05. Jesteś naszym sercem
— Rozpakujesz w końcu te prezenty czy nie? — odezwała się Anette, obrzucając niecierpliwym spojrzeniem. Od moich urodzin minęły już trzy dni ale jakoś nie mogłam się zebrać do odpakowania prezentów.
Westchnęłam i odłożyłam egzemplarz mojej ukochanej Szóstki Wron na szafkę obok mojego łóżka. Usidłam po turecku na łóżku i schyliłam się po pierwszą z toreb jakie leżały na ziemi obok ramy łóżka.
Wysypałam zawartość na łóżko i uśmiechnęłam się patrząc na piękną jasno niebieską bluzę z wyszytym moim nazwiskiem na prawej piersi.
— Dziękuję. — zwróciłam się do bliźniczek, które siedziały na łóżku Lucy. Rudowłose wyszczerzyły zęby w uśmiechu.
Odpakowując kolejne paczki, zwiększała się moja kolekcja książek z czego byłam niezmiernie zadowolona — szczególnie z serii Dworów które dostałam od Marthy. Powiększała się także kolekcja moich musów świrusów przez co cieszyłam się jak głupia, co chwilę wsadzając sobie kolejne słodycze do buzi.
— Teraz mój! — krzyknęła Anette, kiedy sięgnęłam po przed ostatni prezent. Wyciągnęłam z torby chyba album i spojrzałam na przyjaciółkę z zdziwieniem. Szatynka spojrzała na mnie ponaglająco, więc otworzyłam album na pierwszej stronie.
Dla Josie, byś zawsze pamiętała, że nie jesteś zwyczajna i masz przyjaciół.
Anette Black, współlokatorka i przyjaciółka.
Przymknęłam oczy ze wzruszenia i przerzuciłam na następną stronę, gdzie znajdowało się zdjęcie z pierwszego roku. Anette, ja, Adelaide, Martha i bliźniaczki Weasley stałyśmy w wielkiej sali, obejmując się ramionami.
Pomrugałam oczami chcąc odpędzić łzy wzruszenia.
Zdjęcia były z różnych momentów naszego życia, poukładane w kolejności chronologicznej. Na niektórych byłam sama, na innych z przyjaciółmi.
— Dziękuję Nett. — powiedziałam wzruszonym tonem i przytulając ją mocno. Black posłała mi zadowolony z siebie uśmiech i podała ostatni prezent.
Uchyliłam wieczko paczki, a ze środka wystrzeliło konfetti. Patrzyłyśmy w szoku na prezent, po czym Anette skrzywiła się ze złością.
— Debile. — burknęła, ściągając z czubka swojej głowy kawałek serpentyny. Parsknęłam śmiechem i sięgnęłam do paczki.
Wyjęłam średniej wielkości pudełko i z lekkim zawachaniem, że znowu coś wystrzeli uchyliłam wieczko. Moim oczą ukazał się najpiękniejszy złoty naszyjnik jaki w życiu widziałam.
Miał siedem różnych zawieszek.
Kolejno od lewej zaczynało się od otwartej książki, miotły i złotego znicza, potem na środku było serce, gwiazda, wąż i wierzba po prawej.
Przełknęłam gulę wzruszenia i drżącymi rękami wyjęłam małą karteczkę, leżącą pod łańcuszkiem.
Sto lat Josie! Byś nigdy o nas nie zapomniała kupiliśmy ci taki symboliczny łańcuszek.
Wierzba symbolizuje Marthę i jej „wrodzony diabelski urok" ale my twierdzimy, że jest po prostu agresywna, jak bijąca wierzba.
Wąż symbolizuje Addie i to jaką żmiją jest. Znaczy oznacza to jej dom.
Gwiazdka symbolizuje Anette i jej zamiłowanie do gwiazd(orzenia).
Znicz i miotła symbolizują Jamesa i Charliego oraz ich miłość do quiddicha.
Książka symbolizuje Ethana i jego zamiłowanie do siedzenia w bibliotece.
Sercem jesteś ty Josie.
Jesteś naszym sercem.
Wszystkiego dobrego Jose.
Ostatnie zdanie było napisane innym charakterem pisma, a zdrobnienie mojego imienia, jakiego ktoś użył, jasno mówiło kto je dopisał.
Otarłam łzy wzruszenia i drżącymi palcami odłożyłam kawałek papieru, obok mnie.
— Skurwysyny, trzeba im było nie pomagać. — burknęła Anette, zakładając ręce na piersi.
— I tak nie mogę go zatrzymać, był za drogi. — mruknęłam posępiejąc i zamknęłam wieczko pudełka. Anette złapała mnie za ramiona i potrząsnęła mną jakby chciała mnie obudzić.
— Ogarnij się człowieku. — krzyknęła, dalej mną potrząsając.
— Anette to łańcuszek i do tego złoty, musieli za niego zapłacić miliony. — mruknęłam, próbując się jej wyrwać.
— Jamesowi będzie przykro, jak go oddasz i nie będziesz nosić. — powiedziała cicho, a ja zagryzłam lekko wargę, patrząc na nią niepewnie.
Black bez wahani sięgnęła po pudełko, otworzyła je i wyciągnęła łańcuszek. Szybko zeszła z łóżka i stanęła za mną, zapinając mi go na szyi.
Metal przyjemnie otulił moją skórę. Dotknęłam opuszkami palców łańcuszka i uśmiechnęłam się delikatnie. Spojrzałam niepewnie na Anette, która jedynie posłała mi szeroki uśmiech.
— A teraz idę im wpierdolić za to gwiazdorzenie. — burknęła po chwili i ruszyła do wyjścia z pokoju. Zerwałam się z miejsca i ruszyłam za nią.
Chłopaki siedzieli na kanapie. Black chwyciła za jedną z poduszek i zaczęła nią okładać biednego Pottera i Weasleya.
— Ja gwiazdorze? Wy gamonie, wielki mi pan kapitan i marny ścigający. — krzyknęła, cały czas ich bijąc. W końcu James złapał za poduszkę i odrzucił ją w przeciwnym kierunku.
— Radzę ci uciekać Anette. — warknął i podniósł się z kanapy razem z Weaslyem. Szatynka pisnęła głośno i rzuciła się biegiem do naszego dormitorium. Chłopaki coś tam do niej krzyczeli, stojąc przy schodach ale już nie zeszła. Uśmiechnęłam się do Ethana, który ze spokojem siedział w fotelu i czytał książkę.
— Przyzwyczaiłeś się już prawda? — zapytałam, siadając na kanapie. Blondyn podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się delikatnie.
— Przez siedemnaście lat miałem na to czas. — rzucił, śmiejąc się cicho. Uśmiechnęłam się delikatnie i zerknęłam na róg kanapy, gdzie spał mój kot.
— A ty co tu robisz? — mruknęłam do zwierzęcia, dotykając jego łebka. Zwierzak podniósł na mnie swój niechętny wzrok, po czym ze zniesmaczeniem wstał i odwrócił się do mnie plecami. — Ja też cię kocham. — dodałam sarkastycznie i wróciłam wzrokiem do Ethana.
— Dziękuję za prezent, ale jest za drogi. — mruknęłam, a blondyn spojrzał na mnie ze dziwną satysfakcją. Jego uśmiech poszerzył się jakieś dwa razy.
— Nienawidzę cię. — burknął Charlie, który siadając obok mnie i rzucając Lupinowi rzegoczący woreczek. To samo zrobił James, który rzucił się na kanapę jakby była cała wolna. Jego głowa spoczęła na moich kolanach.
— Czemu mi to robisz Jose? — zapytał, jak ostatnia męczennica. Zmarszczyłam brwi nie za bardzo rozumiejąc o co mu chodzi.
— Pomijając tych frajerów, to nie Josie nie możesz go zwrócić. — odezwał się ze spokojem Ethan. Spojrzałam po kolei na każdego z nich, zatrzymując się na Jamesie, który zamknął oczy. Merlin położył mu się na brzuchu, więc chłopak bez większego zastanowieni zaczął głaskać mojego kota.
I nawet zaczął mruczeć. Merlin mruczy, trzymajcie mnie bo padnę i nie wstanę.
— Chyba lubi cię bardziej niż mnie. — mruknęłam, a chłopak otworzył oczy i popatrzył na mnie, a w jego oczach mignęły najpiękniejsze psotne iskierki na świecie.
— Jeśli cię to pocieszy to ja lubię bardziej ciebie niż jego. — powiedział, puszczając mi oczko i znów przymknął oczy, a na jego twarzy pozostał szeroki uśmiech.
Na mojej zostały tylko rumieńce.
***
Obrona przed czarną magią była moim ulubionym przedmiotem aż do tego roku.
Nasza nauczycielka poszła na urlop macierzyński i miało jej nie być przynajmniej do końca stycznia, więc na zastępstwo znaleźli jakiegoś starą babę, która nienawidziła wszystkiego co tylko się ruszało.
— Proszę nie siadać dzieciaczki. — mruknęła przesłodzonym tonem, kiedy tylko otworzyła drzwi do klasy.
Zerknęłam na Anette, która zmarszczyła brwi.
— Ja was usadzę. — dodała kobieta, stając na podeście, koło swojego biurka.
— A my mamy po jedenaście lat? — odezwał się James, stojący za nami. Kobieta wlepiła w niego swoje karcące spojrzenie ale chłopak najwidoczniej się tym nie przejął, bo kiedy odwróciłam się w jego stronę to stał dalej z dumnie uniesioną głową.
— Nie wy tu wydajecie rozkazy Potter. — syknęła, patrząc na bruneta.
— Ale my też mamy coś do powiedzenia. — odezwał się Charlie, zakładając ręce na piersi. Po kobiecie było widać, że jest bliska wybuchu.
— Nie macie. Potter pierwsza ławka siedzisz z Finnigan. — krzyknęła, a jej oczy ciskały w nas błyskawicami. Zerknęłam na Jamesa, który wywrócił oczami ale bez zbędnych komentarzy ruszył w kierunku ławki.
Zerknęłam na Annabeth Finnigan, piękną długonogą blondynkę. Ukłucie zazdrości przeszyło całe moje ciało. Przy niej moje zaniedbane blond włosy wyglądały jak słoma. Uśmiechnęła się do Jamesa, pięknym uśmiechem co od razu przyjaźnie odwzajemnił.
— Weasley, ostatnia ławka z McCalister. — ruszyłam do środkowego rzędu i zajęłam miejsce w ławce. Charlie siedzący obok posłał mi szeroki uśmiech, co słabo odwzajemniłam i wbiłam wzrok w swoje palce.
Chwilę później zaczęła się lekcja, więc mogłam dyskretnie rozejrzeć się po klasie. Anette siedziała w trzeciej ławce w rzędzie po lewej i szczerzyła się szeroko w kierunku Lysandra Skamandera.
Przynajmniej ona miała szczęście.
Molly siedziała z Frankiem Longbottomem ławkę przed nami, a Lucy zaraz za Jamesem z krukonem, Jackiem Greenem.
— Nie wyglądasz na zadowoloną. — mruknął cicho chłopak, nachylając się delikatnie w moim kierunku. Zerknęłam na niego i pokręciłam głową.
— Bardzo się cieszę że siedzę z tobą, tylko nie za bardzo lubię to kobietę. — powiedziałam cicho, a na twarzy chłopaka od razu pojawiło się zrozumienie.
— Chyba nikt za nią nie przepada. — westchnął, krzywiąc się jakby zjadł cytrynę.
— McCalister szlaban. — zszokowana odwróciłam głowę w kierunku nauczycielki. Przełknęłam ślinę i czułam jak robię się cała blada.
Mój pierwszy szlaban.
— To ją zagadałem pani profesor. — odezwał się Charlie, a ja z lekkim opóźnieniem spojrzałam na niego zaskoczona.
— W takim razie przyjdziecie razem. — warknęła, odwracając się w kierunku tablicy. Dalej do końca nie dowierzając wlepiłam wzrok swoje lekko trzęsące się ręce.
Nigdy, przez całe sześć lat nie dostałam szlabanu. Zawsze starałam się nie sprawiać problemów.
Głośny pisk jednej z krukonek, wybudził mnie z zamyślenia. Podniosłam na nią wzrok i w tym samym momencie jej włosy zmieniły kolor na niebieski.
— Potter szlaban. — wrzasnęła kobieta, na chłopaka który nawet nie krył się z tym, że używa zaklęć. James uśmiechnął się jakby kolejny szlaban to była dla niego przyjemność.
Lekcja dłużyła się w nieskończoność. Głowa bolała mnie już od samego dźwięku głosu kobiety.
W pewnym momencie kulka papieru uderzyła w głowę Ethana, siedzącego przed nami. Dziesięć sekund później ta sama kulka poleciała w stronę Anette, która z dziką satysfakcją kontynuowała wojnę.
— Dość tego! — huknęła nauczycielka, uderzając ręką w blat biurka. Drgnęłam lekko przestraszona i zerknęłam niepewnie na kobietę. — Cała piątka w tym momencie do dyrektora, a ja wzywam waszych rodziców.
Przełknęłam ciężko ślinę i podniosłam się ze swojego miejsca. To samo uczynili moi przyjaciele. Zgarnęłam swoją torbę i ruszyłam do wyjścia.
Szliśmy w ciszy, przerywanej jedynie naszymi oddechami, a atmosfera była napięta.
— Czemu to zrobiliście? — zapytałam w końcu, nawet na nich nie patrząc.
— Bo jesteśmy przyjaciółmi? — odpowiedział pytaniem na pytanie Charlie, idący obok mnie. Zatrzymałam się w miejscu, patrząc po kolei na wszystkich.
— Wezwą waszych rodziców. — powiedziałam poważnie, zatrzymując swoje spojrzenie na Anette.
— A bo to pierwszy raz. — mruknęła, machając lekceważąco ręką i ruszyła znowu w kierunku gabinetu dyrektora, co również uczynili chłopaki. Zwiesiłam ramiona i wypuściłam ciężki oddech z płuc i ruszyłam za nimi.
Nie chciałam, żeby mieli przeze mnie problemy. Wyrzuty sumienia zaatakowały całe moje ciało.
Ręka oplatająca moje ramiona, wyrwała mnie z serii obwiniań, jakie serwowałam sobie w głowie. Ciepły dreszcz przeszedł przeszedł przez moje ciało, gdy moje nozdrza zaatakował znajomy zapach.
— Zresztą ominąć pierwszy szlaban Josephine McCalister to jak zgubić bilet na mistrzostwa świta w quddicha. — powiedział, kiedy podniosłam na niego swój wzrok. Na jego twarzy malował się psotny uśmiech. Prychnęłam pod nosem, na jego słowa, po czym wbiłam mu łokieć między żebra, a uśmiech jakoś samoistnie zagościł na mojej twarzy.
— Jesteś taki głupi James. — mruknęłam, a chłopak wyszczerzył się jeszcze bardziej.
Stanęliśmy przed posągiem prowadzącym do gabinetu dyrektorki. Ethan powiedział hasło, a posąg wysunął się do góry, ukazując nam schody.
James przepuścił mnie przodem, a wyrzuty sumienia i strach znowu skręciły cały mój żołądek. Nogi zrobiły mi się jak z waty, kiedy tylko przekroczyłam próg gabinetu dyrektorki.
Bez słowa usidłam na kanapie obok Anette, a miejsce obok mnie zaraz zajął James.
— Błagam tata nie mama, wszystko tylko nie mama. — szepnął James, a Charlie siedzący z drugiego brzegu kanapy parsknął cichym śmiechem.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się ponownie, a ja wyprostowałam się na swoim miejscu, patrząc na ludzi wchodzących do pomieszczenia. Pierwsza była dyrektorka, która od razu siadła za swoim biurkiem, tuż przed nami. Zaraz za nią weszła nauczycielka obrony przed czarną magią, która z zadowolonym z siebie uśmiechem, patrzyła na naszą piątkę.
W pomieszczeniu znaleźli się również: opiekun naszego domu, dwie rude kobiety, tata Anette, rudy mężczyzna oraz Harry Potter.
— Chyba kogoś brakuje. — burknęła nauczycielka, wlepiając swoje spojrzenie we mnie. Skuliłam się delikatnie na swoim miejscu.
— Rodzice Josephine są mugolami, przekaże im w liście wszystkie najważniejsze informacje. — odezwał się profesor Lupin, stojący z brzegu kanapy.
— Może powie nam pani dlaczego ściągnęła nas tu pani, jakby nasze dzieci przynajmniej kogoś zamordowały. — odezwała się jedna z rudowłosych kobiet. Wyglądała na złą, co chwilę posyłając Jamesowi mrożące krew w żyłach spojrzenie.
— Pani syn, droga pani Potter przefarbował koleżance z roku włosy na lekcji, do tego pyskował. Patrząc na bogatą listę przewinień państwa syna mogę chyba śmiało powątpiewać w dobre wychowanie. Po synu Harrego Pottera można było się spodziewać więcej. — powiedziała niby miłym tonem, patrząc wprost na kobietę. Cóż jeśli myślałam, że pani Potter była zła, to teraz wręcz kipiała wściekłością.
— Mój syn nazywa się James Potter, nie Harry Potter i proszę nie porównywać go do mnie bo to zupełnie inny człowiek. — odezwał się ojciec Jamesa, kładąc rękę na ramieniu żony. — A co do wychowania naszego syna to raczej nie pani oceniać, czy jest dobrze czy źle po kilku lekcjach z nim, więc proszę zachować takie komentarze dla siebie. — dodał spokojnym tonem, a mina nauczycielki delikatnie zrzedła.
Atmosfera w pomieszczeniu jeszcze bardziej zgęstniał.
Spotkanie ciągnęło się, nauczycielka rzucała oskarżenia na kolejne osoby z naszej grupki.
— Nie chcę żeby to zabrzmiało jak jakiś atak, ale uważam, że profesor Lupin nie powinien być opiekunem gryfonów, bo patrząc na to co od lat ta grupka wyprawia i dalej nie została wydalona, śmiem twierdzić, że faworyzuje on swojego syna i jego przyjaciół. Nawet patrząc na to, że Ethan jest prefektem naczelnym. — powiedziała kobieta, wbijając swój wzrok w opiekuna naszego domu.
Mężczyzna patrzył na nią w delikatnym szoku.
— Przepraszam bardzo. — odezwała się po raz pierwszy dyrektorka. — Nie ma nikogo lepszego na to miejsce niż Thomas Lupin i nie zgodzę się z tym, że faworyzuje Ethana albo kogokolwiek innego. Tak samo nie ma nikogo lepszego na miejsce prefektów naczelnych niż Ethan i Josephine. — powiedziała dobitny głosem, patrząc surowo na nauczycielkę.
— A ja uważam inaczej. Prefekci powinni świecić przykładem, a jak widać nawet panna McCalister nie umie się zachować. — zmiesiła głowę, a w pomieszczeniu zapanowała martwa cisza.
— To już są po prostu kpiny. Od godziny siedzimy tutaj i wysłuchujemy jacy to jesteśmy beznadziejni i jak to źle wychowali nas nasi rodzice. Chce mi pani powiedzieć, że uczennica, która przez sześć lat w Hogwarcie nie dostała ani jednego szlabanu, nawet jednego ujemnego punktu, ma same wybitne i jest najbardziej pomocną osobą jaką znam, nie nadaje się na prefekta naczelnego? — wybuchnął James, podnosząc się ze swojego miejsca. Brunet wbił swoje wściekłe spojrzenie w nauczycielkę, która mordowała go wzrokiem. — Może zabierzmy jej odznakę i dajmy na przykład Emily White, która po sześciu latach nie umie poprawnie rzucić Expliarmusa, trafić do klasy od transmutacji i nawet nie wie jak nazywa się nasz nauczyciel od astrologi. — dodał wściekle, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w bardzo szybkim tępie.
Wszyscy patrzyliśmy w szoku na Pottera. Cóż wiedzieliśmy, że bywa wybuchowy ale nie spodziewaliśmy się, że aż tak.
— Droga pani Johnson, może pani już odejść, ja wymierzę odpowiednią karę uczniom. — powiedziała dyrektorka, zanim nowa nauczycielka zdążyła cokolwiek powiedzieć na temat wybuchu Jamesa. Kobieta rzucając nam ostatnie nienawistne spojrzenie, ruszyła ku wyjściu i kilka sekund poźniej było słychać tylko trzaśniecie drzwiami.
— Siadaj Potter. — mruknęła dyrektorka do Jamesa, a ten już bez sprzeciwu usiadł na swoim miejscu. — Czuję, że to będzie powtórka z dziewięćdziesiątego piątego. — jęknęła załamana pod nosem i potarła nasadę nosa.
— Jak pogadamy z Hermioną to nie będzie powtórki, po prostu ją wycofa. — odezwał się ojciec Anette, opierający się ramionami na kanapie.
— Nie wiem czemu tiara nie przydzieliła cię do gryfonów narwańcu. To nie jest takie proste. — burknęła mama Thomasa, która teraz stała obok męża. Wszyscy obróciliśmy głowy w kierunku pani Potter, która prychnęła kpiąco.
— To się boi własnego cienia, jacy gryfoni. — parsknęła, a pan Nicholas momentalnie się wyprostował.
— Odezwała się wielce odważna. — krzyknął, rzucając jej kpiące spojrzenie, przez co kobieta najeżyła się jak kotka.
— Cisza! Jacy jesteście starzy tacy jesteście głupi. — wrzasnęła dyrektorka, a dorośli przerwali swoją kłotnie, posyłając sobie jedynie spojrzenia, że policzą się później. Spojrzenie dyrektorki spoczęło na nas. — Muszę wam dać szlabany bo nie da mi żyć ale odznaki zostają u was, te prefektów, tak jak i ta kapitana drużyny quddicha. — przy ostatnich słowach zwróciła się do Jamesa, który w ogóle nie wyglądał na zainteresowanego.
— Wyczyścicie wszystkie kociołki u profesora Blacka i wypolerujecie nagrody w izbie pamięci. — powiedziała po chwili, wzdychając ciężko. — I proszę was, po prostu nie sprawiajcie jej problemów i spokojnie skończcie tą szkołę. — dodała wręcz błagalnym tonem, a wszyscy oprócz Jamesa pokiwali głowami, że zrozumieli.
— James. — syknęła pani Potter, a chłopak wywrócił oczami i niechętnie kiwnął głową.
W momencie kiedy tylko wyszliśmy z gabinetu, a moja noga stanęła na marmurowej podłodze korytarza, poczułam się bardzo zmęczona. I psychicznie i fizycznie.
Ręka która opadła na moje ramię wydawała się cięższa niż zwykle. Obróciłam się w kierunku nauczyciela transmutacji, który wyglądał na równie zmęczonego co ja.
— Nie napiszę o tym twoim rodzicą, bo wiem jakie macie relacje ale proszę by taka sytuacja się już nie powtórzyła. — powiedział, posyłając mi zmęczony ale pokrzepiający uśmiech. Kiwnęłam głową w podziękowaniu. — Idź odpocznij, oni jeszcze muszą przejść przez swoje kazania. — dodał kiwając głową w kierunku moich przyjaciół, którzy stali ze swoimi rodzicami.
Pokiwałam głową i odeszłam, a wyrzuty sumienia znowu zaatakowały moje ciało.
Trochę mnie tu nie było...
Postaram się wrócić razem z dziećmi burzy ale sesja, studia i praca to coś co niszczy moją każdą chęć do pisania :(
Co u was słychać kochani?
Kimkimkolwiek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro