Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ XXVII


– Co to za zwierzę, które rano chodzi na czterech nogach, w południe – na dwóch, a wieczorem – na trzech? – pyta obserwator, a my patrzy mi się na siebie zrezygnowanym spojrzeniem.

 Przypominam sobie irytacje Logana, gdy opowiadał, że przechodząc ciężką drogę, a można odpaść na bezsensownym pytaniu. Najwidoczniej nam groziło spędzenie wiele czasu na odgadnięciu odpowiedzi.

– To, że wiele zwierząt chodzi na dwóch lub czterech nogach to wiadomo, ale jakie chodzi na trzech? Macie tam jakieś we Springer? – pytam chłopaka, a on drapie się po głowie i robi grymas na twarzy.

– Może jakieś kulawe? – krzywi się słysząc swoją odpowiedź.

– Może jakiś ptak albo gad? Albo robak? – Siadam na trawie, korzystając z tego, że stoimy w miejscu i pozwalam odpocząć nogom. Nie odrywam od nich wzroku, myśląc, które zwierzę miałoby cztery nogi, a w pewnych porach dnia wykorzystywałoby dwie. – Ta zagadka jest durna – mówię oburzona. – Kto to wymyśla? – patrzę się na Obserwatora i zauważam, że kącik jego ust lekko drga. Jednak on sam nic nie mówi.

– Może właśnie nie jest głupia, tylko bardzo mądra. Może nie powinniśmy brać jej aż tak bardzo do siebie. – Widzę, że Logan wpadł na coś. Przekręcam się na czworaka i opieram o drzewo, żeby wstać. Chłopak nie odrywa ode mnie wzroku. – Czekaj, powtórz to! – zaleca, a ja nie wiem, o co mu chodzi. – No to wstawanie! – Pomaga mi z powrotem usiąść, a ja nie wiedząc do czego on bije, przekręcam się na czworaka i nagle mnie olśniewa.

– To człowiek! – krzyczymy do siebie nawzajem. I nieoczekiwanie przytulamy się do siebie, jakbyśmy zdobyli coś bardzo cennego. Gdy dociera do mnie, co robimy, szybko odskakuje, a Logan wyraźnie speszony chrząka w rękę.

– Obserwatorze, odpowiedzią jest: Człowiek. W dzieciństwie raczkuje, później chodzi na dwóch nogach, a w starości podpiera się laską – mówię dumnie, a mężczyzna kiwa głową i podaje nam dwie flagi. Od razu ruszamy w dalszą drogę.

Logan po drodze zapewnia nam jedzenie w postaci mleka z kokosa i bananów. Nie czuję się najedzona, ale przynajmniej nie chodzę głodna. Gdy docieramy do lasu palmowego jestem pewna bez spoglądania na mapę, że to jest on. Gęsta roślinność, wysoka trawa i wilgotne powietrze, to wszystko osacza nas z każdej strony.

– Dotarliśmy pierwsi do flag – oznajmia książę, a ja zamiast skupić się na drodze, badam jego twarz. Ma również piegi na twarzy, jak Gared, ale nie tak dużą ilość jak on. Choć oczy są zielone, to pod wpływem światła wydają się bardziej niebieskie. Nos ma szpiczasty, a usta pełne i bardzo nawilżone, dzięki wilgotności powietrza. Zwracam uwagę na jego podarte i brudne odzienie. Nie wygląda, jak książę, przez co tak łatwo zapominam że nim jest. A gdy ponownie mój wzrok ląduje na jego kształtnej twarzy, dostrzegam podobieństwo do Nory. Ten sam układ i kolor oczu. Wzdrygam się.

Koszula i spodnie już mi się przykleiły do ciała, a nie dotarliśmy nawet do połowy lasu. Logan również ocieka potem. Widzę, jak co jakiś czas przeciera czoło i podwija co raz wyżej rękawki płaszcza. Przypominam sobie o wężach i pająkach, o których mówił. Wpadam w paranoje. Za każdym razem, gdy coś się porusza, odskakuje lub robię większy krok. Na szczęście Logan tego nie widzi lub jest miły i udaje, że nie dostrzega moich nerwowych ruchów.

– Myślisz, że są niedaleko nas? – pytam, wyobrażając sobie księcia Winter, który żył przez całe życie w mroźnej krainie i przyszło mu spędzić cały dzień na pustyni. Takie temperatury i słońca zapewne nie doświadczył jeszcze nigdy. Jeśli przeżył i ukończy wyścig, będę naprawdę pod wrażeniem. Choć nadal zostanę przy nienawiści do niego.

Logan nie zdąża mi odpowiedzieć, bo oboje okręcamy się w kierunku szelestu. Na początku nic się nie dzieje, ale zaraz po chwili zza liści wyłania się mężczyzna. Jego ciuchy są w strzępkach, a on sam zgina się w pół i dyszy.

– Akihot – mówi mój towarzysz, a nowo przybyły się prostuje. Gdy mu się przyglądam poznaje go, gdy stał przed moim ojcem, zgłaszając się na ochotnika. Wyglądał wtedy o niebo lepiej. – Gdzie Morneth?

– Nie ma czasu na wyjaśnienia, biegnijcie! – krzyczy i nas wymija.

– O co mu chodzi? – pytam głosem pełnym przerażenia.

– Coś go przestraszyło, a ja nie chce wiedzieć co. Dlatego biegnijmy za nim. Jak go dogonimy, zażądamy wyjaśnień. Chodź. – Chwyta mnie za rękę, a ja jeszcze przez chwilę się waham, ale gdy dochodzi do mnie głośny hałas, którego nie potrafię zidentyfikować, biegnę przed siebie.

Co jakiś czas uderza nas liść lub jakaś liana. Logan sprawnie odgania większość, ale i tak obrywamy od wysokich traw i innych roślin. Akihoty nigdzie nie widzimy, więc przyśpieszamy co sił w nogach. Ja już nie mam siły, mój towarzysz też nie, a nasz bieg przypomina bardziej szybki spacer, ale i tak się nie zatrzymujemy. Robimy to dobiera wtedy, gdy Logan oznajmia, że musi spojrzeć na mapę.

– Jeśli coś go goniło, to mam nadzieje, że to zgubiliśmy – mówi obierając kierunek. Przyznaje mu racje bladym uśmiechem. – Jeśli Akihot pobiegł na oślep, a zapewne to zrobił, to ciężko będzie już go znaleźć. Szybki jest. Jeśli jednak udało mu się utrzymać dobry kurs, to uda nam się go spotkać. – Chowa mapę do tobołka i przepuszcza mnie przodem, ostatni raz oglądając się za plecy. Jego warga drga nerwowo. On też się obawia tego, co czyha za naszymi plecami.

*

– Ściemnia się, musimy znaleźć bezpieczne miejsce, żeby odpocząć – mówię, nie wiedząc czy mam na myśli, żeby ochronić się przed pająkami i wężami, czy to przed czym uciekał Akihot. – Jak myślisz, co go tak wystraszyło? Wyglądał na sparaliżowanego strachem.

– Akihota? Nie mam pojęcia. Może napotkał jakiegoś wielkiego węża albo krokodyla.

– I nie poradziłby sobie używając swojego daru? – pytam, a Logan przyznaje mi racje. Musiało to być, coś innego.

Słońce już prawie zachodzi, a przez to, że otaczają nas z każdej strony wysokie drzewa, w lesie robi się natychmiastowo ciemno.

– Mogłabyś? – Logan pokazuje na drogę, a ja nie wiem, o co mu chodzi. – Zrobić te wasze czary mary ze światłem księżyca i rozjaśnić nam drogę – mówi, a ja zamieram, będąc w szoku, że nie wie, iż nie jestem Promiennym i nie wiem, czy chcę, żeby się dowiedział. Najwidoczniej moja rodzina świetnie radziła sobie z ukrywaniem tej informacji.

– Ta polana się nada – odpowiadam zamiast tego i kieruję się w stronę niskiej trawy. Już chcę na niej siadać, gdy odskakuje do tyłu, krzycząc na widok poruszającej się postaci w ciemności.

Logan od razu do mnie przybiega i staje przede mną osłaniając swoją piersią. Unosi dłonie do góry, a lniany i gałęzie układają się w powietrzu gotowe do ataku.

– To ja – słyszymy. – Akihot – dodaje i wstaje z klęczków. Logan momentalnie się odpręża, ale nie traci czujności, a ja oddycham z ulgą.

– Przed kim tak się chowasz? – pyta książę Springer.

– Przed Winterczykiem – odpowiada od razu, bez zawahania. – Najpierw złapał Weremusa, ale on o dziwo się nie stawiał. Mi i lordowi Menethowi udało się uciec, ale i nas dogonił. Jest bardzo szybki. Meneth pomógł mi uciec, a sam został wyeliminowany – mówi łapczywie łapiąc powietrze.

– Wyeliminowany? – pytam, a on nagle zauważa mnie i kłania się, nie zauważając moje oburzenie.

– Księżniczko Loretto – sili się na elegancje pomimo, że wszyscy tutaj zebrani wyglądamy jak bezdomni.

– Co to znaczy wyeliminowany? – W mojej głowie kłębią się same najgorsze rzeczy.

– Zmusił ich do opuszczenia konkursu. Najwyraźniej bardzo mu zależy, żeby tylko on go ukończył. – Przeszywa mnie zimny dreszcz, gdy przypominają mi się słowa Regenta Winter: Zapłaty za wzięcie udziału i wygranie Królewskiej Próby, którego mojego bratanka ominęła, a zapewne by dotarł pierwszy i obiecuje ci jako jedyny do mety.

*

Jako, że Logan nie ufał lordowi z Atumn, przejął pierwszą warte. Nikt nie oponował, bo wszyscy byliśmy bardzo zmęczeni. Próbowałam rozpalić ognisko, ale okazało się, że to nie takie łatwe w dżungli, gdzie jest wysoka wilgotność. Skończyło się na tym, że spaliśmy w ciemności, okrywając się szczelnie płaszczami.

Ze snu wyrywa mnie hałas. Poruszam się gwałtownie i za nim otworzę oczy już siedzę, trzymając w dłoni patyk, który znalazłam przed zaśnięciem.

– Śpij Lore, jest jeszcze wcześnie – mówi Logan, opierając głowę o drzewo. Oczy ma podkrążone i czerwone, a twarz bladą.

– Teraz twoja kolej – mówię i unoszę się, spoglądając w stronę Atumnczyka. Przypominam sobie, co Eryk zrobił Loganowi i zastanawiam się, czy Akhite byłoby stać na również takie okrucieństwo.

– Nie trzeba – mówi słabym głosem. Dostrzegam jak z wielkim trudem stara się utrzymać głowę w pionie.

– Nie bądź niemądry. Został nam dzień drogi i ostatnia flaga, a jeśli będziesz w takiej kondycji jak teraz, nie dotrzemy tam za tydzień. – Staram się, aby mój głos brzmiał łagodnie.

– Niech będzie – mówi, nadal nie odwracają wzroku od lorda. Kładzie się jak najdalej od niego, jakby bał się, że przez sen może zrobić mu krzywdę i rzucając mu ostatnie krzywe spojrzenie, momentalnie zasypia.

Obserwowanie wydaje się być nudniejsze niż myślałam. Nic się nie dzieje. Nie ma żadnych pająków ani węży, ale z tego akurat się cieszę. Słychać tylko budzące się do życia ptaki, które witają wschód słońca. W nocy nie było tak parno i duszno, ale wraz z budzącym się dniem, zaczyna robi się nieprzyjemnie. Wsłuchuje się w różne dźwięki, próbując wyłapać owady, które je tworzą. Rozpoznaje konika polnego, tukana i cudowronki. Zastanawiam się, czy to jest ten moment, gdy powinnam opuścić mężczyzn, ale myśl atakujących mnie węży i moja bezbronność, zmusza mnie do zaniechania pomysłu.

Akhita porusza się, a po chwili otwiera oczy. Patrzy się na mnie przyjaźnie, a zmarszczki na jego twarzy się pogłębiają.

– Witaj – mówi ochrypłym głosem. – Nie przedstawiono nas szybciej. Jestem Akhita z rodu Rorretu – kłania się i podchodzi nieco bliżej mnie.

– Witaj Akhito z rodu Rorreto. To zaszczyt cię poznać – dygam, próbując znaleźć rąbek sukni, której nie mam.

– To dla mnie zaszczyt księżniczko. – Otrzepuje się z trawy i błota, ale niewiele mu to daje. Ubranie nie wygląda, jakby było mniej brudne. – A teraz wybacz, muszę udać się na stronę. – Uśmiecha się jeszcze na pożegnanie i odchodzi, a ja mogę rozluźnić ciało.

Przyglądam się Loganowi, który leży na wilgotnej trawie, wokół niego latają muchy i komary, a on śpi twardym snem. Niesforny kosmyk włosów opada mu na czoło, a ja nie mogąc się powstrzymać, przeczesuje go palcem na miejsce, starając się zrobić to na tyle delikatnie, żeby go nie obudzić. Zauważam, że na twarzy pojawił mu się już lekki zarost. Dotykam opuszkiem palca jego brody, która lekko kuje i zastanawiam się, jakby to było móc poczuć jak drapie mnie po skórze twarzy. Gdyby jego usta znalazły się przy moich, a zarost dotknął brody.

Nachylam się nad księciem, sprawiając, że dzieli nas niewielka odległość. Jego oddech ląduje na moich ustach, a mój na jego. Przysuwam się jeszcze bliżej, chłonąć ciepło Logana. Dotykam prawie jego ust, wiedząc, że poczuje za moment ukucie zarostu na policzku, gdy nagle rozlega się krzyk. Chłopak podskakuje, a ja odchylam się od niego stanowczo za późno, żeby uniknąć zderzenia z jego czołem. Czego skutkiem jest wylądowanie przeze mnie w błocie.

Jednak nie mamy siły na wytłumaczenie i przeprosiny. Oboje wstajemy szybko i chwytamy pośpiesznie swoje tobołki.

– Co z Akhitą? – pytam, słysząc w głowie nadal jego krzyk. – Nie możemy go zostawić! – krzyczę, gdy Logan ciągnie mnie już za rękę do ucieczki.

– On już przegrał wyścig. Jeśli nie chcesz skończyć tak samo jak on, ruszajmy! – Wzmacnia uścisk i mnie ciągnie. Robimy zaledwie jeden krok, gdy robi się jakoś chłodno, a my zamiast uciekać, oboje zamieramy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro