawet na kuchnię. Ekspresowo wziąłem chłodny prysznic, bo niestety nie było ciepłej wody. Jednak orzeźwiło mnie to bardziej od kubka kawy więc ten jeden plus. Ubrany w świeże ciuchy od razu wziąłem to co musiałem wziąć ze sobą i uśmiechnąłem się słabo, bo nie chciałem iść do tego lekarza, ale nie miałem wyboru. Wsiadłem do pierwszego lepszego autobusu nieopodal mego bloku i zapłaciłem za bilet u kierowcy. Stanąłem przy wyjściu i włożyłem do uszu słuchawki, puszczając losową pierwszą piosenkę z playlisty. Zamknąłem oczy na chwilę i wysłuchałem się w słowa piosenki, która rozbrzmiała w moich uszach. Jednak kątem oka obserwowałem przebieg drogi, bo jednak musiałem wysiąść na odpowiednim przystanku. Po dwudziestu minutach w końcu mogłem wysiąść z autobusu, ale nie wyciągałem słuchawek z uszu, bo i tak miałem jeszcze kawałek do przejścia. Z schowanymi rękami w kieszeniach oraz kapturem na głowie szedłem w stronę szpitala w którym mieliśmy zwykle rutynowe badania.

Wiedziałem, że gdzieś tam jest mój lekarz prowadzący i tego się bałem. Stanąłem przed budynkiem, który mierzył z dwanaście pięter w górę. Był naprawdę wielki i to też mnie przytłaczało. Chociaż komenda do najmniejszych też nie należała. Wziąłem głęboki wdech i wyciągnąłem słuchawki z uszu, odpinając od telefonu je, a następnie schowałem je do kieszeni. Wiedziałem co się stanie gdy przekroczę próg szpitala. Wyjdzie mi spadek wytrwałości, duszności, osłabienie czy po prostu choroba. Od razu zostanę przekreślony z zdolności do wykonywanej pracy więc nie wiem dlaczego w ogóle mam nadzieję, że tak się nie stanie. Kiedy tylko wszedłem do gabinetu od razu zrozumiałem, że nie mam na co liczyć. Mym oczom ukazał się mój lekarz prowadzący, który dziś robił za medyka od badań kontrolnych.

-Nie mogę dać ci Gregory predyspozycji do wykonywanego zawodu - odpowiedział po godzinnych badaniach, ciężkich badaniach, które ledwo dałem radę zrobić - twoja choroba się rozwija coraz bardziej! Jak dalej będziesz żył w tak dużym stresie oraz ruchu to długo nie pociągniesz! Niestety dostajesz dnia dzisiejszego odrzucenie od medyka zdolności do wykonywanego przez ciebie zawodu.

-Nie możesz mi tego zrobić!

-To zacznij brać leki to może opóźnisz skutki rozwijającej się choroby! Nie odrzucaj pomocy!

-Nie chce pomocy - odpowiedziałem wychodząc z gabinetu wkurzony na wszystko wokół i nie wiedziałem co mam zrobić. Muszę i tak zanieść papierek z odmową do szefa policji. Niestety, ale to łączy się dla mnie z tym, że to koniec służby jako policjant. Niestety, ale próba leczenia nie wchodziła w grę w tym przypadku. Nie chciałem dawać sobie żmudnej nadziei by została potem ona mi odebrania. Widziałem już kilka osób, które miały być leczone widać było nadzieję we wszystkich, a po lekach nagłe pogorszenie zaś w przeciągu kolejnych godzin śmierć. Nie chciałem tego więc nie zostało mi nic innego. Włożyłem do uszu na nowo słuchawki i puściłem muzykę by odstresować się oraz chwilowo zapomnieć o problemach, które mnie otaczały. Nie spodziewałem się jednak, że tak szybko znajdę się pod komendą. Niechętnie wszedłem do środka i czułem jakbym ostatni raz tu wszedł. Wspomnienia na nowo ożyły w mojej głowie, ale nie chciałem przerywać tego. Przecież były częścią mnie, która niestety będzie miała kres. Wszedłem praktycznie na samą górę i zapukałem do przeszklonych drzwi do biura szefa. Oczywiście kazał mi wejść, a ja dopiero gdy wszedłem wyciągnąłem z uszu słuchawki, wyłączając muzykę w telefonie.

-Co cię sprowadza? - spytał zainteresowany i wpatrywał się we mnie, a ja po prostu podałem mu kartkę od lekarza. Przyjął ją ode mnie i zaczął czytać - Niezdolny?! Gregory! Jesteś najlepszym funkcjonariuszem policji! Nie pozwolę ci od tak odejść!

-Nie ma pan wyboru więc chcę wymówienie natychmiastowe z pracy! - oznajmiłem mu gdyż zdecydowałem już o tym wczoraj. Musiałem odejść z pracy, bo nie było innego wyjścia. Zostanie w tym mieście było bezcelowe gdy nie byłem w stanie pracować i utrzymać się sam.

Odszedłem z pracy od razu pomimo namów szefa, że jakoś to damy radę ogarnąć. Jednak nie chciałem skończyć za biurkiem. Na szczęście Tony poszedł mi na rękę i nie wpisał mi w rejestr policyjny, że jestem nie zdolony, bo nie mógłbym znaleźć pracy. Spakowałem wszystkie swoje rzeczy do walizki, którą już wczoraj wyciągnąłem i kupiłem od razu bilet do Los Santos. Mojego rodzinnego domu do którego miałem zamiar wrócić. Mój ojciec był strażakiem więc jeśli dobrze to rozegram to może dostanę się do jednostki w której był mój tata. Wziąłem walizkę ze sobą i przez telefon uzgodniłem z właścicielem to, że zdaję mieszkanie oraz zapłacę za ten miesiąc czynsz. Nie żegnałem się z nikim, bo nie potrafiłem spojrzeć Hankowi w oczy tym bardziej szefowi, który zapewne przekaże mu prosto w oczy moja rezygnację. Pojechałem na lotnisko taksówką za którą zapłaciłem gdy tylko stanęliśmy przed gigantycznym lotniskiem. Nie sądziłem, że będę musiał kiedyś odjechać z tego miejsca. Przeżyłem tu całkiem długie lata. W sumie pół mego życia, ale nie żałuję. Najbardziej żałuję, że musi się to wszystko skończyć. Wziąłem głęboki wdech i wydech, a następnie wszedłem do środka budynku aby udać się na odprawę. Miałem przy sobie pistolet, ale tylko dlatego, że miałem pozwolenie. Oczywiście musieli mnie zatrzymać, ale jeden z panów co przeszukiwali mi rzeczy, rozpoznał mnie i dali zgodę. Przecież jeszcze nie doszło do nich, że nie jestem policjantem, ale może lepiej. Dali notkę, że jest pozwolenie aby lotnisko, a mój cel mnie nie zatrzymali przez broń.

Nim się obejrzałem siedziałem w samolocie i patrzyłem przez okrągłą szybę jak miasto moich marzeń oddała się, a ja cofam się w tym wszystkim co było. Zamknąłem oczy opierając się o fotel. Czekała mnie kilkugodzinna podróż do domu. Nie chciałem tam wracać, ale tam już nie mam życia. Wiem, że niektórzy medycy są skorumpowani wystarczy, że zapłacę odpowiednią sumę i da mi predyspozycje do pracy. Ja sam też musiałem się wyszkolić i przede wszystkim powstrzymywać. Okiełznać moje ataki i wygrać z tym w taki sposób. Znów usnąłem dość szybko, ale obudziły mnie turbulencje które bywają przy lądowaniu. Niechętnie spojrzałem przez szybę i zobaczyłem przy zachodzącym słońcu miasto, które nie było jakoś gigantyczne, ale też miało swój urok. Widziałem już stąd, że wiele rzeczy się pozmieniało. Kolejna odprawa przeszła bardzo sprawnie, bo mnie przepuścili od tak. Nie przejmowałem się na razie niczym, bo zmieniłem się dość bardzo więc raczej banda Erwina, nie będzie w stanie mi nic zrobić. Nie żebym bał się kilku osób, ale już wtedy mieli kastety i nie bali się pobić do utraty przytomności. Najzabawniejsze jest to, że upatrzyli sobie mnie do dręczenia. Może z dwójką bym sobie poradził, ale była ich czwórka. Michael, Nicollo, David oraz on. Miałem nadzieję, że nie rozpoznają mnie i będę miał spokój jak tylko ogarnę wszystko. Złapałem taksówkę, która właśnie przyjechała na lotnisko z kimś.

-Dobry wieczór mogę się wpakować? - spytałem z uśmiechem na ustach.

-Tak oczywiście! Dokąd mam jechać?

-Na bogate dzielnice - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Nie byliśmy biedni można powiedzieć, że bycie szefem jest chyba rodzinne, bo tata był komendantem w straży pożarnej. Gdy mama była szefową w firmie. Ja może nie osiągnąłem tak wysokiego stanowiska jak oni, ale też nie byłem nikim. Droga do rodzinnego domu minęła dość szybko. Z bogatych dzielnic praktycznie jedna ulica i jesteś na Clinton Avenue gdzie mieści się siedziba straży pożarnej w której był mój ojciec. Nawet przejeżdżaliśmy obok budynku. Dom był blisko amfiteatru i praktyczne widać było z niego komendę straży pożarnej więc nie narzekałem.

-Jesteśmy na miejscu!

-Ile płace? - spytałem wyciągając portfel.

-60 dolarów - odparł, a ja wyciągnąłem odpowiednią sumę i na spokojnie zapłaciłem mężczyźnie z małym napiwkiem. Wyciągnąłem z kieszeni klucze i podszedłem do drzwi, które otworzyłem. Dom i majątek moich rodziców należał do mnie gdyż wszystko przepisali na mnie. Jednak ani razu nie użyłem niczego tego co mi zostawili w spadku. Dom nie zmienił się ani trochę przez te wszystkie lata jedynie pojawiła się warstwa kurzu. Westchnąłem ciężko gdyż nie byłem jakimś najlepszym synem i odciąłem się od rodziny chcąc być sobą, znaleźć tą swoją drogę, którą chciałbym podążać. Gdy ją znalazłem... wszystko się posypało zostając mnie na lodzie. Ruszyłem do swojego pokoju i rzuciłem się na łóżko, które było trochę za małe już na mnie, ale nie interesowało mnie to tak. Leżałem wpatrując się w sufit na którym były białe gwiazdy, które wręcz mieniły się przez padające przez okno, promienie słońca. Wspomnienia były bolące wręcz gorzki miały smak gdy je widziałem, ale starałem się uspokoić i zapomnieć o nich. Nie mogłem rozdrapać tego co było, bo nie było po co wracać do tego bólu. Leżałem tu tak długo aż nie zrobiło się na zewnątrz ciemno, a na suficie gwiazdy zaczęły świecić. To był pomysł gdy byłem mały aby coś takiego zrobić. Niektóre były przyklejane inne po prostu namalowane, ale nigdy nie potrafiłem pozbyć się tego. Lata mijały, a ja nigdy nie umiałem powiedzieć, że chce inny sufit. Mimo swoich wad miał po prostu swój urok i miałem sentyment do tego.

Nowy dzień nastał tak szybko i niespodziewanie, a ja nie spałem znów nocy w ogóle, ale nie przeszkadzało mi to wcale. Zacząłem dzień od ćwiczeń, które miały mi pomóc utrzymać kontrolę nad własnym sobą. Nie spieszyłem się, bo wszystkie formalności załatwiłem w ciągu tygodnia, ale też wymieniłem numer telefonu na inny. Hank próbował się dodzwonić do mnie kilkanaście razy jak nie więcej lecz nie potrafiłem odebrać od niego. Wolałem nie odbierać i zacząć od nowa jeśli tylko będę umiał. Jednak ćwiczenia bardzo mi pomogły z oddechem i miałem wrażenie, że wilgotniejszy klimat miasta Los Santos pomagało mi bardziej z oddychaniem. Miałem zamiar się wybrać do komendy straży pożarnej, bo od momentu gdy jestem w mieście nawet nie byłem w stanie tam zajrzeć. Dalej miałem ciągotki do nikotyny i gdy widziałem kogoś z papierosem chciałem zapalić, ale nie mogłem tego zrobić. Wiedziałem, że ten czas, który był naprawdę ciężki dla mnie i nadal jest ciężki, pójdzie na marne. Obiecałem Hankowi, że rzucę i chociaż dla niego postaram się to zrobić. Ubrany w spodenki oraz koszule od razu wyszedłem z domu, zamykając go na klucz. Samochód nie był mi na razie potrzebny gdyż ćwiczyłem praktycznie cały czas swoje ciało aby przystosowało się do tego co się ze mną dzieje.

Stanąłem przed budynkiem z cegły oraz szyldem straży pożarnej. Wszedłem na teren ciekawy tego co się tu zmieniło i kto tak naprawdę jest tutaj szefem. Nie wiedząc skąd nagle wpadł na mnie dalmatyńczyk i to strasznie duży. Zaczął mnie lizać, a to nie był jakiś szczeniak.

-Ashley zostaw! Nie wolno! - skądś kojarzyłem ten głos i gdy do mnie podszedł wysoki czarnowłosy mężczyzna.

-Pan Rift?

-Grzesiek?! O boże młody! - mężczyzna pomógł mi wstać i przytulił mnie - Tyle lat cię nie widziałem.

-Ja pana też - uśmiechnąłem się słabo i zerknąłem na jego naszywkę widząc, że jest tutejszym szefem.

-Strasznie przypominasz mi swego ojca - odsunął się ode mnie, a pies wtulał się we mnie.

-Ddziękuje - mruknąłem i zacząłem głaskać psinę.

-Należała do twojego taty. Nim stał się ten nie szczęśliwy wypadek.

-Oł - posmutniałem gdyż psinka mogła myśleć, że ja jestem tatą.

-Co cię tu sprowadza? Twój tata mówił, że masz zamiar zostać już na zawsze w innym mieście.

-Nie wyszło mi tak jakbym chciał aby było i postanowiłem wrócić do domu.

-Nie przejmuj się - poklepał mnie po ramieniu - jeszcze jesteś młody więc coś sobie znajdziesz! Chyba, że spróbujesz w naszym mieście na policjanta iść?

-Myślałem bardziej aby spróbować iść w stronę staży pożarnej - odpowiedziałem szczerze i nie przestawałem głaskać Ashley.

-Z chęcią cię przyjmę młody! Nauczę cię wszystkiego tak jak twój ojciec mnie wprowadzał! Zrób tylko badania czy nie masz przeciwwskazań do pracy i cię biorę!

-Dziękuje nie wiem jak mam panu dziękować! - uśmiechnąłem się, bo naprawdę nie spodziewałem się takiej reakcji ze strony mężczyzny.

-Nie dziękuj pewnie ciężko jest ci wrócić na stare śmieci po tym co się stało - roztrzepał mi włosy - lecz pamiętaj nie jesteś w tym sam.

-Dziękuje panie Rift, a co z Tomem? - zapytałem ciekawsko, bo nie widziałem się z jego synem kopę lat, a trochę czasu jako dzieciaki spędzaliśmy wspólnie.

-A Tom poszedł na policjanta jest szeryfem i ma żonę również w policji! - poinformował z dumnie wypiętą klatką piersiową - dobry chłopak się stał z niego.

-To się cieszę - odpowiedziałem - czyli mam umówić się z lekarzem i po prostu wrócić?

-Czekaj chodź dam ci skierowanie to szybciej pójdzie - oznajmił i ruszył w głąb budynku więc ruszyłem za nim. Mniej więcej pamiętałem rozmieszczenie poszczególnych pomieszczeń, ale wolałem iść za mężczyzną. Ashley szła przy mojej nodze i wpatrywała się we mnie. Weszliśmy do biura, które kiedyś należało do taty. Podszedłem do szafki na której były fotografie poprzedników i następców strażaków - proszę idź z tym na szpital tam sobie wybierzesz jednego z lekarzy. Przeprowadzi na szybko badania i wróć do mnie z papierem.

-Oczywiście - uśmiechnięty skinąłem głową i pogłaskałem sunie po głowie na pożegnanie - do widzenia panie Rift.

-Ashley zostań! - widocznie pies chciał iść ze mną na co westchnąłem cicho i kucnąłem przy niej.

-Zostań maleńka - powiedziałem do niej głaszcząc ją za uchem, a ona położyła się na ziemi machając swoim ogonem. Zniknąłem szybko z straży pożarnej na wszelki wypadek jakby miała za mną iść. Stwierdziłem, że po co mam czekać więc od razu ruszyłem w stronę przystanku autobusowego, bo nie chciałem prowadzić samochodu. Poczułem jak zaczyna mnie przyduszać więc wziąłem z kieszeni chusteczkę i w nią zacząłem kasłać. Jednak zdziwiłem się gdy poczułem metaliczny posmak w ustach. Dopiero gdy zobaczyłem na chustę zobaczyłem drobinki krwi, po moim ciele przeszedł zimny dreszcz. Lekarz ostrzegał, że może być tak, ale nie sądziłem, że tak szybko będzie się to dziać. Chociaż mogłem się domyśleć, że zbyt duża ilość ćwiczeń czy przeciążenia samego siebie tym się skończy. Wytarłem usta i schowałem chusteczkę chcąc na spokojnie przejść przez drugą stronę ulicy, ale jak to bywa w tym mieście był jakiś pościg za pięcioma mężczyznami, którzy byli zamaskowani, ale z jednym z nich złapałem kontrakt wzrokowy. Zauważyłem te niepowtarzalne złote oczy i nie potrafiłem się ruszyć. Jednak gdy wszystko ucichło mogłem na spokojnie przejść i przemyśleć to. Nie chciałem panikować za bardzo poza tym teraz byłem dużym wysokim mężczyzną. Tym bardziej terminatorem nie miałem prawa bać się byle kogo. Na spokojnie przyszedłem pod przystanek i nawet nie wiem kiedy przyjechał autobus.

Niewiele się zmieniło z położenia, ale zmieniły się budynki i wygląd miasta, które wygląda teraz na nowoczesne oraz nowe. Jednak tańsze niż inne miasta. Może przez to, że była też tu spora działalność przestępcza, ale nie aż tak groźna jak indziej jednak przestępcy to przestępcy. Wysiadłem przystanek dalej, bo było bliżej z niego do szpitala i nie chciałem tam wejść, bo łączył się dla mnie z tym co najgorsze. Jednak musiałem załatwić papier by zacząć pracować i zarabiać na siebie oraz dom. Wszedłem do białego lobby gdzie za biurkiem siedziała kobieta do której podszedłem.

-Dzień dobry potrzebuję się dostać do medyka pracy - rzekłem spokojnie i pokazałem skierowanie.

-Już sprawdzę - odpowiedziała coś klikając na klawiaturze - ma pan szczęście właśnie zwolniło się miejsce i za dziesięć min może pana przyjąć.

-Gdzie mam iść i do kogo?

-Do pana Samuela Lubelli, pokój 24 piętro drugie - odpowiedziała mi oddając skierowanie. Skinąłem głową dziękując jej i na spokojnie skierowałem się do windy aby nią dostać się na drugie piętro. Nie lubiłem podróżować windą, ale nie miałem wyboru. Gdy tylko ją opuściłem cieszyłem się jak dziecko mogąc w końcu odetchnąć z ulgą. Przemierzałem korytarze w poszukiwaniu sali bądź gabinetu, a jak trafiłem zapukałem i wszedłem do środka.

-Dzień dobry ja na badania kontrolne do pracy - oznajmiłem spokojnie, ale mój wzrok skupił się na ciemnoskórym mężczyźnie o niebieskich oczach i brązowych oczach, który ubrany był w szpitalny kitel. Czułem jak patrzymy na siebie i nie mogłem oderwać od niego wzroku.

-Poinformowano mnie iż pan będzie, proszę wejść. Mógłbym poprosić imię i nazwisko?

-Gregory Montanha - odpowiedziałem zamykając drzwi za sobą i wszedłem do środka starając się skupić na lekarzu, który będzie mnie badać.

-Oo mam w bazie danych - zdziwił się - jest pan stąd, ale nie ma tu pańskich badań?

-W innym mieście miałem badania - odpowiedziałem i zerkałem na drugiego medyka zastanawiając się kim jest.

-Rozumiem, Vasquez wybacz, ale muszę go zbadać jak coś to na przerwie się zgadamy.

-Jasne miłej zabawy Samuel - odpowiedział mężczyzna i musiałem przyznać, że przeszły mnie ciarki słysząc ten niski basowy ton głosu.

-A więc panie Montanha proszę się rozebrać...

================================
7887 słów

Koniec części pierwszej :3

Jak dam radę to pojawi się druga jeszcze dziś, ale ciężko to widzę <333

Więc w najbliższych dniach powinno być!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro