9. Śnieg w listopadowy wieczór
Wróciłem do szarej rzeczywistości. W szkole miałem tylko Mateusza i Adama. Poza nią również ich. Fakt, było jeszcze kilka osób w klasie, z którymi gadałem, ale to nie miało znaczenia. Maja i jej przyjaciółki traktowały mnie jak powietrze, poza mówieniem mi cześć rano na korytarzu. Z kolei Marcel nawet się ze mną nie witał. Dla niego nie istniałem.
— Dlaczego mnie ignorujesz? — spytałem, kiedy na polskim pani podzieliła nas na dwójki, abyśmy wspólnie przedyskutowali przydzielone nam przez nią postacie z „Lalki".
— Łęcka jest osobą zapatrzoną w siebie — zignorował moje pytanie — czy nie? Moim zdaniem, tak, ale nie do tego stopnia, aby ją krytykować. Nie można jej winić o brak uczuć wobec Wokulskiego — notował.
— Nie ignoruj mnie.
— Nie ignoruję cię — odparł. — Wróciłem po prostu do zachowania sprzed naszego układu, tak jak się umawialiśmy. Nie gadaliśmy przecież zanim zbiłeś mi okno.
— Nie sądzisz, że coś się zmieniło? — spytałem. — Między nami...
Podniósł wzrok znad zeszytu. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały poczułem nagle paraliżujący mnie stres.
— Niby co? — spytał.
— Spędziliśmy trochę czasu razem.
— W wyniku umowy, o której nie chcesz nikomu powiedzieć — westchnął. —Powiedz mi, czego ty właściwie ode mnie teraz oczekujesz?
Spuściłem głowę w zeszyt pusty jak mój łeb. No właśnie, czego oczekuję? Co ja właściwie chcę osiągnąć? O, do cholery, sam nie mam pojęcia! Przecież to nie tak, że zależy mi na towarzystwie tego introwertycznego świra.
— Niczego — odpowiedziałem. — Masz całkowitą rację. Łęckiej nie można obwiniać o brak uczuć do Wokulskiego. Jest w końcu wolną osobą, człowiekiem, a nie postacią o jednej, narzuconej przez kogoś roli.
— Mądrze powiedziane — odparł Marcel notując w zeszycie. — Zapisałem.
*****
— Jak się czujesz? — spytał Adam, gdy przebieraliśmy się po wfie.
— Wyczerpany jak cholera — odparłem wyciągając wodę z plecaka.
— Nie mówię o dzisiejszym meczu w nogę — odparł. — A o wódce w poniedziałek rano.
Westchnąłem i wypiłem łyk napoju.
— Słuchaj, alkohol to nie rozwiązanie. Wiesz, że możesz mi powiedzieć, jeśli coś się dzieje — zaczął ostrożnie.
— Nic się nie dzieje! — podniosłem głos. — Jestem całkowicie normalny!
Adam momentalnie zamilkł. Zrobiło mi się głupio. Nie chciałem brzmieć wrednie, nie chciałem też żeby podejrzewał, że coś ze mną nie tak.
Bo ze mną wszystko w porządku!
— Przepraszam — powiedziałem zarzucając plecak na ramię, po czym wyszedłem z szatni. Od razu na korytarzu wpadłem na Maję. Wyglądała inaczej niż zwykle. Czarna sukienka z ćwiekami, mocny makijaż, glany i skórzana kurtka. Szczerze, miałem wrażenie, że bardziej przypomina teraz Marcela niż samą siebie.
— H-hej — przywitała się. — Mieliśmy dzisiaj robić projekt z historii, nie wiem czy pamiętasz... Chciałam zapytać, czy nadal pasuje ci spotkać się dzisiaj?
— Nie — odparłem szybko.
— A jutro?
— Też nie.
— A pojutrze?
— Też nie.
— To problem, bo po-pojutrze jest nasza kolej — Maja wyglądała na zdenerwowaną.
— Ech... — westchnąłem. — Okej, myślę, że znajdę dziś chwilę wolnego. Gdzie chcemy się spotkać?
— Dziesięć minut od szkoły jest taka naleśnikarnia — odpowiedziała. — Moglibyśmy coś zjeść, a potem zacząć przygotowywać prezentację. Marcel wziął dziś ze sobą laptopa.
— W porządku. To widzimy się przy wyjściu, po lekcjach.
— Jasne.
*****
Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek zjem w aż takiej ciszy. Atmosfera przy stole była cholernie niezręczna, tak bardzo niezręczna, że miałem ochotę natychmiast stąd uciec, najlepiej od razu do innego województwa, lub nawet innego kraju. W końcu jednak posiłek dobiegł końca, a Marcel wyciągnął laptopa z plecaka.
— Do czego ci on był potrzebny w szkole? — spytałem.
— Oglądałem „Sherlocka" na wf-ie — odparł. — Okej, nowy plik, zapisz jako... Dobra. Od czego zaczniemy?
— Napisz nasz temat na pierwszym slajdzie, a na drugim wklejmy obrazek — mruknąłem kładąc głowę na blacie. — Potem napisz coś w stylu, że Grecy lubili teatr i czcili w nim bogów, a następnie wklej plan teatru. W kolejnych slajdach rozpiszemy, czym jest orchestra, parodos, skene i inne takie, a na końcu wspomnimy o Sofoklesie lub Eurypidesie. Gotowe.
Maja i Marcel wymienili się spojrzeniami. Dziewczyna zaśmiała się, chłopak westchnął.
— Nie wiedziałem, że się tym interesujesz — powiedział.
Odwróciłem głowę.
— Nie interesuję.
Podeszła do nas kelnerka i zapytała, czy podać coś jeszcze. Odpowiedziałem, że dla mnie piwo.
— Olek! — skarciła mnie Maja. — Mieliśmy robić projekt!
— No i będziemy — odpowiedziałem dziękując za napój. — Wypada chyba coś zamówić, aby nas nie wywalili z knajpy, co nie?
— Również poproszę piwo — Marcel zaczepił kelnerkę. Maja szturchnęła go w bok, na co chłopak zaśmiał się uroczo.
„Uroczo"? Rzeczywiście, przy mnie nigdy tak się nie zaśmiał. A teraz, z Mają wygląda na szczęśliwego. Zupełnie jak nie Marcel.
*****
— Mówię wam, nie jestem alkoholikiem — powiedziałem, gdy szliśmy wzdłuż ciemnej ulicy.
Uliczne latarnie rzucały ciepłe, żółte światło na cienką warstwę śniegu na chodniku. Ulice zaś były wilgotne, od śniegu, który został już porozjeżdżany przez auta.
— Okej, ale kto pytał — Maja zaśmiała się.
— No bo mój kumpel chyba myśli, że jestem alkoholikiem — wyjaśniłem. — A to wcale nie jest prawda. Zwyczajnie nie mam nic ciekawszego do roboty, zabijam czas.
— Bałwan — burknął Marcel.
— Sam jesteś bałwan — odparłem. — Gdzie teraz idziemy?
— Chyba do domu — odparł brunet. — Jest dziewiętnasta.
— Dopiero? — westchnąłem.
— Aż.
— Dopiero? — Maja zgodziła się ze mną. Zaśmiałem się. — Przejdźmy się gdzieś, ulepmy bałwana.
— Z takiej ilości śniegu nic nam nie wyjdzie — odparł Marcel.
— To wojna na śnieżki — zaproponowałem ukradkiem zbierając śnieg z ławki, która mijaliśmy.
— Na to też jest za mało — zaczął Marcel, jednak nie skończył zdania. Zamiast tego wrzasnął głośno, gdy wrzuciłem mu śnieżkę pod ubranie. — A! Debilu!
Roześmiany zacząłem uciekać, gdy brunet schylił się i zaczął zbierać śnieg aby zemścić się na mnie. Byłem za daleko, więc Marcel rzucił śnieżką w Maję. Dziewczyna nakrzyczała na niego, ale zaśmiała się i zaraz mu oddała. Rozpoczęła się wojna na śnieżki w ten mroźny listopadowy wtorek zakrapiany kilkoma piwami.
Niedługo potem razem z Marcelem odprowadziliśmy Maję pod przystanek i udaliśmy się w nasze strony. Będąc z nim sam na sam czułem się niezręcznie, mimo że byłem pijany. Ciągle miałem przed oczami scenę sobotniego pocałunku. Ciągle nie wiedziałem, co się ze mną dzieję i czego właściwie oczekuję.
I wtedy nagle, już pod moim domem wpadł mi do głowy genialny w moim mniemaniu pomysł. Jestem pijany, więc nie można mnie obwiniać o to, co robię. Jestem pijany, więc nie myślę trzeźwo. Jestem pijany, więc...
— No, to do zobaczenia — powiedział Marcel.
Spojrzałem w zielone oczy chłopaka. W odpowiedzi na „do zobaczenia" przytuliłem go.
— Więc jednak się zobaczymy, tak? — spytałem. — Marcel, muszę cię o coś spytać. Czy ty się we mnie zakochałeś?
Teraz, gdy zadałem to pytanie odsunąłem się od bruneta. Wiśniewski przez chwilę milczał, jakby analizując moje pytanie.
— Nie, skąd ci to przyszło do głowy? — powiedział w końcu. — Myślałem, że ogarnąłeś, że chodziło o Maję.
— Chodziło o Maję...? — zacząłem. — Jak to?
— No była zakochana w tobie, a ja byłem zakochany w niej — wzruszył ramionami. — A ty jej nie lubisz. Teraz myśli, że jesteś gejem, więc zrezygnowała z ciebie. A ja mam jakiekolwiek szanse. Ty zyskujesz, ja zyskuje. Ona także. Myślałem, że domyśliłeś się, że o to mi chodziło.
Z całej siły zacząłem przygryzać policzek zębami, aby ból powstrzymał mnie od płaczu. Cholera, dlaczego chciałem płakać? Nie, nie domyśliłem się, nie miałem pojęcia, że chodziło o nią! Cały ten czas... Wszystko to miało na celu odsunięcie Mai ode mnie, a nie zbliżenie się do mnie.
Tak naprawdę nigdy nie miałem dla Marcela żadnego znaczenia.
— Domyślałem się — powiedziałem z trudem, mimo że w moim gardle była ogromna gula.
Śnieg znowu zaczął padać. Na moją głowę, nos, rzęsy. Nie obchodziło mnie to jednak.
Tak, to ma sens. Cieszył się, że idziemy na jej imprezę i zaplanował wszystko tak, aby zobaczyła nasz pocałunek. Od tej chwili nieustannie był przy niej. Wszystko zaplanował od początku do końca.
To nie człowiek. To maszyna. Stoi przede mną kalkulująca wszystko maszyna o niezwykle przepięknych, choć nieczułych, zielonych oczach. Maszyna, która zaplanuje każdy szczegół, rozważy wszystkie przypadki i wyegzekwuje każdy plan.
— No to życzę wam szczęścia — powiedziałem.
Ja także byłem maszyną. Tchórzliwą, niezdolną do szczerych wyznań maszyną, która w każdej niekomfortowej sytuacji szukała wygodnego kłamstwa.
— Pasujecie do siebie — powiedziałem na koniec.
Marcel uśmiechnął się i wyciągnął w moją stronę rękę w czerwonej rękawiczce.
— Dziękuję — powiedział, a z jego ust z powodu mrozu wydobyła się biała para — możemy już to zakończyć.
Płacząc w sercu uścisnąłem jego dłoń.
Marcel oddalił się. Wszedłem do domu. Minąłem rodziców w salonie. Otworzyłem drzwi do swojego pokoju, wszedłem do środka, zamknąłem je za sobą i usiadłem na ziemi opierając się o nie.
Dlaczego zacząłem płakać?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro