Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

06. Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego

POV. James

Oparłem się o parapet i wlepiłem wzrok w ścianę przede mną, czekając na wywód rodziców.

— Mogę spać na wycieraczce. — mruknąłem, nawet na nich nie zerkając. Jakby było jedno z nich, nawet sama mama to bym jakoś ich udobruchał, poświecił oczami, powiedział, że więcej tak nie zrobię i tak dalej.

Ale los mi nie sprzyjał i byli oboje, więc miałem krótko mówiąc, przejebane.

— Jesteśmy z ciebie raczej dumni niż rozczarowani. — odezwał się po chwili tata, a moja głowa momentalnie obróciła się w ich stronę. Nie patrzyli na mnie jak na klęskę swojego życia, czy porażkę rodzicielską.

— Dumni? — zapytałem z niedowierzaniem, przeskakując spojrzeniem między jednym, a drugim.

— Może zmienienie koleżance koloru włosów nie było najmądrzejszym pomysłem, to jednak to jak broniłeś tej dziewczyny było godne podziwu i utwierdziło nas w tym, że dobrze cię wychowaliśmy. — powiedziała mama, kładąc mi rękę na ramieniu.

Posłałem jej delikatny uśmiech i objąłem ją ramieniem.

— Ja bym sobie podwyższył kieszonkowe. — mruknąłem najbardziej niewinnym tonem, na jaki było mnie stać. Kobieta wywróciła oczami, a tata parsknął śmiechem.

— Nie przeginaj James. — warknęła, zrzucając moją rękę ze swoich ramion. Westchnąłem niby zawiedziony i sam cicho się zaśmiałem.

— Co powiecie na rodzinny deser w kuchni? — zapytał tata, a ja ochoczo pokiwałem głową. Mama westchnęła ciężko i również kiwnęła głową.

Już w kuchni dołączyli do nas Addie, Chase i Lily. Lubiłem gdy spędzaliśmy czas razem, nasze małe sprzeczki, czy wigilijne śniadanie u rodziców w łóżku.

— James znowu coś zmalował, czy zacieśniamy więzi bez powodu. — odezwał się Chase, siadając obok mamy, która siedziała po drugiej stronie stołu. Obok niego siadła Addie, a obok mnie Lily.

— Nie słyszałeś plotek? Cały Hogwart aż huczy. — odezwała się moja bliźniaczka, wpychając sobie do ust łyżkę z lodami. Wywróciłem oczami i rzuciłem w nią orzeszkiem, który leżał w miseczce na stole.

— James akurat zachował się bardzo ładnie, broniąc koleżanki. — mruknęła mama, posyłając w stronę mojej siostry karcące spojrzenie. Brunetka posłała mi złośliwy uśmiech.

— Zapewne koleżanką, którą tak szlachetnie bronił była Josie. — powiedziała złośliwym tonem. Brwi mamy poleciały do góry, a uśmiech mojej głupiej bliźniaczki się poszerzył.

— To twoja dziewczyna? — zapytała od razu, nachylając się w moją stronę nad stołem. Uniosłem jedną brew w niedowierzaniu.

— Nie? — mruknąłem pytaniem na pytanie. Włożyłem sobie łyżeczkę z kawałkiem mojego ulubionego ciasta do buzi.

— Lata za nią, jak pies z wywieszonym językiem odkąd ją poznał. — zakrztusiłem się ciastem, słysząc słowa Adelaide. Co za podła kłamczucha.

— Jest moją przyjaciółką. — burknąłem, kiedy przestałem walczyć o życie i upiłem łyk mojej gorącej czekolady, słysząc jak moja siostra prycha pod nosem.

Zerknąłem na Lily, która rzuciła mi kpiące spojrzenie, przez co wywróciłem oczami. Chase posłał mi znaczący uśmiech, na co odepchnąłem swój talerz od siebie.

— Straciłem apetyt i chęci do przebywania z wami. — mruknąłem i wstałem z ławki, ruszając przez kuchnię prosto do wyjścia z kuchni.

— Wyparcie to pierwszy stopień przyznania się! — krzyknęła za mną Addie, na co pokazałem jej jedynie środkowy palec i wyszedłem z pomieszczenia.

Żartowałem jak coś, nienawidzę spęczać z nimi czasu.

Ruszyłem w kierunku wieży Gryffindoru, a słowa siostry obijały mi się po głowie, jak jakaś natrętna piosenka.

Przebrałem się w łazience w wygodniejsze ubrania i przemyłem twarz wodą, chcąc wyrzucić w głowy natrętne myśli. Rzuciłem się na moje łóżku, ignorując moich przyjaciół, którzy również byli w pokoju. Mapa huncwotów wręcz krzyczała w moim kierunku. Przykryłem głowę poduszką, jakby miała mnie ona odciąć od niechcianych myśli.

Sekundę później odrzuciłem ją i chwyciłem do ręki kawałek pergaminu. Wyciągnąłem jeszcze moją różdżkę i przyłożyłem ją do kartki.

— Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. — mruknąłem, a na pergaminie zaczęły pojawiać się linię.

Znalazłem wieże Gryffindoru szukając jednego imienia i nazwiska.

Nie było jej tu.

Słyszałem, jak wujek Thomas mówił jej by poszła odpocząć, więc w środku liczyłem, że naprawdę pójdzie się zdrzemnąć albo poleżeć.

Przeleciałem wzrokiem po mapie i wreszcie natrafiłem na nazwisko którego szukałem. Prychnąłem cicho widząc miejsce w którym się znajdowała.

Zerwałem się ze swojego posłania, a Ethan posłał mi podejrzliwe spojrzenie.

— Przypominam, że wizytę u opiekuna domu, dyrektorki i szlaban już mamy odhaczony na naszej codziennej liście rzeczy do zrobienia. — powiedział kpiąco, patrząc na mnie spod byka.

— Masz rację, nie dam się złapać. Wezmę pelerynę. — mruknąłem, zgarniając jeszcze magiczny materiał.

— James! — krzyknął za mną Lupin ale nie przejąłem się tym zbytnio i ruszyłam w kierunku wyjścia z wieży. Zbiegłem po schodach i ruszyłem ku przeklętemu miejscu na tej ziemi.

— Dzień dobry. — rzuciłem do bibliotekarki, która siedziała za biurkiem tuż obok drzwi. Kobieta podniosłam na mnie wzrok i założyła okulary.

— To naprawdę James Potter, czy umarłam i to jakieś zwidy? — zapytała jakby sama siebie. Wywróciłem oczami słysząc jej uwagę. Nie przepadaliśmy za sobą.

— Jeszcze pani żyje niestety. — burknąłem i ignorując kobietę, ruszyłem w kierunku, który wskazywała mapa, którą przed wejściem schowałem do kieszeni mojej bluzy.

Krążyłem między regałami, poszukując dobrze mi znanej blond czupryny. Westchnąłem zirytowany wyciągając mapę i ruszyłem drogą, którą pokazywała.

Czy musiałem poruszać się z mapą po bibliotece? Tak. Nienawidziłem tego miejsca, co najwyraźniej było przez nie odwzajemnione.

W końcu znalazłem moją zgubę, siedzącą pochyloną nad książką przy stoliku ukrytym między regałami.

— Jak możesz tu tyle siedzieć? Jestem tu pięć minut i już boli mnie głowa. — powiedziałem, podchodząc do niej. Podskoczyła delikatnie na swoim miejscu ale nie podniosła nawet głowy. Przetarła jedynie twarz i wróciła do czytania.

— Nie mam ochoty na rozmowy James. — mruknęła jedynie, posępnym tonem.

Nie lubiłem jej takiej, smutnej i zżeranej przez wyrzuty sumienia.

Niezrażony jej postawą, usiadłem na przeciwko niej przy dość wąskim stole, przez co nasze kolana stykały się ze sobą. Dziewczyna jedynie westchnęła ze zmęczenia, dalej uparcie wpatrując się w książkę.

— Proszę James, naprawdę nie mam siły na czyjekolwiek towarzystwo. — mruknęła, przecierając ręką twarz.

— Nawet nie zauważysz, że tu jestem, będę po prostu tu sobie siedział i czytał książkę. — westchnąłem, łapiąc za pierwszą lepszą książkę i otwarłem ją na pierwszej stronie.

Po piętnastu minutach zacząłem się nudzić do tego stopnia, że mucha lecąca regał dalej była ciekawsza niż książka w mojej ręce.

Wlepiłem swój wzrok w Jose, siedzącą przede mną. Blond włosy opadały kaskadami po bokach jej twarzy, a niebieskie oczy śledziły uważnie tekst.

Była piękna, nikt mi nie mógł wmówić, że nie.

Jej ciche zirytowane westchnienie, wybudziło mnie z letargu moich myśli. Uniosła na mnie swoje spojrzenie i dopiero wtedy zauważyłem jej delikatnie opuchnięte oczy, a moja mina momentalnie zrzedła.

— Płakałaś. — stwierdziłem, a blondynka momentalnie odwróciła wzrok, spuszczając głowę. — Czemu?

Blondynka jedynie odsunęła się razem z krzesłem od blatu i jeszcze bardziej spuściła głowę. Szybko wstałem ze swojego miejsca i kucnąłem przed przyjaciółką, kładąc jej rękę na kolanie.

— Mam dość James. Wszystko co dzisiaj powiedziała ta baba. — załkała cicho, a po jej policzkach zaczęły spływać kolejne łzy. — Z każdym dniem tutaj mam wrażenie, że nie pasuje tu coraz bardziej. Może ona ma rację, może nie zasłużyłam na bycie prefektem?

Wstałem na równe nogi, po czym nachyliłem się nad przyjaciółką, przyciskając jej głowę do mojej klatki piersiowej. Po chwili Jose sama podniosła się z krzesła, tak że mogłem się wyprostować i wtuliła się w mnie, cicho szlochając.

Objąłem ją mocniej i pogładziłem ręką jej plecy, opierając głowę na jej. Jej zapach uderzył o moje nozdrza.

I tak piwonie zostały moim ulubionym zapachem.

Złożyłem pocałunek na czubku jej głowy i odetchnąłem cicho, czując jak powoli się uspokaja.

— Już okej? — zapytałem kiedy delikatnie się odsunęła. Dziewczyna pokiwała głową i przetarła twarz, chcąc pozbyć się z niej śladów po płaczu. — To teraz mnie posłuchaj. Nie mogę ci wmówić, że tu pasujesz jeśli ty tego nie czujesz ale wiedz, że pomogę ci zawsze kiedy będziesz tego potrzebować. A tej głupiej baby nie słuchaj, zasługujesz na tę plakietkę bardziej niż ktokolwiek inny. Nie zliczę ile razy pomogłaś mi przy sprawdzianach czy esejach, albo ile razy pomogłaś zagubionym pierwszakom. Pamiętaj, jesteś najlepszą dziewczyną jaka chodzi między murami Hogwartu i żadne słowa jakieś starej baby tego nie zmienią. Zrozumiałaś?

Patrzyłem wprost w jej niebieskie, nieco zagubione oczy, a serce krajało mi się widząc ją w takim stanie. W końcu pokiwała głową na znak, że zrozumiała moje słowa i odsunęła się, a dziwne zimno zaatakowało całe moje ciało.

— Jak mnie tu znalazłeś? — zapytała, odwracając się przodem do stolika i zaczęła składać jakieś pergaminy na kupkę. Przejechałem ręką po włosach starając się wymyślić jakeś dobre kłamstewko.

— Powiedzmy, że mam radar na smutne damy. — powiedziałem, wyszczerzając zęby w jej kierunku. Jose posłała mi kpiące spojrzenie spod rzęs i odwróciła się w moim kierunku, zakładając ręce na piersiach. Wlepiła swój wzrok w moją twarz.

— James, ty nawet nie wiesz jak dojść do biblioteki, a co dopiero znaleźć ten stolik. — mruknęła, a ja fuknąłem obrażony pod nosem.

— Nie moja wina, że takie miejsca mnie przytłaczają. — burknąłem, rzucając jej udawane obrażone spojrzenie. W jej zmęczonych oczach pojawiły się kpiące srebrne iskierki.

— Oh no tak, tysiące książek i kompletna cisza jest aż nadto przytłaczająca dla osoby, która co tydzień urządza imprezę dla połowy zamku. — powiedziała, a na jej ustach pojawił się mały uśmiech, który tak lubiłem.

Westchnąłem ciężko i poddałem się, wyjmując z kieszeni stary pergamin i podałem blondynce. Spojrzała na mnie zdezorientowana ale nie zwróciłem na to szczególnej uwagi, a jedynie przyłożyłem moją różdżkę do kartki.

— Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.

Na mapie zaczęły pojawiać litery.

— Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz, zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników, mają zaszczyt przedstawić, mapę huncwotów. — przeczytała i popatrzyła na mnie wzrokiem pełnym niezrozumienia. Stała tak blisko, że spokojnie mogłem policzyć wszystkie ciemniejsze plamki w jej oczach.

Pokręciłem głową, odpędzając od siebie te dziwne myśli i wskazałem palcem na kartkę, na której zdążyły się już pojawić wszystkie linie i osoby jakie znajdowały się w zamku.

— To mapa prawie całego Hogwartu, nie widać tu tylko pokoju życzeń. Widzisz na niej każdego kto tylko znajduje się w zamku. Tu stoimy my. — wyjaśniłem, wskazując palcem miejsce gdzie obok siebie znajdowały się nasze nazwiska. — Tutaj widać Anette, która chodzi po waszym pokoju. — wskazałem na następne nazwisko, które całe czas ruszało się w kółko.

— I śledzisz tak wszystkich? — zapytała w szoku, wlepiając zafascynowany wzrok w kartkę.

Nie, tylko ciebie.

Odezwał się ten natrętny głos w mojej głowie, przez co miałem ochotę uderzyć nią w najbliższy regał.

— Coś w tym stylu. — mruknąłem pod nosem, znowu przykładając różdżkę do kartki. — Koniec psot.

Jose podała mi mapę, patrząc na mnie pełnym podziwu wzrokiem.

— A ten Rogacz i tak dalej to kto? I czemu ty masz tą mapę? — zapytała, zakładając ręce na piersiach.

— To przezwiska, Rogacz to mój dziadek James, Łapa to Syriusz, ojciec Leo, Lunatyk to Remus, dziadek Ethana, a Glizdogon to ich kolega ale chyba potem się z nim pokłócili, nie wiem nie znam całej historii bo dziadek Syriusz nie za bardzo chciał o nim rozmawiać. — wyjaśniłem, wkładając mapę z powrotem do kieszeni mojej bluzy. Blondynka pokiwała głową na znak, że rozumie.

— Czyli imię masz po dziadku. Widzisz, to kolejny znak, że zawsze są przy tobie James. — powiedziała, a po moim wnętrzu rozlało się niewyobrażalne ciepło.

Pamiętała

— Rodzice chcieli ich jakoś upamiętnić. — mruknąłem, przejeżdżając ręką po włosach chcąc rozładować dziwne napięcie w moim ciele. Odwróciłem wzrok od przyjaciółki i wlepiłem go w regał stojący przede mną.

— A Syriusz dlaczego? — dopytała, a ja przymknąłem na chwilę oczy.

Nie rób mi tego Jose. Nie interesuj się mną, błagam.

— To ojciec chrzestny, mojego taty. — powiedziałem zdawkowo, rozglądając się po pomieszczeniu.

Między nami zapanowała cisza. Była dziwna. Wyczuwałem w niej napięcie ale z drugiej strony czułem się w niej dobrze. Jose wróciła do składanie książek i pergaminów w równe stosy.

— Twoi rodzice byli bardzo źli? — zapytała po chwili, kiedy wszystko na stoliku było perfekcyjnie ułożone. Wyszczerzyłem się moim popisowym uśmiechem.

— Nie, właściwie to dzięki temu jak pięknie cię obroniłem wygrałem plebiscyt na dziecko miesiąca, rzadko zdarza mi się wygrać akurat to. — powiedziałem tonem jakbym conajmniej dostał order merlina, opierając się o stolik. Blondynka rzuciła mi kpiące spojrzenie i uderzyła mnie w klatkę piersiową jednym ze zwiniętych pergaminów.

— Jesteś beznadziejny. — mruknęła i bez słowa ruszyła w kierunku wyjścia. Parsknąłem głośnym śmiechem, nie zwracając uwagi, że znajdujemy się w bibliotece i ruszyłem za nią.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro