rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty ósmy, w którym wiele się nie udaje.
Początkowo Dorian miał nie jechać na zawody koszykarskie. Dobrze sobie radził, ale trener miał już ustalony skład, a chłopak i tak nie grał z nimi na stałe. Dwa dni przed zawodami okazało się jednak, że jeden z graczy się rozchorował i Dorian pozostał jedyną opcją. Mieli jeszcze dwóch rezerwowych, ale oni nie mieli zbyt wielkiego pojęcia o koszykówce, jedynie znali zasady. Tak naprawdę pożyczyli ich od lekkoatletów.
Dorianowi trochę nie na rękę był taki obrót spraw, gdyż w dzień zawodów wypadały akurat urodziny Sunny'ego. Miał nadzieję spędzić z nim trochę czasu i zaprosić go po szkole choćby na kawę, ale w takim wypadku nawet tego nie zdążyłby zrobić. W dodatku nie miał pojęcia, co mógłby mu z tej okazji dać i w końcu zamówił jakiś pierścionek przez internet. Dopiero, gdy przyszedł, stwierdził, że to przecież idiotyczny prezent, ponieważ Sinet ma na pewno jakiś konkretny styl biżuterii, którą nosi i to dość osobista sprawa, nie mówiąc już o tym, że wszystkie akcesoria, które posiadał musiały być ze srebra lub innych jakościowych materiałów. Teraz Dorian jednak już nie wiele mógł z tym zrobić. Obawy o urodziny Sineta oraz udział w zawodach mieszały się ze sobą w jego głowie i nie mógł się ich pozbyć przez całą noc poprzedzającą ten konkretny dzień. W końcu zasnął po trzeciej, a o szóstej zadzwonił jego budzik. Wyszedł z łóżka niemal z ulgą, bo nawet ten krótki spoczynek do spokojnych nie należał.
Rano chciał znaleźć Sineta i chociaż złożyć mu życzenia, ale okazało się, że jego klasie odwołali pierwszą lekcję, a on zaraz musiał wsiadać do autokaru razem z drużyną. Odpuścił sobie. Nawet pierścionka dziś zapomniał.
Gdy się przebierał przed meczem, otrzymał wiadomość.
„Powodzenia <3"
Przez dwie minut wpatrywał się w to słowo i zdawało mu się, że coś zaczyna mu ciążyć w klatce piersiowej. Nie miał pojęcia, co odpisać. To on powinien pierwszy życzyć swojemu chłopakowi wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, a teraz głupio było mu to napisać. Z kolei odpisanie czegokolwiek innego wskazywałoby na to, że zapomniał. Ostatecznie koledzy go pogonili i wrzucił komórkę do torby bez żadnej odpowiedzi.
Zrobili rozgrzewkę i podali dłonie swoi przeciwnikom. Dorian nawet nie spostrzegł się, kiedy zaczęli grać. Pierwsza kwarta nie szła im źle. Chłopak miał problemy z analizą, ale łapał piłkę i odruchowo wiedział, komu podać. Polegał na intuicji. Problemy zaczęły się dopiero po połowie meczu. Dwadzieścia minut gry, nawet z przerwą pomiędzy kwartami, wyczerpało go kompletnie. W nocy nie spał, a rano nie mógł przełknąć śniadania. Zjadł tylko jakiegoś batonika i teraz dawało się to we znaki.
- Hej! - W jego uszach wybuchł krótki krzyk i wiedział skąd dochodził, jednak nie zdążył zareagować. Obracając głowę, ciężka piłka trafiła go z impetem w oko. Upadł na ziemię utraciwszy siłę w mięśniach i powietrze w płucach. Leżał na podłodze cały zdrętwiały i widział tylko wirujące światła na suficie. Nie pamiętał, gdzie się znajdował, ale powoli przed jego oczami zaczynały pojawiać się znajome twarze i przypomniał sobie, że grał w meczu.
Ktoś pomógł mu wstać i usiąść na ławce, a on wiedział tylko, że musi powtarzać, że wszystko z nim okej i zaraz dojdzie do siebie. Wszedł jeszcze pod koniec ostatniej kwarty, ale dwa razy nie trafił do kosza, kiedy nikt go nie obstawiał i dotrwał do końca gry desperacko próbując powstrzymać łzy, które cisnęły mu się do oczu. Zdawało mu się, że cała drużyna wraz z trenerem patrzy na niego z zawodem, ale nawet nie chciał tego potwierdzać, bojąc się spojrzeć im w twarz. Trzymał głowę nisko. Dwóch kolegów pytało się go w autokarze, czy wszystko z nim w porządku, ale szybko ich zbył. Przegrana była tylko i wyłącznie jego winą, więc nikt nie musiał się o niego martwić. Sam to przełknie, skoro sam to zepsuł.
Chciał już tylko wrócić do domu i pójść spać. Wyszedł z pojazdu, ledwo utrzymując równowagę. Rzucił chłopakom słowa pożegnania i ruszył w swoją stronę, ale zatrzymał go znajomy głos, którego teraz zdecydowanie nie chciał słyszeć.
- Hej, Dori! I jak?
Sinet złapał go za ramię.
- Przegraliśmy - odparł tylko.
- Och... Ale pewnie zagraliście dobry mecz. - Nie tracił entuzjazmu.
- Wszystko zepsułem - wypowiedział ciążące mu słowa, ale wcale nie było mu lżej. Tylko bardziej chciało mu się płakać, na co nie mógł sobie pozwolić.
- Graliście jako drużyna. Po prostu się nie udało... - próbował go pocieszyć, ale Dorian odwrócił się od niego, poprawiając torbę na ramieniu. Jego oczy pozostawały skryte za gęstą grzywką.
- Muszę wracać - rzucił i prędko się oddalił, a z każdym krokiem ogarniał go coraz większy żal, że tak po prostu zostawił tam Sunny'ego, który przecież niczemu nie zawinił. Ale nie wiedział, jak postąpić inaczej. Dlatego uciekł.
*
Tego popołudnia Sinet sprawdzał swój telefon niezliczoną ilość razy. Próbował nawet coś napisać, ale w końcu kasował wiadomość. Kilka osób z rodziny i znajomych proponowało mu dziś świętowanie jego urodzin, ale on odmówił, mając nadzieję, że spędzi ten czas z Dorim. Jednak został sam. Zdawało się w dodatku, że tamten zapomniał. I nie chodziło tylko o to. Widział, że coś się u niego dzieje i przegrany mecz bardzo go dobił, ale nie udało im się nawet porozmawiać.
Leżał przez dwie godziny jak sparaliżowany i słuchał w kółko tej samej piosenki. Nie mógł zrozumieć, co ich nagle tak podzieliło, skoro jeszcze kilka dni temu wszystko było okej. Analizował wszystkie ich rozmowy i czyny, ale nic nie wydało mu się podejrzane. Może jedynie Dorian poprzedniego dnia sprawiał wrażenie trochę zestresowanego, ale nie musiało to nic znaczyć. Sinet doszedł ostatecznie do wniosku, że chłopak ma jakiś problem, o którym nie chce powiedzieć. Zmęczył się w końcu tym bezruchem i wstał ocierając wilgotne oczy. Wyszedł na dwór przejść się i przewietrzyć umysł.
*
Widział go następnego dnia w szkole. Siedział w swojej ławce nawet na przerwach i nie podnosił głowy opartej na policzku o dłoń. Nie można było zobaczyć jego twarzy. Mimo, że dzieliło ich ledwo kilka metrów, Sinet widział na środku klasy przepaść, której nie umiał przeskoczyć. „A może jest o coś zły? Ale wtedy rozmawiałby z innymi...", rozmyślał Sinet nie odrywając od niego wzroku.
Na piątej lekcji mieli matematykę. Po kolei robili zadania przy tablicy i w końcu wypadła kolej Doriana. Przez parę sekund się nie poruszał po wywołaniu jego nazwiska, ale nareszcie wstał podpierając się na ławce i wyszedł na środek klasy. Czytał słowa z podręcznika od nowa i od nowa, ale wyglądał, jakby ich nie pojmował.
- No, zapiszmy dane - pomogła nauczycielka zauważając jego dezorientację.
On powoli podniósł pisak i wypisał dane. Pomylił parę jednostek, ale kobieta szybko go poprawiła.
- Nie wiesz jak to zrobić, Dorian? - zapytała, kiedy stał już minutę nic nie mówiąc.
- Nie, nie... Poradzę sobie - zapewnił unosząc dłoń i dotknął pisakiem tablicy, ale nic na niej nie napisał.
- Ktoś chce pomóc?
- Twierdzenie sinusów - podpowiedział ktoś z tyłu klasy.
W końcu chłopak zaczął zapisywać wzór. Robił to bardzo powoli, a literom brakowało krągłości, jakby drżała mu ręka.
- Wszystko w porządku, Dorian? - zapytała nauczycielka. Zrobiła krok ku niemu, a on uśmiechnął się blado i kiwnął głową, zanim pisak wyśliznął mu się z dłoni, a on sam osunął się na podłogę.
Sinet od razu wystrzelił ze swojej ławki i znalazł się przy nim. Uniósł delikatnie jego głowę i sprawdził, czy nie krwawiła.
Nauczycielka kazała komuś zawołać pielęgniarkę i sama także kucnęła przy nieprzytomnym uczniu. Sprawdziła czy oddycha i z ulgą stwierdziła, że tak, choć trochę nierówno.
- Muszę powiadomić jego rodziców - oznajmiła, starając się zachować spokój. - Nie podchodźcie! - zwróciła się do reszty klasy. Niektóre osoby wstały już z miejsc zaciekawione niespodziewanym wydarzeniem. - Grzesiu, otwórz okno.
Po tych słowach wyciągnęła telefon i zaczęła szukać kontaktu do rodziców Doriana. W międzyczasie przyszła pielęgniarka, która zajęła się próbą ocucenia chłopaka. Niedługo później odzyskał jako taką świadomość i był w stanie usiąść z pomocą Sineta oraz pielęgniarki.
Mama Doriana mogła przyjechać po niego dopiero za godzinę. Do tego czasu polecono mu przenieść się do gabinetu pielęgniarki. Sinetowi pozwolono przy nim zostać, jako że wszyscy wiedzieli, że jest najbliższą mu osobą. Odeskortował go później do samochodu wraz z pielęgniarką. Nie zamienił z nim ani słowa tego dnia, jedynie ścisnął jego dłoń, zanim zostawił go z jego matką. Tamta podziękowała mu i odjechała, a widać było, że ledwo panowała nad nerwami.
Patrzył na oddalający się samochód z zupełną pustką w głowie. Musiał wrócić na lekcje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro