Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Przeszkadzam w kawie, Granger?

Sztywna garsonka niesamowicie drażniła jej skórę, uniemożliwiając skupienie się na pracy. Hermiona zdjęłaby ją, gdyby nie dotykająca od kilku dni Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów awaria ogrzewania i panujący na całym piętrze dotkliwy chłód. Przeklinała w myślach Daphne Greengrass z jej niewinną uwagę, o tym, że Granger musi czuć się wyjątkowo swobodnie, jak na stanowisko, które zajmuje. Tak drobne słowa w połączeniu z kilkoma niedwuznacznymi spojrzeniami wystarczyły by zawstydzić Hermionę, choć ta za nic by się do tego na głos nie przyznała. I tak oto, zamiast w wygodnych lnianych spodniach i przytulnym swetrze siedziała przy biurku w ołówkowej spódnicy i żakiecie cicho cierpiąc. Nie wierzyła, że dała się tak łatwo sprowokować. Jakby to od jej stroju zależało, czy zasługuje na swoją ciężko zapracowaną pozycję. W dodatku, czemu, ze wszystkich osób zareagowała akurat na komentarz Greengrass? Dziewczyna nie była nawet wyższa od Hermiony stanowiskiem czy chociaż stażem!

Daphne Greengrass mogła spokojnie chodzić po Ministerstwie w eleganckiej czarnej sukni i szpilkach. Pracowała w Departamencie Kontroli Magicznych Zwierząt, którego nie dotykały żadne usterki techniczne.

Hermiona odłożyła na bok papiery, drapiąc się pod kołnierzykiem. Nie miała na to dzisiaj siły, a i tak nie mogła zbyt wiele zrobić bez raportów od Randolpha. Rozejrzała się dookoła swojego małego pokoiku. Oprócz sporego biurka, przy którym siedziała, w pomieszczeniu znajdowały się tylko dwa tapicerowane krzesła dla interesantów, szafa wypełniona dokumentami i dziennikami ustaw oraz rośliny na parapecie okna, które dostała od Nevilla. Gdy się tutaj wprowadzała, zastanawiała się nad dodaniem jakiś osobistych akcentów, ale uznała, że z czasem pokój sam nabierze jej charakteru. Na razie objawiało się to jedynie w kolorowych karteczkach po przyklejanych w różnych miejscach oraz jej włosach zaplątanych w dywanie. Prywatne biuro w tak młodym wieku było niemałym wyróżnieniem, choć Hermiona czasem żałowała odseparowania od współpracowników. Z drugiej strony w każdej chwili. Z drugiej strony w każdej chwili mogła przejść się po piętrze i porozmawiać ze znudzonymi kolegami, a spokoju i prywatności jaką dawała praca w samotności nie dało się niczym zastąpić.

Ponownie zerknęła na stertę dokumentów. Czuła dziwne poczucie winy za obijanie się w środku dnia, mimo że naprawdę nie mogła nic zrobić bez tych głupich raportów. Westchnęła i pociągnęła łyk zimnej już herbaty. Wbiła wzrok w okno, a jej myśli mimowolnie zaczęły oddalać się od papierkowej roboty. Desperacko potrzebowała czego rzeczywiście angażującego umysłowo, zamiast bezmyślnego wypełniania tabelek. Wiedziała, gdzie taki pobudzacz mogła znaleźć.

Wyjęła z szuflady dzisiejsze wydanie Proroka Codziennego, schowane tam rano, aby jego widok jej nie kusił. Przewertowała szybko gazetę, zatrzymując się na jednej z ostatnich stron. Powitał ją wielki nagłówek RĘCE OPADAJĄ, CHOĆ LEŻĄ JUŻ NA ZIEMII. Przewróciła oczami, choć kąciki jej ust lekko się podniosły. Z tak pretensjonalnymi tytułami Demagog nigdy nie wygrzebie się z ostatnich kart dziennika i już na zawsze jego eseje utkną między kolumną kucharską, a krzyżówką. Choć pretensjonalność była główną cechą całej jego twórczości, nie tylko tytułów.

Ministerstwo ponownie się upokarza i to jak zwykle za pieniądze podatnika.

Wypuściła powietrze w cichym jęku irytacji. Wiedziała doskonale o jaką sprawę chodzi, od kilku dni cały departament o tym huczał, a Hermiona bardzo starała się być w centrum tych plotek. Odszukała szybko wzrokiem powtarzające się w tekście nazwisko Wayna Farleya, aby się upewnić, po czym lekko się skrzywiła. Demagog znów to zrobił, ukradł jej temat, zanim zdążyła dokończyć własny artykuł. Ścisnęła mocniej gazetę i wbiła wzrok w tekst.

Był dobry. Jak zwykle. Za dobry. Teraz musiała całkiem zmienić swoją koncepcję, aby jej esej nie przypominał nieudolnej kopii. Cała wątpliwa kariera Farleya została streszczona w jednym paragrafie, znacznie krócej niż w szkicu zrobiła to Hermiona, jednak musiała przyznać, że było to zdecydowanie wystarczająco. Za to na opis nieścisłości w przetargach, było poświęcone półtorej strony z prawie wszystkimi szczegółami, które tak pracowicie zdobywała. Wszystko okraszone morzem złośliwości i wymyślnych wyzwisk. Całość tradycyjnie zwieńczona akapitem o głupocie i hipokryzji społeczeństwa.

Można pomyśleć, że tak bezczelnie jawne przekręty staną się sensacją medialną, jednak najwyraźniej dalej przegrywają przy rajstopach Ginerwy Weasley i dziennikarskich fantazjach co robi z nimi Złoty Chłopiec. Konsekwencji dla Ministerstwa nie widać, tak samo jak dawno obiecanych rozliczeń pieniężnych z zakonfiskowanych Śmierciożercom majątków. Czyli wtorek jak każdy inny.

Tym razem Hermiona już nie tłumiła pogardliwego prychnięcia i rzuciła gazetę na stół.

- Idiota - burknęła, pod nosem. - Na każdą sensowną rzecz jaką napisze, wrzuca dwie bzdury.

Oczywiście, że ze wszystkich kąśliwych sposobów ukazania powierzchowności dziennikarzy musiał akurat uwziąć się na jej przyjaciół i przywołać tą głupią aferę o rozdarte rajstopy, o którą tak rozdmuchała Czarownica. I to w chwili, w której wszyscy prawie już o niej zapomnieli. Palant.

- Widzę, że tu wszyscy w urzędach bardzo zajęci.

Policzki Hermiony zapłonęły rumieńcem na dźwięk ironicznego tonu. Szybko schowała gazetę, jak uczennica przyłapana na lekcji na czytaniu książki i poprawiając jedną ręką włosy odwróciła się w stronę mówiącego.

Na chwilę zamarła, bo Draco Malfoy był ostatnią osobą, którą tego dnia spodziewała się zobaczyć w swoim biurze. Ostatni raz widziała go jakieś dwa lata temu podczas rocznicy bitwy o Hogwart. Mignął jej jedynie przed oczami i nie wydawało jej się, żeby został do końca ceremoni. Lepiej pamiętała go zeznającego podczas jednej z rozpraw Śmierciożerców, na którą sama stawiła się jako świadek. Pamiętała skrzywienie ust, na udręczonej twarzy chłopaka, gdy oskarżony mężczyzna wyzywał go od zdrajców i groził śmiercią z rąk chodzących dalej na wolności przyjaciół. Nie było to jednak wspomnienie, do którego często wracała.

Nie zmienił się z wyglądu, przynajmniej nie znacząco. Wysoki blondyn, w dobrze skrojonej koszuli, opierał się o framugę drzwi z równie bezczelnym uśmiechem, co przez wszystkie lata w szkole, choć w tym uśmiechu było też coś ze zmęczenia chłopaka z sali sądowej, a przynajmniej, tak jej się wydało. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Malfoy wyszczerzył się jeszcze szerzej.

- Przeszkadzam w kawie, Granger?

- Nie, chodź - pokręciła głową, wskazując na krzesła.

Wszedł, ale nie usiadł. Położył przed nią teczkę i oparł się o brzeg biurka.

- Potrzebuję przedłużenia koncesji i te wszystkie skarbówkowe podpisy. Cała dokumentacja jest. Proszę powiedz, że to u ciebie - powiedział spokojnie, jednak z dziwną błagalną nutą w głosie.

Jedno spojrzenie na pierwszą stronę, pozwoliło Hermionie stwierdzić, że to zdecydowanie nie było u niej.

- Musisz z tym iść do Wydziału Transportu. Oni się zajmują wszystkimi pozwoleniami związanymi z miotłami. Drugie piętro, prawy korytarz.

- Jesteś tego pewna, Granger?

- Tak.

- Jesteś tego całkowicie pewna, Granger? - powtórzył, wpatrując się w nią dziwnie.

- Malfoy, a czym innym twoim zdaniem ma się niby zajmować Wydział Transportu - prychnęła ponuro.

- Nie mam pojęcia, ale wysłali mnie tutaj.

Hermiona zmarszczyła brwi.

- Czemu? - ponownie przyjrzała się dokumentom. - To zdecydowanie robota dla transportowych.

- To ty powinnaś znać ministerialne tajemnice, prawda? Ja tylko wiem, że zwiedziłem prawie wszystkie sale w Dziale Transportu i jeszcze przepędzili mnie po Departamencie Magicznych Gier i Sportów. Aż trafiłem tutaj.

- Dziwne - mruknęła. - Bardzo dziwne.

- Od trzech dni próbuję to załatwić. Szef zaczyna mnie uważać, za niepełnosprawnego intelektualnie. Powiedz mi, do kogo mam z tym w końcu iść.

- Nie wiem z czym może być problem. To nie moja działka, ale papiery wyglądają okej. Nie rozumiem, dlaczego nie chcieli cię obsłużyć w Transporcie.

- Może dlatego, że mało kto chce obsługiwać Śmierciożerców gdziekolwiek.

Podniosła głowę znad kartek. Malfoy uśmiechał się do niej krzywo. Na jego twarzy widać było zrezygnowanie. Na ten widok Hermiona poczuła ukłucie żalu i irytacji.

Ministerstwo powinno być dla wszystkich. Nigdy nie lubiła Malfoya, wręcz go nie cierpiała, ale odbył karę zarządzoną przez sąd i a tych kilku przelotnych spotkań po zakończeniu szkoły, czuła, że żałuje swojej przeszłości. Był obywatelem jak każdy inny i przysługiwała mu prawo do normalnego załatwienia spraw w urzędzie. Nie uważała, by dyskryminacja czystokrwistych jako odwet za dyskryminacje mugolaków, była uczciwa. Takie cyrki z rozsyłaniem po całym budynku jedynie kompromitowały wszystkich pracowników, a Hermiona nie lubiła być kompromitowana.

- Załatwimy ci tą koncesję, Malfoy - stwierdziła, wstając z krzesła. - Chodź.

Mężczyzna wydawał się trochę zdziwiony, ale podążył za nią. Wspólnie udali się na drugie pietro do Wydziału Transportu. Po drodzę kiwała głową mijanym znajomym i uprzejmie się witała z przełożonymi, zerkającymi podejrzliwie na Malfoya. Zapukała do ciemnobrązowych drzwi i po głośnym "proszę", otworzyła je, dając chłopakowi znać, by wszedł za nią.

Biuro było znacznie większe od jej własnego, znajdowały też się tam trzy biurka zamiast jednego. Przy jednym z nich, tuż pod plakatami ze schematami sieci fiuu, siedziała kobieta o ciemnych włosach i pulchnej twarzy, zajęta przeglądaniem najnowszego wydania Czarownicy.

- Cześć, Annie, masz chwilkę? - zapytała Hermiona, tak miło jak potrafiła.

Annie odłożyła magazyn i objęła ją promiennym spojrzeniem.

- Dla ciebie, Hermionko, zawsze. Co tam? Opowiadaj.

- Wszystko dobrze. Tutaj mam pana z pewnym problemem, twoje tematy. Mam nadzieję, że się nim zaopiekujesz, bo trochę już miał kłopotów.

Mina kobiety straciła odrobinę entuzjazmu. Jakby dopiero teraz zauważyła stojącego za Granger blondyna.

- A, to pan - stwierdziła krótko, z pewnym zawodem. - Jasne, zapraszam.

Gdy Malfoy ją mijał, Hermiona posłała mu delikatny, pocieszający uśmiech. Ten odwdzięczył jej się lekkim grymasem, po czym usiadł z godnością na krześle. Dziewczyna rzuciła na nich jeszcze ostatnie spojrzenie, upewniając się, że Annie przynajmniej udaje, że słucha chłopaka, przeglądając jego papiery.

Wróciła do swojego biura, gdzie czekał już na nią Randolph ze swoimi notatkami. Szybko zapomniała o Malfoyu, wchłonięta przez wir pracy. Gdy otrzymała już brakujące dane, w rekordowym tempie przedzierała się przez dokumentację, jedynie na moment odrywając się, by poprawić plączącą się pod nogami spódnicę i odlecieć na chwilę myślami, do swojego mieszkanka, w którym wieczorem zaszyje się z herbatą i Krzywołapem na kolanach, pisząc artykuł, jakiego Demagog jeszcze na oczy nie widział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro