Rozdział 3: Volterra
Siódmego dnia nastąpiło to, czego się tak bardzo obawiała. Powietrze stało się ciężkie i naelektryzowane, a ciemne niebo pokryły gęsto burzowe chmury. Zerwał się porywisty wiatr, który łamał i porywał w dal zbyt wątłe gałęzie. Gdy Naznaczona po raz kolejny o mały włos nie oberwała w twarz takim zbłąkanym badylem, postanowiła, że musi poszukać schronienia, w którym będzie mogła przeczekać ulewę. Poprowadziła Zefira pod drzewo i wyciągnęła z przywiązanej do siodła torby mapę, którą otrzymała od ojca Sykstusa. Studiowała ją chwilę i doszła do wniosku, że jeśli zboczy nieco ze swojego szlaku i wróci na główną drogę, trafi do niewielkiej wsi Volterra. Zmarnuje przez to trochę czasu, ale może ochroni siebie i konia przed wyziębieniem i przemoknięciem.
Schowała pieczołowicie dokument, aby nie uległ uszkodzeniu przez warunki pogodowe i złapała mocniej za uzdę kierując Zefira na obraną przez siebie drogę. Popędziła go, czując, że wiatr przybiera na sile, a z oddali niosły się pierwsze grzmoty. Niebo przeciął oślepiający piorun, a po nim kolejny i kolejny z coraz większą częstotliwością. Niedługo potem dotarli do głównej drogi, która była szersza i bardziej ubita - dostosowana nie tylko dla konnych jeźdźców ale też i powozów przewożących towary, czy karoc, które stanowiły ulubiony środek transportu okolicznej szlachty. Tutaj dopiero Zefir mógł pokazać, na co go stać. Pędził galopem, a Mara pochyliła się w siodle, dostosowując do ruchów zwierzęcia. Jej mięśnie były obolałe i zesztywniałe po wielodniowej jeździe na wierzchowcu, lecz kobieta traktowała te niedogodności jako chwilową, ale nieodłączną cześć jej marnego życia. Zignorowała ból przypominający bardziej palącą żywym ogniem ranę, zacisnęła zęby i poprawiła chustę oplatającą jej barki, by wiatr nie wdzierał się pod ubrania. W miarę pokonywania drogi drzewa stawały się coraz rzadsze, a wiatr silniejszy. Poczuła na twarzy pierwsze, lodowate krople deszczu, które wbijały się w jej skórę niczym miliony igieł, a kolejny podmuch zerwał kaptur z jej głowy, targając i plącząc luźno związane włosy. Koń nerwowo zarżał, a nozdrzy kobiety dotarł dławiący swąd dymu. Zbyt intensywny i duszący, by mógł dochodzić tylko z kominów ogrzewających izby chałup.
Czując nerwowe napięcie zmusiła konia do jeszcze szybszego galopu, aż ich oczom ukazała się trawiona pożarem wioska. Kilkanaście chat ustawionych wokół brukowanego placu z murowaną studnią płonęło żywym ogniem, a smugi czarnego dymu płynęły z wiatrem, pokrywając gęsto niebo. Wichura nieubłaganie rozsiewała płomienie na okoliczne pola, trawiąc życiodajną ziemię, paląc i zabijając wszystko, co spotkała na swojej drodze. Mara zakaszlała, jednak to nie pożoga, a kwaśny posmak na czubku języka wywołał taką reakcję organizmu. Kobieta pospiesznie zsiadła z konia i uwiązała go przy najbliższym drzewie. Martwiła się o jego bezpieczeństwo, ale wśród zgliszcz i demonów Zefir stwarzał większe zagrożenie dla niej samej. Miała tylko nadzieję, że ogień nie sięgnie lasu, ani żaden zbłąkany piorun nie uderzy akurat w to drzewo. Pomodliła się do Pana o pomyślność, zabezpieczając cały bagaż, który Zefir dźwigał w sakwach przywiązanych do jego siodła.
- Poczekaj tu na mnie i pilnuj dobytku - poprosiła klepiąc rumaka po szyi, na co oskarżycielsko zarżał.
Nie poświęcając mu więcej uwagi ruszyła traktem powtarzając na głos słowa modlitwy, a z każdym tchem jej moc rosła...
- Pater noster, qui es in caelis... - Jej oczy rozjarzyły się błękitnym płomieniem. - sanctificétur nomen tuum. Advéniat regnum tuum... - Przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz. - Fiat voluntas tua, sicut in caelo et in terra. - Z palców posypały się iskry. - Panem nostrum quotidianum, da nobis hodie; et dimitte nobis debita nostra, sicut et nos dimittimus debitoribus nostris... - Zasłona pokrywająca rzeczywistość uchyliła się. - Et ne nos inducas in tentationem, sed libera nos a malo. Amen! - Przed jej oczami pojawiło się setki złotych nici.
Tak wiele... Jej umysł zmącił pełen przerażenia prąd. Nigdy w życiu nie przyszło jej walczyć z taką hordą. Tu potrzebna była armia świętych rycerzy, a nie jedna Naznaczona... Poczuła się przytłoczona i słaba. Wtedy jednak dotarło do niej, że obraża w ten sposób Pana. Skarciła się za te grzeszne myśli, wyrzucając je pospiesznie z serca, by nie siały już więcej zwątpienia. Teraz nie mogła pozwolić sobie na okazanie słabości. Demony wyczuwały strach, niczym wilki świeżą krew. To była próba. Próba jej mocy i wiary. Widocznie Pan chciał, by trafiła w to miejsce, a jeśli zdecyduje, by dokonała tu żywota, umrze z jego imieniem na ustach.
Znów zaczęła powtarzać słowa modlitwy, aż poczuła się pewniejsza i silniejsza. Podniosła chustę na twarz, by dym nie wdzierał jej się do gardła i ruszyła pomiędzy tlące się zabudowania. Pierwszego demona się spodziewała. Złota nić napięła się niczym cięciwa gotowego do strzału łuku, a z ognia wyłonił się łuskowaty stwór wielkości i budowy średniego psa. Z jego szerokiego, uzbrojonego w trzy rzędy zębów pyska kapała świeża krew. Na widok Mary wydał z siebie gardłowy warkot, od którego zatrzęsała się ziemia i rzucił się do ataku. Kobieta uskoczyła przed jego pazurami, parując atak głownią sztyletu. Stwór wydał z siebie niezadowolone sapnięcie i ponowił natarcie, bawiąc się i testując Naznaczoną. Mimo, że należał do demonów najniższego kręgu nie był wcale głupi. Okrążał swoją ofiarę, szukając jej słabych punktów. Mara nie pozostawała mu jednak dłużna. Symulowała ciosy, starając się trzymać swoją magię na wodzy. Nie mogła tracić sił na podrzędne demony, jednak nie mogła też zmarnować tutaj zbyt dużo czasu. Specjalnie się odsłoniła, a demon odbił się tylnymi łapami i z zawrotną prędkością skoczył do góry. Naznaczona cięła wzdłuż jego podbrzusza, gdy znalazł się w powietrzu celując do jej szyi. Skóra demona zaskwierczała przy zetknięciu ze święconą stalą, a jego wnętrzności wypadły na ziemię z głośnym plasknięciem. Mara odsunęła z obrzydzeniem nogą cielsko potwora i ruszyła głębiej w zabudowania.
Potwory wyłaniały się jeden po drugim. Zdeformowane, wygłodniałe i wściekłe. Kobieta nigdy nie widziała tak wypaczonych i plugawych stworzeń. Przypominały najgorsze koszmary wyciągnięte z najbardziej szalonych, ludzkich umysłów. Jedne pokrywał obrzydliwy śluz, który kapał na ziemię i skwierczał przy zetknięciu z materią niczym żrący kwas, inne nosiły na grzbiecie futro, które nie przypominało żadnego, znanego jej zwierzęcia - długie kręcone włosie w kolorze słomy, krwawe, rzadkie kępki czy połyskujące w wielu barwach cętki. Jeszcze inne płonęły żywym ogniem, podsycając i tak rozszalałą pożogę. Uzbrojone w długie pazury i ostre kły, pluły jadem, magmą i czarną magią, która znaczyła i plugawiła wszystko dookoła. Łączyła je jednak niepohamowana chęć mordu, paraliżujący smród śmierci i najczystsze zło czające się w głębi ich oczu.
W pewnym momencie Mara przestała je nawet rozróżniać. Scaliły się w jedną, makabryczną masę, która nacierała na nią niczym mroczna, niepohamowana lawina. Pochłonął ją szalony taniec pełen cięć i uników, a z jej ostrzy sypały się iskry, które wypalały głębokie dziury w cielskach potworów. Ich szalony pisk odbijał się echem wewnątrz jej głowy. Zupełnie jakby chciały w ten sposób zagłuszyć modlitwę, którą powtarzała nieprzerwanie w duchu.
A był to dopiero początek tej nierównej, szalonej walki. Im głębiej docierała, tym demony były silniejsze. Aż w końcu z ciemności wyłonili się opętani. Martwi mieszkańcy Volterry, których ciała bezcześcili swoją obecnością Potępieni. Swąd siarki i kwaśny posmak w ustach przybrał na sile. Gryzący dym wyciskał jej łzy z oczu, a gęste kłęby odcinały dopływ tlenu. Kobieta wiedziała, że musi zmienić taktykę, by w ogóle ujść z życiem. Schowała sztylety i zaczęła śpiewać słowa potężnego błogosławieństwa. Wokół niej pojawił się świetlisty okrąg, a w niego wypisane zostały językiem Niebios imiona Pana. Jasność wybuchła wokół niej na kilka metrów, a najbliżej stojące poczwary zmieniły się w pył. Rany na jej ciele zamknęły się zostawiając po sobie brzydkie, czerwone blizny, ale Mara poczuła, że spływa na nią łaska Niebios. To dodało jej sił, a wyczerpane rezerwy magii znów buzowały błękitnym płomieniem w jej oczach.
Opętani zaczęli się wycofywać, lecz ona nie mogła pozwolić im uciec. Jeśli rozpierzchną się do lasu i dotrą na okoliczne wsie i miasta, cały kraj zaleje plaga tego demonicznego plugastwa. Ruszyła w ich kierunku nie będąc w ogóle świadomą, że jej twarz wykrzywił szaleńczy śmiech. Magiczne okręgi formowały się w rytm płynnych ruchów jej dłoni. Światło pochłaniało kolejne ciała, które po prostu rozpływały się w powietrzu. Przez umysł kobiety przepłynęła nieśmiała myśl, że może jednak ujdzie z tego starcia z życiem. I wtedy w ziemię przed nią uderzył piorun z ogłuszającym grzmotem. Odrzuciło ją na kilka metrów, a ściana deszczu, która lunęła z nieba pozwoliła jej oczyścić się z pychy i bólu. Wstała pospiesznie, czując, że kwaśny posmak w ustach staje się nie do zniesienia, a dzisiejsze śniadanie podchodzi do gardła.
W miejscu, w które uderzył piorun widniała ogromną dziura, z której sączył się gęsty, czarny dym. Nie był to jednak zwykły kłąb wywołany pożarem. W tym zjawisku Naznaczona wyczuła plugawą magię śmierci. Zimny pot na jej czole i dreszcze na karku uświadomiły jej, że ma przed sobą coś, co przekracza ludzkie pojmowanie. Zupełnie, jakby otworzyły się przed nią wrota Piekieł.
-Panie, daj mi siłę... - wymamrotała, wyciągając przed siebie ostrza i znów oddała się modlitwie.
Doznania, które zwykle towarzyszą jej przy zetknięciu się z czarną magią nie chciały jednak odejść. Przytłaczały ją, wprawiały ciało w drgawki, a umysł w otępienie. Usiłowała unieść ramiona do walki, lecz nasiąknięte deszczem ubranie było zbyt ciężkie. Palce stały się zbyt skostniałe, by utrzymać rękojeści sztyletów, usta zbyt spierzchnięte, a gardło zdarte by móc powtarzać słowa modlitwy. Jej umysł powoli spowijała gęsta czerń. Znów czuła się jak niechciane i nikomu niepotrzebne dziecko, które zostało porzucone przez ojca. Mężczyznę, który nigdy jej nie wybaczył, tego, że zabiła jego żonę. Znów bała się ciemności, ludzi, głodu, uczuć i siebie samej. Była słaba i zmęczona. Zbyt przerażona, by podjąć walkę, by nawet pomyśleć o tym żeby przeciwstawić się tej paraliżującej sile. Właściwie po co miała w ogóle próbować? Przecież nawet jeśli przeżyje czeka ją następna walka. I kolejna. I tak aż do samej śmierci. Ciągłe życie w strachu i cierpieniu. Nie chciała tego. Nie mogła dłużej znieść tej wątłej egzystencji. Podniosła więc ostrze do gardła, a ciepła strużka spłynęła po jej skórze, znacząc szkarłatną ścieżkę, która mieszała się z lodowatymi kroplami deszczu. Przeszywający ból świętego ostrza przeszedł przez jej ciało niczym piorun, otrzeźwiając ją nieco.
- Co ja robię? - pytała samą siebie, czując, że dłoń zamarła z ostrzem przy jej gardle.
Przecież odebranie sobie życia było grzechem śmiertelnym. Jednorazową przepustką prosto w najgłębsze czeluści Piekła, gdzie jej dusza przeobraziłaby się w to, czego tak bardzo nienawidziła. Zalała ją jeszcze większa fala strachu. Nie była pewna, czy bardziej boi się życia doczesnego, jako Naznaczona, czy życia wiecznego, jako plugawy demon. Dłoń jej się trzęsła, gdy nie potrafiła zdecydować. I wtedy w jej umyśle zakiełkowała myśl. Epicentrum jej rozważań był strach. Pierwotne, nieokiełznane, paraliżujące przerażenie. To nie było normalne. Pan był całym jej życiem, źródłem sił i wiary. W jej sercu nie było miejsca na strach, bo wypełniała je miłość do Stwórcy.
Z wielkim trudem uniosła wzrok i ujrzała opętaną, która schwytała ją w swoją pułapkę. Smukła kobieta o rozwianych, ciemnych włosach stała w centrum magicznego okręgu, z którego wyrastały cieniste macki. Mara jak przez mgłę dostrzegała, że owe plugawe wypustki sięgają prosto do jej umysłu wtłaczając w niego truciznę strachu. Gdy jej wzrok skupił się na przeciwniczce, nie potrafiła już oderwać od niej oczu. Czerwona suknia opętanej zdawała się scalać w jedność z szalejącym dookoła pożarem, a twarz znaczyły ciemne smugi. Najgorsze były jednak jej oczy. Czarne, bezdenne otchłanie, w których tonęła nie mogąc złapać tchu. A na ich dnie Mara spotkała wszystkie swoje najgorsze koszmary.
Pierwszy miał wściekłą twarz jej ojca...
~~***~~
~
Dziękuję, że zabrnęliście aż tutaj <3
Koniecznie dajcie znać w komentarzach, jak podoba się Wam powieść. A może macie jakieś uwagi? Coś Wam się nie podobało? :)
Jestem otwarta na wszelkie sugestie i opinie :D
To do następnego!
PS. Na moim Instagramie trwa konkurs do 25.10.2023. A do wygrania jest voucher do Empiku i dużo książkowych i Innoświatowych gadżetów ;) Szczegóły na moim profilu, ale skoro jesteście ze mną tutaj, macie już dużo łatwiej.
Zapraszam do zabawy i powodzenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro