Przeczytaj mnie...
Wygrałam to nędzne życie na tym padole rozpaczy... Licznik słów równo, równiusienko 3500... Nie pytać mnie, jakim cudem ani dlaczego w Word mam 3479
Chociaż raz mam szczęście głupiego... Tak ma górze macie muzyczny motyw przewodni, jakby ktoś pytał...
SzalonyIntrowertyk
Przybądźcie tutaj, Dzieci Cesarstwa, w tę jedyną noc w roku, kiedy wieki Was sądzić nie będą, sprawiedliwość zasłoni oczy, a miłość okaże swe wdzięki. Dziś noc maskarady. Miłościwy Cesarz stanie się żebrakiem, Jego córa kurtyzaną, a żebrak niech nasunie na palce pierścienie*! Prawy barbarzyńcą, wiedźma w dobroć się odzieje! Strzeż się Ludu Cesarstwa świtu, który wszelkie przebranie obnaża...
– Marcusie – mruknął już podirytowany Dziedzic, słuchając kolejnych ogłoszeń, czytanych mu od samego poranka oraz komicznego listu, jaki został wysłany do wszystkich zaproszonych. Jak można było tak obrażać jego własną siostrę?! – Wystarczy tego! Kto był odpowiedzialny za... napisanie tej wiadomości?
Kolejna nieudolnie wpięta szpilka wbiła się w jego ciało. Syknął głośno. Krawiec schylił się nisko, zapewniając, że to już się nie powtórzy, a żadna, nawet najdrobniejsza ranka nie sprawi już bólu jednemu ze sławnych lwiąt**, Dziedzica i Wielkiego...
– Casiussie! – Jego faworyta przerwała mu. Właśnie prężyła się spokojnie na sofie, kokietując niezbyt dyskretnie jego liczne sługi, ale przecież takie miała zadanie, pięknie się prezentować. – Rozumiem, że ta maskarada to dla ciebie przekleństwo, ale... – odrzuciła od siebie książkę, którą jeszcze przed chwilą czytała i zbliżyła się do niego wolnym krokiem. Jej zwiewna i mało zakrywająca sukienka spadła jej zgrabnych z ramion, odsłaniając obojczyki...
– To nadal twoi poddani, jakkolwiek podirytowany nie jesteś... – kontynuowała, muskając jego ramiona, okryte zdobnymi epoletami. – Jeżeli chcesz, możesz ich odprawić, jednak kto...
– Wyjdzie wszyscy! Pragnę zostać sam... I ty, zostaw ten koszyk. Po co ci te nici? – Jego faworyta odstąpiła od niego, zawiedziona podążając za resztą. – Priscillo della Rosevana, nakazuję ci...
Zauważył jej lekki, prześmiewczy uśmiech, który dodawał jej prawie anielskiej urodzie pewnej dziwnej, figlarnej aury. Drzwi do jego apartamentów zostały zamknięte.
– Już się tak nie piekl, Cassiusie! – Roześmiała się, krzyżując przed sobą ramiona i przechadzając się po pokoju. – Jeszcze z ciebie ogniki wyjdą!
Cassius wreszcie mógł przestać udawać srogiego, poważnego władcę, przyszłego pana, dziedzica. Jego odbicie w lustrze w żaden sposób go nie przypominało. W tym stroju, ozdobionym drogocennym futrem, złotem i masce lwa nie umiał rozpoznać samego siebie, młodego, czasami impulsywnego mężczyzny. Musiał traktować swoją przyjaciółkę i towarzyszkę jak zwykłe popychadło, a do tego wyrywać sobie swoje dobre serce z klatki.
Sissi**** – tak właśnie ją nazywał, kiedy żadna dama dworu zbyt mocno obdarowująca go swoimi wdziękami i nie czaiła się w pobliżu, próbując oszpecić ją jakimś urokiem.
– Wreszcie sobie poszli. – mruknęła, poprawiając swoją suknię i rozsznurowując zbyt ciasny gorset. – Myślałam, że już nigdy tego nie zrobią. Nie wiem, kto sprowadził tego krawca, ale zdecydowanie nie potrafi on dorównać... – nagle igła z nitką się podniosła – mnie! – Jej oczy rozjaśniły się blaskiem tysiąca gwiazd, kiedy mamrotała kolejne słowa zaklęcia. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc rytm, jaki nadała temu wszystkiemu. Jego niezastąpiona przyjaciółka. – I ściągnij już tę maskę, proszę cię.
– Myślisz, że powinienem znieść tę tradycję? – Cassius spojrzał na nią, biorąc w końcu głęboki oddech. Ciężar wszystkich kryształów, misternych zdobień zdecydowanie utrudniał mu oddychanie.
– Zależy, jak na to spojrzeć. Ludzie ją uwielbiają, przecież wtedy każdy jest kimś innym, może grać... A do tego nikt nie pamięta, z kim się przespał poprzedniej nocy. To chyba jest w tym wszystkim najlepsze... przynajmniej dla nich – odparła, obchodząc go wokół i analizując, jak jej szło. Igła zawisła w powietrzu, Sissi przechyliła głowę w bok i jeszcze raz poczuł, jak kolejne skrawki materiału stają się całością.
– Więcej luster nie było? – prychnęła, nie mogąc powstrzymać śmiechu i przyglądając się mu w lustrze... – Wasza Wysokość wygląda w tym wspaniale, dostojniej od samych lwów. Tylko szkoda, że im futro skradziono... Ciekawe, co powiedziałby „twój miłosierny duch"?
– Sissi nie bądź... prześmiewcza! – Skarcił ją spojrzeniem, coś ukuło go w klatce. Skrzywił się.
Jego duch, jego zbawienie, które pojawiło się w jego snach, nosząc ukojenie dla wszelkich paranoi, przeszłości, która go nękała! Minęło już tyle lat, ale w nim pozostało to żywe. Widział czasami, jak jego ukochana żona ponownie od niego odchodzi, rzuca go na kolana, a on błaga, aby została. Nigdy nie był dla niej wystarczająco dobry, nigdy nie rozumiał jej przyziemności, umysłu, a jednak... Tej nocy, dokładnie pięć lat temu jego serce się złamało, kiedy zobaczył, że całuje się z innym, ucieka z pałacu, od niego i jego miłości.
Jednak wtedy, w tym nocnym koszmarze pojawiał się jego Dobry Duch muskał jego policzek, ocierał łzy, mówiąc, że to tylko senna mara, jedna z wielu. A potem zaczęła wracać każdej nocy, przemawiając swoim słodkim głosem i powoli zszywając jego serce. Ale zawsze inna. Raz była niewolnicą o ciemnej skórze i setce kolczyków, kolejnym jedną z wysokich, poważanych dam dworu, a jeszcze inny jego własną siostrą! Jej twarze, zawsze kobiece, ale w każdym śnie inne. Teraz nawet nie pamiętał, kiedy się pojawiła, jak weszła w jego głowę, ale uratowała go, naprawiła i...
– Cassius... – Sissi potrząsała nim lekko, próbując przywrócić go ich świata – Cassius!
– Wybacz mi, moja droga. Ja... – Rozchylił lekko pełne wargi, starając się znaleźć odpowiednie słowa. Sissi nie znosiła rozmawiać o jego Duchu, nie ufając, nie wierząc, że może istnieć, ale czy ją mógł za to winić? Nie raz powtarzała mu, że to tylko wymysł jego wyobraźni, że jego umysł szukał ratunku za wszelką cenę lub że bogowie się z nim bawią, z samym Dziedzicem!
– Myślałeś o niej... – burknęła, nagle tracąc cały humor. Pokręciła głową, odchodząc od niego kilka kroków. Nagle igła ukuła go, Sissi przestała się skupiać. Może nie powinien jej rozpraszać, kiedy tak niebezpieczne narzędzie znajduje się jej dłoni... albo zaklęciu.
– Zastanów się nad tym, Sissi! Ona się tutaj pojawi, obiecała! Przyszła do mnie wczorajszej nocy. Tak długo ją prosiłem, żeby mi się pokazała i nareszcie! Czy to nie cudowne, że ją poznam? Kogoś, komu winię życie, ciebie! – Wypowiadał te słowa z coraz większą pewnością, jego głos stawał się coraz donośniejszy, wargi prawie drżały... a Sissi stała w kącie, nieustannie znosząc ich szaleńcze brzmienie.
– Jeżeli tylko Venera pozwoli ci ją ujrzeć bez maski i zapytać o imię. Pokrętna z niej bogini... – odparła już bardziej do siebie niż do niego, badając misternie wykonane zdobienia na jej sukni, fiołkowej, delikatnej i niewinnej jak na faworytę przyszłego władcy – chce dla nas miłości, kocha pożądanie, a jednak... nie dla nas prawdziwa miłość. Venera pozwala nam się poznać tylko pod osłoną masek, poznać jej wyroki... Skąd wiesz, że to będzie ta, a nie jakaś kurtyzana? Do tego jeszcze ten rytuał! – Obróciła się w jego kierunku, odwołując już igłę. Jej oczy stały się normalne, pospolicie niebieskie.
– To właśnie i nastri ***** mnie do niej doprowadzą? Czy one nie podążają za sercem? Nie są jego drogą? W tę jedną noc poznajemy wyroki miłości! – odparł, powoli ściągając z siebie ten śmieszny kostium, w którym będzie zmuszony wytrzymać do świtu.
– Raczej humor Venery...
– Może ją onieśmielam? Przecież to tak możliwe! Może być prostą dziewczyną, która...
– Casiuss, twoja romantyczność właśnie cię poniosła! – odparła szorstko, nadal chowając się w kącie. – To są silne czary, aby wejść w czyjś umysł.
– Proszę Sissi! – Nie potrafił być na nią zły, nie w takiej atmosferze podniecenia i romansów! Po prostu uśmiechnął się do niej czule, całkowicie ignorując jej uwagi.
– Dobrze więc... – mruknęła niezadowolona, prostując się i lekko dystansując. – Ale jeżeli okaże się, że ona chce cię zabić, to pozwól, że osobiście rozsadzę jej łeb!
Ukorz się Ludu Cesarstwa, schroń pod płaszczem Venery i tańcz do samego świtu! Rzucam na Was czar tej nocy, chowam twarze i imiona, plączę języki! Przeznaczenie krętą ścieżką wiedzie, niczym wstążki Nas oplecie i w tej maskaradzie sądu serc dokona!
Do największej z sal pałacu, z lustrami tworzącymi dziwne iluzje, żyrandolami prawie sięgającymi podłogi na tę noc wprowadziła się cała śmietanka towarzyska, piękne damy i zaszczytni panowie, bardziej przejmujący się polityką niż całą otoczką balu... Jednak jak to mogło być zdradliwe, kiedy nie wiedziałeś, kto sprzymierzeńcem, a kto wrogiem, kto powtórzy te słowa w Senacie, a kto zachowa je dla siebie. Istna gra bez sprawiedliwości, pod osłoną nocy, płaszczy i masek!
Cassius i Sissi, chociaż nie mógł mieć pewności, że to na pewno ona, rozdzielili się już po pierwszym, zaszczytnym tańcu, który inaugurował całe to zdarzenie. Sissi odmówiła podjęcia się swojej wstążki – po prostu ominęła sługi, które stały i podawały je każdemu, kończącemu ostatnią z figur******.
Cassius już czuł, że czar rzucony na zgromadzonych na początku balu zaczyna działać. Nie miał pewności z kim rozmawiał, nie rozpoznawał twarzy przyjaciół pod maskami, a ich głosy wydawały się im tak nieznajome. Czy to jego siostra stała w tej szkarłatnej sukni? Nie, to nie mogła być ona. Przecież jej włosy były tak samo kręcone i kasztanowe jak jego.
Kilku młodzieńców biegało ze swoimi wstążkami, szukając swoich wybranków na tę noc... Oby tylko nimi nie były sławne charty Cassiusa, które spoglądały mądrymi oczami na gości spod jednego ze stołów i łapały co lepsze kąski. Venera lubiła zwodzić, więc czy nie mogła im spłatać takiego figla?
Przed tą całą maskaradą, czuł, że może odnaleźć swojego Ducha. Gdzieś w tym tłumie spojrzy ona na niego swoimi raz czarnymi a raz fiołkowymi oczami. Przecież prawdziwa miłość zawsze znała drogę, a ich musiała taka łączyć! Ile to razy płakał w jej ramionach! Ile to razy ona go wysłuchała, nie mówiąc ani słowa! Nie była jednym z lekarzy, tak wściekle dociekliwych i chcących wejść mu do głowy, odczytać wszystkie jego myśli i zaradzić duchom przeszłości...
On już oddał jej swoje serce, kiedy go uratowała pewnej nocy. Już trzymał sztylet... Ona to przerwała. Sissi przybiegła zaraz po jej zniknięciu, przerażona, dygocąca ze strachu i opatrzyła jego ranny swoimi zdolnymi palcami. To ona musiała ją zawołać, wejść także w jej sen i go uratować...
– Nie rozwinął pan jeszcze swojej wstążki? – Jakiś głos przerwał mu jego posępne myśli. Była to jedna z zaproszonych kurtyzan. Bardzo ładna, ze słodkim głosem prawie jak słowik, ale czy to nie ta sławna śpiewaczka, która miała dzisiaj popisać się swoim głosem? Nie umiał tego stwierdzić, kiedy ponownie obracał wstążkę w dłoniach.
– Wydaje się, że czekam na odpowiedni moment... – odparł, nadając swojemu głosu niebywałej miękkości, pewnej nonszalancki, która tak często sprawiała, że policzki kobiet się rumieniły.
– Och... niech się pan spieszy. Venera nie lubi, kiedy ktoś się tak bardzo ociąga...
– Jednak lubi także gry – odpowiedział natychmiast, dotykając jej misternego upięcia, gdzie ktoś zdecydował umieścić setki pereł i drobnych, złotych piór – a ja właśnie próbuje ją podsycić.
Uniosła lekko głowę, jakby sama siebie podziwiając. Eksponowała gładkość skóry i wdzięki. Czy mogła w nim rozpoznać następcę? To niemożliwe! Czy to mogła być ona? Czy samo przeznaczenie ją do niego przywiodło? Spojrzał szybko na jej dłonie. Nie, w nich znajdował się jeszcze cały motek wstążki, owinięty wokół zgrabnych palców.
– To takie niegodziwe! Miłość to jedyne, co my kobiety możemy tutaj mieć! – I nagle odfrunęła, trzepocąc długą, powłóczystą suknią.
Cassius roześmiał się cicho, ale w żaden sposób szyderczo – nie miał na tyle serca, aby tak postąpić.
Czy kurtyzana miała rację? Może powinien przestać już o tym myśleć i rozplątać ten motek? A jeżeli nie pozna jej twarzy, jeżeli ucieknie od niego przed świtem, zanim zaklęcie zostanie zdjęte? Czy niepewność nie była lepsza od wiedzy? Nie umiał zdecydować, a jego serce biło mocno w jego piersi, kiedy ponownie dotykał karmazynowej wstążki... Tak wiele niewiadomych kłębiło się w jego umyśle, a tak mało miał odpowiedzi!
Coś go uderzyło, wypchnęło z przyjemnego kąta, prawie wywróciło na posadzkę. Czy ktoś to dostrzegł, spojrzał na niego krzywo? Przecież i tak nie wiedzieli, kto krył się pod tą maską. To musiała być bogini, już się niecierpliwiła jego biernością...
Odwinął niepewnie wstążkę, a ta rozwinęła się przed nim, wytyczając mu drogę.
Szedł korytarzami własnego pałacu, obserwowany przez swoich przodków i wieki. Rzeźby z marmuru niepewnie na niego patrzyły, jedne się śmiały, inne płakały, a gdzieś tam młody tytan siłował się z lwem. Minął galerię lustrzaną, minął drugą salę balową, minął ogrody... Gdzie ta wstążka go prowadziła? Poza pałac? Przepychał się przez gości, przez kolejne kręgi, a swoim zapałem wprost dorównywał młodzikom! Jego wstążka zawinęła się o posąg Venery – dumny, wzniosły, ze słowikiem na przedramieniu, który mądrze spoglądał na swoją panią, śpiewając jej najpiękniejsze melodie cesarstwa... Czy to mógł być jakiś znak na tę noc?
Nie miał pojęcia i nawet jego wszechstronnie wykształcony umysł nie potrafił tego pojąć. Przecież bogowie uwielbiali się bawić, sami czasami uwodzić swoich podopiecznych, aby potem bawić się losami ich dzieci. Ile to herosów skończyło w paszczy jakiejś kreatury z morza lub potwora z górskich szczelin? A jeżeli tak, czy bogini nie mogła się bawić także z nim? Może to ona szła przed nim, zaplątując jego wstążkę, chowając ją po zakamarkach i nie chciała, aby dotarł do tej jedynej, do swojego Dobrego Ducha? Nie, mówienie źle samej bogini miłości, kiedy to jej najsilniejsza konstelacja widniała na niebie, było nierozsądne.
W którym momencie trafił on do biblioteki pałacowej? Nie miał pojęcia! Potężne zwoje, losy bohaterów i ludzi leżały przed nim, za nim, nad nim i jeszcze pod nim, docierając aż do samych fundamentów pierwszej cesarskiej wili. Rozglądnął się wokół siebie. Wstążka wiła się pośród kręconych schodów, układała wzdłuż regałów, a potem opadała znów w dół... Ona już zmierzała w jednym kierunku i Cassius był tego pewien!
Przecież to było oczywiste, że będzie czekać na niego gdzieś pośród setek zwojów i książek, równie tajemnicza jak w jego snach, równie tak piękna i mądra. Poprawił swój strój i upewnił, że dobrze się prezentuje.
Jego serce zaczęło bić w jego klatce, już się do niej rwało, czuł, że jest blisko, a zapach fiołków, który zawsze towarzyszył im w snach, stał się tak obezwładniający... Wszedł do ostatniej z bibliotek. Była pusta, całkowicie pusta, a wstążka kończyła się tuż przed ogromnym zwierciadłem, przecięła jeszcze kilka otwartych ksiąg po drodze i znikała...
Nie, to nie mogła być prawda! Przecież ona nie mogła być nicością, musiała istnieć, żyć, stać się jego nadzieją! Czy bogini z niego tak podle zadrwiła, czy chciała mu wyrwać serce? Tyle niegodziwców skrywających się za maskami, spiskowców, szpiegów znajdzie tej nocy miłość! A on? Ładna Sissi obdaruje go swoimi względami, rozpali, a potem opuści jego łoże, zostawiając go z własnymi myślami i zapachem bergamotki. Jak to możliwe? Przecież tak wyraźnie czuł zapach fiołków, widział już zarys jej ciała... A jej nie ma.
Zrzucił z impetem książki, chciał rozbić lustro, jednak ono trwało wytrwale, próbował zerwać maskę, już się do tego przymierzył. Poczuł, jak zrywanie skórę. Co za bezsens maskarady, jeżeli nikt na niej nic nie znajduje! Jedna, mała karteczka upadła na podłogę. Coś go pchnęło. Upadł na podłogę.
Przeczytaj mnie baranie!
Otworzył ją. Coś mu podpowiedziało, aby to zrobił. Jakiś delikatny, słodki szept z tyłu jego głowy.
Weź chociaż raz rusz tym romantycznym łbem! Wiem, że Moje Dzieci kochają te gry z miłością, ale pomyśl, rozejrzyj się wokół. Jesteś chyba na tyle mądry, co?
Nie jesteś jak Twoi przodkowie, kochasz ją prawdziwie, tak jak... powinno być, więc... będę dla Ciebie miła. Rusz tym łbem, baranie!
Twoja Kochana V.
Natychmiast otworzył księgi, które leżały na stronie i przekartkował je... Zaklęcie wiążące? Wiązanie skrzata? Nie, to nie to. Wertował dalej, starając się coś znaleźć. Kolejna karteczka, tym razem z jakimś znajomym pismem, tak zawiłym i lekkim w swojej formie wyleciała z tomu. Gdyby tylko teraz mógł poprosić Sissi, aby podała mu listy z jego biurka i pomogła przyjrzeć się tym literom, lekko wspierając na jego ramieniu...
Droga do serca, ciekawa to sprawa. Jaka jest jego, aby otworzyć umysł? Przez dobro? Nie, to zbyt naiwne. Przez jego żonę? Za proste. Przez tragedię? Brutalne, ale efektywne. Przecież budzi się co noc, widzi znów ten koszmar, a gdyby tak go ukoić, przynieść ulgę...
I tutaj kartka się kończyła, nadpalona jakimś dziwnym ogniem, wyrwana z kontekstu. Czy przedmioty też mogły mieć swoją maskaradę, ukrywać swoje znaczenie i chować się za maskami? Nie, aż tak okrutna bogini nie była.
– Rusz tym łbem, a nie... – jego myśli nagle się zatrzymały, jakby chciał się zastanowić nad tym, co dalej pomyśleć – sercem i swoją wielką męskością!
– Narobiłeś wróblu jeden!
– Co ja narobiłem? Ty to zepsułaś! Trzeba było nie udawać człowieka!
– Ja? Zaraz ci te piórka powyrywam...
Nie, to nie mogły być jego myśli! Co za zły duch się do nich wkradł i w nich mieszał! A może już sam oszalał z tęsknoty do niej albo to ona bawiła się z nim w te gierki?
– Kto tutaj jest? – Obejrzał się wokół siebie, szukając czegokolwiek wzrokiem, spiskowca w masce, swojej ukochanej czy zwykłego cienia na starych regałach. Tylko najwyżsi urzędnicy, czarodzieje i temu pochodne oraz oni – członkowie rodziny królewskiej mieli prawo się tutaj znajdować.
– Echo, echoo, echooo – odparło mu coś, ale tak dźwięcznym głosem, że nawet słowiki w królewskich ogrodach mogłyby mu pozazdrościć.
– A w skrzydełko chcesz? – dodało drugie. Słyszał je wyraźnie, znajdowały się gdzieś nad jego głową, tam wysoko pod stropem i potężnym żyrandolem, który świecił nienaturalnie niebieskim światłem... Podobno pomagało skupić się czarodziejom na kontemplacji zaklęć, chociaż już od dziecka podejrzewał, że służy tylko po to, aby nie zasnęli nad grubymi, starymi arkanami...
– Auć! Dobrze, już uspokój się... Ciągniemy dalej jego wstążkę czy nie?
– Nasza pani powiedziała, że sam ma znaleźć rozwiązanie, że ona w prawdziwej miłości nie pomaga...
– Ah... Musiał jego pra-pra-pra...
– Nie wystarczy dwanaście razy pra? Wróblu...
– Dziadek zadrwić z Naszej Pani. Rozkochać ją... Ale musisz przyznać, że te szmaragdowe oczy mają po niej.
– Weź się w orzecha!
I w tym momencie Cassius osłupiał. Gdzieś tam w górze, na jednym z regałów, siedziały dwa słowiki, a jeden z nich trzymał w swoich małych szponach jego wstążkę – piękną, przeplataną gdzieniegdzie złotą nicią.
– W orzeszek... – Większy z ptaszków, o piękniejszych kolorach uderzył drugiego skrzydłem. – Patrzy na nas...
– Koci móżdżku! Zapomniałeś? Przecież dzisiaj wszyscy się przebierają!
– Bla, bla, bla! Nie po tutaj jesteśmy!
Cassius zamarł, zastygł w miejscu, widząc te przedziwne stworzenia, siedzące i kłócące się ze sobą. Zwykle usłyszałby ich śpiew, tak delikatny i miły dla uszu, który zawsze pomagał mu przy pisaniu ważnych traktatów, zwykle za długo zalegających w jego szufladzie i tylko Sissi zdawała się mieć pojęcie, co z nimi zrobić...
Ciekawe, co się z nią teraz działo? Może już na niego czekała, rozczesując swoje złote włosy, sięgające do podłogi albo uczyła się nowych zaklęć, rysując runy palcem przed swoją toaletką... Dlaczego tak nagle pomyślał o niej i zapomniał całkowicie o swoim Dobrym Duchu?
– Do rzeczy... – zaczęło wredniejsze ze stworzeń, obracając ciekawsko małą główkę. Cassius miał nieodparte wrażenie, że ono wcale nie spogląda na jego twarz, ale gdzieś głębiej, przeszywa jego oczy, każdą myśl i kieruje się... do serca? Może to dlatego zaczęło teraz tak szybko bić.
– Możesz nam zadać trzy pytania o nią... – drugi ptak podrapał go i sam kontynuował– albo jego... I dlaczego znowu trzy? Ja tam wolę dziesięć!
– Stul dziób! Zadaj je mądrze...
– Czy kiedykolwiek widziałem ją na własne oczy, w swojej prawdziwej postaci? – zapytał po chwili namysłu, przechodząc się wokół stołu i jeszcze raz spoglądając na zaklęcia... Przecież była jego jedyna szansa, aby ją poznać!
– Tak... – A więc istniała i to bliżej niż się tego spodziewał. Może istniała wprost na wyciągnięcie jego ręki, mijał ją codziennie na korytarzach pałacu, a dzisiaj znajdowała się gdzieś pośród tłumu...
– Czy... – bał się zadać to pytanie, nagle język odmówił mu posłuszeństwa. Spojrzał na notatkę, sporządzoną na marginesie grimuaru, która zdecydowanie przypomniała mu czyjeś pismo, ale... czy na coś takiego także mógł zostać rzucony urok, aby nie mógł jej poznać?
– Czy ja kiedykolwiek ją posiadłem? Tutaj, w tym świecie, nie w sennej marze...
– Tylko o jednym... Tak.
Jeszcze raz przyjrzał się kartce... To charakterystyczne „s", tak mocno zaakcentowane i zawinięte parokrotnie... Kto tak się podpisywał? Czy zostały ustalone jakieś reguły tych pytań?
– Kto to napisał? – zapytał, podnosząc księgę i wskazując na margines, zapisany drobnym maczkiem. Ptaszki zdębiały, pomachały skrzydełkami, jakby niepewne, co mogą powiedzieć...
– Priscilla della...
Pędził, ile sił w nogach, wpadł tak nagle do swoich apartamentów, otwierając drzwi na oścież i odpychając od siebie sługi. Siedziała tam w jego gabinecie, przy nikłym świetle świecy, przysłuchując się muzyce, jaka dobiegała z pobliskich ogrodów i mając wzrok utkwiony w jego liście. Podniosła się natychmiast.
– Wiem już! – wykrzyknął, przybliżając się do niej. – Wiem, że to ty...
– Ktoś ty? – Znieruchomiał, zamarzł pod siłą jej zaklęcia. Przestraszyła się, spłoszyła jak dzikie zwierzę, patrząc na niego z przerażeniem.
– To ty! – Uśmiechnął się do niej na swój uroczy, delikatny i prawie kobiecy sposób. – To ty mnie uratowałaś, ale dlaczego? Przecież jesteś tylko... Przecież ja siłą zagarnąłem twoje ciało, wdarłem się do umysłu!
– Cassius? – Puściła go, upadł na podłogę.
Otworzył dłoń, a w niej pojawiła się ta sama wstążka, która spadała na podłogę, aby potem opleść nadgarstek Sissi, wspiąć się po jej ręce. Nagle poruszyła się pośród złotych iskier, jego maska zniknęła jak piasek, złoty pył, który rozwiewa wiatr, a wstęga owinęła się wokół jej klatki... i serca.
– Sissi... Ale dlaczego?
Uśmiechnęła się delikatnie, enigmatycznie, dotykając jego twarzy.
– Wyroki miłości są niezbadane, chociaż tej prawdziwej nikt nie zrozumie, tak samo jak jej dróg... Tak licznych, a jednak... – Zawiesiła na chwilę głos, poddając się jego delikatnemu dotykowi. – Kto okazał mi jedyną dobroć, kiedy dotarłam tutaj, na dwór? Kto przepędził te złośnice? Kto słuchał ze mną słowików w ogrodach? Kto... był dla mnie tak delikatny, czuły, kiedy... – Chwyciła go za dłonie, ujmując je w swoich. – Ale... jak? Przecież to zaklęcie było nie do...
Ale on już nie słuchał. Przyciągnął ją do siebie, aby złożyć najsłodszy z pocałunków na jej wargach.
*Pierścienie ( lub sygnety ) służyły w przeszłości jako wyznacznik przynależności do szanowanego rodu. Jeżeli ktoś posiadał pierścień, najczęściej był on głową rodu, decydował o jego członkach etc. Posiadał nad nimi władzę, tak w skrócie.
**Wolna wariacja na temat tytułów. We Francji dziedziców tronu nazywano „delfinami" od niegdyś im sprzedanego tytułu, który potem sukcesywnie dziedziczyli. Często nazywano ludzi przymiotami zwierząt od tego, co mieli w herbie – tutaj lew.
***Wydzielona dla danej osoby część pałacu.
****Sissi jest możliwym zdrobnieniem imienia Priscilla. Dlaczego tylko możliwym? Ponieważ nikt do końca nie wie, skąd pochodzi.
*****I nastri – ( z wł. ) wstążki
******Kolejne kroki w tańcu się nazywane mianem „figur".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro