...czy może jednak gaśnie?
Witam serdecznie wszystkich w drugiej części jakże oczekiwanego przez was shota!
Ostrzegam, że naprawdę jest to długi shot i spędziłam nad nim sporo czasu, ale mam nadzieję, że było warto!
Czas pisania: coś około 17-18 dni
Ilość słów: 23578 słów
Łacznie z pierwszą częścią: 31 465 słów
Czy mnie pojebało? Prawdopodobnie tak XD
To chyba najdłuższy w mojej historii shot jaki powstał hehe troszkę się rozpisałam, ale było fajnie :3
Mogą występować błędy za co przepraszam!
Alert Sceny +18
Życzę miłego czytania!
Oraz miłego dzionka, wieczoru bądź nocy wtedy kiedy będziecie czytać go
================================
Siedziałem na ławce pośród dużych, starych drzew, które otaczały mnie i dawały złudzenie bezpieczeństwa. Jednak nie wszystko było takie proste, jakbym chciał aby było. Było już grubo po dwudziestej trzeciej, a ja siedziałem w najciemniejszym i najmroczniejszym miejscu w parku. Każdy głupi wiedział, że to miejscówka do której chodzą tylko dwa typy ludzi. Pierwszy typ to osoba, która potrzebuje do życia białego proszku, złotego środku, który omamia i powoduje błogość lecz też uzależnia. Pierwszym typem była osoba, którą można było zwać narkomanem bądź ćpunem, zależności od tego jak się na to patrzy. Drugim typem osoby, to ta która diluje tym niesamowitym i jakże bezpiecznym środkiem wspomagającym. Drugim typem był diler narkotykowy rozprowadzający na dzielnicy towar. Przykre jest to, że zostałem w to wplątany, ale nie miałem innego wyboru. Pracowałem dla cartelu, który w zamian za sprzedaż ich towarów nie zabili mnie jeszcze. W końcu ceną było życie, a ja chciałem żyć i spełnić marzenia. Mój ojciec niestety przynależy do tego cartelu i nawet nie ruszył palcem aby mnie chronić. Wręcz mnie wydał im mając nadzieję, że w ten sposób spłaci część długu w który mocno popadł. Mój ojciec o ciemnej karnacji mężczyzna, nie przejmował się tym aby sprzedać towar, który otrzymywał. Po prostu to co miał to wciągał i korzystał z przyjemnych doznań, a dług rosnął mimo iż był częścią cartelowej mafii narkotykami.
Mam tylko osiemnaście lat, a papram się w najgorszych używkach jakie świat widział. W najgorszym towarzyskie i marginesie społeczeństwa. Powiedziałbym tak każdy normalny człowiek, ale ja nie byłem.
Wychowałem się wśród bloków i tego co tu się dzieje. W tym mieście policja bała się ruszyć palcem by nie stracić głowy. Nikt nie był litościwy względem drugiego człowieka. Nie jeden raz byłem świadkiem jak ludzie popadają w długi, w choroby i umierają bez dachu nad głową, tak po prostu na ulicy. Wszystko to przez proszek, który wydaje się być świetnym pomysłem na pozbycie się problemów tylko później problemem jest uzależnienie. Miałem w sumie możliwość spróbowania tego, ale widząc jak niszczy to człowieka. Po prostu nie potrafiłem spróbować tego i cieszyło mnie to, a ojca denerwowało. O matce nie powiem, bo daje sobie w żyłę od kiedy pamiętam. Cudem jest to, że jeszcze ona żyje. Cud, że ja w ogóle przyszedłem na ten świat i jeszcze żyje. Nie powiedziałbym, że mam normalną rodzinę, bo każdy wie, że są narkomanami i tylko zastanawiam się kiedy trafię na taki moment gdy nie zdążę. Gdy nie będę w stanie podać jednemu albo drugiemu adrenaliny by przytrzymać ich przy życiu. Już kilka razy przyjeżdżała karetka pogotowia by zabrać ich i trzymali zwykle prawie miesiąc, a ja niestety samotnie musiałem sobie radzić. Wtedy ta robota i znajomość cartelu jednak pomagała. Siwy Joe mnie wtedy brał do siebie i gotował posiłki czy podwoził pod szkołę. Jedyna taka osoba, która rzeczywiście będąca w cartelu i mająca limit.
Szkoda, że mężczyzna tak nisko upadł aby robić dla nielegalnej organizacji. Jednak nie miałem mu tego za źle. Każdy musi jakoś się utrzymać czy zarobić pieniądze. Tym bardziej, że ludzie oceniają przez pryzmat wyglądu nie przez charakter. Człowiek może mieć złote serce, a być traktowany jak jakiś żul. Przykre to było i sam na tym się przejechałem jednak potrzebowałem pracy, a przede wszystkim pieniędzy. Zagryzłem zęby i czekałem na kupca. Większość osób, które dostawałem to byli bardzo bogaci i wpływowi mężczyźni. Dostawałem ich, bo byłem dość przystojny jak to mówił szef cartelu, a niektórzy lubili dostawać towar od przystojnych młodzieńców. Mężczyzna, który miał tu się zjawić nie przyszedł na czas. Zaczęło mnie to stresować, bo im dłużej siedzę w tym miejscu tym większa możliwość wpadki, a tego nie chciałem. Nie mogłem w sumie pozwolić sobie na stratę pieniędzy bądź towaru, bo skończy się to dla mnie źle. Wystarczająco, że ojciec nie przynosił zysków dla cartelu, a ja tymi zleceniami zarabiałem na dom oraz na szkołę. Tym bardziej, że chcę iść na studia medyczne, a muszę na nie niestety zarobić aby zapłacić zaliczkę. Siedziałem otoczony w mroku i czułem, że zagubiłem się w tym wszystkim co się działo. Nie wiem nawet czym zasłużyłem, że trafiłem w tak złe towarzystwo. Zagryzłem wargę i nerwowo tuptałem nogą, bo nie miałem ochoty dłużej tu siedzieć. Nie żebym nie czuł się bezpiecznie, bo jak to niektórzy mówią pod latarnią bywa najciemniej, a ja wolałem być w mroku, który znałem niż być gdzieś gdzie nie mam pojęcia. Nareszcie jakiś mężczyzna pojawił się na horyzoncie więc odetchnąłem z ulgą, że w końcu klient przybył po towar.
-Sinda tak? - spytał mężczyzna i wyglądał na rozluźnionego. Nie wszyscy tacy byli w końcu wiedzieli co może ich czekać jak zostaną przyłapani przez policję.
-Tak - odpowiedziałem widząc jak siada obok mnie.
-Wiesz po co tu jestem - oznajmił na co skinąłem głową zgadzając się z nim, bo wiedziałem, że przyszedł po towar.
-Najpierw pieniądze - odparłem, bo nie byłem głupi. Niektórzy próbowali oszukać z pieniędzmi albo wziąć towar i zacząć uciekać. Nie lubiłem takich ludzi, bo wiem, że w mroku jest całkiem inaczej niż w ciągu dnia.
-Oczywiście - podał mi kopertę z pieniędzmi - tak jak było mówione tysiąc dwieście dolarów za 600 mg czystej amfetaminy.
-Yhym - mruknąłem cicho i na szybko przeliczyłem pieniądze, bo takie szychy najczęściej dodają dodatkową zaliczkę dla dilerów, a ja właśnie takim byłem. Nie miałem wyboru. Gdy upewniłem się, że wszystko jest w porządku wziąłem z plecaka paczkę z odpowiednim towarem dla mężczyzny i podałem mu ją
-Czysta?
-Czy narzekał pan na towar od nas? - odparłem na pytanie swoim pytaniem.
-Nie, życzę dobrej nocy - odparł wstając z ławki i ruszył w swoim kierunku. Tylko on wiedział gdzie idzie, bo to nie był mój interes. Jakby nie zgadzało się coś z pieniędzmi to zawsze wtedy cartel załatwiał sprawę z kupującymi, a oni wtedy robili się łagodniejsi i milsi. Zarzuciłem plecak na plecy i ruszyłem biegiem w stronę wyjścia. Za długo byłem w jednym miejscu, mimo że byłem ubrany na czarno i wtapiałem się w tło to jednak wolałem nie ryzykować. Przeskoczyłem przez płot i ściągnąłem chustę z ust chowając ją pod bluzą oraz ściągnąłem kaptur mimo iż było dość chłodno to nie potrafiłem dłużej mieć kaptura na głowie. Wziąłem głęboki wdech rześkiego powietrza. Zbliżała się powoli jesień, a przede mną był ostatni rok szkolny by potem iść na studia. Już wiedziałem na jakie idę i gdzie chce iść dalej. Chciałem być medykiem, ale bałem się, że ta mroczna część mnie przejmie kontrolę nade mną i nie będę w stanie być kimś dobrym. Bałem się tego, że mrok, który mnie otacza będzie na tyle silny, że wciągnie mnie w tą mafię i nie będę w stanie już nigdy uciec od niej. Widziałem jak kończą ci, którzy chcą odejść i tego się bałem, że na mnie jest już za późno. Nie chciałem nigdy być kimś złym. Może robiłem problemy, bo brałem udziały w nielegalnych wyścigach, ale tylko wyłącznie, dlatego aby dorobić więcej. Dopiero miałem zapisać się na prawo jazdy i zabawne jest to, że jeżdżę od ponad dwóch lat nielegalnie, bo z cartelu mnie uczyli. Kilka razy niestety brałem udział w większych rzeczach w których nie chciałem brać udziału.
Przemierzałem ciemne uliczki w stronę domu. Dużo ludzi po prostu unikało tych podejrzanych miejsc, ale w nich czułem się bezpiecznie. Pokazywały sobą, że są niebezpieczne, ale jednak gdzieś w środku tych ciasnych uliczek byli po prostu zagubieni ludzie, którzy potrzebowali pomocy. Jednak ludzka opinia bywa boląca i nie zawsze szczera z prawdą lecz bywa druzgocąca oraz niszcząca ludzi. Skinąłem głową do mężczyzny który szedł w moim kierunku. Nie przejmowałem się tym, że coś może mi się stać, bo każdy mnie tu znał. Miałem dość ciekawą reputację pod kryptonimem Sinda aż zaskakujące, że nikt nie domyślił się jeszcze, że jest to po prostu skrót od mojego nazwiska. Przetarłem ramiona by trochę się ogrzać, bo naprawdę dzisiejsza noc była zimna. Niestety nie mogłem od razu iść do domu tylko musiałem iść do siedziby aby oddać pieniądze za zadanie. Niechętnie skręciłem w stronę miejsca gdzie był ślepy zaułek, ale miał coś czego nie miały inne. Podszedłem do ściany i popchnąłem ją mocno, a ona przesunęła się do przodu. Nie lubiłem tej meliny, ale cartel miał tu siedzibę. To było dawne przejście do bunkrów, które kiedyś miały służyć dla ludzi, ale plany tych miejsc magicznie zaginęły, a cartel zrobił z nich miejsca gdzie przetrzymują towar ten lepszy i gorszy. Dosłownie wszystkim potrafili przehandlować aby wyjść na plus i zarobić tylko. Zamknąłem drzwi za sobą, które strasznie opornie chciały się otwierać. Zszedłem po schodach w dół i wszedłem przez korytarz do wielkiego pomieszczenia.
-Sinda! - podszedł do mnie czarnowłosy mężczyzna, który był mocno napakowany - Jak tam zlecenie?
-Klient się spóźnił, ale towar sprzedany - odpowiedziałem spokojnie mając na twarzy niewidzialną maskę spokoju. Nie lubiłem tego miejsca. Działy się tu bardzo złe rzeczy i po moim ciele zawsze na te wspomnienia przechodziły ciarki.
-To najważniejsze Katarina czeka na ciebie - odparł odprowadzając mnie do biura kobiety, która była stwórcą tej organizacji.
-Dzięki - mruknąłem pukając do drzwi, a następnie wszedłem do środka nie czekając na pozwolenie. Kobieta była dość urokliwa i mimo posiadania czterdziestu lat nie wyglądała na tyle. Jej rude włosy opadały na plecy i niedowierzałem, że pani Lucy kiedyś była policjantką. Nie sądziłem, że osoby, które kiedyś pomagały potrafiły zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni i być teraz złym oraz łamać prawo czy zasady.
-Sinda cieszę się, że jesteś! Tim cię straszył znów?
-Nie proszę pani - odparłem wpatrując się w kobietę, która uśmiechała się do mnie. Jej przykrywką było imię Katarina lecz tak naprawdę nazywała się Lucy Sun aż dziwne to wszystko było jak do tego doszło, że stała się kimś złym, ale podobno powiadają niektórzy, że jej były chłopak zdradził ją z inną kobietą. Natomiast ona wtedy zrezygnowała z policji, ale wyniosła informacje oraz towary, którymi dziś handluje. Zaskakujące jak ludzie potrafią się zmienić przez jedną rzecz bądź osobę.
-Czy klient był zadowolony?
-Myślę, że tak, ale trochę się spóźnił - odpowiedziałem z słabym uśmiechem, bo nie lubiłem w ogóle tu być. Dziwne było to, że za dnia ta miejscówka nie istniała tylko w nocy wszyscy nagle byli tymi złymi. Wszystko było odmienne takie inne, ale może to dobrze. Każdy krył prawdziwą twarz za maską, maską nienawiści bądź korzyści. Nikt nie był tu tak naprawdę szczery i każdy robił pod siebie by mieć jak najlepiej.
-Najważniejsze, że są pieniądze - skinąłem głową i podałem jej kopertę z pieniędzmi.
-Zgodnie z zaleceniami ceny do zapłaty i chyba z naddatkiem - powiedziałem obserwując jak liczy uważnie pieniądze. Za każdym razem czułem niepewność w sercu gdy kobieta przeliczała, bo potem jakiś brak pieniędzy był ucięty z moich zarobionych niezbyt legalnie pieniędzy.
-Zgadza się - odparła i przysunęła w moją stronę kilka banknotów - twoja zaliczka za zadanie i znikaj do domu!
-Dziękuje - mruknąłem cicho niepewnie łapiąc banknoty do ręki.
-Płacę ci tylko dlatego iż wiem jaka jest sytuacja w twoim domu, bo inaczej twój ojciec by przejebał by wszystko na narkotyki - powiedziała, ale czułem na sobie ten wzrok jej piwnych oczu i miałem wrażenie, że przeszywają mnie na wylot.
-Wiem - wyszeptałem chowając pospiesznie pieniądze do kieszeni.
-Znikaj do domu, bo wieczorem kolejna misja dla ciebie młody!
-Tak szefowo - odparłem szybko wycofując się do drzwi i uciekłem z biura kobiety. Mogłem w końcu stąd wyjść. Nie lubiłem tkwić w podziemiu tym bardziej w tym bunkrze gdzie była pleśń. Wyszedłem z bunkra i biegiem ruszyłem do domu. Niestety bądź stety mieszkałem na drugim piętrze więc musiałem wpinać się po róże aby dostać się do pokoju. Wolałem nie wchodzić w drogę ojcu, który będąc na głodzie robił wszystko aby dostać pieniądze, które mógłbym przynieść do domu. Nie wiem nawet kiedy stanąłem przed rynną i zastanawiałem się czy może jakieś liny nie zamontować aby ułatwić mi te wspinanie. Po chwili męczenia się wdrapałem się na parapet i wpadłem do pokoju gdyż nie zamykałem okna w ogóle aby móc jakoś wrócić do swojej ostoi zwanej pokojem. Dziś było dość spokojnie w mieszkaniu więc to był jeden plus. Schowałem dość szybko pieniądze do skrytki by nie mogli ich znaleźć. Nastawiłem budzik na telefonie i poszedłem spać choć trzy godziny snu to nie jest dużo. Jednak to lepsze niż nic, a jakość trzeba było funkcjonować.
Siedziałem na sali wykładowczej i notowałem co mówi wykładowca. To był już mój piąty rok studiów, które łączyłem z misjami od Katariny. Nie mogę zapomnieć o tym jaka jest granica między by wszystkim, bo była ona coraz cieńsza. Miałem w końcu przed sobą już dwudzieste trzecie urodziny szczerze mówiąc. Najbardziej bolało mnie to, że pracowałem dla kogoś tak złego jak ta kobieta. Nie miałem do niej nic i cudem było to, że jeszcze nie zabiła mego ojca, ale jak widać starała się mu dać szansę. Jednak co będzie jak te szansy się skończą. Przecież nikt wtedy nie będzie pilnować matki, a jak ona przedawkuje to będzie problem. Nie chciałbym mieć na sercu oraz duszy tego, że nie potrafił bym jej pomóc. Nie lubiłem odbierać komuś życia, ale niestety widziałem to aż za dużo razy. Chociaż może to lepiej, bo byłem już dawno przygotowany do tego co zwykle na mnie czeka na stole z pacjentem. Tylko nie wiem czy będę w stanie pomóc na tyle ile mogę. Obawiałem się tego, że złe towarzystwo którym się otaczam będzie wpływać na mnie negatywnie i popełnię gdzieś błąd. Wiadomo, że granica między moralnością, a jej brakiem jest na równi cienka co dobro ze złem. Spojrzałem na mężczyznę, który powtarzał i tłumaczył budowę ludzkiego ciała, zagryzłem wargę nie wiedząc co począć. Widziałem to w końcu na własne oczy i nie potrzebowałem pokazywania ponownie na manekinie. Notowałem jednak to co mówi, bo jednak nauka to nauka i trzeba było wykorzystać potem tą wiedzę. Po uczelni miałem znaleźć się w siedzibie cartelu, ponieważ potrzebowali mnie w akcji. Nie chciałem, ale podobno mogłem dostać trzy tysiące za robotę. Za byciem kierowcą na akcji, ale to była bardzo ryzykowna i jak nas złapią mogę stracić wszystko. Miałem w końcu dużo do stracenia wraz z wolnością oraz studniami medycznymi, które praktycznie kończyłem.
Nie wiem nawet kiedy skończyłem zajęcia na dziś i na spokojnie opuściłem teren uczelni. Kierowałem się do sklepu aby kupić coś do jedzenia do domu aby zjedli wszyscy, bo jak znałem ich to raczej nie miałem na co czekać z jedzenia w domu. Od zawsze żyłem na suchym żarciu i to mnie denerwowało, że inni mogą mieć normalne życie, a ja papram się w jakieś mafii aby po prostu przeżyć oraz wyżywić dom. Ojciec narkoman, a matka taka sama. Dziwne, że nigdy nikt nie zainteresował się mną z sanepidu, bo nie wyglądałem nigdy na zadbanego. Teraz przynajmniej mogłem to zmienić. Westchnąłem ciężko idąc przez ciemne uliczki w których czułem się dobrze gdy wszyscy inni unikali ich jak ognia gdy ja wręcz przeciwnie, wolałem w nich się ukrywać. To był mój dom od najmłodszego i niestety będzie aż nie wyrwę się stąd. Jednak bałem się konsekwencji z tym związanych, bo przecież nie wszystko z pewnością będzie takie proste. Szedłem w stronę domu by odłożyć rzeczy, a potem niestety skierować się do siedziby cartelu. Byłem kłębkiem nerwów przez tą akcję w której miałem brać udział. Ja wiem, że nie byłem w stu procentach kimś kto legalnie wszystko robi, ale jednak takie ryzykowanie nie było mi na rękę. Wpadłem do domu z reklamówką jedzenia i skierowałem się do kuchni.
-Gdzie są pieniądze! - krzyk ojca dobiegł do mnie mimo iż był w salonie.
-Nie ma i nie będzie! - odpowiedziałem rozkładając rzeczy na stoliku.
-Zabierasz gówniarzu pieniądze i marnujesz je na to gówno!
-To nie jest gówno - odpowiedziałem i spojrzałem na ojca, który oparty był o framugę drzwi. Był na głodzie, bo nie miał pieniędzy na narkotyki, a ja nie dam im na narkotyki. Dawałem gdy byłem mniejszy, ale teraz nie mam zamiaru wspierać ich w nałogu.
-Masz dać nam pieniądze na narkotyki!!!
-Idź do swojej szefowej i proś ją o narkotyki, bo ja nie mam zamiaru ci dać pieniędzy! Jak w końcu ruszysz dupę i zaczniesz zarabiać to wtedy sobie rób co chcesz z pieniędzmi! Od moich się odpierdol! - pojechałem po nim ostro, ale wyłącznie tylko tak mogłem do niego dotrzeć. Lecz niestety często był po prostu bardzo nie rozmowny i używał innej formy w postaci mowy.
-TY... JAK ŚMIESZ TAK DO MNIE MÓWIĆ! - zacisnąłem dłonie w pięści biorąc głęboki wdech oraz wydech aby nie zrobić nic głupiego. Odwróciłem się do niego, ale pożałowałem od razu tego, bo oberwałem z pięści w twarz. Mimo iż był wyniszczony przez tą chemię to nadal silny miał prawy sierpowy. Odrzuciło mi głowę w bok i złapałem się za policzek, który wręcz mnie piekł. Zagryzłem zęby ze złości iż odważył się znowu podnieść rękę na mnie.
-Gdzie moje narkotyki?! - głos matki rozbrzmiał w domu i musiałem coś zrobić z tym co się tu dzieje. Od tak nie zrezygnują z używek, a najgorsze jest to, że starłem się im dawać szansę moim rodzicom. Jednak nie powinienem jak widzę w ogóle dawać szans i prosić ich o normalność skoro to dla nich jest normalnością.
-Vasquez nie chciałem - odezwał się ojciec, ale ja go ominąłem i ruszyłem w stronę pokoju aby spakować się oraz wyjść stąd oraz nie wracać. Mimo wszystko starałem się by im pomóc, ale oni nie chcą tego. Więc ja nie będę marnować czasu i dawać się bić jak jakiś worek treningowy. Zamknąłem się w pokoju i nim ojciec przemyśli jak otworzyć zamek, to mnie już tu nie będzie. Schowałem wszystkie oszczędności oraz ciuchy wraz z kluczykami do auta. Więcej nie widziałem sensu aby brać, bo nie było co. Ten pokój był martwy bez iskry życia w sobie i nie miałem zamiaru tu dłużej siedzieć. Otworzyłem okno i z zrzuciłem plecak w krzaki, a ja sam wszedłem na parapet by następnie przymknąć za sobą okno i zsunąłem się po rynnie w dół. Podniosłem plecach i ruszyłem w stronę bazy. Może Katarina pozwoli mi zostać tam na trochę nim znajdę miejsce do spania bądź nie załatwię akademika by zamieszkać z kimś. Kochałem swoją rodzinę, ale za długo wybaczałem krzywdy, które były skierowane w moją stronę. Pora odciąć się od osób, które nie są w stanie być dumne z tego kim jest ich syn. W sumie nie byłem też dumny z siebie, że współpracowałem z Cartelem, ale nie miałem wyboru jak to robić w końcu ojciec mnie sprzedał kobiecie za marihuanę czy inne zielsko, które ćpał.
Miałem dług do oddania ze strony ojca, a wiadomo, że jak nie będzie miał z czego kupić to będzie kraść albo będzie sprzedawać wszystko co jest w domu aby kupić najgorszej jakości gówno, którym się po trują. Jako aspirujący medyk chciałem jakoś pomóc i naprawić te błędne koło, ale jak widać oni nie chcieli więcej ja nie miałem zamiaru dłużej walczyć za nich. Bolało to, ale nie miałem innego wyboru. Szedłem w stronę zaułka w którym było wejście i upewniając się czy aby na pewno nie jestem śledzony, zszedłem na dół. Zmieniłem się trochę względem wyglądu, bo Tim mi bardzo pomógł w przypakowaniu masy abym nie wyglądał jak dziecko. Powolnym krokiem zszedłem na dół i zamknąłem drzwi dzielące hol, a główne pomieszczenie.
-Siemasz młody co tu robisz? - padło pytanie ze strony Tima.
-Zbiegłem z domu i muszę się gdzieś zatrzymać - odpowiedziałem spokojnie na słowa mężczyzny.
-A co z Siwym Joe?
-Rodzina umieściła go w domu starców więc nie mam gdzie się przekimać - odparłem - jest Katarina?
-Przygotowuje się do akcji w biurze. Jak chcesz możesz iść spytać ją o kilka dni zostania tutaj, ale te miejsce raczej nie jest odpowiednie na takiego dzieciaka jak ty.
-Już tyle widziałem, że nie rusza mnie już nic - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, bo zmuszali mnie do różnych rzeczy i też dużo widziałem za młodu krzywd.
-No w sumie racja - skinął i pokazał głową w stronę biura kobiety. Nie wiedziałem w sumie nadal gdzie i jaka misja nas czeka, a oni byli naprawdę zdolni do wszystkiego. Zapukałem do metalowych drzwi i słysząc głos kobiety, wszedłem do środka rozglądając się za kobietą.
-Vasquez, a ty nie miałeś być dopiero wieczorem? - padło zapytanie ze strony kobiety, która na biurku miała rozłożone jakieś dziwne duże karty. Nie wiedziałem co one oznaczają nawet.
-Wiem, ale czy jest możliwość abym został tu na chwilę nim nie znajdę lokum do zatrzymania?
-Co rodzice wykorkowali w końcu? - prychnęła ze śmiechem, a na jej ustach był uśmiech.
-Nie, ale stwierdziłem, że pora wyprowadzić się i... - nie dała mi dokończyć, bo nie spodziewałem się tego, że podejdzie do mnie i złapie za szczękę obracając ją w bok.
-Który to już raz? - spytała mrużąc powieki - Mam się ich pozbyć?
-Co...nie! - wycofałem się od razu w tył - Nie ma zabijania! Nic mi nie jest!
-Uderzył cię znów, a ty mówisz, że to nic? - pokręciła głową na boki - Zatrzymaj się tu ile będziesz chciał, ale wiesz, że będzie się to łączyć z mniejszą wypłatą dla ciebie?
-Tak wiem - skinąłem głową, którą spuściłem w dół, zdając sobie sprawę z tego, że będzie to mnie trochę kosztować. W końcu u niej nic nie jest za darmo i każda rzecz ma swoją cenę. Wziąłem głęboki cichy wdech gdy patrzyła się na mnie, a nie wiedziałem co jej może jeszcze chodzić po głowie.
-O 19 wyjeżdżamy jesteś kierowcą i jakby było gorąco masz uciekać jak najszybciej oraz słuchać się wszystkiego co powiem.
-Na co jedziemy? - wtrąciłem się w jej słowa.
-To nie jest ważne dla ciebie na co jedziemy, ważne dla ciebie ma być gdzie! Rozumiemy się? - poprawiła swoje rude włosy do tyłu, ale widziałem jak drugą dłoń kładzie na pasku gdzie przypięty miała pistolet.
-Tak szefowo - mruknąłem cicho i wycofałem się o kolejny krok w tył dla swojego bezpieczeństwa.
-Tim ci pokażę gdzie będziesz mógł zostawić swoje rzeczy - rzekła idąc w stronę biurka. Chciałem się spytać co to za dziwne karty, ale nie potrafiłem tego zrobić. Po prostu odpuściłem sobie i wyszedłem z biura, zamykając za sobą drzwi. Nie zdziwiło mnie to, że Tim stał przy drzwiach w końcu z Katariną byli można powiedzieć, że blisko, ale wyłącznie dla korzyści. W końcu ten cały burdel jest tylko dla ludzkich korzyści i rządź.
-Masz pokazać mi gdzie mogę zostawić swoje rzeczy - powiedziałem spokojnym tonem głosu, ale w głębi siebie bałem się tego, że wchodzę w jeszcze głębsze bagno niż aktualnie jestem. Denerwowało mnie to jeszcze jeszcze bardziej, bo nie widziałem lepszej decyzji niż ta. Widziałem, że jednak stąd wyjdę na swoje i nie będę musiał tu mieszkać, ale jednak obawiałem się tego wszystkiego co może przynieść czas. Czarnowłosy mężczyzna ubrany jedynie w czarne spodnie zaprowadził mnie do części mieszkalnej jak to nazwał i pokazał kajutę w której będę mógł spać. Nie było to jakieś wybitne zakwaterowanie z ileś tam metrami tylko mała klitka z łóżkiem i biurkiem oraz kilkoma półkami zapewne na ciuchy. Rzuciłem plecak pod łóżko dla bezpieczeństwa wolałem nie wyjmować niczego, bo bałem się, że ktoś się nie będzie bał i podpierdoli. Nie ufałem wszystkim tym ludziom, którymi współpracowała Katarina, bo nie oszukujmy się, ale to były knypki, którzy wręcz paprałi się w czyjej krwi, bez względu na to czy winny czy też nie. Nie wiedząc co robić po prostu usiadłem na łóżku i skuliłem się aby poczuć się choć trochę bezpiecznie. Może miałem te dwadzieścia trzy lata, ale jednak czułem się tak dziwnie samotnie i inny. Jakbym odstawał od całego społeczeństwa i świata, który mnie otacza. Uczyłem się tak ciężko aby zdobyć doświadczenie i być najlepszy w swoim zawodzie by uwolnić się lecz ciągle gdzieś tam w środku głowy mówiło mi, że nie mam prawa. Ponieważ nie spłaciłem długu, a on wydawał się być coraz większy niż coraz mniejszy.
Nagle ktoś otworzył drzwi do mojej nowej kryjówki więc trochę musiałem tu siedzieć tak skulony. Spojrzałem na Tima, który uśmiechnął się i rzucił mi ubranie do przebrania. Zmrużyłem powieki i chciałem już się pytać o co chodzi, ale on po prostu wyszedł zostawiając mnie samego z ciuchami. Od razu zauważyłem czarne spodnie, bluzę, ale czerwoną chustę więc czyżby zmienili kolory z samego czarnego. Bądź może ja awansowałem by nosić taką, bo szefowa miała krwistoczerwoną. Niechętnie zacząłem się przebierać w dane mi ciuchy, bo zapewne jest już czas na akacje, a ja nie patrząc nawet na zegarek przesiedziałem kilka godzin w bezruchu. Ubrałem się dość sprawnie w ciuchy i musiałem przyznać, że pasowały na mnie chociaż przyczepił bym się do bluzy, która była za duża. Wyszedłem z pokoju i ruszyłem do głównej części bunkru gdzie najczęściej są wszyscy.
-No i wyglądasz jak jeden z nas! - zaśmiał się Dan, który był lewą ręką Katariny i zajmował się wprowadzonym towarem oraz jego produkcją. Tim natomiast był ochroną dla niej, ale i prawą ręką ze względu na ich romans. Zagryzłem zęby i uśmiechnąłem się do dwóch by pokazać, że nie jest źle.
-Kierowca idealny - odparł Tim - powinieneś częściej z nami robić takie rzeczy!
-Podziękuję, ale ja jestem tylko wyjściem awaryjnym - odpowiedziałem by nie dawać im za bardzo nadziei, że mi się to podoba. Tak naprawdę nie podobało mi się w ogóle, ale nie miałem wyboru. Jakbym odmówił brania udziału to mógłbym mieć problemy.
-No chłopcy idziemy się zabawić - spojrzałem w stronę kobiety, która ubrana była w kombinezon oraz czerwoną chustę, która zakrywała jej twarz.
-Jak chcesz szefowo - powiedział Dan, który założył długą broń na plecy. Moje serce zaczęło szybciej bić, bo oznaczało to, że nie jedziemy na zwykłą robotę. Zacisnąłem bezradnie dłonie w pięści i wpatrywałem się w kobietę mając nadzieję, że nie będę musiał zrobić czegoś wbrew sobie.
-Jedziemy! - rzuciła kluczyki w moją stronę więc je złapałem w końcu miałem być kierowcą. Ruszyłem za nimi do wyjścia i nim się obejrzałem byliśmy pod garażem, który wynajmuje któryś z mężczyzn by mieć miejsce na samochody. Nie oszukujmy się, ale tu też jest moja fura, która musiała w końcu gdzieś stać, a w świetle dnia byłoby zbyt podejrzane, że osoba, student nagle ma taki drogi wóz. Wsiadłem do karakary, która rzucała się mocno w oczy jakby nie patrząc ale jeśli jechaliśmy gdzieś dalej na obrzeża miasta to może nie będzie aż tak się wyróżniać. Otworzyłem samochód i wsiadłem na miejsce kierowcy od razu odpalając silnik. Miałem tylko okazję dwa razy jeździć tym samochodem, bo kogoś mieli co kierował im, ale jakoś gość magicznie zapadł się pod ziemię i ja musiałem zająć jego miejsce. Wyjechałem z garażu i spojrzałem do tyłu na kobietę chcąc się dowiedzieć gdzie jedziemy, ale ona podała tylko telefon Danowi, który przypiął mi go tak abym widział na chwytaku. Bez słów skierowałem się za fioletową linią w stronę mi nieokreśloną.
Droga była nad wyraz spokojna i nie dłużyła mi się, a przede wszystkim na jakieś osiedle prowadziła. Gdy zobaczyłem, że jesteśmy praktycznie na miejscu zjechałem na krawężnik i stanąłem tak aby było wygodnie wysiąść bądź siąść. Spojrzałem na każdego w lusterku nie wiedząc co tak naprawdę tu robimy i czy mam tak stać czy też nie. Nagle do samochodu ruszył jakiś mężczyzna, który wyglądał na bardzo zadbanego i pewnego siebie. Miałem nadzieję, że nie jest to jakiś idiota, który postanowił sprzeciwić się woli Katariny. Nagle wszyscy wysiedli i zrobili przesiadkę, a mężczyzna był pośrodku otoczony Timem oraz Danem.
-Jedź na to miejsce i nie pytaj się dlaczego - odezwała się kobieta, więc skinąłem głową i wyjechałem z osiedla. Z tego co zauważyłem droga prowadziła w las do jakiegoś budynku i zaczęło mnie to stresować lecz nie mogłem po sobie tego pokazać. Zmieniłem bieg w samochodzie i dałem więcej gazu żeby dojechać tam jak najszybciej jak tylko potrafi ten wóz. Po trzydziestu minutach nareszcie dojechałem i trochę miałem problem z wyjechaniem pod górkę, ale stanąłem przed jakimś budynkiem, który wyglądał na opuszczony. Jednak nie postawiłem wydobyć z siebie żadnego słowa i widziałem jak wyciągają go siłą za fraki oraz ciągną do wnętrza - Chodź idziesz z nami, jako lekarz możesz się przydać - oznajmiła i tego właśnie się najbardziej obawiałem. Zgasiłem silnik i wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki. Wraz z kobietą wysiadłem z samochodu i ruszyłem za nią do wnętrza opuszczonego budynku. Nie miałem w ogóle ochoty wchodzić za kobietą, ale wiedziałem, że jeśli się nie posłucham to i ja skończę na torturach.
-Co mam robić? - spytałem cicho Katariny, a ona zmierzyła mnie wzrokiem lecz nie odpowiedziała więc wolałem już milczeć. Mimo iż byłem dorosłym mężczyzną to czułem się jak dziecko, które zrobiło coś źle. Ciągle mówiłem, że nie miałem wyboru, ale każdy ma wybór jeśli tylko spojrzy za nim i go znajdzie. Ja nie potrafiłem go znaleźć. Zauważyłem, że mężczyzna jest rozebrany i związany na krześle aż mnie ciarki przeszły widząc za nim cały zestaw do tortur. Stanąłem przy ścianie i spuściłem głowę w dół, bo znów będę musiał tego wszystkiego słuchać.
-Zapewne ciekawi cię co tu robisz! Więc niestety, ale jak wiesz wiemy, że jesteś kretem w policji... a takich trzeba się pozbywać - gdy to usłyszałem aż mi serce zaczęło szybciej bić zagryzłem wargę wpatrując się uparczywie w ziemię.
-Wasz pseudo gang zostanie zniszczony jak wszystkie inne grupy, które sprzeciwiają się policji i żyją z występku! - powiedział chyba za dużo, bo Katarina przyłożyła mu nóż do gardła, a chłop od razu zmięknął.
-Co języka nagle w gardle zabrakło? - prychnęła przyciskając ostrze bardziej do jego skóry, ale mężczyzna nie wiedział to co my. To była tępa strona noża by tylko nastraszyć takich jak on.
-Policja zaraz tu będzie - mruknął - i mnie uratują - dodał na co się spiąłem, bo nie chciałem mieć do czynienia z smerfami.
-A miałam nadzieję, że pobawię się z tobą i to bardzo w krwawy sposób! - zaśmiała się i zapała za jego policzki - Chłopcy plan b - odparła, a Dan i Tim wyciągnęli z torby ładunki wybuchowe. Zaczęli je rozkładać, a ja wpatrywałem się w to z strachem, bo sparaliżowało mnie - Sinda odpal samochód!
-Tak jest - odparłem i wybiegłem z budynku, tu mi nie trzeba było kilka razy powtarzać. Po prostu chciałem od początku uciec stamtąd. Wpadłem do carakary i odpaliłem silnik widząc już z oddali czerwono niebieskie światła, które mieniły się z oddali. Koleś nie żartował z policją i rzeczywiście tu jechali. Nagle z pomieszczenia wypadł Dan, a potem Tim wraz z Katariną. Wsiedli od razu do wozu i zauważyłem w dłoniach kobiety kartę, którą wyrzuciła przez okno.
-Jazda młody, bo do stracenia mamy wszystko! - rzekła więc dałem gaz do dechy odjeżdżając z miejsca zdarzenia, a za nami dosłownie wyjechała policja. Niektórzy ruszyli za nami zaś inni stanęli, co było dla nich błędem. Kobieta obok mnie wcisnęła przycisk prawdopodobnie od zapłonu, a budynek nagle wyleciał w powietrze zapewne zabijając nie tylko tego człowieka w środku, a też tych co za bardzo się zbliżyli za blisko budynku. Jednak miałem inny problem, miałem ogon, który nie chciał zniknąć i to mnie przerażało. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem myśleć, że to jak na wyścigu. Przecież zawsze im uciekałem więc tym razem też dam radę. Wjechałem w miasto od razu kierując się w uliczki gdzie mogę wjechać, bo jednak to był duży wóz i choć gładko sunął po asfalcie to nie był moim ulubieńcem. Czułem jak po moim karku spływa pot ze stresu, bo jednak tu nie chodzi o wyścig, a zabójstwo. Zacisnąłem dłoń na kierownicy i zaciągnąłem ręczny mocno skręcając w prawo, ponieważ przed nami była ślepa uliczka i trzeba było umieć się złamać w skręcie by nie uderzyć w ścianę, bo łatwo się zaklinować. Tak jak myślałem zaklinowali się więc to była szansa dla nas na ucieczkę. Od razu ruszyłem na najwyższym biegu w stronę garażu by schować samochód i nas dopóki nie mają wizji. Gdy byłem pewny, że nie ma helki natychmiast wjechałem w garaż oddychając szybko. Za dużo nerwów przez to zjadłem. Lubiłem uczucie adrenaliny, ale nie w taki sposób jak ten.
-Brawo młody - poklepał mnie Dan po ramieniu - dobra robota!
-Przydałeś się w końcu! Powinieneś częściej być naszym kierowcą!
-Nie - odpowiedziałem na słowa kobiety gdy wysiadłem z samochodu.
-Co? - spojrzała na mnie z mrużonymi powiekami aż mnie ciarki przeszły, bo czułem ten jej lodowaty wzrok na sobie.
-Nie chce jeździć z wami na takie akcje! Mam więcej do stracenia niż wy!
-Niby co młody? - spytał Dan.
-Studia na które tyle lat pracowałem! Nie pozwolę by taka sytuacja się powtórzyła i wszystko poszło w pizdu! - nie sądziłem, że będę w stanie się postawić, ale jak widać to zrobiłem. Czy żałowałem tego z pewnością tak, ale nie mogłem pozwolić zaprzepaścić mojej kariery.
-Sinda dobrze mówi - stanął po mojej stronie Tim - jeśli teraz wpadnie przez nas to wszystko pójdzie na marne, a medyk nam się przyda w szpitalu tym bardziej skorumpowany!
-Hmm o tym w ten sposób nie pomyślałam - rudowłosa podrapała się pod bródką - jednak w sumie macie rację. Wolę medyka w szpitalu niż w więzieniu! Idziemy!
Wróciliśmy do bazy jakby nigdy nic się nie stało, ale mnie jadło od środka poczucie sumienia, bo nie raczyłem pomóc poszkodowanym. Chociaż nie miałem wyboru lecz w głowie dalej miałem to co mogła kobieta wyrzucić za okno. Karta interesowała mnie na tyle iż właśnie oglądałem wiadomości by dowiedzieć się co wyrzuciła kobieta.
-O godzinie 21 rozbrzmiał huk, który spowodowany był przez prawdopodobnie grupę cartelu! Skąd takie domniemania panie komendancie?
-Osoba, która była uwięziona w budynku, umarła w środku niestety. Mężczyzna był informatorem w właśnie tej grupie więc wszystkie poszlaki kierują nas właśnie w tą stronę.
-Czy ma pan jeszcze jakieś wskazówki?
-Na miejscu została karta tarota, ale niestety nie ma na niej żadnych odcisków palców
Zatrzymałem wiadomości na karcie i właśnie ją widziałem, zainteresowany zrobiłem screen jej i wyszukałem co oznacza.
Śmierć to karta z numerem XIII przedstawia wizerunek śmierci, który od zarania dziejów utrwalamy w swojej świadomości. Nie odnosi się jednak do śmierci w ujęciu fizycznym. Jej symbolika dotyczy zmian, które zaszły w człowieku, nowego spojrzenia na otoczenie i nowego pojmowania rzeczywistości.
Nie rozumiałem tylko dlaczego taka karta, bo przecież mogła wziąć wisielca bądź inną. Chociaż może miało dla niej znaczyć coś więcej. Spojrzałem w stronę drzwi i miałem wrażenie, że to jest coś więcej, ale nie chciałem w to więcej wchodzić głębiej. Czas uciekał i dość szybko znalazło się miejsce dla mnie w akademiku, a ja mogłem uwolnić się z tej nory. Widziałem kilka razy ojca jak starał się mnie przekonać do powrotu i, że matka tęskni za mną. Chciałem wrócić, ale jakbym tam wrócił to skazał bym się już całkiem na pracę dla Katariny, która tylko na to czekała. Gdy ja pragnąłem się wyrwać. Z biegiem czasu tylko sprzedawałem i rozprowadzałem towar, bo skupiałem się na tym aby zdać magistra. Po tym mogłem wybrać szpital w którym mógłbym zacząć pracę. Bardzo chciałem by mieli taki wybór który łączy się z wyjazdem z tego miasta, bo ułatwiłoby mi zaczęcie od nowa. Testy miałem nadzieję, że napisałem dobrze, bo chciałem zdać tą magisterkę lecz teraz wszystko zależało od czasu. Nie powiedziałem cartelowi, że mam wolny czas, bo bym dostał zadanie, a chciałem coraz bardziej oddalać się od tej szemranej roboty. Co mi się oczywiście powoli udawało jednak nie podobało w ogóle kobiecie.
Siedziałem w gabinecie dyrektora szkoły i nerwowo pocierałem dłonie o kolana. Miały być dziś wyniki naszych testów i propozycje nauki bądź pracy. Nie wiedziałem w sumie co mnie może czekać i mimo że byłem pewny swojego wyniku, który miał być pozytywny. To jednak bałem się, że zostanę tu na zawsze. Gdybym nie miał kontaktów z mafią może bym został, ale nie mogę od tak w tym mieście olać tego.
-Cieszę się, że jak zawsze jest pan na czas panie Sindacco!
-Zawsze punktualny - uśmiechnąłem się patrząc na mężczyznę, który zasiadł za biurkiem. Zacząłem się denerwować, bo dziś miało wszystko wyjść na jaw czy zdałem i co dalej powinienem zrobić.
-I to się ceni - uśmiechnął się do mnie starszy mężczyzna i coś wciskał na komputerze - z tego co widzę, zdałeś z najwyższą punktacją wśród wszystkich swoich rówieśników!
-Ooo - nic nie mogłem wydusić z siebie więc, bo nie sądziłem, że otrzymam tak wysoki wynik.
-Dobrze więc skupmy się lepiej na tym gdzie widzisz się dalej i w jaką precyzję chciałbyś iść bardziej!
-Na pewno chciałbym leczyć choroby ciężkie i tego typu - odparłem niepewnie, bo nie byłem w sumie pewny tego, ale musiałem coś postanowić.
-Więc onkolog kliniczny - skinął głową - w sumie idealnie pasujesz do tego - dodał po chwili i zaskoczył mnie tymi słowami, bo nie myślałem w ten sposób.
-Dlaczego? - spytałem zainteresowany odpowiedzią.
-Bo szybko się uczysz i przyswajasz wiedzę, a to jest bardzo istotne by umieć rozsądnie przypisać leczenie.
-Rozumiem - skinąłem głową widząc jak coś sprawdza na komputerze.
-Dobrze więc mogę cię wysłać do szpitala w którym miałeś praktyki, bo potrzebują takich ludzi jak ty - przez chwilę nie mogłem uwierzyć w co mówi, ale od razu pokiwałem głową na nie.
-Nie ma czegoś innego?
-Chcesz inną specjalizacje? - zapytał zdziwiony.
-Nie, specjalizacja mi odpowiada tylko miejsce już nie - oznajmiłem co zszokowało bardziej mężczyznę.
-Panie Sindacco ludzie tam pana lubią i znają, dali ci bardzo wysoką ocenę. Więc dlaczego chce pan zrezygnować z tak dobrej oferty?
-Ponieważ chciałbym inne miejsce inne miasto, chciałbym się uczyć gdzieś indziej, wyjechać i skorzystać z życia - czułem jak śledzi mnie wzrokiem co mnie delikatnie stresowało, ale naprawdę chciałem uciec.
-Rozumiem no dobrze mogę popatrzeć po innych miastach czy nie poszukują młodych medyków - odparł, a jego wzrok znów spoczął na monitorze. Nie zostało mi nic innego jak czekać czy coś znajdzie, a jak nie ta specjalizacja to każda inna by tylko wyrwać się z niewidzialnych kajdan, które miałem na rękach - z tego co widzę tylko w Los Santos potrzebują w twojej specjalizacji.
-To daleko? - spytałem cicho, bo nie słyszałem chyba o tym mieście nigdy.
-No dwa stany musisz przejechać na miejsce - odpowiedział zerkając na mnie - jesteś pewny, że chcesz tak daleko stąd się wybrać?
-Tak jestem pewny - odparłem, a on coś wciskał na klawiaturze i drukarka zaczęła działać.
-Wysłałem do szpitala w Los Santos informacje o tobie emailowo, zaraz dam ci skierowanie tylko ostrzegam, że sam musisz zapłacić za dojazd tam. Jedynie szpital może zafundować ci kawalerkę nieopodal miejsca pracy.
-To i tak dużo - powiedziałem mile zaskoczony, bo myślałem, że jadę bez zabezpieczenia tam, ale jeśli mam mieć dach nad głową to jadę tam bez myślenia.
-Dla ciebie - podał mi podpisany papier z pieczątką studiów.
-Dziękuje bardzo - odpowiedziałem biorąc papier do ręki.
-Masz tydzień aby spakować się i wyjechać z miasta - oznajmił - masz date oraz czas spotkania więc nie przegap.
-Rozumiem i jeszcze raz dziękuję!
-Szkoda mi cię młody, bo tu byś się bardziej przydał w naprawdę dużym mieście, a nie to co ich.
-Wszędzie jest potrzebna pomoc i chce ją nieść innym! - rzekłem stojąc przy drzwiach, oczywiście pożegnałem się z mężczyzną wychodząc z gabinetu, a następnie kierując się w stronę akademika aby jak najszybciej wziąć wszystkie swoje rzeczy i z oszczędności, które miałem, chciałem wyjechać z miasta, ale najpierw musiałem swoje maleństwo wziąć z garażu, a to będzie trochę problematyczne. Chociaż mogę okłamać ich odnośnie swoich planów. Zacząłem od razu pakować wszystkie rzeczy, których nie było za dużo. Zacząłem się zastanawiać nad tym co zrobić aby było dobrze żeby złość Katariny mnie nie dosięgła. Jeśli dowiedziała się o tym, że chce wyjechać to od razu za mną ruszyły by jej psy gończe, które nie miały by dla mnie litości. W końcu wiedziałem za dużo i byłem zagrożeniem dla niej więc trzeba było się mnie pozbyć, a tego nie chciałem. Byłem za młody na śmierć dlatego musiałem dostać się do garażu i wrócić pod akademik, a następnie wyjechać od razu z miasta bez zawahania czy dobrze robię. Jeśli zatrę za sobą ślady to znalezienie mnie może być bardzo problematyczne oraz o wiele dłuższe jakbym nie zacierał śladów. Wyszedłem z akademika i skierowałem się w stronę garażu gdzie był mój samochód. Musiałem to na spokojnie przemyśleć, bo też nic bez planu nie zrobię. Oczywiście wstąpiłem do kiosku kupując nową kartę sim do nowego telefonu.
Od długiego czasu przygotowywałem się do tego momentu. Przeraźliwie się bałem, ale ten strach motywował mnie do działania. W końcu chodziło to o moją przyszłość i normalne życie, które nie było mi dane. Po pół godzinie spaceru nareszcie dotarłem pod garaż gdzie było moje maleństwo, ale tak jak myślałem ktoś zawsze był i pilnował.
-Sinda, a ty co tu robisz? - padło pytanie ze strony Dana i naprawdę nie spodziewałem się go tutaj, a przede wszystkim o tej godzinie.
-Hej Dan - przywitałem się niepewnie i wyciągnąłem z kieszeni kluczyki do auta - po auto wpadłem.
-Po co? - spytał zainteresowany i nie dziwiłem się mu.
-Jutro wyniki i chłopaki chcieli na piwo jechać więc stwierdziłem, że wezmę wóz, bo później i tak są wyścigi - mówiłem spokojnym tonem głosu, który był delikatnie ochrypły.
-A spoko to baw się dobrze i wiesz co masz robić jak otrzymasz propozycje?
-Wybrać najbliższy szpital aby być korumpem - powiedziałem cicho i podrapałem się po karku nie wiedząc czy aby na pewno o to chodzi, ale wiedziałem, że i tak tego nie zrobię.
-Dokładnie! Jedź już jak ci koledzy czekają na ciebie - oznajmił, a ja skinąłem głową od razu idąc do mojej fury. 9F to prawe jak audi R8 był ładnym samochodem, ale na swój sposób specyficznym ponieważ była to czwórka, a oznaczało to iż ktoś kombinował i majstrował przy tym wozie. Oczywiście to pomogło w sprzedaży dla mnie, bo samochód po modyfikacjach stracił bardzo na wartości. Jednak dla mnie liczyło się ile ma koni mechanicznych i jak jeździ. Nie wszystko jest legalnie choć może się tak wydawać. Wyjechałem z garażu i skierowałem się w stronę akademika. Musiałem się spakować do wozu, a następnie wyjechać z miasta. Bałem się, ale chciałem uwolnić się w końcu. Podjechałem pod akademik i zamknąłem samochód chcąc jak najszybciej to zrobić. Wziąłem swoje rzeczy z pokoju oraz skierowanie z informacjami aby jak najszybciej opuścić teren miasta. Wpakowałem walizkę na tyły i wyjechałem nie żegnając się z nikim. Nikt nie może wiedzieć, że wyjechałem, a tym bardziej gdzie. Czułem się niepewnie za kierownicą, pierwszy raz coś takiego miałem, ale miałem nadzieję, że te dziwne uczucie zniknie gdy tylko przekroczę granie miasta.
Wziąłem głęboki wdech i wydech, bo znów miałem koszmar w roli głównej z Lucy. Miałem wrażenie, że mnie poszukuje, a wolałbym aby tak nie było. Dziś miałem mieć pierwszy dzień w szpitalu gdzie mieli mnie podszkolić w specjalizacji abym był jak najlepszym lekarzem. Miasto było cudowne i mimo, że nie było jakieś gigantyczne, to jednak ten dostęp do morza i plaża mnie po prostu zauroczyły. Nigdy nie widziałem morza z bliska i może dlatego też mi się tak tu podobało. Niestety mieszkałem w centrum więc miałem trochę daleko do plaży, ale miałem samochód, któremu zmieniłem kolor lakieru oraz rejestracje. Wolałem wszystko co łączyło się z tamtym miastem wyrzucić precz. Zmieniłem stylówkę oraz fryzurę mając nadzieję, że w krótkich wyglądam całkiem znośnie. Wstałem z łóżka wiedząc jak wygląda już szpital i na jakim oddziale będę pracował, a na dodatek pomagał ludziom w prostych badaniach. Cieszyłem się z tego, bo zawsze chciałem pomagać ludziom, a teraz mogłem to robić. Choć stres był i obawa to jednak liczyłem na to, że z biegiem czasu zapomnę o mafi cartelu. Ubrany w dżinsowe spodnie i białą koszulę jadłem na szybko śniadanie. Mimo iż do pracy miałem niecałe dwieście metrów to jednak wolałem wcześniej wyjść i przywitać się, a przy okazji może dopytać tego co nie wiem.
Szpital był bardzo nowoczesny i trochę przypomniał ten w którym robiłem praktyki, ale jednak ten posiadał niektóre rzeczy, których nawet na oczy nie widziałem. Po ogarnięciu się, zamknąłem mieszkanie i ruszyłem na piechotę w stronę dużego szpitala, który był jedyną taką placówką w całym mieście. Dziwne rozwiązanie, ale też bardzo oryginalne biorąc pod uwagę to ile musi tam ludzi pracować. Wszedłem przez główne wejście i od razu skierowałem się do szatni by ubrać się w kitel oraz przypiąć przypinkę do kieszonki po lewej stronie z Resident. Byłem początkowym lekarzem, ale musiałem jeszcze trochę się nauczyć jednak to nie odrzucało mnie.
-Hej ty pewnie jesteś tym nowym? - spojrzałem na mężczyznę z brązowymi włosami, które były oklapnięte po dwóch stronach jego głowy.
-Tak zgadza się - odpowiedziałem z uśmiechem na ustach - Vasquez Sindacco - przedstawiłem się mężczyźnie, który wystawił dłoń w moją stronę więc ją ścisnąłem.
-Miło mi jestem Samuel Lubella zapewne będziemy na tym samym oddziale więc będę cię wprowadzać! Ty chcesz być onkologiem? - skinąłem głową na tak, bo jego pewność siebie delikatnie mnie ośmielała.
-Ty też jesteś? - spytałem poprawiając biały kitel.
-Nie to cię będzie uczyć Black ja jestem tylko zastępcą - odparł - ja jednak będę cię pilnować.
-Czy pan Black jest onkologiem?
-Uczył się na tą specjalizację, ale nie jest w niej. Wprowadzi cię w wszystkie maszyny oraz dane, a później będziesz miał otwartą rękę ze wszystkim.
-Rozumiem - mruknąłem cicho, a on podał mi jakąś teczkę, którą wziąłem.
-Chodź pokaże ci twój gabinet, a jest dosłownie obok mojego - ruszyłem za nim skoro miał mnie zaprowadzić, a wydawał się na bardzo mądrą osobę, a przede wszystkim miłą, która wie co robi. Weszliśmy do windy, którą uruchomił i jechaliśmy na piętro drugie więc nie tak wysoko jak myślałem. Spokojnym krokiem przemierzaliśmy korytarze aż stanęliśmy przy drzwiach dwadzieścia trzy i dwadzieścia cztery. W oczy rzuciła mi się od razu zapisana plakieta na drzwiach z moim nazwiskiem.
-Rzeczywiście zaraz obok - mruknąłem zaskoczony.
-Są bliźniaczymi więc mamy bardzo podobne ułożenie - rzekł - wejdź do środka, ale jak widzisz masz pod nazwiskiem specjalizacje odnośnie nowotworową oraz lekarz pracy. To jest twój drugi profil w którym będziesz mi pomagać. W tym to ja ci powiem wszystko co musisz robić i wiedzieć! - uważnie go słyszałem i wszedłem do przyjemnego gabinetu z dodatkami niebieskiego co dawało wrażenie przytulnego miejsca.
-Ładny odcień - stwierdziłem spokojnie i podszedłem do biurka na którym był komputer.
-To wybierał szef placówki ja mam żółtą - odparł i palcem pokazał na karteczkę - tu masz login do komputera oraz do informacji zapisanych w bazie danych.
-Rozumiem - skinąłem głową i usiadłem na wygodnym fotelu - czyli mam pomagać ludziom w leczeniu oraz mam badać czy są zdolni do wykonywanych przez nich zawodów?
-Tak dokładnie tak - skinął głową - ja jestem od arytmii serca i problemów zdrowotnych tego typu.
-Panie Lubella - przerwał mi.
-Wystarczy Samuel albo po prostu Lubella bez żadnego pan.
-No dobrze więc Lubello ile dziennie i jak wygląda to wszystko?
-Tak naprawdę zależy to od twojej dyspozycyjności i od ilości pacjentów. Mamy dość zdrowy klimat przez morze i świeżą bryzę więc ludzie w większości przypadków są szczęśliwcami co są zdrowi jak ryba.
-Jednak szpital działa i ma wielu pacjentów i tak - odpowiedziałem, a on skinął głową na tak.
-Chodź do mojego gabinetu, pokaże ci co i jak na pierwszym pacjencie - rzekł więc wstałem z fotela i ruszyłem za nim do drugiego pomieszczenia, które rzeczywiście wyglądało jak mój gabinet. Siadłem obok biurka lekarza, który zalogował się do systemu, a po kilku minutach wszedł pierwszy pacjent.
-Dzień dobry panie medyku - powiedziała młoda dziewczynka, która nerwowo gniotła czapkę w dłoniach.
-Witam nazwisko poproszę - powiedział przyjemnym tonem głosu.
-Rebel - odparła i usiadła na przeciwko biurka.
-Zgadza się na badanie odnośnie szkoły tak? - do pytał, a dziewczyna skinęła głową - Nie będzie ci przeszkadzać obecność uczącego się lekarza?
-Nnie - zająknęła się i już widziałem, że chyba jednak ma coś przeciw mnie, ale nie mogła nic na to poradzić.
-Dobrze więc niech pani się rozbierze z góry i usiądzie na klozetce zaraz zbadam pani ciśnienie oraz oddech.
-Yhym - mruknęła, a jej policzki były rumiane gdy pozbyła się z siebie podkoszulki lecz usiadła posłusznie na wyznaczonym miejscu.
-Patrz się co musisz robić Vasquez - rzekł spokojnym tonem głosu i podszedł do dziewczyny - najpierw cię przesłucham, głębokie oddechy!
Uważnie obserwowałem całą wizytę dziewczyny oraz to co muszę wypełniać oraz pytać się, ale wydawała się ta praca na bardzo łatwą. Z tego co mi powiedział Lubella nie codziennie mamy te zajęcie, często po prostu pomagamy na sorze z rannymi gdy medyków brakuję czy pomocnej dłoni do jakiś badań. Nie powiem szef szpitala pan Bartosz Black bardzo dobrze i szybko wprowadził mnie w otaczające mnie towarzystwo, a przede wszystkim wszyscy byli bardzo mili. Byłem zadowolony z pracy, bo pracowałem tyle ile chciałem, miałem miejsce zamieszkania, a przede wszystkim te cudowne widoki na morze. Żałowałem tego, że nie odważyłem się wcześniej wyjechać i uwolnić od problemów mego ojca. Wiem, że teraz gdy nie zarabiam on ma dług do spłacenia, ale nie przejmowałem się tym. Mogłem nareszcie być sobą i porzucić te dawne życie precz. Siedziałem na plaży i wylegiałem się po ciężkich trzech miesiącach pracy.
Czułem się w końcu panem i władcą własnego życia. Wpatrywałem się w niebo i czerpałem z życia ile tylko mogłem. Jutro miałem na ranną zmianę i ponowną wizytę kobiety, która niestety choruję na raka piersi. Chociaż operację przeszła prawidło i nie widziałem jakiś przerzutów odnośnie raka, ale musiała przejść uzupełnienie terapii przez chemioterapię. To była jej druga dawka i miałem nadzieję, że rak nie wróci, bo to był pierwszy taki mój przypadek z tak złośliwym rakiem. Jednak liczyłem, że kobieta przy odpowiedniej terapii wyzdrowieje. Wpatrywałem się w chmury i wiedziałem, że zaraz będę miał iść do swojego samochodu. Jednak uwielbiałem pracę w szpitalu więc nie szedłem tam jak na skazanie. Niechętnie podniosłem się na równe nogi i powoli skierowałem na parking. Mój samochód stał w miejscu gdzie go zostawiłem. 9F w sumie przypominało auidi, ale za to uwielbiałem ten wóz. Wsiadłem na miejsce kierowcy i na spokojnie wyjechałem z parkingu oraz dołączyłem do ruchu drogowego. Skierowałem się w stronę szpitala, a przede wszystkim mojego mieszkania na które zarabiam pieniądze by wykupić je.
Nie wiedziałem nawet kiedy dojechałem na podziemny parking, a potem znalazłem się w swojej kawalerce. Uśmiechnąłem się zadowolony gdy położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy czując jak odlatuje w krainę snu. Niestety niekiedy sny nie były dla mnie czymś dobrym. Przeszłość podążała za mną i nie chciała w żadnym przypadku odejść, ale z czasem było lepiej. W końcu nie bałem się wszystkiego wokół choć niektóre rzeczy przypomniały ciągle o mafii to jednak nie sądziłem aby mnie tak szybko znaleźli. Jak codziennie wstałem zgodnie z budzikiem, a następnie ubrałem się, zjadłem pożywne śniadanie oraz przygotowałem do pracy. By po kilku minutach być w szpitalu i odbić się na służbie. Kody radiowe już rozumiałem i umiałem się nimi posługiwać bardzo płynnie choć te policyjne były niekiedy dla mnie bardzo nieintuicyjne.
-Siemasz Vasquez!
-Hej Lubella - uśmiechnąłem się do mężczyzny - dziś razem mamy na oddziale?
-Ta dziś pomoc przy sorze, a następnie na swój oddział do pacjentów - oznajmił spokojnym tonem głosu - co powiesz w czasie przerwy na ciasto w stołówce?
-W sumie nie miałem jeszcze okazji spróbować więc z chęcią - odpowiedziałem nim weszliśmy na sor gdzie było już kilka pacjentów.
-Dobrze, że jesteście! - do nas podeszła Melania blond włosa kobieta, która była trochę niższa ode mnie, ale też młodsza o dwa lata - Potrzeba zająć się dwoma poszkodowanymi przez ogień. Strażacy ich wyciągnęli z płonącego domu.
-Już się biorę za pierwszego - odparłem i skierowałem do młodego mężczyzny - dzień dobry Resident Vasquez Sindacco będę pana lekarzem.
-Ddobrze - mruknął i widać, że był roztrzęsiony.
-Czy doznał pan jakiegoś urazu? - spytałem od razu i ściągnąłem z niego koc termiczny, który miał na zadanie go schłodzić.
-Bboli mnie noga...
-Rozumiem lewa czy prawa? - spytałem i wziąłem nóż by rozciąć jego spodnie, które na sobie miał. Pielęgniarka zasłoniła kotarą nas od reszty więc miał prywatność. Ściągnąłem z niego te spodnie i widziałem po tym jak mi odpowiedział, że tą nogę trzeba nastawić, a przede wszystkim zrobić rentgen czy nie ma jakiś wewnętrznych ran i czy kość jest jedynie złamana czy trzeba coś więcej przy niej robić - Podajcie mu witaminy oraz tlen niech się dotelni!
-Zajmę sale do rentgenu! - skinąłem głową na słowa pielęgniarki i sprawdziłem pracę źrenic mężczyzny oraz ciśnienie. Nawdychał się czadu, ale raczej nic poważnego z tego nie ma. Jedynie kilka poparzeń na które dostanie maść wraz z opatrunkiem hydrożelowym. Nie minęła chwila, a siedziałem za komputerem robiąc rentgen nogi pacjenta. Na szczęście po prostu została złamana choć można powiedzieć, że to nieszczęście dla mężczyzny, ale lepiej złamanie niż roztrzaskanie kości. Musiałem się z tym szybko uwinąć, bo jednak nie tylko jednego pacjenta mam na głowie. Byłem tak zajęty pracą, że nie zauważyłem kiedy nastała przerwa. Jednak byłem zadowolony z tego ile osobom mogłem pomóc.
-Vasquez chodź! Idziemy na ciacho!
-Już idę Lubella - powiedziałem sprawdzając jak czuję się mój pacjent po nastawieniu oraz włożeniu w szynę nogi. Niestety była sparzona więc nie mogłem jej włożyć w gips, bo jedynie to do martwicy doprowadziło. Uśmiechnąłem się do brązowowłosego i odłożyłem karte pacjenta na ramę łóżka. Spokojnym krokiem ruszyłem do towarzysza z którym wybrałem się na stołówkę.
-Jak tam w ogóle? Podoba ci się tu praca?
-Jasne, że podoba! Zawsze chciałem pomagać ludziom! Dziękuję Lubella, że mnie wprowadziłeś.
-To przyjemność mieć tak dobrego towarzysza na służbie! Przynajmniej z tobą się nie nudzę!
-Cieszę się i naprawdę smaczne te ciasto! - mruknąłem rozkoszując się czekoladowym ciastem.
-Zawsze to co najlepsze to z chęcią się dziele z innymi! Mało kto bierze te ciasto, ale mają bardzo smaczne!
-Yhym - mruknąłem z delikatnym uśmiechem na ustach.
-Wiesz do Vasquez?
-Hm? - mruknąłem ciekawsko, ale nie mogłem spytać, bo w ustach miałem łyżeczkę.
-Myślę, że dogadamy się i niedługo będziemy najlepszymi przyjaciółmi!
Nim się obejrzałem minęły dwa lata, a ja byłem już na senior Resident więc można powiedzieć, że szybko awansowałem. Choć ten awans był dla mnie trochę bezsensowny, bo zależało mi przede wszystkim na ratowaniu życia. Nocna zmiana była dziś jakąś dziwna albo miałem wrażenie, że była taka, ale nie byłem pewny. Właśnie przemierzałem korytarze jako patrol czy aby na pewno wszystko w porządku ze wszystkimi pacjentami szpitala. Lubella wydawał się być jakiś spięty albo po prostu mi się wydawało to choć nie jestem przekonany do tego za bardzo. Znałem go w końcu już trochę i byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Dosłownie mogłem mu powiedzieć wszystko, a on był w stanie mi doradzić we wszystkim. Jednak nie odważyłem się w ogóle na krok aby wyznać mu, dlaczego znalazłem się w tym mieście. Schodząc po schodach w dół, bo szczerze mówiąc był to cichszy sposób na przemieszczanie się według mnie, usłyszałem jakieś szepty i nerwowe kroki. Zainteresowany spojrzałem przez barierkę i zobaczyłem trójkę ludzi w tym Lubelle. Zaskoczony patrzyłem tylko jak wprowadzają chyba ranną osobę do windy. Zapewne będą kierować się do jakieś sali bądź gabinetu. Nie wiedziałem o co chodzi, że tak panicznie oraz po cichu starali się to zrobić. Miałem nadzieję, że Lubella nie wpadł w niepowołane towarzystwo, bo naprawdę nie wyglądało to dobrze. Nie chcąc wystraszyć ich po prostu pozwoliłem by pomógł mężczyźnie, który był ranny, ale nie miałem zamiaru zostawić tego samopasem. Nie chciałem aby Samuel wpadł w wnyki mafii i potem musiał dla nich pracować jeśli już tego nie robił. Zagryzłem wargę i wróciłem do patrolu korytarzy obawiając się najgorszego. Niestety nie miałem jak podglądnąć co się dzieje, bo było wezwanie do sali gdzie potrzebny był lekarz więc ruszyłem w tamtą stronę, mając nadzieję, że to nic poważnego. Niestety zajęło mi to trochę więcej czasu niż bym założył, bo Lubella jak nigdy nic stał przy recepcji.
-Hej Lubella gdzie byłeś? - zapytałem bezpośrednio chcąc dowiedzieć się czy powie mi prawdę czy może jednak skłamie mnie prosto w twarz.
-Byłem cały czas na recepcji - odpowiedział na co westchnąłem kręcąc głową na boki.
-Nie kłam mnie, bo byłem tu i cię nie było! - nie miałem zamiaru go chronić przed konsekwencjami jego wyborów. Chciałem po prostu upewnić się czy ma kontrolę nad tym co robi czy jednak jest tak już pochłonięty w tym, że nie widzi co dobre, a co złe.
-Dobra byłem u góry, bo przyszpiliło mnie i potrzebowałem do toalety - odpowiedział wpatrując się w moje oczy, stając się mnie oszukać.
-Nie mogłeś tak od razu? Myślałem, że coś ci się stało - powiedziałem spokojnym tonem głosu choć wiedziałem, że prawdy mi nie ma zamiaru powiedzieć.
-Wstydliwy dla mnie temat wybacz przyjacielu - podrapał się po karku na co kiwnąłem głową.
-Sorry wracam do kontrolowania korytarzy jak coś to ostrzegaj mnie jak chcesz zejść z recepcji to cię zastąpie!
-Dobra dzięki Vasquez! - uśmiechnął się radośnie więc odwzajemniłem jego uśmiech. Nie lubiłem gdy ktoś mnie okłamywał, ale w sumie ja też dużo razy nie mogłem powiedzieć prawdy.
Nie wiedziałem co mam o tym już myśleć. Chyba będę musiał wziąć sprawy we własne ręce. Reszta nocy minęła dość szybko, ale pod koniec jeszcze spojrzałem w dane wszystkich pacjentów. Nie było czegoś takiego, że ktoś nie był zarejestrowany. Zacząłem szukać mężczyzny przede wszystkim siwego, ale wyjątkowo młodego. Za młodego jak na takie akcję. Siwowłosych było sporo osób, ale ten wyróżniał się wśród wszystkich. Po kilkunastu minutach przewijania wszystkich kartotek w końcu znalazłem tą, którą chciałem. Erwin Knuckles z tego co przeczytałem często bywa w szpitalu na z dwadzieścia lat i jest rozrabiaką. Zastanawiało mnie tylko to z kim wtedy był, bo jeśli reszta również jest niepełnoletnia to sprawa może być bardziej skomplikowana. Zamknąłem komputer wylogowywując się z konta i następnie dałem zamknij. Powolnym krokiem opuściłem gabinet i musiałem przyznać, że byłem zmęczony. Nawet było po mnie to widać gdy cicho ziewnąłem i starłem się to ukryć za dłonią. Zgłosiłem status trzeci i powoli rozebrałem się w szatni z kitla oraz stetoskopu, wyłączyłem radio, a następnie schowałem do swojej szafki z numerem siedemnaście. Kiedy byłem pewny, że wszystko odłożyłem skierowałem się do wyjścia i poszedłem do mieszkania aby odpocząć, a przede wszystkim wyspać się po nie przespanej nocy.
Siedziałem w biurze Lubelli ponieważ wyrzuciłem go do domu aby poszedł odpocząć, bo wyglądał na naprawdę zmęczonego, a taki lekarz na służbie nie wróży dobrze. Musiałem przejąć jego kilka obowiązków dzisiejszego dnia, ale nie przejmowałem się tym, bo i tak sprawnie wypełniłem już większość. Miałem chwilę przerwy nim będzie kolejny pacjent więc uzupełniałem papiery pacjentki. Zerknąłem na telefon by upewnić się czy ktoś nie miał przyjść wcześniej, ale nie dostałem powiadomienia. Jednak zdziwiłem się gdy drzwi zaczęły się otwierać.
-Lubella potrzebuje cię natychmiast! Miałeś przy okazji załatwić mi towar! - siwowłosy mężczyzna stanął jak wyryty gdy zauważył, że nie jestem brązowowłosym mężczyzną.
-Witam panie Erwinie - powiedziałem - siadaj nim wezwę ochronę po ciebie - wydawał się zszokowany, ale posłusznie zrobił to co kazałem i usiadł na przeciwko mnie.
-Skąd wiesz? - ściągnął chustę z ust i wpatrywał nieufnie.
-Mam swoje sposoby - odparłem - nie podoba mi się to co się dzieje i w co wplątujecie Lubelle!
-My? - zaśmiał się, a jego złote oczy wpatrywały się we mnie z szaleństwem.
-Ta kto inny?
-To on sprzedaje nam towar, a nie na odwrót koleś! - burknął zakładając ramię na ramię i wpatrując się we mnie swoimi niezwykłymi oczami, które są naprawdę niespotykane.
-Warto wiedzieć kto komu to sprzedaje i radzę zająć się czym innym niż takim towarem, bo nic więcej nie dostaniecie! Ja tego dopilnuje! - oznajmiłem podnosząc się z fotela i przeszedłem obok niego - Czego chciałeś jeszcze od Lubelli?
-Jja... - zawahał się jakby nie wiedząc czy aby na pewno dobrze robi chcąc ode mnie czegoś - ... potrzebuję aby sprawdził mój bok, bo boli mnie - w końcu wydusił z siebie ze spuszczoną głową w dół.
-Siadaj na klozetce - rzekłem i mino iż powinienem zawołać po niego ochronę moim obowiązkiem przede wszystkim była pomoc poszkodowanym. Na twarzy młodego przestępcy było widoczne zdziwienie, ale posłusznie wykonał rozkaz - ściągaj górę.
-Skąd wiesz, że to właśnie góra?
-Widać po twoim poruszaniu poza tym jestem medykiem więc widzę co jest nie tak - odparłem i podszedłem do niego widząc opatrunek na jego boku. Delikatnie zacząłem ściągać prowizoryczne zabezpieczenie w postaci gaz i musiałem przyznać, że wyglądało to źle. Potrzebowałem sali do tego oraz światła. - Czy to rana postrzałowa?
-Pchnięcie nożem - odpowiedział nawet na mnie nie patrząc. Przycisnąłem ten opatrunek i westchnąłem.
-Idziemy do sali, a potem oddaje cię w ręce władzy - oznajmiłem, bo jednak był tak młody, a już paprał się w mafii i nie wyglądało na to, że był przymuszany do tego.
-Nie! Nie mogę iść do więzienia! Grozi mi dwanaście lat! - spojrzałem na niego z szokiem.
-Ile? Masz dopiero dwadzieścia lat i już sobie popsułeś życie! Czy ty w ogóle myślisz? - złapałem go za ramię i pociągnąłem do swojej sali by spojrzeć dokładnie na jego ranny bok.
-To moje decyzje! Odpierdol się ode mnie!
-Chcesz abym ci pomógł czy może chcesz umrzeć przez wykrwawienie? - powiedziałem do niego z obojętnością w głosie, bo dzieciak za bardzo sobie pozwalał.
-Dobra - burknął idąc nie wyrywając się z mojego uścisku. Nie minęła nawet chwila, a zamknąłem nas w sali operacyjnej bym mógł dokładnie zobaczyć ranę. Nie wiem czy dobrze zrobił wyciągając z boku nóż chyba, że ktoś pchnął i wyciągnął od razu. Gówniarz mimo iż był nie tak młody ode mnie to tak się zachowywał, jak rozpieszczone dziecko co powinno wszystko dostać. Niestety musiałem mu pomóc do czego natychmiast przystąpiłem zerkając pod odpowiednim światłem na ranę. Nie wyglądało na to aby poważnie uszkodziło coś, ale stracił trochę krwi. Wziąłem się natychmiastowo za odkażanie i zaszywanie rany. Po dwudziestu minutach można powiedzieć, że był jak nowy, opatrzyłem go i obandażowałem brzuch. Widziałem jak uważnie śledził mnie wzrokiem złotych tęczówek, ale olałem to. Podszedłem do zlewu i zacząłem myć ręce mimo iż miałem rękawiczki to jednak czułem, że muszę umyć je teraz.
-Drzwi są zamknięte więc nie uciekniesz - odpowiedziałem widząc kątem oka jak próbuję wstać i zapewne chciał uciec.
-Vasquez ta? - zmrużyłem powieki na to jak użył mojego imienia - Puść mnie! Nie chcę spędzić całego życia w pierdlu! Za kilka miesięcy przedawni mi się sprawa i będę wolny! No weź wypuść mnie! - zaczął mnie denerwować swoim gadaniem, a raczej tym pseudo błaganiem, które w ogóle nie brzmiało.
-Ostatni raz, ale Samuel ma nie wiedzieć o tym co się tu stało! - oznajmiłem, a on energicznie potrząsnął głową na tak. Podszedłem do szafki i wyciągnąłem leki przeciwbólowe, które rzuciłem srebrnowłosemu.
-Co to? - spytał ciekawskim tonem głosu.
-Coś dzięki czemu nie oszalejesz gdy zacznie cię boleć - odpowiedziałem i niechętnie poszedłem do drzwi - a teraz znikaj mi z oczu nim węzę ochronę! - oznajmiłem otwierając je by mógł wyjść, a on bez myślenia ubrał chustę na twarz i wybiegł z sali. Przetarłem dłonią całą twarz i westchnąłem ciężko, bo właśnie pomogłem przestępcy. Chcąc o tym zapomnieć bez myślenia zacząłem sprzątać sale by była czysta, a przede wszystkim pozbyć się dowodów, że był tu ktokolwiek. Nim się obejrzałem było już po mojej zmianie. Miałem ochotę wpaść do Lubelli aby wyjaśnić tą sytuację, ale stwierdziłem, że zajmę się tym później.
Niestety moje później nie poszło tak jakbym chciał aby poszło. Lubella nie chciał zrezygnować z dilerki mimo iż ostrzegałem go przed tym jakie konsekwencje może przynieść, tym bardziej jak szef się dowie. Lecz on twierdził, że wszystko ma pod kontrolą, a ja nie widziałem jakoś tego. Bardzo zżyłem się z mężczyzną, bo codziennie mamy praktycznie te same oddziały oraz zmiany i powstała przyjacielska nić między nami, ale bałem się tego co przyniesie czas dla mnie oraz dla Samuela. Ten czas tak szybko leciał aż można powiedzieć, że wręcz uciekał między palcami, a jednak nie czułem tego po sobie mimo, że czas nie oszczędzał wszystkich, a mi już stukło trzydzieści jeden lat. Z biegiem czasu awansowałem na doktora i liczyłem, że dzięki temu awansowi staje się lepszym lekarzem, bo przecież to doświadczenie liczyło się najbardziej, a nie lata przepracowane. Jeśli mam liczyć to z około siedem lat jestem w tym mieście i czuję się dobrze. Przeszłość nie zniknęła całkowicie, ale czułem jak nie prześladowała mnie już. W końcu tyle czasu i nie znaleźli mnie więc cieszyłem się z tego i z tej wolności.
Moja kawalerka nie zmieniła się od czasu gdy zamieszkałem w niej, bo nie byłem jakimś architektem wnętrz by było ładniej. Spokojnym krokiem przeszedłem pomieszczenie, które było zarówno kuchnią, salonem i przedpokojem. Jedynie łazienka było osobnym pomieszczeniu jak i skromny mały balkon do którego miałem dostęp. Jednak widok z niego nie był powalający, bo przede mną był budynek, który zasłaniał cały widok lecz nie wychodziłem na ten balkon, bo nie widziałem potrzeby. Całe wnętrze było w jasnych kolorach aby dać trochę światła jak dosłownie odbierał je budynek naprzeciwko. Nie przeszkadzały mi puste półki, bo nie wiedziałem nawet co mogę na nie dać. Kochałem samochody, ale chwilowo nie było mnie stać aby wykupić jakąś większą ilość interesujących mnie wozów. Jedynie parking był opłacalny na moją 9F więc ten jeden plus. Podszedłem do lodówki aby wyciągnąć serek, który miał posłużyć mi do śniadania, które miało składać się z serka płatków zbożowych i banana. Po pożywnym śniadaniu, a przede wszystkim ogarnięciu się ruszyłem żwawym korkiem w stronę budynku w którym spędzam stanowczo za dużo czasu, ale nie narzekałem na to. Podobało mi się taki styl życia i przede wszystkim spokojny, ale posiadający w sobie adrenalinę. Czasem wybierałem się na nielegalne wyścigi, ale to rzadko, bo nie chciałem wpaść w ręce policji. Ciężko byłoby wtedy wyjaśnić dlaczego szanowany lekarz robi coś takiego tylko dla poczucia adrenaliny w swoich żyłach i sercu. Co gorsza to ludzie od Knucklesa robią te wyścigi i jakby nie patrzeć Nicollo Carbonara był najlepszym jeźdźcem z całej bandy ludzi biorących udział w wyścigach.
Oczywiście kilka razy udało mi się prześcignąć go na farcie, ale tak to jest bardzo ciężkim rywalem z którym raczej nikt by nie chciał zaczynać. W czasie pracy mogłem wybrać też inną specjalizację więc niestety, ale zrezygnowałem trochę z bycia lekarzem medycy pracy, ale na rzecz pomagania w akcjach strażackich w końcu zawsze potrzebują jakiegoś medyka gdy dzieję się coś niedobrego. Byłem już kilka razy na takich akcjach i widziałem ich pracę, która była bardzo ryzykowna. W końcu ryzykowali własnym życiem by ratować czyjeś inne bez względu na to czy mogą stracić swoję. Spokojnym krokiem ruszyłem do Lubelli aby porozmawiać z nim na temat narkotyków, które znalazłem w jego szafce. Tyle razy starałem się mu przemówić do rozumu z tym, ale on twierdzi, że to nie jest niebezpieczne. Natomiast ja mogę być świętym Mikołajem. Przez to, że zmieniłem specjalizacje nie pilnowałem go już tak długo jak wcześniej. Jednak miałem nadzieję, że odpuści papranie się w używkach, ale jak widać nie zrobił tego mimo iż mi obiecał, że to rzucił.
-Samuelu Lubello mamy do pogadania! - powiedziałem z mrużonymi powiekami, a on cały się spiął. Miał aktualnie przerwę co dobrze wiedziałem.
-O co chodzi? - spytał zerkając na mnie znad papierów.
-Chodzi o zawartość twojej szafki! Czy ty w ogóle myślisz?
-Grzebałeś w moich rzeczach?! - burknął odkładając papiery - Vasquez ile razy mam ci mówić że ja tego nie biorę!
-Ale sprzedaż jest zła! Wiesz ile osób umiera przez przedawkowanie albo brudną metę? Bądź popadają w takie długi, że przepłacają swoim życiem?!
-No i? Ja jestem tylko dilerem!
-Aż nad to dilerem! Ile razy mówiłem abyś przestał - podszedłem do niego i stanąłem przy jego fotelu - nie podoba mi się to co robisz!
-A ty co taki święty jesteś, że mnie pouczasz? - te słowa zabolały, ale nie miałem zamiaru pokazać po sobie tego, bo miał rację. Sam nie byłem lepszy od niego, ale ja w przeciwieństwie od niego byłem zmuszony do tego aby sprzedawać.
-Nie, ale martwię się o ciebie - wyszeptałem, a Lubella ochłonął biorąc głęboki wdech.
-Wiem, ale to już kilka lat i nadal nic mi nie jest. Wiem co mam robić aby nie wpaść ani nie narobić problemów - oznajmił i spojrzał w telefon, ale nie pytałem kto to.
-Mówisz mi to za każdym razem, ale to nie jest takie proste jak ci się wydaje. W końcu podwinie ci się noga i stanie się coś złego.
-Nie stanie - uśmiechnął się do mnie, ale nie miałem ochoty wcale odwzajemniać ten uśmiech. Chciałem coś więcej powiedzieć, ale nagle do drzwi zaczął ktoś pukać. Spojrzeliśmy po sobie zaskoczeni, ale Lubella zaprosił tego kogoś.
-Dzień dobry ja na badania kontrolne do pracy - zaskoczyłem się tym spokojnym, ale przyjemnym dla uszu głosem, który miał w sobie trochę basu. Zauważyłem, że jego wzrok skupił się na mnie, ale ze wzajemnością. Na nosie miał lekko ściemniane okulary, które wcale nie zasłaniały koloru brązowych tęczówek, które wręcz były niczym czekolada. Delikatny zarost i delikatnie kwadratowa szczęka idealnie pasowały do siebie wraz z tymi brązowymi włosami zaczesanymi do tyłu.
-Poinformowano mnie iż pan będzie, proszę wejść. Mógłbym poprosić imię i nazwisko? - zainteresowany mężczyzną, którego nie widziałem tu chyba nigdy aż nie mogekm oderwać wzroku od jego wyglądu. Był z tego co widziałem niższy ode mnie co było interesujące.
-Gregory Montanha - odpowiedział zamykając drzwi i wszedł do środka, ale widziałem te ukratkiem spojrzenia w moją stronę.
-Oo mam w bazie danych - gdy powiedział to aż zainteresowany spojrzałem w komputer i rzeczywiście miał czystą praktycznie kartotekę - jest pan stąd, ale nie ma tu pańskich badań?
-W innym mieście miałem badania - spojrzałem na bruneta i natknąłem się na jego wzrok skupiony na mnie.
-Rozumiem, Vasquez wybacz, ale muszę go zbadać jak coś to na przerwie się zgadamy - skierował te słowa do mnie i wiedziałem że kolejna przerwa będzie dopiero za kilka godzin, co nie za bardzo mi się podobało, bo nie chciałem poruszać tego tematu pośród ludzi.
-Jasne miłej zabawy Samuel - odpowiedziałem i skierowałem się, ale nim wyszedłem spojrzałem na bruneta. Nie powiedziałbym, że jestem gejem, ponieważ kręciły mnie kobiety, ale poniekąd niektórzy mężczyźni wydawali się bardzo atrakcyjni. Zacząłem zastanawiać się czy miałbym szansę na zabawę z nim. Choć najpierw musiałem wybadać teren niż podejść od tak aby poprosić go o wspólny przelotny seks. Czy ja właśnie myślałem jak zdobyć go by zgodził się na romans. Naprawdę chyba jednym spojrzeniem w jego oczy po prostu się zatraciłem. Nie odpuszczę aż nie poznam go bardziej tylko będę musiał wypytać Lubelle kim ten Montanha jest. Niestety nie miałem długo wolnego, bo musiałem poprowadzić badania kontrolne kilku osób, które są na tym oddziale i przyjmują chemioterapie. Każdy człowiek inaczej reagował przez raka. Niektóry mieli komplikacje w postaci przerzutów czy dodatkowych objawów co było dość męczące dla pacjentów, ale nic nie mogłem poradzić na wady chemioterapii. Nikt nie mówił, że od razu wszystko będzie dobrze. Ponieważ leczenie wymaga czasu i dużej woli przeżycia. Uśmiechałem się do wszystkich swoich pacjentów, którzy cieszyli się na mój widok licząc na dobre wyniki.
Zwykle były one dobre, bo jednak terapia, którą szli działała prawidłowo. Oczywiście konsultowałem swoje wybory z szefem szpitala, ale jednak on nie kwestionował mych słów. Byłem mu za to wdzięczny, bo niektórym dopasowywałem takie, które by żaden inny onkolog nie wziął, a ja ryzykowałem lecz te ryzyko było warte zachodu. Po badaniach oraz chemioterapii dla innych w końcu mogłem iść na przerwę, wręcz wyczekiwałem jej by dowiedzieć się czegoś o tajemniczym mężczyźnie, który wpadł mi w oko i chyba z wzajemnością. Zszedłem do stołówki i zacząłem szukać tych brązowych długich włosów na głowie wraz z chustą wokół szyi. Chociaż tłumaczył że to nie jest chusta, a komin bawełniany, ale dla mnie to była chusta. Podszedłem do blatu i poprosiłem o zestaw obiadowy, który po chwili był mi podany przez miłą panią kucharkę. Teraz mogłem dosiąść się do swojego przyjaciela, który przegina, ale był jednym moim przyjacielem, któremu mimo wszystko ufałem, bo był zawsze gdy go potrzebowałem. Usiadłem naprzeciw niemu i wziąłem gryza ziemniaka.
-Więc kto to był u ciebie? - spytałem nie kryjąc swojego zainteresowania, bo i tak z pewnością widział ten mój wzrok.
-Wiedziałem, że tak będzie gdy tylko siądziesz przy mnie - uśmiechnął się szeroko i zaśmiał - kolejna osoba do podbicia i zostawienia?
-No co ty! Wcale tak nie jest! - burknąłem - Każda moja partnerka bądź partner zgadzał się na taki przelotny seks bez zobowiązań - powiedziałem to jednak ciszej tak aby on to tylko słyszał. Nie chciałem aby chodziły po mieście plotki, że wykorzystuję osoby, bo tak nie było. - Mów lepiej.
-Dobra - pokręcił głową na boki, a ja wziąłem się za jedzenie obiadu - Gregory Montanha lat 36 jest starszy od ciebie jak widzisz, były policjant i idzie do straży pożarnej więc będziecie się widywać.
-Ooo to jest ciekawe - mruknąłem cicho po tym jak przełknąłem to co miałem w ustach.
-No więc może będziesz mieć szansę, bo z aktów co przeczytałem jest biseksualny więc możesz do niego lecieć - poruszył brawami znaczący sposób na co zakrztusiłem się przez niego.
-Sspierdalaj - burknąłem od kaszlując, wziąłem głęboki wdech aby uspokoić się i czułem jak w moich kącikach oczu pojawiają się łzy.
-No sorry! - westchnął - Jednak stwierdziłem to co myślę!
-No dobra dobra - założyłem ramię na ramię i wpatrywałem się w Samuela - wiesz, że temat twojego zachowania i tego co robisz nie zniknie? Będę dążyć temat aż w końcu poddasz się i przestaniesz to robić!
-Skup się na jedzeniu, bo zaraz ci ucieknie z talerza, a chyba chcesz zjeść co nie? - przewróciłem oczami, ale poniekąd miał rację. Przerwa uciekała i czasu było coraz mniej, a ja za dużo nie zjadłem choć byłem głodny. Jednak nie odpuszczę mu tego.
Po obiedzie miałem w sumie jeszcze z trzy godziny dyżuru, a potem wolne więc stwierdziłem, że to idealny moment aby iść nad morze i po wylegiwać się na piasku, a przede wszystkim skorzystać z pogody. Dawno nie miałem wolnego, a jutrzejszy dzień takowy był więc mogłem pozwolić sobie na chwilę luzu. Przebrałem się w szatni w cywilne ciuchy, a następnie ruszyłem powolnym krokiem w stronę wyjścia. Musiałem na spokojnie przemyśleć dzisiejsze dwie sprawy związane z mężczyzną oraz z Lubellą. Obawiałem się tego co może przynieść dla niego praca dilera. Może to były dodatkowe pieniądze, ale ja już tyle widziałem krzywd oraz cierpienia przez te używki, że nie chciałem aby dorabiał w ten sposób.
Nie zauważyłem kiedy byłem pod drzwiami do swojego mieszkania i wszedłem do środka by ubrać coś bardziej luźnego skoro miałem wybrać się na plażę, a nie chciałem grzać się w obcisłych ciuchach. Prędko więc przebrałem się w spodenki i podkoszulek na ramionach, a przy okazji wziąłem klucze do auta, bo jednak nie miałem ochoty iść na piechotę. Przydałoby się rozgrzać moją bestie, która czekała w podziemnym garażu. Kiedy tylko wyjechałem na miasto, zgodnie z kodeksem drogowym, nie pędziłem aby nie zwracać na siebie niepotrzebną uwagę. Wolałbym bez mandatu dojechać na miejsce. Rzadko bywałem na mieście, a tym bardziej w centrum, bo nie miałem w sumie po co jechać gdyż niedaleko był mnie sklep w którym kupowałem dosłownie wszystko do domu więc nie potrzebowałem jeździć do centrum. Droga minęła mi dość leniwie i spokojnie nie licząc uciekającego auta Carbonary, który uciekał przed policją, ale to chyba był standardowy widok. Ciekawie kiedy wpadnie przez jakiś błąd, ale jak na razie nie wpadł więc raczej jest dobrze. Zjechałem pod molo aby zaparkować samochód na poziomie plaży, bo nie miałem ochoty na tłoczne miasteczko na molo. Wysiadłem z mojej fury i zamknąłem ją na klucz aby nikt nie chciał jej podwinąć, bo raz ktoś się włamał mi do samochodu, ale dzięki temu wytłumaczyłem dlaczego moje auto brało udział w nielegalnych wyścigach. No, bo kto nie pokusił się na taką brykę, która była dość szybka.
Ściągnąłem buty i zamknąłem oczy czując pod stopami rozgrzany piasek, który przyjemnie grzał mnie. Było to bardzo przyjemne uczucie może był trochę za gorący, ale kierowałem się w stronę morza by zimne fale mogły moczyć mi nogi. Spokojnie oddychałem morskim powietrzem i mogłem tak codziennie robić, bo to było takie rozluźniające. Zadrżałem cały gdy poczułem jak zimna woda dotyka moich rozgrzanych nóg. Był to delikatny dla mnie szok, ale z drugiej strony szybko się przyzwyczaiłem do tej zmiany temperatury. Wpatrywałem się w spokojne morze oraz leniwe fale, które uderzały w brzeg plaży oraz moje nogi, ale to było takie rozluźniające. Szedłem tak wzdłuż brzegu i odetchnąłem, bo poczułem się wolny na tą chwilę. Rozejrzałem się wokół widząc, że nie ma już ludzi wokół więc wyszedłem z wody i położyłem się na piasku, a ręce założyłem za głową aby mieć głowę wyżej od piasku. Zamknąłem oczy i po prostu leżałem wsłuchując się w szum morza, który był taki uspakajający. Usłyszałem nagle jak ktoś idzie w moją stronę aż zainteresowany uchyliłem powiekę i zerknąłem w bok. Jakie moje było zdziwienie widząc mężczyznę z dziś.
-Mam wrażenie, że mnie pan prześladuje - zaśmiał się, a moje kąciki ust podniosły się do góry.
-To ja mógłbym tak powiedzieć panie Montanha - rzekłem i podniosłem się do siadu.
-Można się dosiąść?
-Nie zabraniam - odparłem na pytanie, a niższy ode mnie mężczyzna klapnął przy mnie na piasku - dziwny zbieg okoliczności, że wpadłeś na mnie.
-Muszę przyznać rację. Wiesz kim jestem ja, ale nie do końca ja znam ciebie!
-Vasquez Sindacco - przedstawiłem się i wyciągnąłem dłoń w jego stronę, a on ją trochę za mocno ścisnął, ale widać, że dba o formę.
-Miło mi jesteś medykiem tak?
-Tak, a ty aspirujesz do straży pożarnej - mruknąłem - ciekawi mnie to dlaczego nie do policji skoro w niej pracowałeś tak długo.
-Każdy chce coś zmienić w swoim życiu - powiedział i zakaszlał dziwnie na co zmrużyłem powieki - wybacz mam kaszel po rzuceniu papierów.
-Paliłeś? - zmrużyłem bardziej powieki mając wrażenie, że coś nie gra mi w tym kaszlu albo za bardzo doszukuje się czegoś przez to, że jestem wyczulony na takie rzeczy.
-Tak, ale rzuciłem - uśmiechnął się i musiałem przyznać, że miał piękny uśmiech.
-Rozumiem - skinąłem głową na jego słowa i uciekłem wzrokiem w stronę niebieskiego morza.
-Nie znam cię mimo iż znałem sporo osób tu - oznajmił więc spojrzałem na niego.
-Jestem z innego miasta, ale dość długo tu mieszkam - rzekłem spokojnie i mimo iż był dla mnie obcą osobą, to czułem się komfortowo przy nim.
-Skąd wiesz w ogóle, że idę do straży?
-Lubella mi powiedział - odpowiedziałem zgodnie z prawdą - wiem, że istnieje coś takiego jak rodo dla pacjentów i tajemnica lekarska, ale byłem ciekawy.
-Mówi się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła nie sądzisz Vasquez? - zadrżałem gdy z jego ust wydobyło się to niby nic nie znaczące słowo, ale jednak działające aż nadto. Moje imię z jego ust brzmiało tak dziwnie przyjemnie i inaczej.
-Oj każdy kiedyś tam trafi, bo nikt nie jest ideałem - mruknąłem, a uśmiech nie chciał zjeść z moich ust. Mimo iż panowała między nami cisza to była ona na tyle przyjemna, że wróciłem do leżenia na piasku.
-Mam pytanie - ciszę przerwał basowy głos Gregorego.
-Tak?
-Często bywasz na plaży? - nie spodziewałem się takiego pytania, bo myślałem, że jednak spyta o całkiem inną rzecz.
-Prawdzie mówiąc nie zawszę mam czas aby tu być chyba, że mam wolny dzień to wtedy już mogę pozwolić sobie na chwilę odpoczynku - odpowiedziałem szczerze, bo po co miałem kłamać. Kłamanie nie popłaca nigdy, a tym bardziej byłego stróża prawa.
-Rozumiem cię - mruknął i na nowo powstała między nami cisza, ale takiej chyba potrzebowaliśmy. Leżeliśmy tak i wpatrywałem się w niebo, które powoli robiło się kolorowe. Oznaczało to dla mnie, że pora się zmywać, bo jednak chciałabym położyć się dziś o normalnej porze, a przede wszystkim wyspać.
-Muszę iść - mruknąłem podnosząc się z piasku i zacząłem otrzepywać z niego bo czułem go dosłownie wszędzie.
-Miło było powiedzieć Vasquez.
-Również Gregory - odpowiedziałem mu i uśmiechnąłem się do niego, a następnie ruszyłem powolnym krokiem w stronę molo gdzie zostawiłem samochód. Czułem na sobie wzrok należący zapewne do Gregorego i nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu, bo oznaczało to, że on i ja coś musi z tego wyjść skoro los pcha nas ku sobie. Rozmyślałem tak bardzo o tych brązowych tęczówkach, że nie zauważyłem kiedy stałem przy swojej bryce. Powrót do mieszkania również mi się nie dłużył z czego byłem zadowolony, bo czekała mnie tylko kąpiel w letniej wodzie i wygodne łóżko w którym chciałem się aktualnie znaleźć. Leniwym krokiem doszedłem do drzwi, które dzieliły mnie od mieszkania i uśmiechnąłem się pod nosem, bo mogłem odpocząć jeszcze bardziej.
Leniłem się przez cały dzień wolnego, mogłem w sumie jechać na wyścigi, ale nie chciałem wpaść, bo robili je w ciągu dnia przez to łatwiej jest wpaść, a tego nie chciałem. Byłem rozsądny z tym co robię i chcę zrobić. Mimo wszystko czekałem aż w końcu będę mógł iść do pracy i pomagać ludziom, którym jest potrzebna pomoc. Niektóre osoby poszły na wakacje inni niestety chorzy więc też trzeba było uzupełniać luki w grafiku. Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem w sufit uśmiechając się cały czas. Gdzieś z tyłu głowy miałem te brązowe tęczówki i byłem ciekawy kiedy spotkamy się znów. Wydawał się na kogoś kto mógł zrozumieć mnie w pełni. Podniosłem się z łóżka, bo zaczął dzwonić mi telefon więc zapewne był to budzik przed którym obudziłem się sam. Podniosłem się od razu z łóżka, bo obudziłem się w pełni przez leżenie w łóżku. Musiałem się ogarnąć i iść na służbę. Chyba za bardzo żyje pracą, ale co innego miałem robić oprócz tego do czego jestem stworzony. Po szybkimi opuszczeniu mieszkania od razu znalazłem się w szatni podchodząc do swojej szafki i wyciągnąłem ubiór szpitalny taki jaki mi przystoi jako doktora. Ubrałem się jak zwykle na biało, ale koszulkę miałem z dodatkami czerwieni. Nagle zaczął wyć alar w straży pożarnej i wiedziałem, że to jest ten moment gdy muszę się zbierać. Założyłem radio i przeszedłem na częstotliwość strażacką.
-Jednostka EMS w drodze jakie 10-20 zdarzenia? - spytałem na radiu chcąc widzieć co się dzieje i od razu biegiem ruszyłem do windy aby zjechać na parking aby wziąć z niego ambulans.
-Vespucci podobno wybuch gazu - odparł mi szef Thomas Rift komendant straży pożarnej. Nie zgłosiłem nawet statusu po prostu włączyłem syreny i ruszyłem najszybciej jak tylko potrafiłem w stronę plaży gdyż właśnie Vespucci było w tamtych rejonach. Dojechałem jednak na miejsce trochę później niż straż pożarna, bo już próbowali gasić powstały ogień. Zaparkowałem tuż obok i nie wyłączałem syren.
-Jak wygląda sytuacja? - spytałem stając obok mężczyzny, który był delikatnie niższy ode mnie.
-Nie wiemy czy ktoś jest w środku. Dwójka z naszych stara się szybko odnaleźć w sytuacji i czy ktoś jest tam - skinąłem głową, że rozumiem i podszedłem do karetki od razu wyciągając z tyłu nosze karetkowe jakby jednak były potrzebne. Wolałem być ubezpieczony i przygotowany niż nie być w ogóle. Wokół było dużo ludzi, którzy wpatrywali się w ogień jakby to była jakaś ciekawa atrakcja dla nich. Mam wrażenie, że kogoś znajomego ujrzałem w tłumie, ale może mi się wydawało. Nagle z domu wyszła dwójka mężczyzn ubrana w pełny strój strażaka z maskami tlenowymi oraz hełmami na głowach. Od razu zauważyłem w ramionach jednego z mężczyzn nieprzytomne zwierzę, które pewnie się podtruło.
-Tylko pies w środku - oznajmił głos, który rozpoznałem, ale do mnie podszedł drugi strażak z psem.
-Co z nim? - spytałem, a on położył psiaka amstaffa na noszach. Natychmiast przystąpiłem do procedury by sprawdzić czy oddycha i czy ma puls. Złapałem go pod udem starając wyczuć puls, ale od razu wyczułem słaby oddech. Szybko wziąłem maskę tlenową i przyłożyłem do pyska psa mając nadzieję, że dotlenienie będzie dobre, bo nie byłem weterynarzem. Jednak nie chciałem aby pies w moich ramionach właśnie wyzionął ducha. Podałem mu trochę adrenaliny aby pobudzić serce do działania i przede wszystkim do pompowania krwi. Po dłuższej chwili pies ocucił się i podniósł na szczęście pomógł mi strażak by mi nie uciekł. - No już spokojnie - pogłaskałem go za uchem i uśmiechałem się słabo do psiaka - czy nic wam się nie stało?
-U mnie jest w porządku - odparł Sam i uśmiechnął do mnie, ale ja wzrokiem starałem się znaleźć Gregorego - zaś z drugim strażakiem chyba dobrze jest - dodał nie będąc pewnym więc wolałem sprawdzić sam.
-Przytrzymaj go by nie uciekł - mruknąłem do blondyna i ruszyłem chyba w stronę Montanhy - czy wszystko z tobą w porządku? Nie masz oparzeń bądź nie potrzebujesz pomocy? - spytałem zmartwiony, bo zawsze bałem się o ludzi co ryzykują aż za bardzo.
-A więc ty jesteś medykiem współpracującym z strażą pożarną - uśmiechnął się do mnie ściągając maskę i wziął słaby wdech co natychmiastowo zauważyłem.
-Na pewno nie nawdychałeś się dymu?
-Nic mi nie jest po to mam maskę tlenową tak? - ciągle na jego ustach był ten urokliwy uśmiech więc sam się uśmiechnąłem nie mogąc się powstrzymać.
-No niby tak, ale jesteś w sto procentowo pewny iż wszystko jest w porządku? - skinął głową na tak więc dałem mu spokój z tym i odsunąłem się od płonącego budynku.
-Proszę się rozejść! - krzyknął do ludzi, którzy już przeginali, bo zbliżali się wyłącznie do płonącego budynku aby zrobić lepsze ujęcia.
-Rozejść się! Nie ma co tu do oglądania! - dołączyłem do mężczyzny aby pozbyć się widowni, bo tak naprawdę nie dzieliło ich dużo od płomienia, a raczej nie chciał bym aby wylądowali w szpitalu i dodali pracy medykom. Zostałem do końca akcji obserwując czy aby na pewno nikt nie potrzebuje pomocy. Właściciel domu przyjechał najszybciej jak mógł i odebrał psa, płacząc oraz dziękując wszystkim za jego ratunek. Musiał dużo dla niego znaczyć ten psiak.
-Dziękuje Sindacco za udzielenie wsparcia - podszedł do mnie generał brygady i poklepał mnie po ramieniu - jak zawsze na miejscu i na czas!
-Do usług panie Rift - odparłem z uśmiechem na ustach - niestety, ale muszę wrócić do pracy, ale mam nadzieję, że będzie dla was spokojny dzień!
-Tobie również - odsunął się ode mnie, a ja schowałem swój sprzęt, a następnie wsiadłem do przodu i odjechałem w stronę szpitala by wrócić na służbę w nim.
Kolejne dni były spokojne, ale mam wrażenie, że coś mi nie pasuje lecz starłem się olać ten stan rzeczy. Zerknąłem w stronę szafki Lubelli, ale jego dziś znów nie było. Nie odbierał ode mnie telefonów, a na dodatek nikt go nie widział. Najpierw myślałem, że wyjechał, bo dostał wolne, ale potem zacząłem zastanawiać się czy nie jest to powiązana z jego dilerstwem. Zacząłem się stresować i nawet pojawiłem się w barze gdzie są podejrzani ludzie, ale tylko po to aby spotkać się z Knucklesem by spytać o Lubelle lecz on też milczał. Nikt nie miał pojęcia gdzie przepadł medyk. Siedziałem w jego biurze i przyjmowałem jego pacjentów, bo niestety nikt nie spodziewał się jego braku. Nawet szef szpitala Black zgłosił zaginięcie medyka tylko czy to coś mogło dać skoro mafijna strona milczała. Gdy tylko nareszcie była przerwa od razu włączyłem wiadomości na komputerze, bo chyba coś się działo.
-Dzisiejszego dnia zostało znaleziony zaginiony policjant Tom Rift, który zaginął spod komisariatu policji, niestety mężczyzna nie żyje. Jego ciało zostało powieszone na drzewie w dość brutalny sposób, bo po ciężkich torturach. Niestety, ale ciało zostaje właśnie przetransportowane w stronę szpitalu gdzie przejdzie obdukcję ciała oraz obrażeń. Ktokolwiek to zrobił z pewnością nie chodziło o coś błahego!
Wyłączyłem głos i zagryzłem wargę, bo kto był zdolny porwać policjanta od tak, a potem zabić z zimną krwią człowieka. Wylogowałem się z komputera, bo z tego co widziałem nie było więcej ludzi do badań. Chciałem obejrzeć ciało i nauczyć się trochę więcej lecz współczułem, bo w końcu to był z tego co wiem jedyny syn komendanta straży pożarnej. Podniosłem się z fotela, powolnym krokiem ruszyłem w stronę drzwi by zejść na dół do kostnicy, bo zapewne już są w chłodni z ciałem truposza.
-Czy będzie sekcja policjanta? - spytałem na radiu, bo nie byłem pewny czy już są.
-Tak - odezwał się Black na co się zdziwiłem - jeśli chcesz to chodź zaraz będę się brać za obdukcję.
-Idę szefie - odparłem jadąc windą na dolne piętro. Nie lubiłem widzieć martwych ludzi, ale nie miałem żadnych przeciwwskazań do tego, bo nie czułem obrzydzenia czy chęci na wymioty, po prostu było mi żal tych wszystkich ludzkich żyć.
-Ubierz się w zielonke bo cię nie wpuszczę! - oznajmił mężczyzna więc posłuchałem zielonookiego i wziąłem jakby biały kombinezon, a następnie weszliśmy do pomieszczenia gdzie był martwy policjant. Miałem wrażenie, że skądś kojarzę te rysy. Szef dotykał całego ciała oraz wszystkich części, bo denatowi raczej już jest obojętne czy ma gacie czy nie - Wygląda na to, że był torturowany dwa dni, a potem powieszony, powieszenie go zabiło, bo rany nie są jakoś bardzo głębokie
-Tylko kto tak bestwialsko mógł coś takiego zrobić? - spytałem cicho.
-Ktoś bez skrupułów i doświadczony morderca i to musiało go zaboleć - mruknął, a ja teraz zauważyłem o czym mówi, ale jego strefa intymna praktycznie jakby to powiedzieć wykastrowana. Zaskoczyłem się tym, że w klatce piersiowej ma jakieś cięcie w skórze, które na pierwszy rzut oka wydawało się na normalne, ale ktoś wykroił sobie kieszonke. Zainteresowany co jest w środku pęsetą wyciągnąłem zawartość ze środka i zamarłem. W środku była karta tarota, która przedstawiała sobą wisielca. Pobladłem cały, bo widziałem, kto mnie odnalazł. Zimny pot przeszedł mi po plecach i zacisnąłem dłoń na karcie z bezradności. Mogłem się spodziewać, że Lucy Sun wróci z zemstą na tym zdrajcy co ją zdradził. Lecz nie spodziewałem się, że przybędzie tu.
Karta tarota z numerem dwanaście jeśli dobrze widzę przez krew. Posiadają, że określa stan zawieszenia i symbolizuje owy stan lecz odnosi się do nowej perspektywy, którą dostrzega się w stanie zawieszenia miedzy światem zmarłych, a żywych.
-Mmuszę wziąć oddech świeżego powietrza - wymamrotałem wypuszczając z dłoni tartę tarota i ledwo ruszyłem do drzwi. To było jak najgorszy koszmar jaki mógł mnie spotkać. Powrót kobiety i jej mafii aż mnie przerażał tym bardziej, że mogą wiedzieć kim tak naprawdę jestem i szukać zemsty. Wyszedłem z pomieszczenia przestraszony i starałem się uspokoić co nie za bardzo mi szło. Jeszcze te zaginięcie Lubelli, miałem wrażenie, że właśnie życie mi się wali. Nerwowo chodziłem po korytarzu tam i z powrotem starając się przemyśleć to wszystko na spokojnie, ale nie było łatwo. Czułem jak panika przejmuję nade mną kontrolę.
-Vasquez w porządku? - spojrzałem na szefa i skinąłem słabo głową na tak mimo iż nie było w porządku. Było wszystko nie tak jak miało być - Wyglądasz na bardzo zmęczonego, może iść do domu i połóż się? Ostatnio od zaginięcia Lubelli bierzesz na siebie zdecydowanie za dużo - oznajmił więc spojrzałem na niego nie wiedząc czy to dobry pomysł.
-Ale mam jeszcze swoją pracę - mruknąłem cicho.
-Zajmę się tym - odparł spokojnym tonem głosu więc skinąłem głową zgadzając się. Może rzeczywiście byłem przemęczony. Ruszyłem w stronę windy aby wyjechać stąd na partner oraz przebrać się w szatni w cywilne ciuchy. Gdy tylko to zrobiłem od razu wyszedłem z szpitala, ale nogi skierowały mnie gdzie indziej. Nie sprzeciwiłem się temu, bo musiałem uspokoić swoje myśli i przemyśleć to co zrobić z tym wszystkim co może się stać. Nogi poniosły mnie do jakiego baru i chcąc czy nie zamówiłem alkohol. Nie byłem abstynentem jednak nie lubiłem pić aż za bardzo jednak w tym momencie nie myślałem za dużo. Jedynie brałem dolewkę za dolewką czystego alkoholu. Nagle poczułem dłoń na swoim ramieniu więc spojrzałem kątem oka i zdziwiłem się widząc Gregorego.
-Raczej nie powinieneś chyba więcej pić - oznajmił mężczyzna, który wziął z mej dłoni kieliszek i wypił go za mnie - idziemy stąd, bo zachlejesz się w trupa w takim tempie!
-Ej - burknąłem - to był mój - założyłem ramię na ramię wpatrując się w niego zły.
-Trudno chodź - pociągnął mnie więc niechętnie zsunąłem się z krzesła i zachwiałem trochę - uważaj - mruknął, ale ja to miałem gdzieś i po prostu wtuliłem się w niego pomrukując cicho gdyż schowałem swoją twarz w jego włosach. Były takie przyjemne w dotyku i ładnie pachniały szamponem .
-Grzesiu - mruknąłem cicho, a on złapał mnie wokół pasa gdyż poczułem jak nogi robią mi się jak z waty.
-Chyba nie ma szans aby cię odwieźć do domu. No to idziemy do mnie - tak na pół rozumiałem co mówi, bo jednak było ciepło na zewnątrz i spowodowało to, że tak szybko rozprowadził się alkohol po moim organizmie. Nie wiedziałem gdzie idziemy czy co robię, ale chciałem po prostu aby ktoś był właśnie przy mnie. Zamroczyło mnie więc zamknąłem na chwilę oczy aby odetchnąć, ale gdy otworzyłem z powrotem powieki byłem w jakimś fotelu oraz pomieszczeniu. Zauważyłem dopiero teraz Gregorego, który podszedł do mnie i podał szklankę z czymś więc niewiele myśląc wziąłem od niego ją, a następnie opróżniłem jednym łykiem.
-Dziękuje - mruknąłem cicho i wpadłem na głupi pomysł, który chciałem zrealizować. Widziałem jak podchodzi do mnie aby wziąć szklankę z moich rąk. Mimo iż szumiało mi w głowie to jednak myślałem trzeźwo. Gdy chciał wziąć z mych dłoni szklankę delikatnie pociągnąłem go w swoją stronę i musnąłem jego usta swoimi wargami.
-Wszystko z tobą w porządku? - spytał ledwo mówiąc te słowa, ale nie miałem siły odpowiedzieć mu. Chciałem jedynie poczuć te cudowne rozluźnienie mięśni pod kimś. Widziałem w tych cudownych brązowych oczach zmieszanie tym co się wydarzyło, ale nie odsunął się więc przybliżyłem się do jego ust i ponownie musnąłem je. Chyba Gregory zaczął rozumieć to co właściwie się wydarzyło i do czego chce dążyć. - Jesteś pod wpływem alkoholu Vasquez! Nie rób czegoś takiego - teraz to ja niespodziewałem się czegoś takiego i zmrużyłem powieki zły.
-Może jestem pod wpływem, ale rozumiem co się dzieje - odpowiedziałem i złapałem go za koszule jedną dłonią, a następnie pociągnąłem w swoją stronę. Chcąc czy nie wpadł na moje kolana i widziałem w jego oczach zwątpienie - proszę potrzebuje tego bardzo by oderwać się od świata realnego - wyszeptałem robiąc proszące oczka i czekałem aż zadecyduje się na ten jeden numerek. Poczułem jak zabiera mi szkło z dłoni i odkłada gdzieś, ale ja byłem wpatrzony w niego. Nie sądziłem, że coś takiego się stanie i mimo iż chciałem go przelecieć to właśnie chcę mu się oddać, co było głupie z mojej strony, ale z drugiej strony pragnąłem by zapomnieć.
Moje myślenie przerwało nagłe wbicie się ust Grzesia w moje. Bezmyślnie odwzajemniłem jego pocałunek i pogłębiłem go chcąc więcej. Czułem jak jego dłonie suną badawczo po moim ciele, a ja zadrżałem tylko na ten ruch, który był taki powalający. Jego dłonie są takie gorące i rozpalają moje ciało do działania, a przede wszystkim do oddania się mu lecz starałem się jak mogę walczyć o dominację jednak wiedziałem, że od początku jestem na straconej pozycji. Zaczął mnie rozbierać więc ja sam zacząłem mu ściągać pasek, który otaczał spodnie, a one chowały pod sobą jego pytonga. Lecz nie spodziewałem się tego, że delikatnie złapie mnie za dłonie i odciągnie od paska.
-Nie tu, chodź do sypialni - oznajmił wstając z moich nóg więc wstałem za nim posłusznie i ruszyłem tam gdzie pragnął. Nie patrzyłem na otoczenie, bo liczył się teraz tylko on i te jego dominujące ruchy nade mną, które mnie tylko podniecały - Jednorazowy numerek czy jednak nie?
-Wszystko co tylko chcesz - odpowiedziałem i byłem gotowy na to aby iść trochę bardziej głębiej w tym wszystkim, a nie tylko jedną zabawę na jeden raz.
-Postaram się być delikatny - mruknął do mojego ucha, a następnie przygryzł płatek, który spowodował, że jęknąłem. Nim się obejrzałem leżałem pod nim cały nagi, a mój przyjaciel wręcz stał na baczność, domagając się pieszczot. On również nie miał niczego na sobie i mogłem obserwować jego ciało przez chwilę, ale widziałem jak smaruję coś palcami, a po chwili poczułem jak wsadza mi palec w splot mięśni, który wręcz nie robił utrudnień. Moje ciało pragnęło tego wręcz samo było gotowe na przyjęcie jego penisa. Cicho posapywałem z przyjemności gdy robił mocne ruchy do przodu i w tył swoim palcem i szybko dołożył kolejnego. Może gdybym nie był zamroczony alkoholem to ja bym górował, ale aktualnie pasuje mi to jak jest. Stęknąłem i wziąłem głębszy wdech. Był taki pewny, ale i delikatny co mi się bardzo podobało w nim, a te czekoladowe tęczówki wręcz pochłonęły mnie na długo gdyż sam wpatrywał się w moje oczy.
-Cchce cię ppoczuć - jęknąłem gdy wbił palce w czułe miejsce, a mój kręgosłup wygiął się do góry.
-Nadal nie jestem pewny czy powinienem. Jesteś w końcu pod wpływem - mruknął, a ja od razu wychwyciłem tę zawahanie w jego oczach. Złapałem go i przyciągnąłem do siebie namiętnie go całując.
-Od samego początku myślałem jak cię zachęcić na seks więc nie pierdol mi, że nie jesteś pewny tylko mnie bierz - warknąłem gardło niskim tonem głosu, a jego ciało przeszły ciarki co wyczułem dłońmi. Chyba te słowa nakierowały go do działania, bo poczułem coś dużego przy splocie mięśni. Otworzyłem szerzej oczy i miauknąłem cicho gdy poczułem jaki on jest szeroki. Rozpierał tak przyjemne moje ścianki, które czułem jak zaciskają się na jego penisie, ale zatraciłem się w tej przyjemności nie zwracając na ból. Jego dłonie sunęły po moich bokach rozpalając moje ciało na nowo, ale gdy poczułem jak wchodzi we mnie cały i wbija się centralnie w mój czuły punkt aż mi oczy się powiększyły i nie mogłem wziąć oddechu. Te cudowne usta, które od samego początku naszej znajomości chciałem skosztować złączyły się z moimi przez to wróciłem na ziemię. Pojękiwałem mu w usta gdy on ruszał się tak szybko wręcz agresywnie, a ja leżałem pod nim oddając się przyjemności.
Film mi się urwał z tego co chyba pamiętam gdyż jak się obudziłem się w jakimś pomieszczeniu nie wiedząc gdzie jestem. Jednak gdy zauważyłem te brązowe loki w których miałem schowaną swą twarz aż wszystkie wspomnienia z wczorajszego dnia wróciły do mnie. Dopiero teraz poczułem ból w tyle, który tak przyjemne mnie piekł i przypominał o tym co się wydarzyło między nami. Spojrzałem na Gregorego i obserwowałem jego prace klatki oraz oddech, ale miałem wrażenie, że coś jest nie tak. Miał bardzo płytki oddech i wydawało mi się, że świszczy jakby coś zalegało w jego płucach. Byliśmy nadzy po wczorajszej zabawie i wtulałem go w siebie zadowolony gdyż pomógł mi zapomnieć na chwilę. Muszę czekać aż Katarina zrobi pierwszy krok, a chwilowo zaginięcie Lubelli musiałem zostawić w rękach policji. Poczułem jak Grzesia chyba dusi, a po chwili wysunął się z moich ramion i zaczął przeraźliwie kaszleć. Nie podobało mi się w ogóle to jaką barwę ma ten dźwięk jego kasłania.
-Oddychaj spokojnie przez nos - mruknąłem cicho i poklepałem go po pleckach by mu pomóc. Gdy się już uspokoiło brunet opadł na poduszki i oddychał ciężko. W jego kąciku ust zauważyłem krew, zmartwiony delikatnie wytarłem kciukiem jego usta - Grzesiek co się dzieje? - spytałem zmartwiony tym i rzeczywiście na moim placu była krew.
-Nic zostaw to - mruknął cicho i obrócił się do mnie plecami więc wtuliłem się w nie i delikatnie sunąłem palcami po jego boku.
-Czy coś ci dolega? - spytałem zmartwiony - Może powinienem cię zbadać?
-Przestań nie chce żadnych badań! - burknął na mnie podniesionym głosem więc tylko schowałem twarz w jego szyi nie chcąc go denerwować bardziej. Zbadam go i tak jak będzie trzeba to siłą zaciągnę go.
-Dobrze nie będę po prostu się martwię - wymamrotałem i musnąłem jego szyję swoimi ustami. Wyczułem jak się rozluźnia i wtula we mnie bardziej.
-Nie ma o co - wyszeptał więc niewiele myśląc pozwoliłem swojemu organizmowi na sen. Kiedy obudziłem się ponownie Grzesia nie było przy mnie. Usiadłem na łóżku i przetarłem dłonią zaspane oczy by szybciej się obudzić. Niechętnie podniosłem się z łóżka i zgarnąłem z ziemi swoje bokserki, które ubrałem na siebie. Wyszedłem tak z pokoju i rozglądnąłem się wokół zainteresowany, bo chyba byłem u niego. - Nareszcie wstałeś - od razu go zauważyłem w otwartej kuchni i ruszyłem do niego. Na swoich biodrach miałem ślady odbitych jego palców co mnie bardzo cieszyło.
-Yhym - mruknąłem idąc w jego stronę i uśmiechałem delikatnie mimo iż głowa mnie pobolewała.
-Co robimy z tym co się wydarzyło między nami? - spytał jakby delikatnie zawstydzony tym. Stanąłem przy wyspie i ziewnąłem rozciągając się zadowolony.
-A co mamy robić? Nie pasuje ci taki układ? - spytałem cicho i oparłem się o blat - Widać między nami tą chemię od pierwszego spojrzenia.
-Czyli ty chcesz tylko seksu? - zapytał, a w jego oczach widziałem zwątpienie.
-Szukam partnera na stałe Grzesiu - mruknąłem i wpadłem po uszy po prostu. Gdy go widziałem moje serce biło szybko i to naprawdę niesamowicie pomimo tego iż znaleźliśmy się tak krótko, ale po prostu zakochałem się od pierwszego wejrzenia.
-Nie wiem czy jestem dobrym kandydatem na to stanowisko - odparł przez to zmrużyłem powieki, ale przyjąłem od niego jajecznicę na śniadanie.
-Dlaczego? - posmutniałem, bo nie sądziłem, że serio będzie traktował mnie jak odskocznia na jeden wieczór.
-Mam swoje powody dobrze? - skinąłem głową i wpatrywałem się w jedzenie. Miałem nadzieję, że to ten, ale skoro niego on nie mógł to chyba moje serce się zawiodło - Nie chciałem cię zranić.
-Nic mi nie jest po prostu jestem zmęczony po wczorajszym - odparłem, co było kłamstwem, ale nie chciałem mu po prostu mówić prawdy.
-Nie za agresywnie cię potraktowałem?
-Nie, było wspaniale - odpowiedziałem - jednak wolałbym górować kurdupelku - na moje ostatnie słowo oburzył się.
-To, że jestem trochę niższy od ciebie nie mówi o tym, że jestem mały!
-No dobrze, dobrze nie denerwuj się tak! - podszedł do mnie co troszkę mnie zaskoczyło, ale nie pokazywałem tego po sobie. Jego dłoń złapała mą szyję i nagle pociągnął mnie do siebie, nasze usta spotkały się ze sobą. Zaczął namiętnie mnie całować więc od razu wsunąłem język w jego jamę ustną i zacząłem językiem o jego, walkę o dominację. Nie chciałem być tym na dole, uwielbiałem górować i widzieć pod sobą drobne ciało, a nie wypinać dupę choć ta opcja czasem też mi się podobała, ale głównie po pijaku. Złapałem go za koszule i przycisnąłem do siebie go bardziej. Uwielbiałem ten jego dotyk i nie chciałem aby traktował mnie obojętnie.
-Sspróbujmy chociaż - wysapałem mu w usta, widząc w tych oczach zwątpienie. Coś go trapiło, ale ja nie miałem zamiaru odpuścić.
-Bez zobowiązań związek - odparł cicho i od razu wtuliłem go w siebie, że się zgodził nawet na taką opcję. Zależało mi tylko na tym aby był, bo jednak zakochałem się jak głupi i nie chciałem stracić okazji na to aby sprawdzić czy to na pewno partner dla mnie. Jednak znałem go już trochę i musiałem przyznać, że był wspaniały oraz taki dobry dla wszystkich, których znał.
-Wszystko byle by być przy tobie - mruknąłem chyba trochę za głośno, bo poczułem jak odsuwa się ode mnie.
-Chyba wpadłeś po uszy i to nie przez alkohol - zaśmiał się cicho i sam nie rozumiałem trochę naszej relacji, ale liczyło się dla mnie tylko to, że jest.
-Co poradzić jak się zakochałem - nie chciałem tego mówić na głos przez to spuściłem głowę w dół czując jak moje policzki robią się całe czerwone i piekły mnie.
-Tty? Mnie? - chyba za dużo powiedziałem.
-Ttak jakoś wyszło - mruknąłem zawstydzony.
-To wyjaśnia dlaczego chciałeś abym się zgodzi na związek, ale wiesz, że mogę zginąć w każdym momencie przez swoją pracę?
-Będę tam to postaram się cię uratować bez względu na wszystko! Nie dam ci umrzeć! - odparłem i teraz to zauważyłem rumieńce na jego twarzy.
-Urocze - mruknął - nie masz do pracy dziś?
-Mam wolne, bo szef stwierdził, że się przemęczam - oznajmiłem spokojnie, ale widząc ten wzrok na sobie aż podrapałem się po karku.
-Czy to ma związek z tym, że Lubella zaginął?
-Poniekąd - wymamrotałem cicho i wziąłem do ust jajecznicę by zająć się czymś.
-Wiesz, że prawdopodobnie może on nie żyć? Nie był taki święty jak ci się wydaje.
-Wiem, że był dilerem oraz pomagał ludziom ze złej strony, ale też był medykiem i miał prawo pomóc bez względu na to czy to złodziej, morderca czy cywil - Gregory spojrzał na mnie zaskoczonym wzrokiem.
-Wiedziałeś o tym wszystkim i nic nie zrobiłeś?
-Ostrzegałem go i prosiłem aby przestał to robić, ale on zawsze swoje, a teraz go mafia, co chce się zemścić na mnie pewnie porwała - zasłoniłem usta dłonią, bo właśnie powiedziałem za dużo i to stanowczo za dużo.
-Masz porachunki z mafią?! - krzyknął, ale chyba pożałował tego, bo zaczął kasłać niespokojnie. Wpatrywałem się w niego przestraszony nie wiedząc co mam zrobić. Byłem lekarzem, ale w tym przypadku mnie po prostu zamurowało. Nie byłem pewny co tak naprawdę się z nim dzieje, bo to nie brzmiało już jak kaszel palacza.
-Grzesiek - mruknąłem i wstałem z krzesła podchodząc do niego, a następnie zacząłem delikatnie oklepywać go po plecach by mu pomóc. Po chwili zniknął atak, ale mężczyzna wydawał się być bardzo zmęczony - co się z tobą dzieje?
-Nic, nie chce o tym rozmawiać! - burknął na mnie na co westchnąłem.
-Dobrze lepiej wrócę już do domu skoro tak - mruknąłem smętnie nie dając mu dojść do głosu, ale nie chciałem by ciągle mnie olewał oraz moją pomoc. Ruszyłem powoli do pokoju z którego przyszedłem tu i ubrałem się wczorajsze ciuchy. Miałem iść już stąd gdy mnie pociągnął do siebie.
-Zostań ze mną, a nie denerwuj mnie - rzekł, ale ja naprawdę zacząłem się martwić o jego stan zdrowotny, bo co jeśli to rak. Stwierdziłem jednak, że zostanę tak jak chciał i miałem zamiar go dokładnie obserwować.
Spędziłem cały dzień w jego ramionach i właśnie tego mi było potrzeba. Trochę czułości i miłości choć nie powiedział, że mnie kocha jak to ja palnąłem, to jednak czułem od niego te skryte emocje, których ja nie potrafiłem ukryć. Oczywiście starał się wyciągnąć ode mnie moja szemraną przeszłość, ale nie byłem w stanie się nią podzielić z nikim. Nie chciałem zaprzątać jego głowy czymś takim. Odwiózł mnie pod blok za co byłem mu wdzięczny i uśmiech nie chciał zejść z moich ust. Czułem się naprawdę szczęśliwy jak nigdy dotąd.
Od tego momentu spotykałem się randomowo z Grzesiem, bo brałem na siebie pracę Lubelli oraz swoją. Policja milczała związku z zaginionym medykiem, bo nic chyba nie mieli. Każdy się niepokoił brakiem mężczyzny, a najbardziej ja, bo jednak był to mój przyjaciel i w sumie jedyny tutaj. Szedłem do gabinetu Lubelli by przyjąć pacjentów, którzy czekali na badanie. Przeczesałem włosy i wziąłem głęboki wdech. Byłem trochę już zmęczony lataniem po całym szpitalu, ale sam zgodziłem się na taki zapierdziel w pracy. Zaskoczyłem się tym iż drzwi są otwarte, bo nie powinny być. Poczułem jak przechodzą po moim ciele ciarki, ale uchyliłem bardziej drzwi zaglądając do środka. Jednak nikogo w środku nie było, a wszystko wyglądało tak jak miało wyglądać. Ostrożnie wszedłem do środka i zerknąłem za drzwi czy na pewno jest czysto. Szedłem w stronę biurka i zaskoczyłem się widząc na nim coś kolorowego oraz kopertę. Ubrałem rękawiczki aby na wszelki wypadek nie zostawić swoich śladów. Gdy stanąłem nad biurkiem zadrżałem cały widząc kartę tarota.
Koło fortuny - Dziesiąta karta w arkanach wielkich jest znana także jako koło szczęścia. Jej symbolika dotyczy zdarzeń, na kolejność których nie mamy wpływu. Przypomina, że każdy, kto wspina się ku górze, może też spaść na sam dół. Mówi też, że koło zawsze zatacza pełny obrót i kiedyś sytuacja się odwróci.
Wiedziałem, że to już Katarina siedziała za tym porwaniem i wie o mnie. W sumie kto by nie mówił o najlepszym ze wszystkich onkologów w mieście. Otworzyłem kopertę drżącymi dłońmi, ale musiałem dowiedzieć się co jest w środku.
Spotkajmy się przy kasynie
Masz być sam
19:00
Lepiej nie spóźnij się Sinda
Zagryzłem wargę, bo wiedziałem, że to pułapka, ale nie mogłem zostawić Lubelle od tak. Nie powinienem też wzywać policji, ale to były porachunki moje i cartelu. Wiedziałem, że to będzie ciężkie, bo dali mi trzy godziny tylko, a musiałem wziąć samochód i jeszcze zejść ze służby co raczej nie będzie takie proste. Schowałem szybko kartę do koperty, a to włożyłem do wewnętrznej kieszeni kitla by nie zgubić tego. Był to w końcu dowód zbrodni, a lepiej aby nikt nie widział tego, bo mógłbym mieć kłopoty. Na szczęście miałem mało pacjentów do medyka pracy więc myślałem, że jak szybko to zrobię to może zdołam zejść ze służby w końcu byłem od rana na niej. W ciągu badań czułem się dziwnie i bardzo zestresowany, bo nie wiedziałem czego mogę się spodziewać tym bardziej, że karta tarota mówiła swoje. Nie chciałem aby wszystko na co zapracowałem nagle przepadło przez jedną kobietę, która zawsze musi zwyciężyć. Nerwowo uzupełniałem papiery odnośnie tych badań i miałem wrażenie, że świat mi delikatnie wiruje wokół. Lecz stawiałem, że tak się dzieje przez stres i adrenalinę w swoich żyłach, która powstała przez jedną wiadomość. Gdy dobiła osiemnasta na zegarku, złapałem za radio i zgłosiłem status trzeci na radiu.
-Sindacco dlaczego znikasz? - nie spodziewałem się komunikatu ze strony samego szefa co mnie trochę można powiedzieć zestresowało bardziej i nie liczyło się nawet to, że byłem chyba chodzącym kłębkiem nerwów.
-Muszę załatwić pewną sprawę szefie - odparłem wychodząc z windy i ruszyłem do szatni aby jak najszybciej się wyrwać z tego miejsca. Nie mogłem się spóźnić, a im bliżej byłem spotkania tym bardziej ono mnie przerażało. Przebiegłem na drugą stronę ulicy by dostać się do mieszkania, wziąć klucze do auta i następnie wsiąść oraz pojechać na kasyno w którym nigdy mnie nie było, ale z tego co wiem to dopiero otwarte jest od dwudziestej pierwszej. Jechałem jak na złamanie karku do umówionego miejsca i nie wiedziałem czego mogę się tak naprawdę spodziewać. Wjechałem na teren kasyna i zaparkowałem samochód w mniej widocznym miejscu. Nie wiedziałem dokładnie gdzie mam się z nimi spotkać, a byłem przed czasem więc zacząłem rozglądać się za czymś co może mi podpowiedzieć gdzie są. Zauważyłem idącego w moim kierunku mężczyznę i z dala wiedziałem kim on jest. Tim nie zmienił się ani trochę od ostatniego razu gdy się widzieliśmy.
-Znów się widzimy Sinda - zimny ton głosu z jego ust od razu sprowadził mnie do pionu. Napisałem na wszelki wypadek do Grzesia, że jak nie będzie ze mną kontaktu do pół godziny to wie gdzie mnie znaleźć.
-Również nie jestem zadowolony z tego spotkania - odpowiedziałem i można powiedzieć, że byłem na równi jemu wzrostem, a nawet delikatnie wyższy. Jednak on był strasznie napakowany gdy ja miałem delikatne mięśnie ciała.
-Idziemy - rzekł więc grzecznie ruszyłem przy nim, oddychając spokojnie. Szliśmy na tył kasyna i nie za bardzo rozumiałem to, ale może coś tam było. Nie było mnie tu w sumie nigdy choć długi kawał czasu mieszkam w tym mieście i musiałem przyznać, że nie znam tak naprawdę tego miasta. Nie zadawałem zbędnych pytań, bo i tak by mi nie odpowiedział, to ona mówiła oraz była głową całej mafii. Podeszliśmy pod jakieś duże drzwi garażowe, które się otworzyły i poczułem jak niepokój we mnie się powiększa. Jednak musiałem znaleźć w sobie odwagę, bo w końcu chodziło tu o przyjaciela. Byliśmy w jakimś hangarze, a raczej tak to wyglądało. Na środku stał tir centralnie skierowany do wyjazdu i nerwowo zagryzłem wargę widząc opartego Dana o grill tego potwora.
-Jak zwykle punktualny! - zaśmiał się, ale jego mina zmieniła się na kamienną - I kłamliwy!
-Każdy kłamie wy też świętymi nie jesteście i nigdy nie byliście - oznajmiłem spokojnie, ale jednak czułem w środku siebie jak mam ochotę stąd wybiec. Przerażała mnie przeszłości i nie chciałem stanąć nigdy ponownie naprzeciwko niej, ale aktualnie nie miałem wyboru. Zostałem wręcz zmuszony by cofnąć się i spojrzeć wstecz, bo tak długo starałem się patrzeć tylko w przód chcąc w ten sposób uniknąć, nieuniknionego.
-Oczywiście, że każdy kłamie - usłyszałem ten paraliżujący moje ciało głos, który nie był przyjaźnie nastawiony do mnie - nareszcie się spotykamy Vasquezie Sindacco! Powiedziała bym, że miło cię widzieć, ale niestety musiała bym skłamać! - spuściłem głowę w dół i mimo iż byłem teraz dorosły to czułem szacunek oraz strach względem kobiety, którą wyszła naprzeciw mnie.
-Co się mówi?! - Dan odsunął się od tira więc od razu odpowiedziałem dzień dobry. Nienawidziłem nigdy się płaszczyć przed tą kobietą, ale nie miałem wyboru.
-Powiedz mi Sinda kiedy powiedziałam, że możesz odejść?
-Nnie powiedziałaś - odpowiedziałem wiedząc, że muszę odpowiadać na pytania kobiety inaczej jej dwa goryle mogą mnie niezbyt przyjemnie potraktować, a ja chciałem cały wrócić do Grzesia, nie w kawałkach.
-No właśnie! Miałeś zapracować na długo ojca, a on nie minął. Przykre iż zostawiłeś ich na szybką śmierć - zacisnąłem ręce w pięści czując jak zaczyna mnie denerwować. Nie mogłem zostać tam, bo mnie wszyscy blokowali, a ja chciałem w końcu móc normalnie pracować.
-Nie zostawiłem! Nie dało im się już pomóc! Jesteś temu winna wiedząc jaki chujowy towar sprzedawałaś tym co nie płacili dużych cen! Robiłaś wszystko aby mieć darmową siłę roboczą, co będą robić wszystko dla białego proszku!
-To jest życie Sinda! Wygrywają najlepsi i ci co potrafią myśleć do przodu! Twój przyjaciel mógł tego zasmakować!
-Gdzie jest Lubella!
-Cóż był tylko wtyczką dla mnie, nie wartym śmieciem, ale on przynajmniej umiał wykorzystać swoje wszystkie umiejętności oraz atuty by sprzedawać jak najwięcej towaru! - na te słowa aż zadrżałem. Dlaczego nie połączyłem od razu kropek ze sobą przecież Lubella na początku brzydził się używkami, a potem nagle przestał. Myślałem, że to Knuckles go zmienił, a prawda okazała się inna. To ona zaczęła mu mącić w głowie - Widzę, że domyśliłeś się.
-Ty - warknąłem wściekły, że specjalnie zniszczyła osobę, która znaczyła dla mnie wiele.
-Radzę uważać na słowa! Nie chciałeś spłacić za rodziców długów więc w inny sposób zdobyłam zadłużone pieniądze - jej słowa i uśmiech na tej twarzy powodowały ciarki na moim ciele.
-Co zrobiłaś z nim?
-To co robi każdy dobry szef gdy zabawka się znudzi! Chcesz to możesz zobaczyć na tył ciężarówki!
-No dawaj takim kozakiem byłeś, że uciekłeś to teraz weź na klatę jak mężczyzna to co narobiłeś! - popchnął mnie Tim w stronę paki, ale ja obawiałem się tego co mogę tam zastać.
-Nic nie zrobiłem - powiedziałem cicho.
-O no właśnie młody nic nie zrobiłeś! - zaśmiał się Dan - Teraz jazda!
-Chcesz żyć sobie wolno? To będziesz, ale z poczuciem winy - kobieta złapała mnie za ramię i pociągnęła w stronę tyłu - nauczysz się, że cartel można opuścić tylko i wyłącznie gdy ja na to pozwolę! - czułem jak serce mi zaraz stanie w gardle, a biło tak niesamowicie szybko, że nie potrafiłem wziąć pełnego wdechu. Czułem jak powoli nie wiem co się dzieje wokół mnie i to też pozwoliło kobiecie na to aby mnie ciągła na tył. Stanąłem jak ten kołek w miejscu, a Dan otworzył tył. Było tam strasznie ciemno co niepokoiło mnie coraz bardziej.
-Nie chcesz się przywitać? - zaśmiał się Dan i wszedł do środka. Miałem wrażenie, że czuję metaliczny posmak krwi, ale nie była to moja krew. Nagle rozbłysło światło z naczepy tira, które mnie oślepiło, ale miałem wrażenie, że ktoś siedzi na krześle. Dan uderzył chyba tego kogoś w plecy, a jemu odpadła głowa. Poczułem jak moje gardło zaciska się, a mój żołądek właśnie chciał zwrócić swoją zawartość. Lecz nie potrafiłem oderwał wzroku od turlającej się głowy, która spadła z naczepy. Dopiero teraz mogłem zobaczyć głowę denata, która o zgrozo należała do Lubelli. Moje nogi odmówiły mi współpracy, a ja zsunąłem się na kolana wpatrując się z przerażeniem w te puste oczy, które wyrażały sobą przerażenie.
-No to mogło spotkać ciebie Sinda - nie potrafiłem rozpoznać kto do mnie mówi, wszystko zaczęło zlewać się w jedno. Czułem jak mam ochotę zemdleć, ale gdy byłem blisko omdlenia zostałem uderzony w brzuch. Zabrakło mi powietrza w płucach i zacząłem kasłać rozglądając się przerażony. Dopiero teraz poczułem jak moje policzki są mokre. Nawet nie wiem kiedy zacząłem płakać - Pierwszy raz widzę dzieciaku abyś płakał, ajć to musiało być uderzenie poniżej pas. To ostrzeżenie dla ciebie i zapłata za twoje życie!
-Nnie za..sługiwał na to! - ledwo zebrałem się na odwagę i wykrzyczałem na nią, ale ona zaczęła się po prostu śmiać.
-Jesteś żałosny Sinda, tak bardzo żałosny, ale jak już sobie żyjesz tu to sobie żyj. Twój dług został spłacony powinieneś się cieszyć! - kpiła ze mnie i naśmiewała gdy ja właśnie załamałem się, zacząłem żałować tego, że uciekłem. Byłem taki głupi, że myślałem, że nigdy mnie nie dosięgnie sprawiedliwość, ale gdzie tu była ta sprawiedliwość skoro zostałem sprzedany jej za długi, a teraz Lubella przepłacił przez to życiem.
-Nienawidzę cię! - wykrzyczałem i uderzyłem z bezsilności pięścią w beton. Wiedziałem, że nawet jakbym chciał ją zranić nie miałem szans. Była uzbrojona prędzej by mnie rozstrzelali jej goryle niż bym do niej podszedł, a oni zostawili by mnie tutaj na pastwę losu.
-Kocham tą pracę - śmiała się prosto w moje oczy gdy ja ubolewałem, a ona była czystym wcieleniem potwora. Gdy starałem się pomagać wszystkim i być dobry, życzliwy, a przede wszystkim otwarty to tu miałem ochotę ją zabić własnoręcznie rękami. Miałem ochotę ją udusić i zobaczyć jak z jej oczu ucieka życie, a nadchodzi powolna śmierć. Jednak nie mogłem tego zrobić to gryzło się z moją moralnością. Nie wiem ile tu siedziałem, ale nie miałem ochoty na nic tym bardziej na życie. Bo co to było za życie wiedząc, że przyjaciel, którego się szanowało stał się ofiarą mojej mrocznej przeszłości i mojego występku przeciwko prawu. Nagle drzwi windy chyba się otworzyły, ale nie potrafiłem się podnieść. Choćbym chciał to zrobić nie byłem w stanie wstać, miałem ochotę skulić się i zniknąć, zapomnieć o tym wszystkim.
-Policja ręce do góry! - uchyliłem ledwo powiekę nie wiedząc co tu się dzieje i dlaczego jest tu policja.
-Ty zdrajco! - Tim uderzył mnie w klatkę piersiową aż mnie odrzuciło do tyłu i zamroczyło. Nie potrafiłem wziąć kolejny raz oddechu, ale jedynie zauważyłem brązowe włosy biegnącej osoby w moją stronę nim zemdlałem.
Obudziłem się w białym pomieszczeniu nie wiedząc gdzie jestem. Jedynie co podpowiadało mi to pikanie maszyny. Czułem się jakbym był po dość mocno skrapianej nocy i przez chwilę nie docierało do mnie co się dzieje. Jednak gdy otworzyłem bardziej powieki i dobudziłem się zauważyłem że jestem w sali, a na mojej dłoni jest coś ciepłego i ciężkiego. Zerknąłem na bok zaskoczony widząc śpiącego Grzesia na mojej dłoni. Uśmiech sam wszedł mi na usta, ale gdy dotarły do mnie wspomnienia z spotkania, zacząłem tracić ostrość obrazu i poczułem jak coś spływa mi po policzku. Zacisnąłem dłoń w pięść i czułem się jak totalne gówno. Moja klatka piersiowa zaczęła niespokojnie się unosić, bo zacząłem cicho łkać by nie obudzić mężczyzny obok mnie. Przed oczami miałem turlającą się w moim kierunku głowę należąca do byłego przyjaciela. Bałem się dowiedzieć jak wygląda reszta ciała, które z pewnością nie było oszczędzone.
-Hej oddychaj - spokojny głos Grzesia spowodował iż spojrzałem na niego i pociągałem nosem - już dobrze Vaski nie masz czego się bać. Nie zrobią już nikomu krzywdy.
-Jja - głos utknął mi w gardle i nie potrafiłem się uspokoić, bo czułem jak nie mogę wziąć oddechu. Do pomieszczenia weszła Maryjka i podała mi coś dożylnie. Nie walczyłem, bo nie widziałem sensu w walce i utrudnianiu jej pracy. Po chwili miałem wrażenie, że robię się otępiały więc chyba dała mi środki uspokajające.
-To nie twoja wina co to się stało. Ostrzegałeś go Vas - pogłaskał mnie po głowie i musnął moje czoło - będ... - zaczął kasłać, a dłonią zasłonił usta. Martwiło mnie to, bo kaszel powinien znikać nie nasilać się.
-Grzesiu jesteś chory? - spytałem zmartwiony i wpatrywałem się w niego załzawionymi oczami, bo chodziło mi długo to po głowie, ale zawsze zapominałem o to zapytać.
-Nie ważne Vasquez - mruknął mówiąc moim pełnym imieniem na co przetarłem dłonią oczy i patrzyłem się dalej na niego. Wiedziałem, że słowami dużo nie wyciągnę z niego, bo wiedziałem, że jednak on też nie lubi mówić o niektórych rzeczach związanych z nim. Widziałem jak zagryzł wargę i wypuścił powietrze nosem - tak jestem - wyszeptał wręcz, ale gdy tylko usłyszałem tak od razu moje serce zaczęło bić szybciej, co wychwyciła maszyna i zaczęła szybciej piszczeć - spokojnie!
-Jjak mam być spokojny jak mogę stracić kolejną osobę na której mi zależy?! - wybuchnąłem i zacząłem na nowo płakać nie potrafiąc zapanować nad własnymi emocjami. Poczułem ramiona wokół siebie więc wtuliłem się w mężczyznę pragnąc aby to wszystko co złe w końcu się skończyło. Moje życie faktycznie zrobiło jebane kółko jak koło fortuny i nie na cieszyłem się szczęściem za długo. Czułem się bezpiecznie w jego ramionach i spojrzałem na niego kątem oka.
-Nic mi nie będzie Vas - próbował mnie uspokoić w ten sposób, ale nie ufałem mu z tym lecz musiałem zadać pytanie na które chciałem dostać odpowiedź.
-Jjak się tu znalazłem? - spytałem cicho i spojrzałem w jego brązowe tęczówki chcąc otrzymać odpowiedź.
-Jak mi wysłałeś wiadomość czułem, że coś jest nie tak i musi być coś na rzeczy. Więc zadzwoniłem do starego kolegi ze strony policji i powiedziałem w skrócie, że wysłałeś mi wiadomość i martwię się o ciebie więc stwierdził że mogą to sprawdzić. No i tak wyszło, że wziąłem udział z nimi, a dzięki tobie złapali cartel, który policja starła się złapać od wielu lat. Wywiozą ich do miasta skąd są i osądzą oraz złapią resztę gangu.
-Tto w sumie dobra wiadomość - mruknąłem cicho i wtuliem się w niego bardziej nie chcąc go puszczać.
-Tylko teraz będziesz musiał wyjaśnić sytuację dlaczego tam byłeś i czy nie byłeś współpracownikiem ich.
-Ale... - przerwał mi perfidnie muskając mnie w usta.
-Powiedz prawdę, a jeśli w ich bazie znajdą się dowody na twoją niewinność to cię uwolnią.
-Grzesiu, ale ja robiłem wiele złych rzeczy - mruknąłem pociągając nosem.
-Pracowałem w policji prawie osiemnaście lat wiem co zrobić aby wina nie była twoja po prostu mi zaufaj - patrzył się na mnie, a ja na niego.
-Jedynie tylko wtedy gdy zgodzisz się na badania i leczenie - postawiłem mu warunek, który chciałem mu postawić by zobaczyć co jest nie tak z nim.
-Dobrze, ale jedynie tylko gdy ty będziesz moim lekarzem. Innym nie ufam, a nie chce stracić pracę przez to.
-Zrobię wszystko abyś tylko nie stracił pracy - wyszeptał i wtuliłem się w jego klatkę piersiową słysząc ten nierówny oddech oraz szumy w jego płucach.
Wypuszczono mnie ze szpitala na następny dzień, bo chcieli na wszelki wypadek być pewni. Black nie zwolnił mnie, a myślałem, że to właśnie zrobi. Jednak powiedział żebym odpoczął i wrócił do pracy gdy sytuacja z mafią się unormuje będę mógł wrócić do pracy oraz pomocy Grzesiowi. No właśnie Grzesiek porwał mnie do siebie do domu gdyż stwierdził, że musi mnie pilnować czy nie zrobię czegoś głupiego. Nie myślałem nigdy o tym aby zrobić sobie krzywdę, a naprawdę miałem ciężkie momenty w życiu to potrafiłem jednak jakoś wyjść z tego dołu. Tym razem też nie czułem się jakoś dziwnie by popaść w samo destrukcję mimo iż mocno męczyło mnie oraz prześladowało w snach to co się wydarzyło. Jednak Grzesiek był i wyciszał mnie, a nawet jeśli nie było go to zawsze mogłem wziąć poduszkę i jakieś jego ciuchy abym czuł się lepiej. Oczywiście sprawa z policją nie była taka prosta jakbym sobie wyobraził, ale Gregory był dobrym pośrednikiem między mną, a nimi. Gdybym miał być tam sam chyba nie znalazłbym spokoju wewnątrz siebie. Oczywiście tak jak radził mi Gregory mówiłem wszystko od początku do końca tak jak było mimo iż bolało mnie rozdrapywanie starych ran. Lecz nie chciałem wylądować w więzieniu wraz z nimi chociaż wiedziałem, że jest to możliwe.
Siedziałem już czwarty dzień na celach i czułem, że chyba tak skończę na całe życie. Zacisnąłem dłonie w pięści, a następnie rozluźniłem je, bo jedynie zły mogę być na samego siebie, że byłem dilerem. Zdradziłem wszystkie miejsca, które znałem mając nadzieję, że nie zmienili miejscówki i jedynie dzięki temu, że Grzesiek odmówił wyjazdu do mojego rodzinnego miasta, nie musiałem chodzić z tamtejszą policją. Każdy wiedział, że jak się ktoś sprzedaje na policji potem ma się problemy z mafiami oraz kończy się z kulką w łbie.
-Idziemy panie Sindacco! - do mojej celi podszedł jakiś policjant więc podniosłem się na równe nogi i ruszyłem do krat. Znów szliśmy w stronę pokoju przesłuchań i naprawdę miałem dość, a na dodatek nie było nigdzie Grzesia. Siadłem przy stole i przykuli mi dłonie do stołu, czułem się jak jakiś przestępca, który czeka na skazanie.
-Dzień dobry - oznajmił mężczyzna wchodzący do środka - komendant policji w Vicecity - przedstawił się i usiadł na przeciwko mnie. Związku ze sprawą Lucy.S oraz Dana.T i Tima.R mafii cartelu przybyłem do ciebie jako świadka naocznego by oznajmić decyzję sądu - przez chwilę nie rozumiałem o co chodzi i jaką decyzję sądu. Grzesiek nie mówił, że wszystko rozgrywa się w sądzie. Zacisnąłem dłonie w pięści i wpatrywałem się w mężczyznę starając się uspokoić - Pan Sindacco Vasquez?
-Tak - mruknąłem cicho na pytanie mężczyzny.
-Sąd zgodził się z pańską sytuacją jako ofiary w tym całym przedsięwzięciu, ponieważ zostały znalezione papiery gdzie pański ojciec podpisuje umowę z Lucy.S o pańskie życie. Z związku iż zdradził pan miejsca należące do cartelu, które były istotne do rozbicia całej szajki, Sąd postanowił oczyścić pana z zarzutów: dilera, wspólnika zbrodni czy kierowcy mafii cartel. Jednakże nie dostaje pan żadnego mandatu za przewinienia ponieważ jest pan dobrym lekarzem, który ratuje ludzkie życia. Jedynie pani Lucy wypłaci panu odszkodowanie w wysokości dwudziestu tysięcy za zmuszanie nieletniego i handel dzieckiem. Czy zgadza się pan z wyrokiem sądu najwyższego?
-Cczy to oznacza, że jestem czysty? - wyszeptałem wpatrując się w mężczyznę nie mogąc uwierzyć w to co właściwie mi powiedział.
-Tak jest pan oczyszczony ze wszystkich zarzutów i może nadal wykonywać zawód lekarza - odparł, a ja opadłem głową na swoje ręce i zacząłem płakać z ulgi. Mój koszmar właśnie miał się zakończyć dobrze dla mnie.
-Ddziękuję - wyłkałem i poczułem jak klepie mnie po ramieniu.
-To raczej my powinniśmy dziękować za wszystkie informacje dotyczące cartelu! Cieszę się, że mogłem przekazać panu dobre wieści. Życzę miłego dnia - wstał i po prostu wyszedł, a na jego miejsce wszedł tutejszy szef policji. Zostałem uwolniony z kajdan i nareszcie mogłem opuścić mury cel oraz komendy. Niespodziewałem się, że Grzesiek będzie na mnie czekać na zewnątrz.
-Wybacz Vas, że nie mogłem być z tobą, ale mieliśmy wezwanie do wypadku - mruknął i teraz zauważyłem, że jest w stroju strażackim. Przetarłem dłonią policzki, bo czułem jak spływają po nich łzy, ale nie były one złe. Nigdy praktycznie nie płakałem tak dużo jak ostatnim razem - Hej Vas nie płacz - podszedł do mnie i stanął o schodek wyżej. Złapał mnie za policzki i musnął moje usta więc od razu odwzajemniłem jego pocałunek - już lepiej?
-To nie są łzy smutku po prostu się cieszę z wolności! Teraz mogę zadbać o ciebie i móc cię uleczyć! - wtuliłem się w niego, bo przez to iż był trochę wyżej ode mnie na schodkach, był na równi.
-Jeśli w ten sposób chcesz powiedzieć, że mnie kochasz to, że cię kocham - zaśmiałem się wtulony w niego i nareszcie mogłem odetchnąć z ulgi. Pojechaliśmy do niego do domu, ale po drodze oczywiście musiał się przebrać z stroju strażackiego. Gdyby nie on z pewnością bym siedział w więzieniu więc chciałem mu się w jakiś przyjemny sposób odwdzięczyć. Gdy tylko weszliśmy do środka domu, przyparłem go do ściany i zacząłem namiętnie całować. Przez pierwsze sekundy był zdziwiony, ale gdy oprzytomniał zaczął ze mną walczyć o dominację, która była bardzo częsta, bo on ani ja nie chcę być cały czas na dole. Chciałem by aby tym razem mi uległ i bym to ja go wziął. Chciałem poczuć przyjemność, ale i uczucie, które między nami było poprzez zbliżenie się naszych ciał.
-Chodź przyda ci się orzeźwiająca kąpiel - nie spodziewałem się tych słów po nim, ale skinąłem głową, bo przerwał między nami pocałunek. Westchnąłem cicho, ale odsunąłem się, bo wiedziałem, że to on nas musi poprowadzić do odpowiedniej łazienki, którą chciał. Nie spodziewałem się jednak, że wybierze prysznic, ale w sumie należałem się i na siedziałem w celi więc mogę postać pod prysznicem. Zacząłem ściągać z siebie po kolei ciuchy, a kątem oka widziałem jak i on się rozbiera. Śledziem jego mięśnie wzrokiem i uśmiechnąłem się zadowolony na ten widok jego ciała. Jednak mój wzrok utknął na jego strefie intymnej i tym penisie, który mimo iż był troszkę krótszy od mego, bo w końcu ja miałem dwadzieścia gdy on miał osiemnaście. Oblizałem usta i miałem ochotę skosztować tego ciałka - Pożerasz mnie wzrokiem.
-Bo jest co pożerać - mruknąłem i ściągnąłem z siebie spodnie, widziałem jak wchodzi już pod prysznic, który bez trudu naszą dwójkę pomieści i gdy byłem cały nagi, wszedłem do kabiny. Od razu uderzyła we mnie zimna wodą więc chcąc się choć trochę ogrzać wtuliłem się w tył Grzesia - zimna - wymamrotałem w jego szyję i delikatnie ją skubnąłem swoimi ostrymi zębami.
-Vvas - stęknął i poczułem jak woda robi się cieplejsza więc zamruczałem zadowolony.
-Tak? - mruknąłem i widziałem jak patrzy na mnie kątem oka, co mi się bardzo podobało gdy ten cudowny brąz był skupiony tylko na mnie.
-Co chcesz tym osiągnąć? - wyszeptał wręcz na co się uśmiechnąłem.
-Ciebie - wyszeptałem również i zacząłem składać po jego mokrym ramieniu pocałunki. Czułem jak cały drży w moich ramionach. Chciałem chwilę rozluźnienia nawet jeśli tym rozluźnieniem miał być stosunek z nim. Poczułem jak obraca się w moją stronę i łączy nasze usta w namiętnym pocałunku. Natychmiast zacząłem walkę o dominację chcąc ją zwyciężyć. Nasze języki plątały się ze sobą i walczyły o to kto dziś zdominuje drugiego, ale ja wiedziałem co chce i on to widział. Tylko czekam aż podda się, ale nauczyłem się jednej rzeczy, że pan Montanha nie lubi się poddawać i jest uparty jak osioł. Lecz ja wiedziałem co chce, przyparłem go siłą do kafelek za nim i oderwałem się od jego ust tylko po to aby zacząć składać pocałunki na jego delikatnej skórze. Widziałem jak odchyla głowę w bok więc zwyciężyłem, bo to dla mnie oznaczało oddanie się mi. Przygryzłem jego szyję, a następnie zassałem się na szyi pragnąc go.
Dłonie zsunąłem na jego bioderka i zacząłem ocierać swoim penisem o jego. Stęknęliśmy praktycznie w tym samym momencie gdyż to było przyjemne. Ocierałem nas o siebie, a jedną dłoń wsunąłem między jego pośladki. Nie chciałem bawić się w grę wstępną, bo i tak wiedzieliśmy na ile możemy sobie pozwolić, a na ile nie. Od razu wsunąłem palec w jego mięśnie, a on zamruczał gdy ja nie czułem żadnego oporu z jego strony. Podobało mi się to jak bardzo pode mną był już rozluźniony i chętny na przyjemność. Zacząłem delikatnie go rozciągać by jak najszybciej móc go kochać. Nawet nie wiem kiedy wsunąłem w niego kolejnego palca i poczułem jak zaciska paznokcie na moich ramionach. Bolało, ale z drugiej strony tak bardzo mnie to podniecało gdy mnie w ten sposób dotykał i niespecjalnie ranił. Skrzyżowałem palce w jego wnętrzu, a on sapnął ciężko zaciskając mocniej dłonie. Uwielbiałem gdy taki robił się miękki i uległy gdy na co dzień był taki twardy oraz pewny siebie. Teraz to był taki inny i podobało mi się to jak na niego wpływam. Dołożyłem trzeci palec by go rozciągnąć jeszcze w taki sposób, ale te jego ciche stęki i jęki mnie nakręcały przez to ledwo się powstrzymywałem, ale chciałem go rozciągnąć.
-Pproszę przestań się bawić - niespodziewałem się po nim iż zacznie błagać o to abym go już wziął. Oblizałem zęby i zassałem się na jego szyi, a palce wyciągnąłem z niego. Słyszałem ten słodki żałosny jęk i obróciłem go do płytek natomiast on od razu wypiął się w moją stronę. Woda spływała po naszych ciałach i rozgrzewała je, a mi nie przeszkadzało nawet to, że leciała mi po twarzy. Liczyło się tylko tu i teraz oraz Gregory przede mną. Ostrożnie przystawiłem do jego dziurki swojego potwora i zacząłem napierać by wejść w niego. Wydał z siebie jęk bólu, ale nic nie mogłem poradzić na to, że byłem już strasznie napalony. Objąłem go dłońmi wokół pasa i delikatnie zacząłem sunąć po jego brzuchu oraz mięśniach by go tak rozluźnić. Działało to na niego więc po chwili rozluźnił się, a ja mogłem wsunąć się głębiej. Powoli zacząłem się ruszać w nim, ale czułem jak ocieram się o jego mięśnie co było takie przyjemne. Burknąłem cicho do jego ucha i zacząłem coraz szybciej go brać. Widziałem jak dłonie oparł o płytki chyba nie chcąc zlecieć. Jedną dłonią złapałem go mocnej wokół brzucha, a drugą położyłem na jego dłoni i wsunąłem palce między jego. Czułem jak ściska nasze dłonie razem przez to uśmiech powiększył się na mojej twarzy.
-Kocham cię - wyszeptałem nie przestając brania go i dążenia do osiągnięcia wspólnego doznania.
Musiałem kilka razy przytrzymać go mocniej, bo zjeżdżał mi w dół chyba z nadmiaru przyjemności gdy ja brałem go na tyle mocno mocno i nie oszczędzałem w ogóle jego tyłów. Wbijałem się cały w niego i odprowadzałem wręcz do szaleństwa przez swoje ruchy, a on pojękiwał, że pragnie więcej i więcej. Czułem powoli, że jestem coraz bliżej orgazmu i już ciężko oddychałem gdy Grzesiu z twarzą opartą o płytki, oddychał ledwo i widziałem jego oczy. Oczy, które były wręcz zamglone z ilości doznań, którymi obsypałem jego całe ciało. Zassałem się na jego szyi robiąc kolejną malinkę i nie mogąc uspokoić swojego szybko bębniącego serca.
-Vvvaaas - jęk skrótu mojego imienia w jego ustach był czymś tak cholernie cudownym. Czułem się tak dobrze mając kogoś kogo mogę nareszcie kochać. Czułem jak zacisnął się na mnie, a po moim ciele przeszły drgawki z orgazmu. Zacząłem go wypełniać swoim nasieniem i dyszałem ciężko wtulony w jego szyję.
-Kocham - wyszeptałem, a następnie delikatnie skubnąłem jego płatek ucha czując iż chyba utknąłem w jego wnętrzu. Stwierdziłem, że jak mam jeszcze trochę siły to umyje nas pod tą wodą, która moczyła nas nieustannie. Czułem jak w niektórych miejscach moje ciało miało już dość wody i pragnęło suchego ręcznika oraz odpoczynku. Po szybkiej kąpieli jeśli można tak nazwać długi i męczący stosunek seksualny nareszcie mogłem wysunąć się z jego wnętrza co zrobiłem nie chętnie, ale nie mogłem zostać w nim na zawsze. Wyłączyłem wodę i trzymając go w ramionach wyszedłem spod prysznica. Widziałem jak ledwo jest przytomny więc od razu wziąłem się za wycieranie jego ciała. Trochę miał problem z oddychaniem lecz nawet sobie radził. Jednak miałem nadzieję, że szybko znajdę powód jego problemów z oddychaniem i będę mógł go wyleczyć. Mając go na rękach wszedłem do sypialni i położyłem nas na łóżku. Byliśmy nadzy, bo nie chciało mi się ubierać nas, ale przynajmniej mogłem obserwować jego mięśnie ciała. Pocałowałem go w czółko i przykryłem kocem by miał ciepło mimo iż ja ogrzewam go swoim ciałem.
Obudziłem się z samego rana i chciałem wtulić bardziej w Grzesia, ale jego nie było w łóżku. Podniosłem się do siadu i ziewnąłem, rozciągając swoje mięśnie, które wczoraj się napracowały. Leniwie podniosłem się z łóżka i ruszyłem do kuchni chcąc zobaczyć czy jest tam Grzesiu. Nie pomyliłem się za bardzo, bo widziałem jak przygotowywał śniadanie dla nas przez to na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech.
-Dzień dobry Vas!
-Dobry Grzesiu - mruknąłem siadając przy blacie - dziś idę na szpital aby odzyskać swoje stanowisko i móc cię sprawdzić!
-Nie wiem czy to dobry pomysł - powiedział od razu zauważyłem w jego oczach jak gasną te iskierki radości.
-Rozmawialiśmy na ten temat Grzesiek i nie waż mi mówić, że nie! - burknąłem niezadowolony, bo właśnie zaczął psuć mi mój dobry humor swoim zachowaniem.
-Wiem, ale nie zmieniłem swojego zdania na ten temat jedynie zgodziłem się zbadać... - natychmiast mu przerwałem nie mając zamiaru znów z nim się kłócić.
-Nie Grzesiek idziesz się zbadać u mnie i wyleczę cię choćby nie wiem co! - oznajmiłem zaciskając dłonie w pięści, a on nie mając wyboru po prostu westchnął. Śniadanie nie minęło już w miłej atmosferze, bo była ona trochę ciężka przez ego top mego chłopaka, ale nic nie mogłem na to poradzić. Zrobię i tak co uważam za słuszne oraz zrobię co w mojej mocy aby mu pomóc bez względu na to czy mu się to podoba czy nie. Po śniadaniu ruszyłem w stronę pokoju aby wziąć ciuchy z szafy i ubrać się w nie, bo raczej nagi nie chciałem iść do pracy. Jeszcze chcę mieć pracę gdzie będę mógł na nowo pomagać innym naokoło. Ubrałem się w spodenki oraz koszulkę wraz z bielizną, bo bez niej bym nie ruszył się nigdzie. Grzesiek jedynie patrzył na mnie jak przygotowuje się do wyjścia z jego domu i gdyby nie to, że mój wóz był w garażu to prawdopodobnie bym musiał prosić Montanhe o podwózkę. Jednak nie pamiętam w jaki sposób on się tu znalazł, ale może nie jest to takie ważne. Pocałowałem Grzesia w usta na pożegnanie i ruszyłem do auta. Jechałem ostrożnie w stronę szpitala i musiałem przyznać, że stęskniłem się strasznie za pomaganiem ludziom. Nie widziałem co z moimi pacjentami czy ktoś ich przejął, ale z pewnością dowiem się wszystkiego na szpitalu. Droga jednak nie była długa tak jak myślałem więc wjechałem na parking dla personelu i zostawiłem tam swoją 9F. Powolnym krokiem wszedłem przez główne drzwi do recepcji i uśmiechnąłem się widząc Maryjkę za blatem.
-Vaski! - uśmiechnęła się do mnie więc odwzajemniłem jej uśmiech - I jak wygląda sytuacja z tobą?
-Jestem oczyszczony ze wszystkich zarzutów, wiesz gdzie jest szef?
-W prosektorium jest - odpowiedziała więc ruszyłem do windy aby porozmawiać z szefem. Chciałem jak najszybciej wrócić do swojej pracy, bo czas był też kluczowy dla Grzesia, a on coraz silniejsze miał te napady duszności, które łączyły się z krwawym kaszlem. Zjechałem na odpowiednie piętro i ubrałem się w zielonkę by nie zdenerwować szefa, że wchodzę w cywilnych oraz brudnych ciuchach, a jednak tu trzeba zachować dużą sterylność otoczenia. Zacząłem się rozglądać za szefem i znalazłem go przy jakimś ciele, które pewnie sprawdzał na obdukcję.
-Szefie? - powiedziałem, a mężczyzna spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami, które w tym świetle wyglądały na kocie.
-Vasquez! Cieszę się, że cię widzę w całości! Zapewne chcesz wrócić do pracy?
-Tak, dobrze szef mówi... Chciałbym wrócić do służenia ludziom.
-A twoja kartoteka?
-Zostałem oczyszczony z wszystkich zarzutów, które zostały mi postawione - odpowiedziałem, a mężczyzna wpatrywał się we mnie jakby szukał czy go kłamie, ale ja mówiłem tylko prawdę.
-Cieszę się w takim razie i możesz wrócić na służbę - skinąłem głową na jego słowa i chciałem już iść, ale powstrzymał mnie - sprawdź sobie swoich pacjentów od razu, bo starałem się robić wszystko z twoimi notatkami, ale nie jestem pewny czy wszystko dobrze zrobiłem.
-Na pewno będzie wszystko dobrze w końcu szef nie jest bez powodu szefem szpitala - odpowiedziałem i widziałem jak uśmiech się powiększa na jego ustach.
-Brakowało cię Vasquez!
Przebrałem się w swój strój i smętnie popatrzyłem na szafkę Lubelli. Bolało mnie to, że nie jest już wśród nas, ale nic nie mogłem już z tym zrobić. Tak jak szef kazał sprawdziłem swoich pacjentów, którzy obciskiwali mnie ciesząc się, że jestem z powrotem. Wszystko wyglądało dobrze i napisałem do Grzesia, że może przyjechać, bo w miarę mam spokój więc mogę go sprawdzić. Oczywiście zaczął awanturę, że nie chce, ale mały szantażyk z mojej strony i był w drodze. Martwiłem się co to może być, ale też miałem swoje przypuszczenia więc wiedziałem jakie badanie wykonać by jak najszybciej dostać odpowiedź. Robiłem obchód na swoim oddziale i myślami byłem gdzie indziej aż nie poczułem jak na kogoś wpadam. Jednak nim upadłem poczułem te ciepłe ramiona wokół mej tali.
-Wiem, że jestem taki hot, ale nie musisz od razu we mnie wpadać - od razu rozpoznałem do kogo należy ten głos i spojrzałem w stronę Grzesia.
-Cieszę się, że przyjechałeś - mruknąłem, a on pomógł mi wrócić do pionu.
-Nie miałem wyboru jak chciałeś mnie podać do szefa straży - westchnął - nawet nie wiem po co to chcesz robić!
-Bo chce ci pomóc - oznajmiłem łącząc nasze ręce razem, a on posłusznie szedł za mną do pomieszczenia gdzie przeprowadzę na nim badania.
-Co to za pomieszczenie?
-Rozbierz się ze wszystkiego metalowego i najlepiej zostań w bokserkach - oznajmiłem biorąc z pomieszczenia obok kontrast by móc dokładnie zobaczyć wszystko co mnie interesuje w jego ciele.
-Gdzie ja jestem w ogóle? - ponownie spytał, ale będąc już prawie nagi więc wstrzyknąłem mu płyn pod skórę i musnąłem jego usta.
-Jesteś na sali tomografii gdzie przeprowadzę na tobie zabieg zwany niskodawkową tomografią komputerową - oznajmiłem i pogładziłem go po policzku oraz delikatnym zaroście.
-Co to robi?
-To pomoże mi sprawdzić co masz w płucach i jak tego się pozbyć, a teraz kładź się na stole - wyjaśniłem mu spokojnie i przeszedłem do drugiego pokoju gdzie wszystko po włączałem - postaraj się nie oddychać i nie ruszać abym miał wyraźny obraz - poinformowałem go przez głośnik, a on posłuchał się. Włączyłem maszynę i wjechał do tuby jeśli można tak nazwać te urządzenie. Zacząłem skanować jego klatkę piersiową i martwiłem się jakie wyjdą wyniki. Wziąłem głęboki wdech i wydech wpatrując się w powstający obraz. Gdy zauważyłem białą dużą nierówną plamę na tomografii wiedziałem, że to jest rak i to najgorszy. Widziałem jak przejął kontrolę nad dolnym piętrem jego płuca. Wysunąłem go stamtąd, ale sam wpatrywałem się w wyniki. Żadna chemioterapia już tu nie pomoże i chyba zaczynałem rozumieć dlaczego był tak sceptycznie nastawiony do badania. Wiedział, że nie da się tego uleczyć, ale jeśli można wyciąć raka z różnych części ciała to może i z płuc choć to bardzo byłoby ryzykowne. Wydrukowałem wyniki i wyłączyłem wszystko. On nie widział mnie przez lustro weneckie, ale ja widziałem dobrze go. Nerwowo stukałem palcami w blat, bo nie wiedziałem czy chce ryzykować jego życiem, ale jeśli zostawię to tak to zostaję mu z rok może trochę mniej życia przez to iż go dusi coraz mocniej. Wziąłem wyniki i wyszedłem do niego.
-Wiem co chcesz powiedzieć. Już jeden lekarz mi powiedział i wiem co oznacza złośliwy nowotwór w układzie oddechowym. Jest śmiertelny - wpatrywał się we mnie, a ja zaciskałem dłonie na kartkach - Vas? Hej? - nie potrafiłem nic powiedzieć, przeczuwałem, że może to być rak, ale nie chciałem aby był ten zły. Poczułem jak ciepłe ramiona mnie obejmują.
-Boję się - wyszeptałem i wtuliłem się w niego wzdychając ciężko.
-Hej spokojnie. Pogodziłem się z tym więc nic mi nie jest - pocałował mnie w czoło.
-Aa jakbym zznalazł sposób? - zapytałem cicho - Bardzo ryzykowny i ciężki do stwierdzenia, że się uda?
-Chcesz mi go wyciąć? - spytał zaskoczony, ale skinąłem głową na tak, bo nie potrafiłem tego powiedzieć - Nie słyszałem nigdy aby ktoś chciał zrobić coś takiego, ale skoro chcesz mogę iść na stół dla ciebie.
-Ale nie chce cię zabić - wyszeptałem cicho.
-Jesteś najlepszym medykiem wierzę, że mnie nie zabijesz, a nawet jeśli to i tak skrocisz mi męki - pocałował mnie w usta, a ja odwzajemniłem jego pocałunek pragnąc by w ten sposób mnie uspokoił.
-Przedyskutuje to z szefem szpitala, ale wiesz, że wtedy nie będziesz zdatny do pracy przez pewien okres czasu?
-Jebać pracę, kocham cię i wiem, że nie chce cię stracić. Głupie, że właśnie teraz to widzę - musnął me usta ponownie - wyznacz mi termin poproszę o zwolnienie tymczasowe z pracy, a jak nie to poszukam czegoś innego jak będę miał jeszcze jak.
-Też cię kocham - mruknąłem wtulając go w siebie, ale miał rację. Powinienem jak najszybciej to przedyskutować z bardziej doświadczonym lekarzem. Zostawiłem Grzesia w moim gabinecie gdy ja ruszyłem w stronę gabinetu szefa, bo właśnie tam aktualnie się znajdował.
Bartosh Black wpatrywał się we mnie w ciszy jakby starając się chyba zrozumieć o co go właśnie proszę bądź doradzam się. Nie wyglądał na złego wiedząc, że użyłem sprzętu medycznego bez wiedzy i ustalonej wizyty Grzesia w kartotece, ale będę musiał i tak zrobić.
-Wiesz, że może to być bardzo ryzykowne? W złym miejscu przytniemy i może stracić płuco, a co gorsza życie.
-Wiem, ale jeśli nic nie zrobię to rak go zabije - wyszeptałem nerwowo pocierając dłonie o nogi.
-Dobra będę ci asystował, ale jeszcze nikt nie chciał ciąć płuca, bo to delikatny narząd.
-Przytniemy je delikatnie i wytniemy skażony płat, a to co zostanie delikatnie postaramy się zszyć nićmi co się rozpuszczają.
-A Montanha wyraził zgodę na ten zabieg?
-Tak - odparłem wpatrując się w swoje kolana.
-Zrób kartotekę i wszystko uzupełnij. Niech podpisze zgodę na ryzykowne badanie, a na wszelki wypadek napisze testament. Jutro z rana możemy podjąć się wyzwania w tym.
Tak więc dzisiejszy dzień spędziłem praktycznie przy boku Grzesia, który już miał post by nie jadł jedynie mógł pić wodę. Spisał wszystko o co prosił szef i był gotowy na ryzyko, mimo że widziałem po nim jak bardzo lęka. Ja sam byłem przerażony tym na co wpadłem, ale nie mogłem pozwolić by nic nie zrobić i patrzeć jak się męczy coraz bardziej i bardziej aż mógł się w pewnym przypadku udusić. Nim się obejrzałem byłem ubrany w strój do operacji jak i szef. Wszedłem do sali by spojrzeć na niego i pożegnać się jakbym zawiódł.
-Jjak się czujesz? - wyszeptałem biorąc jego dłoń w swoją i delikatnie ścisnąłem.
-Dobrze, bo wiem, że jestem w najlepszych rękach - zbliżyłem się do niego i musnąłem jego wargi ten ostatni raz.
-Kocham cię wiesz?
-Ja kocham cię bardziej Vas - pielęgniarka założyła mu maskę z narkozą i nawet to nie przeszkadzało nam w wpatrywanie się w swoje oczy. Trzymałem go za dłoń by wiedział, że jestem i nigdzie się nie wybieram, ale z każdą chwilą widziałem po nim jak odlatuje aż w końcu zamknął oczy, a jego dłoń była bezwładna.
-Musimy zaczynać Vasquez - wytarłem dłonią łzy i wziąłem głęboki wdech aby się uspokoić, bo ode mnie teraz zależy jego życie.
================================
23578 słów
Koniec taki jaki jest, ale według mnie chyba najbardziej odpowiedni!
Jeśli dotarłeś czytelniku do końca zostaw po sobie ślad!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro