Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

52

Po zakończonej uroczystości nie chciałam być w tym miejscu ani chwili dłużej. Na szczęście ani Terrisa, ani pan R. mnie nie zatrzymali, gdy niemal wybiegałam z kaplicy.

Obcasy wbijały się w żyzną ziemię podczas mojej ucieczki od nich, od Niego. Część mnie chyba zawsze będzie wierzyć, że on żyje, ale mimo wszystko wiedziałam, że jego legenda na zawsze zostanie wyryta w umysłach wszystkich żywych, których spotkał. Z każdym krokiem zaczynałam zdawać sobie sprawę, że brak prawdy doprowadzi mnie do szaleństwa.

Po chwili byłam przed rezydencją Pana R., gdzie miał na mnie czekać ojciec zamiast tego stał samochód z ochroniarzami ojca mojego męża. Zaklęłam pod nosem przypominając sobie o torebce zostawionej w samochodzie ojca. Zamknęłam na chwilę oczy próbując zebrać się w sobie i ruszyłam przed siebie licząc, że znajdę ojca.

— Moje kondolencje. — zamarłam w pół kroku, a tatuaż i ślady po ranie na plecach zapiekły, jak na jego cichy rozkaz.

Chciałam go zabić i naprawdę nic mnie obchodził mój los. To przez niego już nigdy nie zobaczę Leiho, on mi go odebrał i on znał prawdę o jego śmierci.

— Dlaczego tu jesteś? - odparłam, nie potrafiące  na niego spojrzeć.

— Twój mąż chciał bym Ci to tego, jak skończył szanowałem Krzyk za to kim był.

Słyszałam jego zbliżające się kroki po żwirze aż poczułam gładką fakturę papieru, którą Verto wkładał mi w prawą rękę. Zerknęłam w dół na  białą dość ciężką kopertę tradycjnych rozmiarów.

— Jak śmiesz tu przychodzić? To ty odpowiadasz za jego śmierć.

Stanął przede mną ignorując moje pierwsze słowa. Miał na sobie zwykłą bluzę, a szkaradną twarz ukrytą w cieniu kaptura.

— Śmierć to trochę za ostre słowo, nie uważasz tak? Myślę, że był to raczej koniec pewnej historii.

— Gdyby Pan R. tylko wiedział, że tu jesteś to...

— Ale nie wie i wątpię, by się kiedykolwiek dowiedział. Spełniłem ostatnią prośbę Krzyku, więc mogę już znikać.

— Krzyk nigdy nikogo o nic nie prosi. — nagle poczułam, jak każdy włos na moim ciele unosi się, jakby powietrze było pod napięciem. Czułam się, jakby poza mną i Verto był jeszcze ktoś, kto śledzi moje ruchy, jak drapieżnik. Dyskretnie rozejrzałam wokół, ale i tak nikogo nie znalazłam.

— Może kiedyś tak było, ale pewne rzeczy... oraz ludzie się zmieniły. — skłonił się — Do zobaczenia, moja piękna jeszcze się zobaczymy.

Zaczął się oddalać, a ja coraz bardziej odczuwałam palące spojrzenie człowieka Verto.

Zrobiłam kilka kroków do przodu.

— Powiedz swojemu ochroniarzowi, by odpuścił. Twój atak na mnie na terenie Pana R. nie przejdzie bez echa.

— Nikt nie chciał cię atakować, po prostu musiałaś wzbudzić duże zainteresowanie w jednym z moich nowych nabytków. Nie dziwię mu się, w końcu kobieta, która wzbudziła uczucia w kimś takim jak Krzyk musi być wyjątkowa. Sam się o tym przekonałem. — powiedział, stojąc kilka kroków przede mną  i odwrócony do mnie plecami. — Zapomniałbym, twój ojciec czeka przy głównej bramie.

W czwartek pojawi się rozdział świąteczny i przepraszam za długą nieobecność, ale obowiązki nie pozwalały mi na wolną chwilę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro