Juu san
Hinata przekroczył próg kolejnej części korytarza, o mało nie wpadając przy tym w tył czarnoskórej pielęgniarki, która zatrzymała się przed nim gwałtownie.
— To powinna być tamta sala, jeśli dobrze pamiętam. — Wskazała palcem drzwi z numerem 203.
Shouyou skinął głową, a ona się oddaliła. Zastanawiał się, czy w dzieciństwie rodzice nigdy nie upominali jej, że nie pokazuje się na coś palcem. Potem zreflektował się, że nie każdy musiał mieć rodziców, a tym bardziej dzieciństwo. Zazwyczaj z tą myślą robiło mu się lżej, tym razem — nie szczególnie.
Nigdy nie był w korytarzu, który teraz przemierzał. Okazał się on przedłużeniem tego w poczekalni, tylko widocznie nosił bardziej zamknięty charakter. Czuł się trochę niezręcznie, gdy Nishinoya i Sugawara zdecydowali się przyjechać do Natsu razem z nim. Teraz, gdy znalazł się sam, mógł w końcu swobodnie przekierować swoje myśli na przygotowanie do spotkania z rodziną.
Dawno ich wszystkich nie widział, a szczególnie siostry. Zatrzymał się pod salą, na której drzwiach faktycznie wisiała karteczka z jej nazwiskiem i informacją o jadłospisie, jaki jej przysługuje. Przez chwilę zawahał się, z ręką nad klamką, czy na pewno chce tam wchodzić. Wydawało mu się przez chwilę, że nie.
Nigdy nie czuł się tak samotny, jak przez ostatnie pół roku. Nieustannym ćwiczeniem gry w siatkówkę starał się wypełnić czas, jaki zawsze spędzał razem z rodziną. Wydawało mu się, że bez nich jakoś sobie radzi. Rzadko rozmyślał nad tym co go omija. Teraz dostrzegł, że wracanie do dawnego życia wydaje się jakieś takie... nieprzyjemne.
O niektórych rzeczach wolał już nie pamiętać. Wiedział jednak, że nie ma wyboru i tym razem także go nie miał. Zanim jego ręka zdecydowała się spocząć na klamce, drzwi otworzyły się przed nim same. W nich przywitała go zaniedbana twarz macochy — z rozmazanym makijażem i splątanymi kosmykami wpadającymi do ust.
— Ach, Shouyou, już jesteś — wychrypiała, po czym ujęła go przelotnie. Poczuł jedynie delikatny zapach jej perfum, gdy wyminęła go w progu.
Słysząc stukot jej butów o posadzkę, Hinata rozchylił przymykające się drzwi.
Zlustrował wzrokiem całą salę. Była niewielka, w porównaniu do tej, którą Natsu zajmowała poprzednio. Znajdowało się tutaj jednak tylko jedno łóżko, a nie trzy, tak jak tam. Na tym jedynym łóżku, pod grubą warstwą pościeli, rysowała się sylwetka śpiącej dziewczynki. Na poduszce porozrzucane były rude kosmyki, a obok spływało na podłogę kilka kolorowych rurek. Jedna kończyła się w konstrukcji kroplówki, inna podłączona była do wydających miarowe odgłosy urządzeń.
Podniósł wzrok na sylwetkę ojca.
— Cześć synu. — Siedział na krześle obok okna. Kolorową książkę dla dzieci, którą trzymał w rękach, położył na kołdrze Natsu, grzbietem do góry.
Hinata wiedział, że ojciec czytał Natsu nawet, gdy była nieprzytomna. Sam lubił tego posłuchać, gdy we dwoje czuwali przy jej łóżku.
— Cześć — odpowiedział ojcu na powitanie, zamykając za sobą drzwi. — Śpi, czy jest nieprzytomna? — zapytał, wskazując głową w stronę siostry.
— Śpi — odrzekł mężczyzna, a w jego słowach i wyrazie twarzy kryła się satysfakcja i ulga. — Obudziła się kilka godzin po zabiegu.
Hinata skinął głową i zajął krzesło po drugiej stronie łóżka. Z tej perspektywy widział tylko fragment ojcowskiego swetra w jaskrawych kolorach oraz jego głowę, z wpatrującymi się nań niebieskimi oczami, mało podobnymi do jego własnych. Podobno Shouyou odziedziczył je po matce.
— Dlaczego nie powiedziałeś mi, po co mam przyjechać do szpitala? — zadał kolejne pytanie, z jakiegoś powodu nie mogąc się rozluźnić, ani złagodzić tonu.
Ojciec machnął ręką, jakby odganiał natarczywego owada.
— Natsu się budziła i lekarze od razu czegoś chcieli — odpowiedział wymijająco.
— Denerwowałem się trochę, bo nie wiedziałem, czy nie chodzi o coś złego — przyznał nastolatek, nie przyjmując jego wytłumaczenia.
Keichii Hinata sięgnął dłonią przez pościel, jakby chciał ująć rękę swojego syna. Dzieliła ich jednak zbyt duża odległość, a Shouyou do teraz nie odczuł ochoty na czułości, które symbolizowały dzieciństwo.
— Przepraszam. — Mimo że te słowa wydawały się szczere, nastolatek, wbrew wszystkiemu, nakazał sobie w nie nie wierzyć. — Nie pomyślałem o tym. Wiesz, że dużo się dzieje każdego dnia.
Hinata westchnął.
— Więc to już koniec?
Twarz ojca jakby się rozjaśniła, gdy padło to pytanie. Otworzył usta, by udzielić na nie odpowiedzi, jednak zanim to zrobił, do pomieszczenia wróciła Narumi.
— Byłam w łazience — powiedziała szybko przyciszonym głosem. Wyglądała o wiele lepiej, niż poprzednio. Odświeżone wodą policzki wydawały się spokojniejsze, lecz zaczerwienione oczy nadal pozostawały zmęczone. — Miałeś czym tutaj przyjechać, Shouyou? — zapytała łagodnie, przysuwając sobie trzecie krzesło w pobliże chłopca.
— Przyjechałem autobusem razem z przyjaciółmi.
Ojciec wydawał się delikatnie zaskoczony tą informacją.
— Przyjechałeś z kimś? Czemu nie powiedziałeś wcześniej? Pewnie muszą teraz tkwić w poczekalni.
Shouyou wzruszył ramionami.
— Sami to zaoferowali. Chyba mogą poczekać.
Mężczyzna chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak zrezygnował, gdy Narumi pokręciła głową.
— Kto z tobą przyjechał? — zadała kolejne pytanie, kładąc mu rękę na ramieniu. Czując to, Hinata w końcu się rozluźnił. Lubił ją. Lubił jej łagodne podejście, jej troskliwość pomimo tego, że nie był jej synem. Zastępowała mu matkę lepiej, niż ojciec starał się być jego rodzicem.
— Z Nishinoyą i jeszcze jednym kolegą ze szkoły. Byłem z nimi, kiedy tata zadzwonił.
— Cieszę się, że dogadujecie się z Yuu — uśmiechnęła się łagodnie. — Jeśli chcesz mogę was potem odwieźć do domu ciotki.
Hinata pokręcił głową.
— Nie trzeba. Damy sobie radę.
Macocha nie próbowała zmienić jego decyzji. Zapadła chwila ciszy, przerywana jedynie przez głośne oddechy i rzężenie maszyn.
— Jak tam w szkole? — zapytał w końcu ojciec, jakby właśnie przypomniał sobie, że Shouyou do niej uczęszcza. Zamierzając odpowiedzieć, chłopak nawet nie wiedział, od czego zacząć.
— W porządku — wydukał w końcu. — Dostałem się do drużyny siatkówki.
— To świetnie! — rozpromieniła się Narumi. — W końcu ćwiczyłeś całe wakacje.
On także pozwolił sobie na uśmiech.
— Teraz będę trenował jeszcze więcej — dopowiedział, jednak cały czas zdawał sobie sprawę, że omijają główny temat, który go tu sprowadził.
Zerknął w stronę twarzy siostry, zanurzonej w tonach kołder, używanych tysiące razy, przez co niewiele różniących się odcieniem od koloru jej skóry. Przyzwyczaił się już do tego widoku, tak samo jak do własnej, wewnętrznej samotności.
Narumi, która od dawna lepiej odczytywała jego gesty, tym razem także odgadła, o czym myślał.
— Wygląda na to, że będzie zdrowa — powiedziała tak po prostu, jakby ten fakt nie kosztował ich wszystkich wielomiesięcznego zmęczenia, poświęceń i nakładów pieniędzy.
— Lekarz powiedział, że możemy ją zabrać do domu za dwa tygodnie — włączył się ojciec. — Kilka dni wcześniej będziemy mogli pojechać do mieszkania, żeby wszystko przygotować. Już wziąłem wolne. Ciebie też mogę zwolnić ze szkoły — poinformował ożywiony.
Dwa tygodnie. Umysł Shouyou próbował przetrawić tą liczbę. Starał się nie okazywać, co czuje wobec tej daty, gdy dorośli wokół niego wydawali się szczęśliwi. Nigdy nie chciał im w niczym zawadzać, także tym razem. Na razie pragnął się tylko od nich odsunąć i pomyśleć.
— W porządku — powiedział zamiast tego. — A więc dwa tygodnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro