MOZART
brazil arc
!! MANGA SPOILERS !!
Kenma wszedł do mieszkania zaraz za Shōyō i natychmiast, ze wszystkich stron, otoczyła go muzyka klasyczna.
Uśmiechnął się lekko. Coś znajomego, równie domowego i pewnego, co sam siatkarz. Dobrze było znaleźć jeszcze coś, co nie było nowe i nieznane, obce. W tym gorącym kraju na drugim końcu świata, do którego uciekł jego przyjaciel. Źle. Nie uciekł, nie myśl o tym w ten sposób, Kenma. Poleciał, by jeszcze bardziej rozwinąć skrzydła i udoskonalić się w lataniu.
Po zdjęciu butów, pierwszym, co zrobili było pójście do kuchni. To w niej stało radio, z którego dobiegała ich jakaś fortepianowa melodia. Shōyō, podskakując w jej rytm, podszedł do szafki i sięgnął po dwa kubki.
— Nie mam tu twojej ulubionej, ale znalazłem ostatnio jedną całkiem podobną w smaku, może być?
Potaknął, wiedząc, że miał na myśli herbatę, jaką zawsze pili w jego domu w Japonii. Siedzenie przy tym wysokim stole, w małej wentylowanej ze wszystkich stron przestrzeni było nieco... dziwne, ale nie niekomfortowe. Nie, póki był tam z nim Shōyō.
Po chwili wyżej wspomniany postawił przed nim parujący napar i usiadł naprzeciwko niego, szczerząc się od ucha do ucha.
— Więc? Jak ci się podoba?
Spojrzał na niego unosząc brwi.
— Brazylia? Ciężko powiedzieć, skoro dotychczas widziałem tylko lotnisko i drogę przez okno samochodu.
— Wiesz, że nie o to pytam! — żachnął się z udawaną urazą chłopak. — Spokojnie, jeszcze wyciągnę cię wieczorem na spacer, może pójdziemy na plażę. — I nim Kenma zdążył zaprotestować, że jest zbyt zmęczony na nocne eskapady, kontynuował. — Wracając, chodziło mi o nasz dom! Całkiem przytulny, nie uważasz?
— Inny niż u nas. — Zignorował nieprzyjemne uczucie na słowo nasz i wzruszył ramionami. — Tylko Mozart ten sam co zawsze u ciebie.
— Kenma — Shōyō roześmiał się głośno. — To Chopin! Tyle razy ci mówiłem, istnieje wielu kompozytorów, nie tylko ten jeden.
— Innych nie pamiętam — odparł zgodnie z prawdą, wywołując u przyjaciela długie westchnięcie.
— I nie zamierzasz zapamiętać?
— Dokładnie.
Kolejne westchnięcie, a potem następny wybuch śmiechu, do którego się już przyłączył.
Tak, w sumie miał rację. Całkiem tu przytulnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro