Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Hachi

— Nie nadaję się do tego. Po prostu, nie ma mowy.

— Nadajesz — odpowiedziała spokojnie Ayako. Siedzieli, tak jak ostatnio, w jej pełnym cieni pokoju, tyle, że tym razem dziewczyna zasiadała w wyściełanym tysiącami poduszek, szerokim bujanym fotelu. — Wiesz, że możesz to zrobić, musiałbyś tylko zdobyć się na kilka poświęceń.

— Nie rozmawiajmy tak, jakbyś już nie żyła! — uniósł się natychmiast Nishinoya, podchodząc do jedynego w tym pokoju, zakrytego zasłonami okna.

Od razu po szkole skierował się na przystanek autobusowy, a później, nie informując nikogo o swoim przybyciu, przemknął się doskonale znanymi z dzieciństwa korytarzami do pokoju przyrodniej siostry. Zamierzał tylko sprawdzić, w jakim jest stanie i wrócić do domu, jeszcze zanim matka skończy pracę.

Pukając do jej drzwi, które jak zwykle otworzyły się bezszelestnie, spodziewał się o wiele gorszego widoku. Oprócz głębokich cieni pod oczami i spierzchniętych od gorączki ust, Ayako wyglądała tak jak ostatnio, jakby nie przechodziła właśnie zaognienia choroby, która dręczyła ją od dzieciństwa. Dopiero, gdy ją zobaczył, zdał sobie sprawę, że nie wziął pod uwagę możliwości, że dziewczyna może być w tej chwili na jakiś zabiegach, badaniach lub w czyimś towarzystwie. Ta opóźniona refleksja okazała się jednak niepotrzebna, gdyż Ayako bujała się w samotności w swoim wiklinowym fotelu, tonąc w stosie poduszek i pościeli, zupełnie, jakby oczekiwała jego przybycia.

Jego ostatnie słowa sprawiły, że dziewczyna zamilkła. Gdy z powrotem na nią spojrzał, wyglądała o dwadzieścia lat starzej, lub, co może trafniejsze w tym przypadku, o dwadzieścia dni bliżej do grobu. Nishinoya wypuścił głośno powietrze z ust.

— Zresztą dobrze wiesz, że nie mam zamiaru z niczego rezygnować na rzecz jakiejś głupiej, bezsensownej zachcianki naszej babki — powiedział, chcąc złagodzić wydźwięk poprzedniej wypowiedzi.

Tak naprawdę zastanowił się jednak, czy miał jeszcze z czego rezygnować. Siatkówkę traktował już jak przeszłość, Azumane nawet się już nie odzywał, a nauka jak zwykle szła mu jak po grudzie. W tej chwili nie widział dla siebie żadnej określonej przyszłości, więc co miał poświęcać?

Hinatę widział tego dnia tylko raz, mijając go w drzwiach kuchni o zadziwiająco wczesnej godzinie: za kwadrans piąta. Shouyou już wychodził z domu, a Yuu zmierzał tylko do składzika pod schodami po papier toaletowy, którego zabrakło w toalecie na piętrze. Nie rozmawiali, jednak we wzroku Hinaty nie wyczytał złości, raczej zamyślenie. W szkole przez cały dzień starał się unikać Tanaki, przeczuwając, że ten znów przez większość czasu będzie namawiał go do powrotu do siatkówki. Tak jak wszyscy. Cholera.

— Jesteś uparty, jak zawsze — orzekła Ayako z udawanym gniewem, jednak jej twarz rozpromienił lekki uśmiech. Nishinoya powitał go z ulgą, która równie szybko znikła, gdy starsza siostra przybrała zabójczo poważną minę. — Kiedyś będziesz musiał się pogodzić z tym, że nosisz pewną odpowiedzialność i nie możesz się od niej wykręcić. Tak samo jak z tym, że mnie zabraknie. — Nishinoya skrzywił się. — To prawda, Yuu. Nie możesz tego wypierać. W najlepszym wypadku pozostało mi dwa miesiące życia, a tobie dwa miesiące na to, żeby sobie to wszystko poukładać — dodała łagodnym głosem, chociaż słowa, które wypowiedziała, były okrutne.

Rodzina zrezygnowała z pobytu i kuracji Ayako w szpitalu już dawno temu. Od kiedy pamiętał, królestwem siostry był ten ciemny, wypełniony ostrymi zapachami pokój, w którym z wiekiem stała się uwięziona przez całą dobę. Teraz miała dziewiętnaście lat i wszystko wskazywało na to, że nastolatką miała pozostać już na zawsze.

Nishinoya zamrugał gwałtownie.

— To bezsensowne — powtórzył. — Sama dobrze wiesz, że nasze nazwisko, a nawet to miejsce, oprócz wartości pieniężnej, nie ma już żadnego znaczenia. Nie nadaję się, żeby kontynuować tą farsę, nawet sobie tego nie wyobrażam.

— A ty wiesz, że moja śmierć niczego nie oznacza. — Przeplatała pukle swoich ciemnych włosów między bladymi palcami. — Obaa–san będzie żyła jeszcze co najmniej kilka lat. Może do tego czasu... sytuacja ulegnie zmianie. Nic nie jest przesądzone, ale jeśli teraz powiesz, że jesteś gotów podjąć się tej funkcji, oszczędzisz kłopotu wielu osobom. — Spojrzała na niego oczami tak bardzo podobnym do jego własnych. — Przecież wielu z tych starców nie wie nawet, że jeszcze żyję. Z funkcjami, jakie już reprezentujesz na spotkaniach, w tym momencie już zająłeś dla nich moje miejsce.

Nishinoya zaczynał coraz głębiej odczuwać żal, że pomiędzy ich babką, a pokoleniem jego i Ayako nie było już żadnego pośredniego ogniwa. Ich ojciec nie żył, tak samo jak matka dziewczyny, a matki Yuu nawet nie zapraszano na rodzinne spotkania. W głębi duszy nienawidził tego miejsca, w którym liczyło się jedynie nazwisko, a ostatnia jego część, do której żywił pozytywne emocje, miała niedługo po prostu zniknąć.

Westchnął, lustrując sylwetkę siostry, jakby widział ją po raz ostatni w życiu.

— A mam w ogóle jakiś wybór? — zapytał, a ona zapewne wiedziała już, że zdołała go przekonać. Przynajmniej częściowo. — Nie rozmawiajmy już o tym, bo zaczniesz się czuć jeszcze gorzej.

Ayako uśmiechnęła się delikatnie.

— Dobrze — zgodziła się z nim. — Jak wam idzie w tym roku gra w drużynie? Są jacyś nowi zawodnicy?

Nakarmił ją stekiem kłamstw, co do których zaczynał mieć coraz mniejsze wyrzuty sumienia.

***

Tego dnia Hinata od rana chodził nabuzowany zarówno motywacją, jak i zdenerwowaniem. Mimo że wstał porażająco wcześnie, jak na jego standardy, o równej piątej stawił się na treningu z Kageyamą. Tanaka pomógł im z salą i wszystko szło zgodnie z planem, jednak myśli Shouyou podczas porannego treningu odbiegały w całkowicie innym kierunku, niż siatkówka.

W pewnym sensie miał poczucie winy, że dał się ponieść emocjom i rozzłościł na Nishinoyę o tak błahą sprawę, jednak tłumił je w sobie. Siatkówka była dla niego tak ważną częścią życia, że wszystko, co z nią związane, stawało się niemal jego obsesją. Między innymi dlatego tak bardzo się zawiódł nieobecnością Yuu w drużynie i jego możliwym kłamstwem. Tak naprawdę jednak bardzo zależało mu, aby drugoklasista był przy nim podczas chwil w zespole, chociaż nie za bardzo rozumiał, dlaczego miałby tego od niego oczekiwać. To wszystko sprawiało, że był zarazem rozkojarzony i skupiony na nowych odczuciach, co doprowadzało do niemałego zamętu w jego głowie.


Wszystko, czego się o nim dowiedział, doprowadzało go do jeszcze większego zagubienia, jednak Hinata odkrył, że co do swojego współlokatora, bardzo lubi to uczucie. Nie tylko je lubił, to wrażenie wprawiało go w niemałą ekscytację. Ciągle analizował to, co Nishinoya powiedział mu ostatniego wieczora, zanim zniknął w drzwiach pogrążonego w mroku domu, zabierając ze sobą jaskrawą piłkę. Oświadczenie, że z poprzednim asem łączyło go coś więcej, niż wspólna gra, wzbudzało w nim nowy rodzaj podekscytowania, którego nigdy jeszcze nie doświadczył (a który bardziej doświadczeni w tych sprawach nazywali uczuciem motyli w brzuchu). Nie miało to w żadnym wypadku nic wspólnego z tym drugim chłopakiem, którego Nishinoya nazwał Asahim, raczej z tym, że cieszył się iż Yuu jest... otwarty.

Otwarty na związki z chłopcami, kryło się w jego umyśle, choć Shouyou nigdy nie sformułowałby myśli w ten sposób.

Tak naprawdę nie widział jeszcze Nishinoyi w akcji, ale wyobraźnia podpowiadała mu, że starszy chłopak musiał być naprawdę dobrym i godnym podziwu zawodnikiem. Nawet, gdy w środku nocy odbijali piłkę na podwórzu, podania Yuu były o wiele bardziej pewne i precyzyjne. Bardzo chciał zobaczyć, co drugoklasista potrafi na boisku, jednak obecnie zdany był wyłącznie na swoją wyobraźnię. Za pomocą niej widział wysportowane, ugięte w kolanach nogi, umięśnione ręce, które składają się w charakterystyczny sposób, przygotowując do przyjęcia piłki... podczas gdy inna, w żadnym wypadku nie wyobrażona, a całkowicie realna piłka, odbiła się na twarzy Shouyou, pozostawiając po sobie pulsujący ślad bólu w okolicach nosa.


— Nie przyjmuj na twarz! — krzyknął czarnowłosy rozgrywający władczym tonem, który był już Hinacie całkowicie obojętny.


— Dobra! — odkrzyknął mu i tym razem postanowił być już całkowicie skupiony. Prawie mu się to udało.

Zaczynało się ściemniać, podczas gdy on i Kageyama wciąż ćwiczyli te głupie przyjęcie... które wciąż wychodziło Hinacie tak samo źle. Bywały lepsze momenty, ale była to sprawa tak bardzo losowa, że nie można było mówić o żadnej wprawie. Nie dość, że Tobio był wkurzony znikomym postępem rudzielca, to jeszcze dwójka innych pierwszoklasistów, którzy także zamierzali dołączyć do drużyny, jeszcze bardziej popsuła mu nastrój. Wszystko wskazywało na to, że to właśnie z nimi mieli się zmierzyć w pojedynku w sobotę.

Było już całkowicie ciemno, frustracja Kageyamy coraz bardziej rosła, a jego zagrywki stawały się coraz gwałtowniejsze. Ostatecznie jednak ćwiczyli do późnego wieczora, wykorzystując swoją zaciętość do granic możliwości. Wreszcie jednak musieli się poddać, zachęceni dodatkowo przez wracającego z sali gimnastycznej Tanakę. To on miał z nimi zagrać w meczu trzy na trzy, dlatego, jako starszoklasisty, jego zdanie bardzo się dla nich liczyło i pozwoliło w końcu odpuścić. Przynajmniej tego dnia.

— Jutro też będziecie mogli ćwiczyć — powiedział Tanaka, gdy razem z nim obierali drogę powrotną do domu. — Jeśli już jutro będziecie wykończeni i nie będziecie mogli się ruszać to i tak nic z tego nie będzie.

Przeszli kawałek razem z nim. Sklep stojący przy drodze był już zamknięty, dlatego drugoklasista nie mógł kupić lodów swoim młodszym kolegom. W tym miejscu także Kageyama skręcał w inną stronę niż oni, żegnając się z nimi ze swoją nadętą, zachmurzoną miną.

— Obyś jutro umiał już przyjmować, bo inaczej rzeczywiście nikt nie zobaczy cię już nigdy na sali gimnastycznej. Ani nigdzie indziej — rzekł Tobio, wbijając wskazujący palec w pierś Hinaty i patrząc na niego spod byka.

Po plecach Tanaki przebiegły ciarki, chociaż to nie on był adresatem tych słów.

Przerażający koleś, pomyślał, gdy czarnowłosy odwrócił się do nich plecami i zaczął zmierzać w swoim kierunku.

— Nie przejmuj się — powiedział do Shouyou, kiedy nadal stali na rozdrożu, wbijając wzrok w plecy trzeciego chłopaka. — Odbiór to nie wszystko.

Kiedy sylwetka Kageyamy znikła za zakrętem, ruszyli w końcu w swoją stronę. Hinata przełknął ślinę.

— Może masz rację — wymruczał niemrawo, z brakiem jakiejkolwiek wiarygodności.

— Zresztą — ciągnął Tanaka, podczas gdy żwir chrzęścił pod podeszwami ich butów — mamy w zespole już kogoś, kto jest mistrzem odbiorów. — Na chwilę zawiesił głos. — Znaczy... mieliśmy.

To przykuło uwagę Hinaty.

— Kogo takiego?

Starszy chłopak uśmiechnął się zawadiacko.

— Anioła Stróża, który chronił nasze tyły podczas każdego meczu. — Tanaka zrobił dramatyczną pauzę, będąc doskonale świadomym, jak wpatrzony w niego chłopak chłonie każde słowo. To wprawiało go w dumę. — Naszego libero.

Hinacie zaparło dech w piersiach. Czyżby Nishinoya miał być tym libero, o którym z takim zadowoleniem opowiadał mu Tanaka? Nie mógł w to uwierzyć. Z innej strony wspominając, jak rozzłościł się myśląc, że Yuu go okłamał, zorientował się teraz, że nie wziął pod uwagę najprostszego rozwiązania tak błahego problemu — od początku mógł po prostu zapytać Tanaki lub kogokolwiek innego o to, czy jego współlokator grał kiedyś w drużynie.

— Ale nie wiem, czy wy kiedykolwiek będziecie mieć możliwość z nim zagrać — dodał Ryuunosuke, obserwując zdumienie rudowłosego. — On razem z innym tępym matołem uwzięli się, że rzucają siatkówkę. Na zawsze. 

W głosie Tanaki rozbrzmiewał żal, jednak Shouyou, mimo gorzkiego uczucia zawodu, w głębi duszy czuł ulgę. Znał już tą historię. Teraz był pewny, że Nishinoya mówił prawdę. Przynajmniej częściowo. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro