Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział trzydziesty

Rozdział trzydziesty, w którym Dorian zostaje niezrozumiany.

Po kilku godzinach odpoczywania Dorian czuł się coraz słabiej. Jak Sinet już poszedł do domu, zrobiło mu się znowu niewiarygodnie zimno. Próbował okryć się kilkoma warstwami, jednak wciąż wstrząsały nim dreszcze. Dopiero, kiedy obudził się w nocy cały spocony, uświadomił sobie, że może być chory. Tak dawno nie chorował, że zapomniał, jak to jest. Cały czas skupiony na nauce i obowiązkach, na ciągłym parciu do przodu nie dopuszczał do siebie nawet możliwości przegapienia kilku dni na leżenie w łóżku. Zwyczajnie nie miał czasu na chorowanie, więc jego ciało jakoś dawało sobie radę. A teraz skrajnie przemęczony położył się i jego ciało zapomniało się bronić.

Chyba faktycznie nie mógł już dłużej tak żyć. Chciał czasem wyluzować i nie przejmować się, czy coś da radę zrobić, czy nie. Chciał swobodnie komuś odmówić nie czując, że zostanie uznany za niegodnego zaufania. Chciał przestać sabotować samego siebie. Bo ciągle to robił dla wyższych celów, których nawet nie znał. Tylko żył w przekonaniu, że ciągłe poświęcenia kiedyś mu się opłacą i że coś za to dostanie.

Jeśli to by miało działać, to do tej pory by już zadziałało, prawda?

Leżał w ciemności i przewracał się z boku na bok. Bolały go plecy, nogi drętwiały, a głowa wydawała się być wypełniona mułem. W końcu zapalił małą lampkę i usiadł. Zastanawiał się jeszcze chwilę, nie potrafią podjąć tej jednej decyzji. Wiedział, że to zrobi, ale nie chciał postanawiać od razu. W końcu sięgnął po telefon i wysłał Sunny'emu wiadomość: „Nie idę jutro do szkoły".

Nie spodziewał się odpowiedzi, jako że było już po drugiej, ale po dwóch minutach otrzymał powiadomienie.

„Źle się czujesz?"

„Jestem chory", odpisał. Po chwili namysłu dodał „Idź spać. Dobranoc" i odłożył telefon.

*

Obudził się z wyschniętym gardłem i bolącymi zatokami. Poszedł do kuchni po wodę.

- Czemu nie jesteś w szkole? - zdziwiła się mama, która przygotowywała sobie śniadanie do pracy.

- Chyba jestem chory... - odparł, jakby nie był pewien, czy to wystarczający powód.

- Widzę, że ostatnio z tobą kiepsko... - Pokiwała z wolna głową. - Weź leki. - Zaczęła przeszukiwać szafkę.

Chłopak zajął miejsce na krześle i czekał. Po chwili otrzymał kilka różnego rodzaju tabletek i buteleczkę syropu.

- To jakbyś kaszlał. Czerwone ibuprofen. I tu witaminy. Muszę iść - powiedziała z pośpiechem, po czym zabrała swoje rzeczy i wyszła.

Został w pustej kuchni sam.

*

Około siedemnastej odwiedził go Sinet. Zapowiedział się wcześniej i nawet dorianowe „nie musisz przychodzić" go nie powstrzymało. Zdawał sobie sprawę, że tamten po prostu nie chciał robić mu problemu, więc przyszedł tak czy inaczej.

Dorian otworzył mu drzwi owinięty kocem i można było poznać po jego lekko przymkniętych oczach i zeschniętych ustach, że jest chory. Poza tym w dłoni trzymał chusteczkę.

- Mówiłem, żebyś nie przychodził. Wyglądam tragicznie. Czuję też się tragicznie. I w ogóle nie umiem myśleć - powiedział stłumionym głosem.

- Właśnie dlatego przyszedłem - odparł z pokrzepiającym uśmiechem i zmierzwił mu włosy, obserwując jak zaciska wstydliwie powieki. Nawet po wszystkim, co razem robili, tak łatwo było go wprowadzić w zakłopotanie.

Przenieśli się do kuchni, ponieważ Dorian zaproponował coś do picia, ale koniec końców wyszło na to, że Sinet zrobił mu herbatę i posłodził po kryjomu porządną ilością miodu.

- Jakie to słodkie. - Skrzywił się.

- Jak ty - skomentował z dumnym uśmiechem. Dori pokręcił na to głową i owinął się szczelniej kocem. Nie był dzisiaj przygotowany na takie ataki znienacka.

Kiedy brunet mimo jej słodkości popijał herbatę usadowiony na krześle, Sunny podszedł do niego od tyłu i otoczył go ramionami opierając podbródek na czubku jego głowy.

- Hej, Sunny... - zaczął Dorian niepewnie.

- Mhm?

- Mówiłem, żebyś nie robił tego w kuchni. Nie jesteśmy sami.

Odsunął się, spoglądając w stronę wejścia do pomieszczenia. Na szczęście nikogo tam nie zobaczył.

- Wybacz. Zapomniałem - przyznał zakłopotany. Usiadł na krześle obok podciągając jedno kolano pod klatkę piersiową. Oparł na nim policzek i wpatrywał się w chłopaka popijającego z wolna herbatę. Naprawdę miał ochotę go przytulić.

- O, Sinet! - usłyszeli głos mamy Doriana. - Jak miło, że odwiedzasz Doriana. Cały dzień leżał sam. A ja jeszcze muszę wyjść. Chcecie coś zjeść? - Stanęła przy lodówce i czekała na odpowiedź.

- Nie trzeba. Jak coś, to sobie poradzimy - odpowiedział zaradnie Sinet.

- Ale masz pierścionek... - wskazała na jego dłoń. Dziś założył tylko jeden.

- Dostałem od Doriego - pochwalił się nie zauważając przerażonego spojrzenia, jakie posyłał mu chłopak.

- Naprawdę? Wydawało mi się, że Dorian też nosił coś podobnego. To jakaś moda? - Przysiadła na krawędzi krzesła i wpatrywała się wyczekująco w dwóch chłopców uśmiechających się niezręcznie. Sinet właśnie zrozumiał swój błąd, ale nie wiedział, jak powinien go naprawić.

- Tak, noszę taki - potwierdził i uniósł swoją dłoń z identycznym pierścionkiem do tego, jaki miał jego chłopak. - To nie moda. Te pierścionki to zestaw dla dwóch osób - wyjaśnił tak stoicko, że gdyby Sinet nie widział jego trzęsącej się ręki pod stołem, nie zgadłby, że się denerwuje. Chwycił go uspokajająco za nadgarstek.

- Jak to? - zaśmiała się, a śmiech ten brzmiał sztucznie. Zapełniał niewygodną ciszę.

- Bo my jesteśmy parą.

Dorian sam nie wierzył, że te słowa wydostały się z jego własnych ust. Kompletnie nie wiedział, co ma zrobić dalej. Czekał z oczami wlepionymi w do połowy zapełniony herbatą kubek.

- Parą przyjaciół?

- Parą, mamo. Chodzimy ze sobą.

- Ale to niemożliwe - zaprzeczyła, święcie o tym przekonana.

- Jesteśmy razem - potwierdził śmiało Sinet. - Rozumiem, że może być pani zdziwiona, ale...

- Jesteście jeszcze młodzi - przerwała mu, wciąż się uśmiechając, jakby nie brała na poważnie ani słowa, które wychodziło z ich ust. - Można czasem eksperymentować. Niech będzie. Ale Dorianku, znajdziesz sobie niedługo dziewczynę i ci przejdzie - zwróciła się do swojego syna, który patrzył się na nią z rozchylonymi ustami. Nie mógł wykrztusić słowa. Miał wrażenie, jakby przybito go gwoździami do krzesła. Już nawet dotyk dłoni Sunny'ego nie zdawał się realny.

- Bez urazy - zaczął Sinet głosem wibrującym od wściekłości. - Jestem młody. I śmiertelnie poważny. Proszę nie patrzyć na mnie z góry. Jeśli pani nie akceptuje Doriana, to niech się chociaż pani do tego przyzna i powie otwarcie. Dziękuję - wycedził przez zęby wstając od stołu. Zaciskał palce na blacie aż zbielały mu kostki. Dorian patrzył na niego z boku zszokowany.

- Muszę już wychodzić - oznajmiła kobieta wymijająco i ulotniła się z pomieszczenia. Po chwili usłyszeli trzask drzwi do mieszkania.

Zaległa między nimi gęsta cisza, w której powoli układali sobie wszystko, co właśnie się zdarzyło. A była to świadomość przerażająca.

- Nie powinienem był tego mówić, prawda? - pierwszy odezwał się Sinet. Tym razem brzmiał delikatnie, nawet słabo.

- Wiesz co? - Zwrócił się do niego, a oczy miał pociemniałe o nieodgadnionym wyrazie. Sinet był przekonany, że się wścieknie. - Pieprzyć to. Miałeś rację. To moja mama powiedziała coś, czego nie powinna. Nie wierzę, że to powiedziała. Tak naprawdę, nie wiem co sobie wyobrażałem, ale... Nie to - dokończył żałośnie. Jego złość wypaliła się i ustąpiła miejsca zawodowi. Bo tak naprawdę nie potrafił się złościć na mamę. Kochał ją. Dlatego tak bardzo bolał jej brak zrozumienia. - Hej, Sunny... - Spojrzał na niego i wyglądał beznadziejnie. Już nie tylko choroba była widoczna, ale też czerwone policzki i spuchnięte oczy.

- No co? - Nie pamiętał momentu, w którym puścił jego dłoń, ale teraz znów ją chwycił. Czuł pod palcami suchą skórę, której przydałby się krem nawilżający. Natychmiast pomyślał, że musi się zająć tym chłopakiem, bo sam sobie nie radził.

- Jak pójdziemy do pokoju, to mnie przytulisz?

Otrzymał ciepły uśmiech. Sunny wstał i pociągnął jego rękę.

- Chodźmy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro