WIECZÓR
au: royality
Te momenty definitywnie obaj lubili najbardziej. Kiedy on nie miał do wykonania żadnych prac, a Jego Wysokość był już po ostatnim ze spotkań politycznych czy treningu z mieczem. Chwile, kiedy za oknem zapadł już zmrok, Shōyō odesłał pozostałą część służby, a w kominku w jego komnatach wesoło trzaskał ogień, chroniąc ich obu przed chłodem.
Takie wieczory spędzali na różne sposoby, zawsze były to jednak zajęcia spokojne i niewymagające od nich zbyt wiele — czasem czytali przy małym stoliku, każdy własną lekturę, czasem pozwalali sobie na nieco więcej swobody i siadali przed ogniem, blisko siebie i opowiadali minione historie z dzieciństwa i nastoletnich lat, okazjonalnie plotąc sobie wtedy wzajemnie warkocze, a czasem, kiedy oboje czuli się na siłach, decydowali się na mecz szachowy czy niewinną grę karcianą. Niezależnie od dyscypliny, Kenma zawsze wygrywał.
Dziś, jego młody, piękny ukochany król był na to zbyt zmęczony, więc pozwolił mu na zasłużony odpoczynek w fotelu przed paleniskiem, samemu lokując się na siedzeniu obok i przyciszonym głosem mrucząc jedną z pieśni, których Shōyō kiedyś go nauczył.
Nie był dobrym śpiewakiem, Jego Wysokość Hinata radził sobie z tym znacznie lepiej, jednak z jakiegoś powodu zawsze chciał, by to blondyn dla niego śpiewał, niemal nigdy na odwrót. A jeżeli już się zgadzał, zawsze były to dwie, ewentualnie trzy piosenki, nie więcej. Szkoda, myślał sobie wtedy zawsze Kenma, chętnie posłuchałbym twojego pięknego głosu dłużej.
Tym razem o to nie poprosił; nie miał serca pytać go, gdy wyglądał na wykończonego. Shōyō był dla niego całym światem, jego światłem i największą radością. Najważniejszym powodem do życia i panem, nie tylko tym dosłownym, królewskim, ale i tym metaforycznym, jego serca. Był gotów zrobić dla niego wszystko i chociaż czerpał niewysłowioną przyjemność z rywalizacji z nim, nigdy nawet nie pomyślałby o zrobieniu czegokolwiek, co wywołałoby jego smutek. Jedyne, czego naprawdę chciał, to by zawsze był szczęśliwy i, ewentualnie, by zawsze trwać przy jego boku. Na swoje szczęście, oba te pragnienia były możliwe do zrealizowania za jednym zamachem i Kenma nie mógł czuć już większej radości niż ta, gdy myślał o tym, że jest powodem szczęścia swojego króla.
Widząc, że rudowłosy młodzieniec zaczyna przysypiać, wstał, podszedł do niego i delikatnie dał mu znać, by również się podniósł, po czym skierował go w stronę królewskiego łoża. Przy jego rozmiarze Shōyō wydawał się tak drobny i delikatny... Cóż za perfidne, złudne wrażenie.
Kiedy upewnił się już, że Jego Wysokość leżał komfortowo i wygodnie, po czym odwrócił się, by udać się na spoczynek do własnej komnaty, silna dłoń o stwardniałych od naciągania łuku oraz walki mieczem wystrzeliła spod pierzyny i chwyciła go za rękaw.
— Zostaniesz? — zapytał ciepły głos tak cicho, że gdyby się go nie spodziewał, byłby w stanie go przegapić.
— Oczywiście, Wasza Wysokość. — Ukrył uśmiech za włosami, odwracając się w stronę pościeli.
I został. Jak za każdym razem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro